W imię Boga i demokracji

W roku, w którym Ameryka kipi od protestów przeciw rasizmowi, odeszli dwaj wielcy przywódcy ruchu na rzecz praw obywatelskich.

17.08.2020

Czyta się kilka minut

Marsz z Selma do Montgomery. Na czele idą m.in. Martin Luther King (w czarnym płaszczu),  John Lewis (w białym płaszczu), pastor Ralph Abernathy (w krótkiej kurtce), rabin Abraham Joshua Heschel (z lewej strony M.L. Kinga). 21 marca 1965 r. / WILLIAM LOVELACE DAILY EXPRESS / GETTY IMAGES
Marsz z Selma do Montgomery. Na czele idą m.in. Martin Luther King (w czarnym płaszczu), John Lewis (w białym płaszczu), pastor Ralph Abernathy (w krótkiej kurtce), rabin Abraham Joshua Heschel (z lewej strony M.L. Kinga). 21 marca 1965 r. / WILLIAM LOVELACE DAILY EXPRESS / GETTY IMAGES

Tego samego dnia, 17 lipca 2020 r., zmarli kongresmen John Lewis i pastor C.T. Vivian, którego Martin Luther King nazywał największym kaznodzieją wszech czasów. Widać ich na słynnym zdjęciu z marszu z Selmy do Montgomery (Alabama): idą na przedzie, ramię w ramię z Kingiem, rabinem Abrahamem Joshuą Heschelem, Ralphem Bunche’em i ks. Fredem Shuttlesworthem.

Dwa tygodnie wcześniej, 7 marca 1965 r., sześćset osób szło z Selmy do Montgomery, domagając się prawa do głosowania dla czarnoskórych obywateli oraz protestując przeciw morderstwu aktywisty Jimmiego Lee Jacksona. Uzbrojeni po zęby policjanci stanowi zatrzymali pochód na moście Edmunda Pettusa (nazwanego tak na cześć konfederata, senatora i przywódcy Ku Klux Klanu w Alabamie), a gdy protestujący odmówili rozejścia się, zaatakowali ich gazem, pałkami owiniętymi drutem kolczastym oraz pejczami. Rannych zostało kilkadziesiąt osób, stąd ten dzień nazywany jest „krwawą niedzielą”.

Czarnymi Amerykanami idącymi w obu tych protestach kierowała duchowość niosąca nadzieję, że Bóg zainterweniuje w obliczu wielkiej niesprawiedliwości, tak jak wtedy, gdy rozdzielił przed Izraelem wody Morza Czerwonego. Łączyło ich też – uniwersalne dla wszystkich religii – przekonanie, że w oczach Stworzyciela wszyscy jesteśmy równi.

Sumienie narodu

Trudno nie pamiętać o religijnych korzeniach tego ruchu patrząc na to, ilu stało na jego czele religijnych przywódców. Wielu wolontariuszy dołączało do rajdów wolności z pobudek religijnych. Jednym z duchowych ojców ruchu był baptystyczny pastor Cordy Tindell Vivian. Zaczął działalność od bezprzemocowego, siedzącego protestu w Peorii w Illinois jeszcze w latach 40. Połączywszy siły z Kingiem, objeżdżał kraj wyszukując i szkoląc aktywistów. Wspólnie organizowali rajdy wolności, szli z Selmy do Montgomery... Czasem można odnieść wrażenie, jakby aktywiści tego pokolenia dzielili jedną biografię. W Selmie, na schodach do magistratu, dokąd Vivian eskortował czarnoskórych, którzy przyszli rejestrować się na głosowanie, Viviana uderzył szeryf. Cios był tak silny, że funkcjonariusz złamał sobie rękę.

Na zdjęciu z aresztowania po rajdzie wolności w Jackson w stanie Missouri Vivian stoi dumnie wyprostowany, z lekkim wąsikiem i w koloratce. Jak na wielu zdjęciach potem. Był kopany, bity, podtapiany. Na zdjęciach prezentował się zawsze wyprostowany, jakby chciał powiedzieć, że żadne z tych doświadczeń go nie pokonało.

