Szczęście w rekonstrukcji

Nic tu nie jest dane z góry: siłą więzi pokrewieństwa, mocą umowy społecznej, a tym bardziej z majestatu prawa. Mimo to – a może właśnie dlatego – co najmniej pół miliona polskich rodzin patchworkowych mówi o sobie po prostu: nasza rodzina.

02.08.2021

Czyta się kilka minut

 / MONTAŻ TP-ONLINE / TILLFX / STOCK.ADOBE.COM
/ MONTAŻ TP-ONLINE / TILLFX / STOCK.ADOBE.COM

W centrum uwagi pozostają niemal zawsze dzieci, lecz bohaterów dramatu jest przecież więcej.

Rodzic. Zazwyczaj poobijany po poprzednim związku. Z bagażem marzeń i wyobrażeń o rodzinie z prawdziwego zdarzenia, których nie udało się zrealizować z poprzednim partnerem lub partnerką. Rozdarty między pragnieniem miłości a poczuciem, że dla dobra dzieci nie powinien próbować kolejny raz.

„Ona” lub „on”, czyli ten nowy członek rodziny. Często przytłoczony oczekiwaniami, że się bezwarunkowo dostosuje do układu, w który wszedł, bo przecież „widziały gały, co brały” – jakby te gały nie miały prawa do własnego oglądu rzeczywistości, o marzeniach nie wspominając. Albo zawstydzony brakiem tej pierwotnej więzi z dzieckiem, w jaką natura wyposaża biologicznych rodziców. Poproszony o wytarcie tyłka dziecku partnerki raczej nie przyzna szczerze, że się boi lub po prostu czuje obrzydzenie. Do czasu, aż pewnego dnia z ulgą skonstatuje, że przestał się brzydzić.

Jest też oczywiście biologiczny ojciec dzieci (o wiele rzadziej: matka), który już nie mieszka z nimi pod jednym dachem. Ale myśl, że do szkoły zawozi je teraz obcy facet, długo będzie trudniejsza do oswojenia od wyobrażeń, co ten nieznajomy wyprawia w łóżku z byłą żoną.

Prędzej czy później na scenie pojawią się również dziadkowie i dalsi krewni, bezosobowe „komu herbatki?” i dyskretne złośliwości, maskujące bezradność i zagubienie w tym nowym, nienormatywnym dla nich układzie zwanym „rodziną patchworkową”.

Szansa na szansę

– A moja mama nazywa nas „paciorkami” – zaznacza z dumą w głosie Robert. – Długo nie mogła zapamiętać słowa „patchwork”, myliło jej się. A poza tym, jak mówi, nas wymodliła. Żebym nie został na starość sam jak palec.

Robert z angielskim patchworkiem nie ma problemu. Trudności sprawić może mu najwyżej tłumaczenie tego słowa na polski. Zbiór? Zestawienie? Bo przecież nie „niejednolita całość”, jak nieudolnie podpowiada internetowy tłumacz. Najprościej powiedzieć właśnie „patch- work”, przynajmniej komuś takiemu jak on, kto w mieszkał w Anglii 14 lat i po angielsku mówi niemal bez obcego akcentu. A do Polski wrócił właśnie dla Sabiny. Poznali się na imprezie integracyjnej firmy. Ona pracowała w warszawskim oddziale, a on w centrali w Bristolu.

– Już na wstępie powiedziała, że ma siedmioletnią córkę, chyba po to, żeby mnie spławić – uśmiecha się Robert. – Godzinę później rozmawialiśmy już jak starzy przyjaciele, rozumieliśmy się bez słów. Zrobiła na mnie nieprawdopodobne wrażenie inteligencją, wrażliwością, ale także zaradnością, bo nie tylko ciężko pracowała, ale jeszcze praktycznie sama ogarniała opiekę nad dzieckiem. Niecałe pół roku później się oświadczyłem. Plan był taki, że zamieszkamy wszyscy w Bristolu, ale ojciec Lenki nie zgadzał się na wyjazd córki na stałe z kraju. Załatwiłem więc sobie w firmie przeniesienie do Warszawy. No i już prawie cztery lata jesteśmy razem.


PARTNERZY Z BAGAŻEM

"Wchodząc w patchworkowy układ, trzeba przyznać emocjom pozostałych członków rodziny klauzulę najwyższego uprzywilejowania: źle mi w danej sytuacji, ale przyjmuję do wiadomości, że pozostali mogą czuć się podobnie" - rozmowa z Bogdanem de Barbaro.


Robert początkowo nie zgadza się na rozmowę. Nie widzi – jak podkreśla – powodu, żeby zwyczajna historia kawalera pod czterdziestkę, który związał się z kobietą z dzieckiem, miała trafić do mediów.

