Uczciwy cud

Prof. Janusz Skalski nie chce już wracać do hipotermii dwuletniego Adasia. Woli mówić o etyce lekarskiej, kosmicznej patologii NFZ, głupocie resortu zdrowia i przyszłości medycyny.

14.12.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

Ze schodów willi widać wieżę łagiewnickiego sanktuarium. W środku ciemno; na dzwonek nikt nie reaguje. Wybieram numer komórki.

– Umówiliśmy się na rozmowę? Na kiedy? Na teraz? Właśnie wychodzę ze szpitala. Proszę wybaczyć, mam kilkanaście spotkań dziennie, zadręczony jestem. Zadręczony.

10 minut później prof. Skalski wysiada z samochodu. Niewysoki 60-latek z wąsem, w eleganckim płaszczu i kapeluszu, ze skórzaną teczką. Otwierając drzwi tłumaczy: – Jeśli nie umawiała się pani przez sekretarkę, to nie mam prawa pamiętać. Głowę mam zajętą pacjentami. Właśnie zastanawialiśmy się, czy operować jednego chłopca. Mógłbym go teraz robić.

Błyszczący szpikulec

Siadamy w bibliotece. Nie wiem, na czym skupić wzrok: jest kryształowy żyrandol i fikus sięgający sufitu, są meble art deco, regały szczelnie zapełnione książkami, obrazy i grafiki.

– Tam mam kolekcję starodruków medycznych – profesor wskazuje na szafę z witryną: za szkłem skórzane, pozłacane grzbiety ogromnych ksiąg. Na pytanie o najcenniejszy tytuł wylicza: – Józef Struś, mój idol Paracelsus, Bonetus, Erazm z Rotterdamu, Rousseau, Newton, pierwsze wydania Leibniza, Kanta, skompletowany Kartezjusz... Linneusz, Bauhin, Botallo, da Vinciego podręcznik malarstwa. Da Vinci dlatego, że powołuje się na „Perspektywy” naszego średniowiecznego Witelona, chciałem go mieć za wszelką cenę. Mam też ilustracje Albrechta Dürera, Wersaliusza, Albinusa, Paracelsusa. Mam rzeczy, których nie ma nawet Jagiellonka – mój zbiór jest w jej depozycie cyfrowym.

– A ta mysz? – pytam, przyglądając się maskotce na regale.

– To nie jest mysz. To świstak. Świstak kung-fu.

– A te białe samochodziki?

– Jak dzieci przychodzą, to je dostają. Dzieci mają swoje prawa – profesor uśmiecha się i wraca do wyliczenia: – Tam w szafie jest też Eustachiusz, nie powiedziałem o Eustachiuszu. Syreniusza zielnik, pięknie zachowany. No, zresztą to panią nudzi pewnie. Pierwsza po polsku „Kosmografia” Botera, Morganiego trochę. Oczywiście są też polskie dzieła, Sędziwoja, XVI-wieczne wydanie Kochanowskiego, jakby ktoś pytał, Śniadeckiego...

Zwracam uwagę na apteczne fiolki między książkami i starą torbę lekarską na szafie. Profesor wspomina, że ma też kolekcję zabytkowych narzędzi medycznych. Podchodzi do regału i zdejmuje coś, co wygląda jak zardzewiałe obcęgi: – To by panią zdziwiło, to mniej więcej 1650 r.

– I do czego to służy? – dopytuję, bojąc się odpowiedzi.

– Do łamania kości. Ortopedyczne narzędzie. A tu – profesor wyjmuje z pudełka błyszczący szpikulec – jest bardzo fajny trójgraniec. Do przebijania klatki piersiowej.

Jak się czuje Adaś

Pytam, jak dziś czuje się Adaś – dwulatek z Racławic, o którym 30 listopada usłyszała cała Polska. W samej piżamie spędził 5 godzin na pięciostopniowym mrozie. Policjant znalazł go nad rzeką, 600 metrów od domu, skrajnie wychłodzonego i bez oznak życia. Kiedy pogotowie przywiozło chłopca do Kliniki Kardiochirurgii Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu, jego ciało miało temperaturę 12,7 stopnia. Zespół prof. Skalskiego, przy użyciu sztucznego płucoserca, stopień po stopniu wyprowadził chłopca z głębokiej hipotermii. Bijąc światowy rekord: w 2010 r. udało się uratować znalezioną na szwedzkim wybrzeżu 7-latkę, która miała 13 stopni.

