Wiosna przyszła do Awdijiwki. Reportaż z frontu

Nie oglądając się na wojnę, rozszalała się, eksplodowała bezgłośnie zielenią i ciepłem. Tylko teraz trudniej dostrzec w trawie minę motylkową.
z obwodu donieckiego (wschodnia Ukraina)

10.06.2023

Czyta się kilka minut

W centrum miasta każdy budynek jest uszkodzony, Awdijiwka, maj 2023 r.  /  ANTONINA PALARCZYK
W centrum miasta każdy budynek jest uszkodzony, Awdijiwka, maj 2023 r. / ANTONINA PALARCZYK

Jeszcze niedawno, w środku zimy, przed jedną z kijowskich kawiarni zawisła tablica. Odliczano na niej dni, które pozostały do pierwszego dnia wiosny – wszystko w dobie ciągłych ataków rakietowych na infrastrukturę krytyczną, blackoutów i odcinania energii. Pod zamieszczonym na Twitterze zdjęciem tablicy ktoś z internetowych komentatorów napisał: „Zrozumieją tylko ci, którzy na co dzień mierzyli się z problemem ciemności i zimna”.

Ci, którzy jeszcze niedawno każdego dnia oczekiwali przyjścia wiosny, teraz oczekują wielkiej ofensywy.

WIOSNA TO LIŚCIE, a tutaj, w obwodzie donieckim, liście to lepsza ochrona.

Opuszczamy terenówkę schowaną pod kasztanowcem, obok zdemolowanego bloku. Z tego miejsca nietrudno dojrzeć zakopany nieopodal w mokrej ziemi bojowy wóz piechoty BMP (na pierwszy rzut oka wyglądający jak czołg, bo z armatą). Pojazd ukryty jest w zaroślach przed wścibskim okiem dronów.

Nie ma na tej wojnie nic gorszego niż drony. Już drugi raz tego dnia przekonuje o tym jeden z żołnierzy, który właśnie wywleka z samochodu skrzynię z narzędziami. Wzdryga się: – Ani te ich sowieckie czołgi nie są tak groźne, ani nawet iskandery. Wiem, co mówię.

Chłopaki z ekipy remontowej szybko rozbierają się z ciężkich kamizelek, wystawiają twarze do słońca, nadstawiają uszu. Choć z oddali rozchodzi się huk artylerii, nad naszymi głowami słychać przede wszystkim rój owadów zamieszkujących krzaki, wśród których schował się teraz ich BMP.


CZYTAJ TAKŻE

UKRAINA IDZIE PO SWOJE. KONTROFENSYWA RUSZYŁA: Zaczęła się kolejna kluczowa faza wojny. Ukraińska operacja jest niezwykle ryzykowna. Ewentualna porażka oznacza, że na Zachodzie wzmogą się głosy o konieczności ustępstw ze strony Kijowa. PISZE WOJCIECH KONOŃCZUK >>>


– Patrz, jaka tu wiosna, chyba nie macie takiej w Polsce? – Serioha (to imię zmienione; wszyscy bohaterowie tego tekstu prosili o zmianę imienia) przeciąga się jak wielki kosmaty kocur i odkłada swój ­automat. – A są u was jeżyki? 

Małe czarne ptaszki czy może takie jeżyki, które chodzą po ziemi?

– Te, które chodzą po ziemi. U nas jest ich mnóstwo! I jest pięknie, tyle zieleni. Chociaż w domu ładniej niż w tym Donbasie – rozczula się Serioha, z którego ust słowo „jeżyk”, wypuszczone razem z kłębem dymu, brzmi jeszcze bardziej rozbrajająco.

Po ziemi rozrytej przez gąsienice pełznie jaszczurka, śliczna i zielona. Za nic ma ubłocone buty żołnierskie nad jej głową i klnącego jak furmana Sanię, któremu zapalniczka upadła w kępę trawy.

NIE OGLĄDAJĄC SIĘ na wojenne warunki, rozszalała się wiosna, eksplodowała bezgłośnie zielenią. Nie zapomniała nawet o tym opuszczonym osiedlu w obwodzie donieckim. Wiosną trudniej myśleć o umieraniu. Choć śmierć poniesiona w pełnym słońcu i bzowych zaroślach jest równie straszliwa jak ta zimowa, kiedy błoto zamarza skrzepami na mundurze i zamarzają palce podczas nerwowego zakładania stazy CAT powyżej parującej rany. 

Za to trudniej zauważyć w trawie minę motylkową, często malowaną na przepysznie zielony kolor. Jest malutka, prawie jak złapany w dłonie motyl, więc za sprawą swoich rozmiarów największe żniwo zbiera wśród dzieci. One chętniej niż dorośli dają się skusić perspektywą pobuszowania w świeżej trawie.

