Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Oczywiście już nie chodzi, przecież nie jesteśmy na dworcu. Zegar wskazuje czas. Jaki czas? Czas głębszy, prawdziwy, istotę zdarzeń, nie zasłonę złudzeń pełną bezrefleksyjnego kieratu tyknięć wte i wewte, wte i wewte, wte i wewte. Zegar strategicznie uplasowany w bezsprzecznym epicentrum wszechświata, na biurku Fiodora Dostojewskiego wskazuje datę śmierci Demiurga.
Turyn. Muzeum Cesarego Lombrosa. W drzwiach wita nas gospodarz, czyli szkielet naukowca. Osobiście. Personal touch, można by rzec, niestety, choć oczywiście nie wolno dotykać eksponatów, nawet zdjęć nie wolno wykonywać na wieczną pamiątkę. Cesare Lombroso ofiarował się pośmiertnie ludzkości, taksuje nas oczodołami, uśmiecha się a to uprzejmie, a to z lekka szyderczo – w zależności od nastroju. Genialnie i obłąkańczo to wymyślił, kuty na cztery łapy spryciarz, przecież szkieletowi nikt nie powie, że z perspektywy czasu zbłądził, że stoi na końcu ślepej uliczki, że dalej tylko Auschwitz.
Petersburg, w Petersburgu pokój, w pokoju biurko, przy którym ktoś napisał „Braci Karamazow”, a zaraz później umarł. Dokładnie w środę, 28 stycznia, o godzinie 8.37. Naonczas świat wypadł z ram. Wszystko to udowodnione naocznie, na biurku, na górze sporego szafkowego zegara, który zawiera wszystko: czarne wskazówki na białym cyferblacie, poniżej dzień tygodnia, numer dnia i miesiąc. Dokładnie wtedy czas stanął, niczym szkielet Lombrosa na progu.
Jesteśmy po to, aby możliwie żarliwie w to wierzyć. Nasza wiara w literaturę, w naukę zatrzymuje czas. Wytwarzamy symbole, wokół których kręci się karuzela pokoleń. Totemy. Te totemy to my. Bez nich nas niet. ©
Czytaj także: Paweł Reszka: Komunałka