Więc jak się czuje Adaś? Profesor odpowiada pytaniem: – Jak pani myśli, co powinien robić dwulatek, który się dobrze czuje? Rzeczywiście, zaczął się uśmiechać. Cały czas ślipi w tablet i nie można mu go zabrać. Zażyczył sobie dziś bananów – nowość, bo dotychczas upierał się tylko na parówki i czekoladę. Misiami już jest znudzony i kombinuje, co by można jeszcze wyciągnąć od rodziców. To jak pani myśli, jest dobrze czy źle? Też myślę, że dobrze.

Dopytuję o wyniki badań.

– Robiliśmy tomograf głowy, nie wykazał żadnych zmian, więc nie było obrzęku mózgu. To nas zaskoczyło. Wybudził się świadomy, bez ubytku intelektualnego. Bez śladu po niedotlenieniu.

Przy okazji profesor mówi o etyce w wywiadach: – Na tym polega dziennikarstwo z empatią, że nie zadaje się pytań, które mogą krzywdzić rodzinę chorego. Czasem odpowiedzieć szczerze to zrobić rodzicom tłuczenie młotkiem po głowie. Niegodne człowieka.

Pierwszy raz w naszej rozmowie pojawia się słowo „uczciwość”. Będzie wracać prawie tak często jak słowo „cud”: – Jeżeli lekarz ma być uczciwy, musi myśleć jak rodzina. Empatia polega na tym, żeby zamienić się miejscami. Gdy słucham niektórych dziennikarzy, zastanawiam się, co bym zrobił, gdyby sprawa dotyczyła mojego wnuka. Przecież ja bym się popłakał.

Więc pytam o wnuka, ile ma lat i czy jest tylko jeden. – Ma dziewięć miesięcy. Jeden, ale za to porządny. Niestety więcej jakoś nie udało mi się zrobić.

Sukcesy i cmentarze

Dzwoni telefon. – A, pamiętam panią, myśmy kiedyś rozmawiali niezwykle miło, ale akurat w tej chwili mam u siebie inną miłą panią. Na ile to pilne? Jutro od południa będę operował bardzo trudnego synka i mogę skończyć późno. Może w środę? Proszę zadzwonić do sekretarki, na wtedy mi umówiła z pięć osób. Czwartek nie, piątek nie. W weekend nie wcisnę palca, jestem w pracy od rana do wieczora. Ach nie, nie chodzi o to, że teraz jestem bardzo zajęty, jestem bardzo zajęty cały boży rok.
Profesor odkłada telefon, chwilę milczy, potem zaczyna się irytować: – Przyjeżdżają dzieci z najwyższym stopniem zagrożenia życia, a ci dalej pieprzą o tym, czy on zjadł serek.

I robi motoryzacyjne porównanie: – To tak, jakby w sprawie samochodu z silnikiem do remontu dopytywać o grubość gwoździa wbitego w dętkę. Ten zepsuty silnik to ciężko chore dzieci. Każdej nocy może być wezwanie, że trzeba będzie otwierać.

Czy wyleczenie Adasia to największy sukces w jego karierze? On tak nie uważa, a przynajmniej jeszcze tego nie wie: zrobił już wiele rzeczy, które z medycznego punktu widzenia były osiągnięciem. Jakich? Można przeczytać na stronie kliniki: pierwsze w Polsce wszczepienie sztucznej komory serca u małego dziecka z wadą wrodzoną. Niezwykle rzadkie choroby, których wyleczenie wymagało ogromnego intelektualnego wysiłku. Nie da się o tym opowiedzieć w jednym zdaniu., więc nie ma jak się tym chwalić.

– Sprawa Adasia okazała się po prostu bardzo medialna – mówi Skalski. – Nasz szpital ma 50 lat i po raz pierwszy jest na ustach świata. Czy to wielkie osiągnięcie? Osiągnięcie jest wielkie, jeśli żyje i chodzi po świecie.