Jako pierwszy z przywódców ruchu napisał książkę o sensie tych zmagań. Tłumaczył: „Martin Luther King wyciągnął zmagania czarnoskórych z ram ekonomicznych i umieścił w kontekście moralnym i duchowym. I to w tej przestrzeni ruch skonfrontował się z sumieniem narodu”. O dziedzictwie ruchu mówił też: „Nasz sukces zbudowało prowadzone bez przemocy, bezpośrednie działanie”.

Pastor Vivian nie ukrywał religijnej motywacji stojącej za jego zaangażowaniem. „Jeśli istnieje Kościół chrześcijański, który akceptuje tylko białych, to oni zaprzeczyli swojej wierze. Nie można być chrześcijaninem i rasistą jednocześnie – tłumaczył pod koniec życia w rozmowie z Amy Goodman. – Pozbawione przemocy bezpośrednie działanie jest czymś, co daliśmy Ameryce. Wiedzieliśmy, że nie wygramy, zabijając. Światło nie przychodzi przez ciemność”.

Początek

Podczas „krwawej niedzieli” na moście w Selmie 26-letni wówczas John Lewis został brutalnie pobity. Telewizyjne obrazy bezlitosnego pałowania protestujących wzburzyły kraj. Telewizja ABC przerwała oglądany przez 48 milionów Amerykanów film „Proces Norymberski”, by nadać specjalny raport z Selmy. Osiem dni później prezydent Lyndon B. Johnson zaprezentował w Kongresie i podpisał Voting Rights Act, zrównujący prawa wyborcze białych i czarnych Amerykanów. W ciągu pięciu kolejnych miesięcy prawo zostało ostatecznie przyjęte.

King wezwał przywódców religijnych, by wsparli protestujących. Na wezwanie odpowiedziała katolicka organizacja National Catholic Conference for Interracial Justice, wzywając księży sympatyzujących ze sprawą równouprawnienia czarnych, by dołączyli do solidarnościowego protestu. „Załóżcie koloratki i sutanny – apelował szef organizacji Mathew Ahmann. – Nawet jeśli już ich nie nosicie, wyciągnijcie je spod łóżka”. Jego zespół obdzwonił sieć 112 lokalnych organizacji, namawiając księży do pielgrzymki do Selmy. Wśród 25 tysięcy maszerujących ku schodom Kapitolu stolicy stanu Alabama było 900 katolickich duchownych i aktywistów.


Czytaj także: Joe Biden wybrał na swoją kandydatkę na wiceprezydenta USA czarnoskórą senatorkę Kamalę Harris. Czy to wystarczy, aby Afroamerykanie uwierzyli, że polityk Partii Demokratycznej wyciągnie ich z biedy i zwalczy rasizm?


 

Dla Johna Lewisa, urodzonego w 1940 r. w Troy w Alabamie, czyli na segregującym obywateli Południu, sytuacja na moście w Selmie to nie był ani początek, ani koniec. Zaczęło się pewnej niedzieli, gdy 15-letni John, jeden z dziewięciorga rodzeństwa wychowywanego w ubogiej rodzinie, usłyszał o Rosie Parkes, bohaterce bojkotu segregacji rasowej w komunikacji miejskiej w Montgomery. Usłyszał też przez radio kazanie Kinga i poczuł, że to słowa skierowane do niego. King mówił o pokoju, miłości, pojednaniu, braku przemocy, możliwości zmiany.

Lewis, doświadczając segregacji i dyskryminacji, pytał: dlaczego? Słuchając Biblii w kościele i w szkółce niedzielnej, zaczynał wierzyć, że to musi się zmienić. Rok wcześniej usłyszał o decyzji Sądu Najwyższego znoszącej segregację w szkołach, ale w praktyce niewiele się zmieniło.

Poczuł, że wszystko się uda, jeśli uwierzy, że to, do czego się zmierza, już się spełniło. Będzie żył, jakby społeczeństwo już było bardziej sprawiedliwe. Chodziło o „bycie tak pewnym swoich marzeń, jak pewny jesteś najtwardszych faktów”.

Obudź się, Ameryko!