Świeża trawa przykrywa całe połacie zimowych doświadczeń – porzucone przy drodze do medycznych punktów stabilizacyjnych folie ratunkowe i części mundurów, rozerwane sprawnym cięciem nożyc taktycznych.

Gdzieś na północy kraju wystające z czarnoziemu martwe czołgi są obsiewane równymi rzędami słoneczników.

BAZA NA TYŁACH to zaadaptowany zdemolowany budynek z oknami szczelnie zakrytymi czarną płachtą.

– Sąsiedzi chyba nie są zbyt zachwyceni, mając was tutaj? – pytam Rusika.

– Ściągamy większe ryzyko ostrzału – przyznaje Rusik.

Jednak nawet oni muszą gdzieś mieszkać i pracować. A cywile z okolicy przywykli przecież – i to nie w tym ani nie w zeszłym roku – do kręcących się pod ich płotami zmęczonych wojskowych.

Rusik mógłby być ich doskonałym uosobieniem. Twarz ma ogorzałą, nigdy ogoloną, za to zawsze z tlącym się papierosem przyklejonym do kącika ust. Smar i przydrożny pył wrosły w jego linie papilarne jak u górnika jednej z okolicznych kopalni (kopalnia jest pożyteczna, co trzy dni udajemy się tam pod zakładowy prysznic).

Rusik to taki wojak jak z amerykańskiej kreskówki sprzed niemal wieku o marynarzu Popeye’u – można sobie wyobrazić, jak łapie w palce lecący w jego stronę pocisk i czyści nim sobie zęby. Już mało co zrobi na tym człowieku wrażenie. Ociąga się za każdym razem, gdy ­Nikita, młodziutki oficer i dowódca roty [kompanii – red.], każe mu zakładać hełm. Wybucha dudniącym śmiechem na sugestię, że jeśli nawet ani hełm, ani kamizelka kuloodporna nic nie pomagają w konfrontacji z ogniem artylerii, to może przynajmniej dają ciut komfortu psychicznego.

Już większy komfort mogłyby dawać plany na przyszłość po wojnie. – Cokolwiek, co odwraca myśli – powiada ­Rusik.

W bazie trwają przygotowania do rotacji kilku podkomendnych Nikity, którzy bronią pozycji na obrzeżach pobliskiej Awdijiwki. Rusik ma za zadanie zawieźć na front pięciu wypoczętych towarzyszy i wrócić z pięcioma wycofywanymi na odpoczynek. I samemu bezpiecznie wrócić, co również jest częścią zadania. Ze skupieniem dłubie w karabinie szturmowym, który spoczywa na stole pod mętną żarówką.

OSOBNYM TEMPEM toczy się równolegle życie po drugiej stronie folii, którą odgrodzony jest warsztat, zastawiony skrzyniami amunicji. Dmitrij zbiera chętnych do wyjścia na ryby nad oddalone o kilka kilometrów jeziorko. Chłopaki w niekompletnym umundurowaniu różnej maści i wzorów leżą na karimatach lub przed budynkiem i debatują nad metodą czyszczenia metalowych części ich grilla. Część przegląda TikToka, wyjątkowo popularnego wśród ukraińskich żołnierzy, niezależnie od wieku. Na chyboczącym się stoliku w trawie stoi plastikowa butelka z nieokreślonego koloru płynem, z której popija kilku zebranych wokół. 

– A co mają robić chłopaki – mówi dalej Rusik. Odstawił swój automat i zabrał się za kompletowanie zestawu magazynków w kieszeniach na piersi. – Alkohol chociaż na chwilę przynosi uczucie zapomnienia, a to najbardziej pożądane tutaj uczucie. Co innego mamy? Wielu wciąż wierzy, że zostaną wzięci za świrów przez otoczenie, gdyby ze swoim problemami poszli do psychologa. Zresztą żadnego psychologa dla nas nie ma.

Z dala słychać pomruk – to idzie wiosenna burza. Zgadywanie niedoświadczonym uchem, czy słyszany z odległości huk to wystrzał naszych czy ostrzał ze strony Rosjan, ustępuje zastanawianiu się, czy to artyleria czy tylko grzmot piorunu.

Piątka wypoczętych wsiada do samochodu, odprowadzani światłem latarki w dłoni Nikity. – A co, mieliśmy się z nimi całować? – ze śmiechem powie potem Rusik, zapytany, co tak szybko mu poszło wykonanie kursu tam i z powrotem. Z lubością zrzuca z siebie całe żelastwo i chwyta zębami papierosa. – Ale niesłodko tam teraz chłopakom na pozycjach.

