Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Obecnie w Polsce wskaźnik reprodukcji koronawirusa wynosi 1,11. Najwyższy był 16 marca – 2,75, co oznaczało, że jedna zainfekowana osoba zarażała w ciągu tygodnia prawie trzy inne. Aby epidemia zaczęła wygasać, wskaźnik musi być mniejszy od 1. Udało się to osiągnąć m.in. Niemcom (współczynnik 0,71) i Austriakom (0,55). Polska jest jeszcze po niewłaściwej stronie wykresu, ale rząd zaczął odmrażać gospodarkę. Na zapowiadającej to konferencji minister zdrowia i premier sięgnęli po inną statystykę: oto poprzedniego dnia liczba osób wyleczonych przewyższyła liczbę nowych zachorowań.
Jeśli jednak przyjrzeć się liczbie przeprowadzanych u nas testów na obecność koronawirusa, przychodzi na myśl Wałęsowski bon mot o termometrze. Przeprowadziliśmy 9,6 tys. testów w przeliczeniu na milion mieszkańców. Wskaźnik ten we Francji wynosi 16,8 tys., w Niemczech 30,4 tys., w Portugalii 41,8 tys., a w Luksemburgu 75,8 tys. Zajmujemy w Unii piąte miejsce od końca. Resort zdrowia chwali się możliwością przeprowadzenia 25 tys. testów na dobę, potencjał ten nie został jednak wykorzystany w więcej niż 60 proc. Wykrywalność zakażeń jest więc w Polsce kiepska; część ekspertów mnoży oficjalne statystyki nawet przez pięć. Poważne problemy z wywalczeniem dostępu do testu mają osoby w kwarantannie, a jeszcze większe te z objawami COVID-19 z własnej woli poddające się izolacji. Niejednokrotnie nie zostaje od nich pobrany wymaz lub też nie są informowane o wyniku. Niska liczba przeprowadzanych testów nie pozwala wykryć zakażeń, a więc także izolować chorych i poddawać kwarantannie osób z kontaktu. Co raczej nie zbije wskaźnika reprodukcji wirusa. ©℗
CZYTAJ WIĘCEJ: AKTUALIZOWANY SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>