Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czy Jarosław Kaczyński zachował się jak jeden z tych cwaniaków, którzy, korzystając ze specjalnych przepisów wymuszonych warunkami epidemicznymi budują hotel na leśnej działce pod pretekstem, że to będzie miejsce kwarantanny? Jak się ma wyrugowanie resztek kompromisu aborcyjnego z polskiej legislacji do walki z pandemią? Obok rozmowy o racjach moralnych i prawnych, obok pytania, czy ciało, które wydało wczoraj wyrok (niepodważalny, chyba że dokona się zmiany Konstytucji), jest prawowitym trybunałem, a nie atrapą powołaną z pogwałceniem prawa, obok więc tych fundamentalnych pytań i w tle kolosalnej fali gniewu, który w swych ulicznych przejawach nie bawi się w subtelne analizy – pojawia się właśnie pytanie pozornie tylko z zakresu technologii politycznej: dlaczego akurat teraz?
Identyczny wniosek tych samych posłów, złożony jesienią 2017 r., leżał spokojnie w zamrażarce prezes TK ponad dwa lata, aż przepadł wraz z końcem tamtej kadencji. Złożony ponownie z co do joty przepisanym uzasadnieniem w pierwszych dniach nowej kadencji znów zawisł w próżni. Nie pierwszy to raz Jarosław Kaczyński, używający w swej grze całego spektrum prawicowych programów i obsesji, akurat wokół tego tematu zręcznie lawirował, tak by środowiska integrystyczne i sprzyjająca im część Kościoła miały poczucie, że prą do przodu, a jednocześnie by w warstwie faktów nic się nie działo.
Że gra na zwłokę być może się skończyła, okazało się 17 września, kiedy prezes Przyłębska wyznaczyła na wczoraj datę posiedzenia. W owym okresie nikt jeszcze nie przewidywał, że w trzeciej dekadzie października będzie aż taki przyrost zachorowań i rządzący, oprócz zarządzania kryzysowego, będą mieli na głowie wielki problem wizerunkowy (bo przespali całe lato). Nie jest raczej prawdopodobne, że postanowiono wówczas – na zapas – użyć zakazu przerywania ciąży jako typowej przykrywki. Trzeba to raczej rozumieć w kontekście ówczesnych wydarzeń w partii rządzącej: niemalże rozłamu spowodowanego m.in. kwestią praw zwierząt (głosowanie odbyło się dokładnie tego samego 17 września w nocy), a do tego licytacji z partią Ziobry na ultrakonserwatyzm obyczajowy i gorliwość w obronie Wielkiej Polski Katolickiej. To w końcówce września pojawił się np. pomysł mianowania Przemysława Czarnka na ministra edukacji. Który to minister, odbierając niedawno spóźnioną nominację, umocnił wrażenie, że interesuje go tylko przestrzeganie czystości ideologicznej. Wyciągnięcie z zamrażarki kwestii definitywego zakazu przerywania ciąży mogło być dobrym argumentem w negocjacjach sklejających popękaną koalicję z ziobrystami.
Z Trybunału Konstytucyjnego dochodzą w ostatnim okresie sygnały o wewnętrznych konfliktach, dezorganizacji, buntach części sędziów przeciw pani prezes, która niezmiennie pozostaje wiernym wykonawcą woli Jarosława Kaczyńskiego. Ale w kwestii prawa do przerywania ciąży nie było wątpliwości, jak zachowają się sędziowie – o ile prezes Przyłębska wyznaczy wreszcie rozprawę. W świecie prawniczym, tak jak zresztą w parlamencie, granie terminami, wokandą czy porządkiem obrad jest jednym z podstawowych nieformalnych narzędzi kształtowania orzecznictwa. Julia Przyłębska doskonale zna to narzędzie i użyła go kilka dni wcześniej, zdejmując z wokandy sprawę tzw. ustawy dezubekizacyjnej oraz wniosek dotyczący dalszego zasiadania Adama Bodnara na stanowisku RPO do czasu wyboru następcy. Trudno dla tych decyzji znaleźć inne racje niż telefon z Nowogrodzkiej – zwłaszcza w kwestii Rzecznika partia ma wyraźny problem, co dalej, i decyzje, jak rozegrać wybór, ciągle się zmieniają.
Tym razem telefon z Nowogrodzkiej nie zadzwonił. Karta wyciągnięta we wrześniu przez prezesa Kaczyńskiego miała zostać rozegrana zgodnie z planem. Chociaż przecież przez miesiąc w Polsce zmieniło się wiele. Mamy naprawdę najgorszy możliwy czas, by tak głęboko i ostatecznie zmieniać porządek prawny w kwestii, która budzi ogromne podziały i emocje. To w sumie żenujące musieć tłumaczyć taką oczywistą oczywistość. A jednak nie dociera ona do umysłu prezesa. Może wręcz uznał, że okres nowego prawie-lockdownu i zawieszenia wielu aspektów normalnego życia tym bardziej sprzyja operacji? Albo – czego dawał sygnały już na wiosnę, przy okazji wyborów – może nawet nie zauważa, że jest w Polsce jakiś problem ze zdrowiem, strachem i rozpaczą na widok niewydolnego państwa?
W tym sensie pozornie techniczne pytanie o termin staje się pierwszorzędne – bo odpowiedź pokazuje, na czym dokładnie polega polska wersja demokracji nieliberalnej. I to, jak niebezpieczne okazują się w końcu rządy jednego człowieka, choćby potrafił w niektórych momentach być sprawcą istotnie korzystnych zmian. Innym jeszcze politycznym wnioskiem jest to, że trudniej będzie pozostać w stanie umysłowego lenistwa, które pozwalało dotąd nazywać PiS partią de facto lewicową.
Ale to już są rozważania zupełnie wtórne wobec tego, jak trudniej jest od wczoraj być w Polsce kobietą.
Czytaj także:
Anna Dziewit-Meller: To, przeciw czemu protestowałyśmy podczas Czarnego Protestu, stało się faktem i początkiem zupełnie nowej wojny.