Ukraińska Awdijiwka: miasto ukrzyżowane

Broniona od początku inwazji – a przedtem przez długie osiem lat, od początku wojny w Donbasie – wiosną tego roku Awdijiwka przypomina Warszawę z tamtej wiosny roku 1945.
z Awdijiwki (obwód doniecki)

16.04.2023

Czyta się kilka minut

„Awdijiwka to Ukraina”: głosi napis przy wjeździe do miasteczka. Obok zawieszona kukła Putina. 8 kwietnia 2023 r. / ANTONINA PALARCZYK
„Awdijiwka to Ukraina”: głosi napis przy wjeździe do miasteczka. Obok zawieszona kukła Putina. 8 kwietnia 2023 r. / ANTONINA PALARCZYK

Jest Wielki Tydzień, mija Wielka Sobota. W Awdijiwce Chrystus cichutko leży w grobie, gdzie został pochowany wraz z setkami Ukraińców. Trudno będzie zmartwychwstać w takich warunkach, kiedy nad miastem, które fatum umiejscowiło pod samym Donieckiem, huczy artyleria i lotnictwo.

Choć dziś nie spodziewamy się nalotów, niebo jest czyste. – Uda się nam prześlizgnąć – ma nadzieję Malino, jeden z obrońców. – Tylko pamiętaj, żeby jeszcze na dwadzieścia kilometrów przed wjazdem włączyć w telefonie tryb samolotowy.

WJAZD DO MIASTA, kiedyś trzydziestotysięcznego, zapowiada na wschodnią modłę przydrożny metalowy napis sporych rozmiarów. Teraz udekorowany proporcami kilku stacjonujących w okolicy ukraińskich brygad. I jedną flagą Szachtara Donieck, klubu piłkarskiego, który po 2014 r. wolał przenieść się, zachowując nazwę, z pobliskiej metropolii najpierw do Lwowa, a teraz do Charkowa.


Serwis specjalny ATAK NA UKRAINĘ

Wojna o istnienie Ukrainy trwa: mimo ofiar i zniszczeń, ukraińska armia i społeczeństwo stawiają opór Rosji. Jakie mają szanse? Co będzie dalej? Jak Zachód i Polska, a także każdy z nas z osobna, możemy odpowiedzieć na ich wezwania o pomoc? >>>>


Może to wyraz nadziei jednego z wojaków, że niechybnie przyjdzie dzień, kiedy na nowo barwy ukochanego klubu będą wyznacznikiem przynależności – bardziej nawet niż symbolika jednostki, w której się służy. Kiedy wreszcie będzie można bez strachu wyjść z piwnicy, pogadać ze znajomymi przez płot i skoczyć do kiosku po ciemnego obołona. A potem, popijając to popularne piwo, razem obejrzeć mecz przed telewizorem.

To kiedyś. Teraz wydaje się, jakby tutaj nie miał już kto ginąć.

Malino (to pseudonim; żołnierze posługują się tu nimi chętnie), który zdawał się widzieć już wszystko, wytrzeszcza oczy, gdy wreszcie wypadamy z podmiejskich głubinek, a błyskawiczne manewry kierowcy, gdy musi objechać krater ziejący pośrodku drogi, rzucają pasażerami o ściany terenówki.

PÓŁ TONY TROTYLU – rzuca przez ramię, gdy przechodzimy potem szybkim krokiem obok wielkiej dziury. Pół tony: tyle materiału wybuchowego mieści się w spadającej swobodnie bombie lotniczej, których napastnicy ostatnio chętnie używają.

Malino każe gestem pozostać z tyłu, zerka przez wyłom w murze. Ale spokojnie, to tylko pies. Jedyny z żywych mieszkańców Awdijiwki, którego zobaczymy tego dnia na ulicy, odpoczywa na podwórku. Niedługo. Huk rakiet Grad czy może innego diabelstwa podrywa zwierzę na nogi. I wywołuje, kolejny raz tego dnia, chyba najczęściej padające słowo: szybciej. Szybciej!