Osiągnięcia profesora czasem odwiedzają go po latach w klinice: kiedyś dzieci, które nie mogły wstać z łóżka, teraz zdrowi dorośli. Skalski ścisza głos: – Ale mam też pacjentów, którzy są moim cmentarzem. Niestety, każdy lekarz zostawia po sobie jakiś cmentarz. Najważniejsze, żeby to był uczciwy cmentarz.

Kiedy cmentarz jest uczciwy? Profesor cytuje Leona Manteuffla: „W naszej specjalności, jeżeli jesteśmy staranni w 99 procentach, to w jednym procencie jesteśmy zbrodniarzami”. O Manteufflu mówi, że był kardiochirurgiem z krwi i kości, etykiem medycyny i cudownym człowiekiem. Nie miał go szansy poznać, ale jego portret powiesił w gabinecie.
Pytam o wielkość jego cmentarza.

– Był czas, kiedy zostawialiśmy cmentarze, które odpowiadały śmiertelności znacznie powyżej 10 proc. Lata, kiedy zaczęliśmy się brać za trudniejsze wady. To był horror, ciarki mnie przechodzą, jak sobie przypomnę. Tyle dzieci, których nie umieliśmy uratować. A dziś moglibyśmy uratować prawie wszystkie. Śmiertelność w Polsce jest nawet poniżej średniej europejskiej: rzędu 3-4 procent – i to przypadków najcięższych z najcięższych, których się wcześniej nie operowało! Jeśli chodzi o kardiochirurgię dziecięcą, Polska odniosła gigantyczny sukces. A w głębokiej komunie podziwialiśmy świat zachodni jako unreachable example.

Pokazuje mi medal wręczany tym, którzy pomogli mu urządzić salę hybrydową do najtrudniejszych operacji; na krążku wyryte są słowa „Contra spem spero”. Tłumaczy: – Wierzyć wbrew nadziei. Uwierzyliśmy wbrew nadziei i teraz w kardiochirurgii dziecięcej mamy lepsze wyniki niż Zachód.

Twierdzi, że nie ma w Polsce żadnego wroga wśród lekarzy: – Wszystkich uważam za partnerów, z nikim się nie pokłóciłem, moi ludzie też wiedzą, że nie wolno tego robić.

Zawał przy stole

Znowu telefon. – To prof. Woś, były konsultant krajowy, który postanowił mi jakiś medal wręczyć. Wspaniały człowiek i o wielkim sercu. Halo? No witaj, Stanisławie. Stasiu, mam gości, tak że serdecznie dziękuję za taką miłą wiadomość i ucałowania rączek dla małżonki.

Zamykając skórzane etui smartfona, Skalski mówi: – Powiem pani szczerze, że nie wiem, co to dokładnie za laur. Ale papieżowi też go wręczyli. To dla mnie nobilitacja i zaskoczenie.

Ma już wiele nagród i odznaczeń. Żadne nie cieszy go tak jak uratowanie dziecka, które miało minimalne szanse: – To są te sukcesy, które pozwalają w gębę do lustra popatrzeć. Świadczą o wypełnianiu zawodu w sposób uczciwy. A uczciwie to znaczy też: absolutnie bezinteresownie.

– Wielu lekarzy napędza ambicja. To jest złe? – pytam.

– Jeżeli w naszym napędzie jest więcej chęci robienia kariery niż chęci robienia dobra, to znaczy, że przeszliśmy dopuszczalne granice. Chora ambicja jest czymś nagannym.

– Z chorej ambicji też powstają dobre rzeczy – oponuję.

– Ale to przez przypadek. Przy okazji – odpowiada.

Kiedy pytam o jego wielką ambicję – pierwszy przeszczep w Krakowie – smutnieje. – Bóg mi świadkiem, że walczyłem o to dziecko uczciwie. Niestety, tuż przed mi się nie udało.

Nie udało się, bo profesor dostał zawału. To było wiosną 2010 r. Dziewczynka, której wcześniej wszczepił sztuczną komorę, leżała już na sali operacyjnej. Stracił przytomność, był reanimowany: – Zatkała mi się międzykomorowa przednia. Mam drugie życie. Nabrałem dystansu, bardziej to życie doceniam. Jestem przykładem sukcesu polskiej medycyny i dowodem na to, że mam świetny zespół. Ratowali mnie tak dobrze, że mogę dużo pracować, jeździć na nartach i cieszyć się wnukiem.