Skąd wziąć taką siłę? Lewis tłumaczył, że w połowie lat 50., zanim to wszystko się zaczęło, z grupą kolegów spotykali się we wtorki wieczorem w kościółku metodystycznym w centrum Nashville. Uczyli się filozofii, poznawali życie Gandhiego, historię obywatelskich protestów oraz zasady wielkich religii świata. Trenując umiejętność powstrzymywania się od przemocy (non-violence), odgrywali sytuacje, w których spotykali się z agresją: gdy jest się atakowanym, spychanym z krzesła, kopanym, opluwanym. Uczyli się, jak zasłaniać ważne części ciała, jak patrzeć prześladowcy w oczy.

„To nie jest coś, co jest naturalne. Drogi pokoju, miłości i non-violence trzeba się nauczyć. W religijnym i moralnym sensie w każdym człowieku jest boska cząstka, nie wolno robić mu krzywdy – tłumaczył w rozmowie z Kristą Tippett. – Apeluj do dobra ukrytego w ludziach i nigdy się nie poddawaj”.

Sześć lat później, w 1961 r., już jako student teologii zaczął jeździć w rajdach wolności. To nie było łatwe zadanie – wsiąść do autobusu dalekobieżnego z Waszyngtonu do Nowego Orleanu i nie poddać się segregacji ze względu na kolor skóry. Po latach Lewis wspominał, że jasne było, iż spotkają się z agresją i że nie mogą na nią fizycznie odpowiedzieć: „Nasza misja była pozbawiona przemocy. Wiedzieliśmy, że jest niebezpieczna, spisaliśmy testamenty na wypadek, gdybyśmy mieli nie wrócić. W czasie rajdu wolności byłem przygotowany na śmierć”.

Pobito ich zarówno na jednym z postojów, jak i potem w Montgomery w Alabamie, gdzie wykonano słynne zdjęcie, na którym John Lewis i Jim Zwerg stoją obok siebie, zalani własną krwią. Zwerg trzyma w jednej dłoni zakrwawioną chusteczkę, a drugą wymacuje miejsce wybitego zęba. Aresztowano ich na dwie noce, a gdy wyszli, tłum zebrany pod Pierwszym Kościołem Baptystycznym w Montgomery zaczął palić samochody.

Między 1960 a 1966 r. Lewisa aresztowano 40 razy, był wielokrotnie bity i więziony, w tym przez 31 dni w znanym z brutalności więzieniu Parchman. Mówił potem, że to miejsce zaprojektowane, by złamać najtwardszych. Więźniowie byli zmuszani do ciężkiej pracy, linczowani, mordowani bez świadków i śladu.

Dzięki swojemu zaangażowaniu Lewis, mimo młodego wieku, stał się bliskim współpracownikiem Kinga. Trafił do tzw. wielkiej szóstki, która zorganizowała 28 sierpnia 1963 r. marsz na Waszyngton. Jego celem była presja na rzecz praw obywatelskich i ekonomicznych czarnych Amerykanów. Do dziś pozostaje największym w amerykańskiej historii wiecem dotyczącym praw człowieka. Warto wspomnieć, że marsz odbył się z błogosławieństwem katolickiego arcybiskupa Waszyngtonu. Patrick O’Boyle potępiał przemoc, porównywał aktywistów do Mojżesza szukającego lepszego świata, wzywał Ducha Świętego, by otworzył oczy chrześcijan na rasową dyskryminację.

Na wiecu rozsławionym przemówieniem Kinga o marzeniu („I have a dream”) John Lewis był najmłodszym mówcą. 23-latek porwał dwustutysięczny tłum mówiąc: „Siła naszych żądań, nasza determinacja i liczebność rozedrze posegregowane Południe na tysiące części, w imię Boga i demokracji. Musimy powiedzieć: Obudź się Ameryko, obudź się! Nie możemy się zatrzymać!”.