– Co będę robić potem? To znaczy wtedy, kiedy wszystko się skończy? – upewnia się Ziroczka i szura wojskowymi buciorami w ciamkającym błocie, tym słynnym donieckim błocisku. Pytanie jest mu bardzo obce. – Nie myślałem nad tym jeszcze ani razu. Jedyne co, to pogodziłem się z myślą, że mogę stąd nie wrócić. Ale potem… Nie obchodzą mnie żadne kontrakty, nic. Chcę wrócić do domu i zapomnieć o wszystkich strasznych rzeczach – Ziroczka mówi rzecz najprostszą w świecie i opuszcza wzrok. Drapie się po rudej brodzie. Oni nie są bandą barczystych Rambo. Oni są już tylko i przeogromnie zmęczeni.

KILKA DNI WCZEŚNIEJ podobnie zmęczone słowa wydobywa z siebie Walentyn, gdy w zimny wiosenny wieczór szuka na dworcu w Dnieprze hostelu i jakiegoś transportu w stronę Bachmutu, dokąd wraca po przerwie rehabilitacyjnej.

– Oni się muszą chyba czymś strasznym stymulować, może amfetaminą – Walentyn mówi o tych, których ataki odpierał. – Nie czułem, że mam do czynienia z ludźmi, wyglądali prawie jak zombie z serialu. A my też już nie możemy.


Serwis specjalny ANNA ŁABUSZEWSKA: ROSYJSKA RULETKA

„Tygodnikowe” obserwatorium spraw rosyjskich. Autorka jest znawczynią tematyki wschodniej, w latach 1992-2019 pracowała w Ośrodku Studiów Wschodnich >>>>


Opowiada o antydepresantach. – A wiesz, jeden facet, z którym służyłem, wziął po lekach siekierę, poszedł na podwórze i powybijał szczenięta. I nie był potem w stanie odpowiedzieć na pytanie, co zrobił. Chyba każdy, kto służył na zerówce [tak żołnierze nazywają pierwszą linię frontu], ma problemy z głową. Niby wszystko normalnie, ale jak się przyjrzysz, to ten pije, tamten ma niesnaski z żoną. Zmęczeni jesteśmy już wszyscy.

Walentyn zaciąga się ostatni raz, ciska niedopałek do studzienki.

AWDIJIWKA WCIĄŻ ŻYJE, choć bardzo charczy i pluje krwią. Jej nazwa jest jak wbijany w ranę scyzoryk. Nie padnie, póki ma obrońców, którzy potrafią się rozpłakać. 

– Nie, nie. Jak w tym starym sowieckim filmie mówili, chłopcom nie wolno płakać – wzbrania się Ziroczka. Jednak płakał, on, dowódca. Trudno było mu nie płakać, kiedy nie udało mu się za pierwszym i potem za kolejnym razem wydostać żołnierzy, tych zajmujących stanowiska w najgłębszej części miasta, pomiędzy zaciskającymi się rosyjskimi szczękami. Nie, to nie miał być odwrót – jedynie rotacja. Opuścić Awdijiwkę, żeby chwilę odpocząć.

Kiedy w końcu się to udaje, będą milczeć. Najwyżej odpowiedzą, że nie ma o czym mówić, a oni chcą o tym jak najszybciej zapomnieć. I tyle.

– Nie wypuścimy tak łatwo z rąk miasta, z którego można by przeprowadzić kiedyś bezpośredni atak na sam Donieck. Pomyśl, Donieck! – ze wszystkich rozmówców Malino wydaje się zachowywać najwięcej żaru w głosie. Umie zaśmiać się donośnie, pewnie stawia kroki, gdy na krótkie chwile opuszczamy ubłocony samochód, rozglądając się po wymarłej okolicy. Ale i jemu zmienia się głos, gdy wspomina o cywilach pozostających jeszcze w piwnicach. – I piątka dzieci, piątka… – nie komentuje tego faktu w żaden sposób.