A przeszczep? Przeszczep zrobiono bez niego, Zuzia żyje i dobrze się rozwija. Wśród operujących byli koledzy ze szpitala w Zabrzu, gdzie przez 10 lat był ordynatorem Oddziału Kardiochirurgii Dziecięcej. Kiedy zaczynał tam pracę, Zbigniew Religa był już legendą: – Znałem go znakomicie, byliśmy zaprzyjaźnieni. Bardzo mnie lubił.

Czy podobali mu się „Bogowie”? Film tak, tytuł nie.

– Bo to świętokradztwo? – pytam.

– Tak uważam. Jestem katolikiem. Ale szanuję przekonania innych. Gdzie mi się tam porównywać do Jana Pawła II – to by dopiero było świętokradztwo, ale on wśród przyjaciół miał Żydów i ateistów.

Po wybudzeniu Adasia Skalski powiedział, że to cud. Publicyści uznali, że w ten sposób podważa pracę zespołu i służb ratunkowych (Iwona Hajnosz z „Gazety Wyborczej” wyliczyła, że na uratowanie Adasia pracowało prawie 200 osób). Mieli mu to za złe: – Mieli. Nawiedzonego idiotę ze mnie robili. Ale słowo „cud” nie jest przypisane do żadnej religii. Jest to słowo powszechnie używane, można powiedzieć „cud dziewczyna” i nie ma w tym dewocji.

Serce jak pendrive

Profesor opowiada historię z transfuzją: kiedy w 2007 r. ogłoszono, że brakuje krwi i należy wstrzymać operacje, nie chcąc przekładać zabiegu noworodka, oddał własną krew rzadkiej grupy BRh+, żeby otrzymać w zamian krew do operacji. A potem 6 godzin stał przy stole. Dziecko przeżyło, ale wkrótce w jednej ze stacji radiowych zarzucono mu, że podważył ideę zawodu lekarskiego. Bo przy operacji był słabszy i mógł zagrozić życiu pacjenta.

– Z każdej perły można g... utoczyć, jeśli się człowiek uprze – mówi. – Byłem parę lat młodszy, czułem się dobrze. A jeśli chodzi o świetną koordynację akcji, o to, że wszystko się zgrało... Mogę przewrotnie powiedzieć, że to właśnie był cud. Większy niż sam zabieg.

Próbuję sobie wyobrazić serce dwulatka, które bije raz na kilkadziesiąt sekund.

– „Biło” to dużo powiedziane. Po otwarciu klatki piersiowej wykonywało taki ruch – profesor bardzo powoli obraca dłoń. – Coś jak przesuwanie się wody w stawie. Prawdopodobnie nie przetaczało krwi, ale dawało minimalny bodziec do przetrwania. Nazywamy to „zespołem umierającego serca”. Jak było naprawdę, nie wiemy.

Przypomina mi się, jak porównał wielkość serca noworodka do średniego pendrive’a. Patrzę na jego dłonie.

– Używam szkieł powiększających – wyjaśnia i zdejmuje z regału coś między okularami a lornetką. – Pani sobie ubierze te okulary, pani zobaczy, jak się czuje chirurg. Ale nie tak! Na 45 centymetrów jest ognisko. Tu rękę, proszę sobie obejrzeć paznokcie. Widać?

Odkładając okulary, wyciąga książkę „Cud w medycynie”: jeden z rozdziałów to jego opowieść. I drugą: album o cudach w procesie beatyfikacyjnym Jana Pawła II. Dostał ją od rodziców pacjenta, pokazuje dedykację.

– To co, mam prawo mówić o cudach? O, tutaj wisi mi cud, widzi pani – wskazuje na ciemny obraz w rogu. – „Uzdrowienie ślepca”. Bardzo ładny, barokowy. Lubię go.

Podchodzi do ściany zapełnionej grafikami i zdjęciami: – Tu jest „Obrzezanie Jezusa”, miedzioryt Guercino. A tu? Tu mój pradziadek we Włoszech, 1887 r. Był architektem.

Miło z papieżem

Pytam o tradycje lekarskie w rodzinie. Ojciec pracował przed wojną jako chirurg w Zakopanem, po wojnie w Instytucie Ginekologii jako położnik, ale w 1950 r. musiał odejść.