Pamięć

W 1986 r. jako drugi Afroamerykanin został wybrany do Kongresu z Georgii, reprezentując okolice Atlanty. Jako polityk był znany z obrony najsłabszych, koledzy nazywali go „sumieniem Kongresu”. Zaangażowanie w politykę widział jako przedłużenie swojej wiary i zaangażowania w ruch praw obywatelskich. Dbał o dziedzictwo ruchu, prowadził ­pielgrzymki do Selmy i Montgomery, zabierając innych polityków i działaczy społecznych, by pokazać im miejsca kluczowych wydarzeń i przypominać o wadze zmian, jakie przyniosły. Lewis ­powtarzał, że to odwaga i zjednoczona praca do nich doprowadziły.

Pytany o to, jak mimo tylu złych doświadczeń nie dał się sparaliżować nienawiści, tłumaczył: „Zaakceptowałem nauczanie Jezusa, drogę miłości, drogę unikania przemocy, w duchu wybaczenia i pojednania”. Miłość i działanie – powtarzał. „Gdy się modlisz, ruszaj stopą” – głosi afrykańskie przysłowie, które Lewis wielokrotnie przywoływał.

Zależało mu, by ludzie pamiętali, że ruch praw obywatelskich jest głęboko osadzony w korzeniach religijnych, w wierze w Boga, w drugiego człowieka oraz w tym, że wszyscy są stworzeni równi.

Przez pół wieku zmagań nauczył się – mówił – że prawdziwa zmiana społeczna zaczyna się w naszych sercach i umysłach: „Pierwszym polem bitwy jest zmaganie w sumieniu (...). Żeby zrewolucjonizować społeczeństwo, musimy zrewolucjonizować sami siebie. Musimy sami być zmianą, której chcemy, by wymagać transformacji od innych”. Aktywiści ruchu dowodzili, że żadne prawo, żadna trwająca od wieków tradycja, żadna siła militarna nie mogą podważyć ani pokonać tego, co boskie.

Co to jest wiara

John Lewis był człowiekiem głębokiej wiary. Powtarzał: „Wiara to bycie tak pewnym tego, co Duch podszepnął ci do ucha, że twoje przekonanie jest w efekcie niewzruszone. Nic nie sprawi, że zwątpisz, iż to, co usłyszałeś, stanie się rzeczywistością. Nawet jeśli sam tego nie dożyjesz, wiesz, że tak się stanie. To jest wiara”.

Ruch na rzecz praw obywatelskich świadomie odwoływał się do siły wiary. „Używaliśmy jej jako tarczy przed fałszywym przekonaniem, że ktokolwiek ma prawo do zadawania nam bólu i wprowadzania ograniczeń – tłumaczył Lewis. – Wierzyliśmy, że skoro jesteśmy dziećmi tego samego Stworzyciela, to dyskryminacja jest błędem opartym na nieprawidłowej logice, złudzeniem ludzkiego ego. Oparliśmy nasze prawo do ludzkiej godności na wierze w boskie pochodzenie, które łączy nas z innymi ludźmi”.

„Ta jedność – tłumaczył dalej – była wewnętrznym aspektem naszego bycia. Nie mieliśmy nic do udowodnienia. Nasza wartość została ustanowiona, zanim się urodziliśmy. Protesty były afirmacją tej wiary. Z niej wywiedliśmy też przekonanie, że siły wszechświata przyjdą nam z pomocą. Żadna cela, żadna groźba, żaden akt przemocy nie mogły odebrać nam siły”.

Wyjaśniał też, że to nie był przypadek, iż ruchowi przewodzili przede wszystkim duchowni. „Byli przekonani, że są powołani do pracy na rzecz praw obywatelskich i że to wyraz ich wiary – opowiadał Lewis. – A wiara religijna jest silnym spoiwem każdej grupy pracującej dla zmiany społecznej. Wspólne zasady naszych wierzeń łączyły nas w poprzek różnic rasowych, etnicznych, regionalnych czy ekonomicznych”.

Siła studenckiego pokojowego ruchu Student Nonviolent Coordinating Committee, który w latach 60. budował John Lewis, polegała na jego oddolnym charakterze i ufności w sieć aktywistów, a nie w charyzmatycznych przywódców. Być może stąd w Black Lives Matter, które również jest ruchem rozproszonym, Lewis widział kontynuację pracy swojego życia, czemu dał przed śmiercią świadectwo. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2020