Szopka z dziedzictwem

Sto dwadzieścia sekund. Tyle musi utrzymać się cieniutka pianka w kolorze orzecha laskowego na powierzchni kawy, żeby była ona godna nazwy espresso.

09.12.2019

Czyta się kilka minut

 / JIRI HERA / ADOBE STOCK
/ JIRI HERA / ADOBE STOCK

Tego przynajmniej wymaga Konsorcjum Ochrony Tradycyjnego Włoskiego Espresso. Organizacja ta, uzbrojona w komitet naukowy nabity tuzinem profesorów (nie sprawdzałem czego, wybaczcie, jestem mistrzem marnowania czasu, ale są pewne granice), wydaje regulaminy oraz sążniste prace opisujące językiem akademickim, dlaczego ochrony potrzebuje coś, co wydaje się oczywiste, żywe i wtopione w tkankę codzienności.

A może już nie takie wcale żywe? Przecież w Brukseli o mało nie powołali komisarza ds. ochrony europejskiego sposobu życia – pisałem o tym onegdaj, dodam więc dla porządku, że z „ochrony” zrobiła się „promocja”, żeby zatrzeć wrażenie, iż ktoś ma tu ochotę mury wznosić niczym jakiś Trump. No więc skoro coś wymaga ochrony – jeśli traktować takie inicjatywy serio, a nie jako pomysł na lukratywne bicie piany – to znaczy, że tracimy wiarę, iż przetrwa samo. „Gdyby nie społeczne rytuały wokół kawy, nie byłoby takich Włoch, jakie znamy” – mówi pewien socjolog z Perugii na łamach „New York Timesa”, która to gazeta zajęła się sprawą, bowiem rzeczone konsorcjum uroczyście, w budynku rzymskiego parlamentu, ogłosiło wniosek o wpisanie espresso na prowadzoną przez UNESCO listę niematerialnego dziedzictwa ludzkości.

Niematerialne? Doprawdy mało przychodzi mi do głowy momentów w ciągu dnia równie materialnych, do spodu cielesnych, bezpośrednich, punktowych jak pierwszy cios mocnej kawy wymierzony codziennie rano w system nerwowy. Niewielka, ale jednak konkretna porcja płynu, smolisty zapach (kwiatowe i czekoladowe nuty zostawmy cmokierom), ciepło rozgrzanego fajansu na ustach, szybki skurcz przełyku – człowiek dziękuje tej czy innej Istocie Najwyższej, że dała mu także prawo udziału w obiegu materii, chociaż na początku było słowo. Ale rację ma socjolog: ów skłócony, bezhołowny zlepek regionów na Półwyspie Apenińskim istnieje jako jeden, z grubsza spoisty kraj tylko za sprawą wielu rytuałów. I to one słusznie mogą uchodzić za dziedzictwo niematerialne. Przy tym kawowy rytuał, o który we wniosku do UNESCO się rozchodzi, jest akurat całkiem świeżej daty – sięga najdalej końca lat 30., kiedy pierwsze maszyny stanęły w awangardowych barach Mediolanu (i nieważne już, że nowoczesność paradowała wówczas w czarnych koszulach). A tak naprawdę sięga wczesnego powojnia. Zatem wszelkie odwołania do „tradycji” kawiarni z XVIII wieku to historyczny szwindel, bo zupełnie inną kawę opiewali Goldoni czy Bach.

Co jeszcze ważniejsze, jego urok tkwi, tak jak ja go widzę i kocham, w nonszalancji i pośpiechu. Kto wpadł kiedyś rano do baru na rogu włoskiej ulicy, ten zna to wrażenie, jakby się trafiło na taśmę montażową: rach-ciach, bez namysłu, syk, brzdęk, dziewięćdziesiąt centów i spadaj człowieku w swoją stronę, tylko jeszcze garść obleśnych uwag co do rozmiaru rogów napastnika rywali z wczorajszego meczu. A to wszystko we wnętrzach byle jakich, nietkniętych ręką dizajnera, zgoła brzydkich. Tani laminat, zdarte lastryko, jarzeniówki i kartki na witrynce z rogalami przylepione krzywo taśmą. Ostatnio coraz więcej barów w zwykłych dzielnicach przejmują Chińczycy, nieziemsko uprzejmi, wcale nie mniej sprawni w robieniu dobrej kawy (bo przyznajmy, to żadna wielka sztuka, cokolwiek wam wmówią na kursie baristów za trzy tysiące plus VAT). Mam wrażenie, że cała ta szopka z „dziedzictwem” jest próbą wyjęcia z kontekstu kawałka tego doświadczenia i zatopienia go jak muchy w bursztynie – a przyszłe pokolenia znajdą swoje rytuały całkiem gdzie indziej.

Piszę „szopka” nieprzypadkiem. Bo to jest na razie nasz jedyny polski wkład w tę listę. A co z obyczajem wypędzania w wigilijny ranek mężczyzn z domu, żeby nie przeszkadzali w przygotowaniach („Chłop przed świętami w chałupie jest jak wrzód na d...”)? Mam dobrze w pamięci obraz polskich ulic, a na nich pewnych zawianych facetów, to był dla małego Pawełka pierwszy akord „świątecznego nastroju” i tylko brak konkretnej nazwy tego rytuału broni mnie przed rozpoczęciem zbiórki podpisów pod petycją, by urzędowo ocalić go od zapomnienia. Ale taki na przykład kulturalny podwieczorek? Ta solenna nuda i konieczność uprzejmej konwersacji z ciocią, dziergane serwetki, ciasto, kakao z kubka w jelonki lub kompocik z salaterki. Cenne niematerialne dziedzictwo mieszczaństwa, tego trzeba naszej ciągle niedookreślonej klasie średniej.

W dobie najzdrowszych soków z wszystkiego i napojów o składach ustalanych w laboratoriach NASA kompot z jabłek i wiśni, cienki w smaku i blady w barwie, nie wydaje się mieć wielkiego sensu. Dlatego jest idealnym kandydatem na listę. Kto z was go jeszcze robi na co dzień? Musimy czym prędzej ustalić kanoniczny przepis i zgłosić go do UNESCO. ©℗

Mniej więcej tyle lat co espresso ma tradycja parzenia kawy w maszynce (tzw. kawiarce) stawianej na ogniu, zwanej przez Włochów moka, wynalezionej przez inżyniera Bialettiego w 1933 r. i do dziś produkowanej w identycznej formie. Użyjmy jej przy pieczeniu prostego ciasta będącego wariantem torta all’acqua, czyli „ciasta na wodzie”, typowego deseru włoskiej kuchni ubogiej. Parzymy ok. 300 ml kawy, słodzimy 150-200 g cukru. Studzimy. Dolewamy 90 ml oleju roślinnego i intensywnie mieszamy, po czym do tej emulsji dodajemy po trochu 300 g mąki połączonej z 16 g proszku do pieczenia, intensywnie mieszając. Wylewamy do formy o średnicy 24 cm wyłożonej papierem do pieczenia. Pieczemy w 180 st. C ok. 50-60 minut, aż patyczek wbity w ciasto będzie suchy. Można polać lukrem kawowym (50 m zimnej kawy mieszamy w miseczce z 100 g cukru pudru).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2019