– Nie chciał się zapisać do partii – tłumaczy Skalski. – Do końca życia tego nie zrobił. Zmienił zainteresowania na medycynę przemysłową. Jeszcze w czasie okupacji był lekarzem w Solvayu, znał się z Wojtyłą, stąd nasze miłe z papieżem kontakty. Dużo wtedy wycierpiał: siedział na Montelupich za działalność w podziemiu, potem chorował po tych przejściach.

– Rodzina od pokoleń w Krakowie?

– Od 1585 r. Nasz dom, Dworek pod Pawiem, był tam, gdzie teraz stoi Jubilat. Parcela rodzinna od XVI w., komuniści zabrali.

– A córka? Poszła w pana ślady?

– Córka jest fizjoterapeutą, zaraz przyjdzie ćwiczyć mi kręgosłup. Żebym mógł dalej pracować, muszę o niego dbać. A moja żona jest geriatrą. Bardzo się o mnie troszczy. Mam ją jak znalazł – śmieje się.

Nic dziwnego, że ma problemy z kręgosłupem: kiedyś przeprowadzał po 30 operacji w miesiącu, trwały do 8 godzin: – Że Religa robił po dwie doby? Tak, ale oni wtedy odpoczywali, palili, pili kawę. Jeśli chodzi o stanie cięgiem, to zdarzało mi się po 12 godzin. Przychodzili młodzi do pracy, którzy fizycznie nie mieli szans się ze mną równać. Mam też tę cechę, że nie pocę się przy zabiegach. Ojciec też świetnie znosił operacje. Cieszę się, że był takim sprawnym lekarzem.

Po zawale nie może już operować tyle, co kiedyś. Ale jak trzeba, stoi przy stole codziennie: – Tylko że właśnie nie trzeba. Mądra rola szefa polega na tym, żeby pozwalać operować młodszym. Iść do zabiegu tylko, gdy sprawa jest trefna. Wtedy trzeba wziąć na siebie jak piorunochron wszystko, co złe. Szef nie powinien narażać pracowników na podejmowanie ryzyka, które przerasta ich wytrzymałość psychiczną. Przed nimi całe życie zawodowe, nie mogą mieć zadry.

Za wszelką cenę

Skalski jest też wykładowcą. Czego uczy studentów?

– Jeśli chodzi pani o przemycanie etyki, to tak, staram się to robić.

Pytany o jedną zasadę, którą szczególnie chce wpoić, wcale się nie zastanawia:

– Nigdy nie wolno odpuszczać. Że lekarz nie może przedkładać własnego zdrowia nad zdrowie pacjenta. Jeśli już się zdecydowało leczyć, należy leczyć za wszelką cenę.

I powtarza z naciskiem: – Nigdy nie wolno rezygnować. Jeżeli, jak w przypadku Adasia, tli się iskierka życia, należy walczyć do krwi ostatniej. Ta uczciwość to święta zasada w mojej klinice. Bo uczciwość to nie tylko kwestia łapówek. „Nie pójdę do niego, bo już nie mam siły” – takie wytłumaczenia nie istnieją. Jeśli nie masz siły, poproś kogoś innego.

To właśnie nazywa rzetelnością pracy. Nauczył się jej w Stanach: ma za sobą szkolenia w Filadelfii (jak podkreśla: „w jednym z najlepszych szpitali dziecięcych na świecie”) i na Harvardzie. Pracował też w Kilonii, Utrechcie, Rzymie i Madrycie. Uważa, że każdy młody chirurg powinien odbyć staż na Zachodzie.

– To jest strasznie ciężka robota – mówi. – Nie da się iść spokojnie spać. Ci moi już wiedzą, że trzeba szefa trochę odciążyć, bo jak się go nie odciąży, to on weźmie i odjedzie, a może się jeszcze do czegoś przydać.

Śpi po 5 godzin, między pierwszą a szóstą: – Lubię pracować w nocy. Coś sobie pisać. Widzi pani, w pracy jestem chirurgiem, a po pracy historykiem. Przewodniczę PAN-owskiej Komisji Historii i Filozofii Medycyny. Przygotowuję własne dzieło: historię medycyny od czasów najdawniejszych do upadku I RP.