BILANS KOLEJNYCH dwóch dni po rotacji przygniótł tych, którzy sprawiali wrażenie, że przywykli do każdych możliwych warunków. Dziewiąty rok wojny w kraju, półtora roku od mobilizacji – żaden okres, dłuższy czy krótszy, nie przyzwyczai do przyjmowania wieści o zabitym towarzyszu.

– Kto dwieście, kto trzysta? Ilu? – pyta Nikita, łącząc się radiowo z pozycjami.

Mimo prób zastąpienia tych określeń szlachetniejszymi – wszak pochodzą one jeszcze z żargonu „afgańców” i czasów wszystkich wojen prowadzonych przez sowieckie/rosyjskie imperium – są one wciąż stosowane na całej długości frontu. „Ładunek 200” to kod oznaczający zabitego (podobno wziął się kiedyś od kompletnej wagi ołowianej trumny z ciałem żołnierza). Kod „ładunek 300” oznacza rannego. Ale choć to lepsza z dwóch wiadomości, nie mówi nic o stanie rannego żołnierza.

– Przedwczoraj go przytulałem przed odjazdem. A tak długo, bardzo długo nie było żadnych wypadków, żadnej śmierci. – Nikita siada na skrzyni i precyzuje, co tutaj znaczy długo: cały miesiąc, może nawet półtora.

– Nikula, masz wódkę? – przepraszające spojrzenie jednego z żołnierzy krzyżuje się ze spojrzeniem jego przełożonego. Ten po chwili sięga w zakamarki szafki, by wyciągnąć butelkę. Dzisiaj Nikita nie podniesie głosu, jak w inne dni, gdy strofował podkomendnych, którzy przesadzali z alkoholem. Zaczyna kręcić się po pomieszczeniu, analizuje niedawną rozmowę. Głos ma spokojny, rzeczowy. Tylko trochę cięższy niż zwykle: – Zabity snajperskim strzałem. Nawet niczego nie poczuł, powiedzieli. Nie męczył się.


ATAK NA UKRAINĘ. BĄDŹ NA BIEŻĄCO Z NASZYM SERWISEM SPECJALNYM >>>


Serioha nie zdobywa się na długie wypowiedzi. Także następnego dnia, kiedy jesteśmy na drodze w głąb Awdijiwki. Tylko długo wpatruje się w zdjęcie w swoim telefonie, na którym jest on, Serioha i jego siwobrody towarzysz, ten, którego został wczoraj pozbawiony: – Wiem, to nie pierwsza przecież i nie ostatnia śmierć tej wojny. Ale to zawsze tak, jakby odbierano człowiekowi kawałeczek duszy.

Wszystkim wokół już spowszedniały liczby. Nikt nie chce ich powiększać, więc od dawna nie ma już nowych rekrutów, ochotników. – A kiedy wracam na przepustkę do domu, znajomi dziwnie na mnie patrzą, trochę jak na idiotę, trochę jak na wariata – dodaje siedzący za kierownicą Wowa i zwalnia z setki, gdy zbliżamy się do zakrętu, za którym otwiera się widok ruin miasta. Tych świeżych i tych czasem już dziewięcioletnich, teraz otoczonych świeżą zielenią.

DO AWDIJIWKI wiosna też przyszła, klucząc między kikutami osmalonych drzew i brodząc w błocie na stałe już wpisanym w filozofię donieckiego frontu.

Jesteśmy gdzieś na wschodnich peryferiach miasta, znowu szukając przyczajonego w gęstych zaroślach bojowego wozu piechoty, jakich wiele ukrywa się dziś w ukraińskich krzakach, a niełatwo ukryć takie gabaryty.

Na opuszczonym stanowisku strzelniczym dzikie pnącze chmielu zaczęło już wić się wokół pustych skrzynek po amunicji, jakby chciało pospiesznie przykryć ten widok. Ale długo jeszcze na ścieżce będą chrzęścić pod stopami łuski pocisków, którymi pokryty jest pachnący czarnoziem. Gdzieś z gąszczu odzywa się najprawdziwsza kukułka. Nikita kręci głową z niedowierzaniem, gdy zaczynamy sobie z kukułką dialogować w jej narzeczu.

Ptak milknie, kiedy w słowo wchodzi mu niedaleki wystrzał. Taki jest doniecki ekosystem. Czołgista umiera razem z czołgiem.

A za rok wiosna też przyjdzie. Przynajmniej tak zapowiadają. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Rocznik 2001. Studiuje psychologię na SWPS w Katowicach. Od marca 2023 roku pisze dla Tygodnika Powszechnego korespondencje z Ukrainy.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Wiosna przyszła do Awdijiwki