PTICZKA, PTASZEK: tak nazywają wszechobecne drony. – Ciekawe, co mogą sobie myśleć rosyjskie ptaszki patrzące z góry, co wyprawia nasz Kola za kierownicą – ktoś zdobywa się na szczyptę humoru po kolejnej serii zakrętów, które wyrzucają w powietrze strugi błota.

Trafiamy na twardą drogę. Niektórym ze zszarzałych budynków trzeba dokładniej się przyjrzeć, żeby zauważyć wyrwy poczynione przez Rosjan. Może tu łatwiej wedrzeć się wojnie niż choćby do podkijowskich sypialni, gdzie ślady po pociskach widać było z oddali, jak czerniały na ścianach białych apartamentów czy ekskluzywnych sklepów europejskich marek.

Tutaj wojna jakby pełznie szybciej beznadziejnymi drogami, gdzie drzazgi i odłamki nie są tak łatwo odróżnialne od ulicznego kurzu. Gdzie ludzie mają zniszczone ręce, zmęczone twarze, zanurzone w błocie walonki. Wojnie łatwiej jest rozpanoszyć się, niemal niezauważalnie, w rozpadającej się donieckiej wiosce, nad którą od dziewięciu lat świszczy Grad, niż wkroczyć między ikeowskie meble i wśród nich rozpalić ognisko, rozrzucając wokół puste skrzynie po amunicji.

Z AWDIJIWKI DO BUCZY drogami jest jakieś 700 kilometrów. Niby niedaleko, jak na ten rozległy kraj. Ale to teraz inny świat, jakby bez wojny. Jakby. W każdym razie w Buczy już wszystko ucichło. Ale, choć tylko przejazdem, trzeba się zatrzymać i pogapić. I jakiś niepokój wciąż wbija pazurki w kark. Choć teraz, kiedy wraki dawno już wywieziono z ulic na peryferyjne złomowisko, kiedy okna nie straszą już wybitymi szybami, to jakby nie za bardzo było wiadomo, skąd ona, wojna, przychodzi.


TAK WYGLĄDA PRACA HUMANITARNA NA WSCHODZIE UKRAINY
Gdy żołnierze odbierają z busa kartony z pomocą, Olga fotografuje wszystko, co mają w rękach. Przed każdą z osób uczestniczących w tym łańcuchu wsparcia chce rozliczyć się z tego, co dotarło do wojska >>>>


– Patrz, jak czyściutko, jak pięknie. O kurna, Mak jest otwarty! – wchodząc, oczy mamy okrągłe, pewnie jak pierwsi klienci McDonalda na placu Puszkina, nabożnie ściągający z łepetyn sobolowe czapki. Nie przywidziało się, ciała dawno pochowano, okna już nie są wybite, a ściany osmalone; knajpa wypucowana – aż świeci.

Przejezdni jesteśmy i trudno naszym przejezdnym głowom pogodzić się z tym, jak lokalsi wracają do rzeczywistości, terapeutycznie udając się rodziną na McFlurry. Tak jak to robili do czasu, zanim ich miasto wpadło w rosyjskie ręce. Siedzimy zatem w kotle terapii rodzinnej. Kierowca się zadumał. Jakby zobaczył coś wśród frytek. Jakby w nerwowo mieszanej herbacie wirowały drobinki sadzy.

W AWDIJIWCE Chrystus wciąż leży w grobie. A na sporych rozmiarów metalowym napisie informującym, że w tym miejscu kiedyś zaczynało się to spokojne miasteczko, dynda od niedawna kukła. Z fizjonomii przypomina Władimira Władimirowicza Putina. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Rocznik 2001. Studiuje psychologię na SWPS w Katowicach. Od marca 2023 roku pisze dla Tygodnika Powszechnego korespondencje z Ukrainy.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Miasto ukrzyżowane