Na potwierdzenie „historycznych dewiacji” pokazuje ulubione książki. A ja pytam o przyszłość medycyny.
– Medycyna doszła do takiej ściany, że nie wiadomo, gdzie teraz biedna pójdzie – zaczyna. – Stała się tak droga i potężna, że jesteśmy przed dylematem moralnym: na ile możemy sobie pozwolić w przedłużaniu życia. Wróciłbym do słów papieża, który nie życzył sobie dalszego leczenia. Na tym właśnie mądrość polega: żeby nie przesadzać. Bo jakby się uparli, do tej chwili by go mogli trzymać. Na sztucznym płucu, sztucznej nerce, wspomaganiu krążenia, pompie wirowej... Byłby takim Fantomasem, którego można na siłę uzdatniać.

Dalej mówi już z odcieniem rozpaczy: – Życie człowieka musi mieć kres. Już i tak przedłużyliśmy nasz czas poza naturalną granicę. Takie przedłużanie ma sens, ale jest przerażająco kosztowne. Gdyby się społeczeństwa uparły leczyć jak najlepiej wszystko i wszystkich, położą budżet każdego kraju: Niemiec, USA. Nie będzie na drogi, nie będzie na edukację.

– A jaka była ta naturalna granica? Ile lat? – Tą granicą było życie na własnych narządach. Co nie znaczy, że transplantologia jest zła. Jest cudowna, to dar od Boga, wyraz miłości bliźniego. Racjonalne wykorzystywanie tego, co mamy. A sztuczne narządy jako definitywne rozwiązanie – tu można się zastanawiać.

Arłukowicz? Błąd za błędem

Przyszłość polskiej medycyny? Profesor cieszy się, że w szpitalach jest nowe pokolenie, kończy się model szefa. Przeciwstawia mu model amerykański, w którym lekarze przed czterdziestką są już „w pełni wyoperowani”: – Moja klinika jest tu wzorem. Ci młodzi mogą zrobić każdą najtrudniejszą rzecz.

Mamy wspaniałych lekarzy i zły system?

– Lekarzy mamy dobrych. A system... Jesteśmy biednym krajem, ludzie tego nie rozumieją. Zobaczą klinikę w Niemczech i chcą, żeby u nas było tak samo. A że mając siedem razy mniej, leczę tak samo jak tam? Uważam, że to jest cud – śmieje się. A za chwilę dodaje gorzko: – Ale i tak w internecie pani zobaczy komentarze: „te sk... kradną i biorą łapówki”. Chociaż nie mogę powiedzieć, że to normalne: czekać kilka lat na wizytę u endokrynologa.

Czy jest przeciwnikiem NFZ?

– Jestem. O wiele lepiej się nam rozliczało bezpośrednio z ministerstwem.

Rozwiązanie widzi w powiększeniu odpisu z PKB na medycynę. Przynajmniej o pół procenta: – Bez większego odpisu nie ruszymy z miejsca. Ten cały pakiet onkologiczny Arłukowicza...

Milknie, jakby brakowało mu słów, wreszcie wybucha:

– To jakieś kuriozum, idiotyzm, to wszystko jest złe! A on poszedł w zaparte: z nikim nie będzie gadał, tylko sobie powoła ekspertów. Obawiam się, że finansowanie kardiochirurgii od nowego roku będzie klapą.

Uważa, że w ministerstwie brakuje ludzi z wizją. Religa miał wizję, ale nie dano mu szans jej zrealizować. Balicki? Był niezły. Kopacz? Rządziła przeciętnie, ale nie katastrofalnie: – Natomiast pomysły Arłukowicza są katastrofalnie złe. Błąd za błędem. Jak się nie ma pieniędzy i pomysłów, to trzeba przynajmniej słuchać ludzi.

Czy w ogóle potrafi oderwać się od pracy? Nie ma szans. Jeździ na urlop, bo go żona mobilizuje. Na tyle daleko, żeby nie móc wrócić w nagłym przypadku. Bo owszem, zdarzało mu się przerywać urlop. Jechać całą noc znad morza pociągiem, żeby operować. A potem całą noc wracać.

Profesor patrzy na zegarek i wstaje.

– Jak powiedział mój kuzyn, profesor malarstwa Tadeusz Łakomski: skończył się artyzm, zaczął się artretyzm. Kończymy, moja córka idzie mordować mój kręgosłup.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2014