– Powinniście raczej napisać o mojej mamie. Ma 74 lata, jest głęboko wierząca, ale gdy jej powiedziałem, że spotykam się z rozwódką, tylko się zaśmiała: „W twoim wieku to już się nie wybrzydza”. Szanuje i chyba lubi moją żonę, a na punkcie Lenki zwariowała, rozpieszcza ją, jak przystało babci. W Wigilię dzwoni nawet z życzeniami do mamy ojca Leny, odkąd się poznały na komunii. Kiedy Sabina mówi, że wreszcie w jej życiu jest tak, jak być powinno, dociera do mnie: mieliśmy dużo szczęścia, że na siebie trafiliśmy.

To, co Robert składa na karb szczęśliwego zbiegu okoliczności, socjolog nazwałby zmianą nastrojów społecznych. W kontekście rodzin patchworkowych (określanych w statystykach GUS rodzinami zrekonstruowanymi) mowa zwykle o gwałtownie rosnącej fali rozwodów. Istotnie: na 145 tys. małżeństw zawartych w 2020 r. przypadło aż 51,2 tys. orzeczeń rozwodowych. Dla pełnego obrazu warto jednak dodać, że blisko 44 tys. par biorących wówczas ślub składało się też z co najmniej jednej osoby po rozwodzie.

To bodaj jedno z najważniejszych przetasowań w krajobrazie społecznym powojennej Polski, które sprawiło, że na osobach po nieudanym małżeństwie nie spoczywa piętno infamii przekreślające szansę na kolejną próbę. Jeszcze na początku lat 70. XX w. wśród osób biorących ponownie ślub przeważali wdowcy i wdowy. Obecnie na każde sto par wstępujących ponownie w związek małżeński aż 57 stanowią pary z co najmniej jednym rozwodnikiem. Jednocześnie liczba rozwodów w Polsce od dwóch dekad niezmiennie oscyluje w przedziale 50-60 tys. rocznie.

„Plaga rozpadu małżeństw” jest więc zjawiskiem w znacznej mierze statystycznym i wynika raczej z kurczącej się bazy, jaką stanowi malejąca liczba zawieranych małżeństw (w ciągu ostatnich 12 lat ubyło ich w skali roku aż o sto tysięcy). Nie ulega wątpliwości, że w XX w. ślub stracił na znaczeniu, ale to jeszcze nie znaczy, że tyle samo zyskała instytucja rozwodu. A tym bardziej nie można z tego wyciągać wniosków o fiasku idei rodziny.

Między słowem a paragrafem

– Miałem wtedy jakieś 10 lat – wspomina Tomek. – Do szkoły od pierwszej klasy zawoził i odwoził mnie ojczym. Ojciec mieszkał od nas może pięć kilometrów, ale nigdy nie palił się do wywiadówek, akademii i innych szkolnych obowiązków. Kontakt z nim miałem zresztą sporadyczny.

Pewnego dnia ojczym Tomka musiał wyjechać. Matka była w pracy i jedyną osobą, która mogła odebrać chłopca ze szkoły, był ojciec.

– Pamiętam, że podeszła do mnie zdenerwowana pani ze świetlicy i powiedziała, że muszę kogoś zidentyfikować – ciągnie Tomek. – Nie rozumiałem, co to znaczy, ale nauczycielka wyjaśniła, że przyszedł po mnie jakiś pan i upiera się, że jest moim tatusiem.

Ojciec został otoczony przez nieufne nauczycielki i wylegitymowany. Nazwiska się zgadzały. Niestety, nie figurował na liście osób uprawnionych do odbioru dziecka. Widniały na niej dane mamy Tomka, ojczyma oraz jego matki, która od czasu do czasu przychodziła do szkoły po przyszywanego wnuka. Wezwana przez woźną dyrektorka kategorycznie odmówiła wydania ucznia nieznanemu człowiekowi.

– Tata się wściekł. Zadzwonił na policję i domagał się interwencji w obronie jego praw rodzicielskich – uśmiecha się Tomek. – Musieli go zlekceważyć, bo w końcu przełknął zniewagę i postanowił porozmawiać z byłą żoną. Mama nie odbierała, ale wychowawczyni udało się na szczęście dodzwonić do mojego ojczyma, który potwierdził tożsamość ojca. W końcu nas z tej szkoły wypuścili. Wtedy po raz pierwszy odczułem, że moją rodzinę trudno porównywać z innymi.

Rodziny patchworkowe nadal funkcjonują w Polsce w prawnym i instytucjonalnym otoczeniu, które usiłuje nie dostrzegać ich istnienia. Nadal, bo pierwsze naukowe opracowania podnoszące konieczność dostosowania kodeksu rodzinnego do przewidywanych zmian społecznych pochodzą jeszcze z lat 80. zeszłego wieku. Na statystycznym celowniku rodziny zrekonstruowane znajdują się od 2002 r., kiedy po raz pierwszy w Polsce zliczono je w ramach spisu powszechnego (na wyraźne życzenie unijnego Eurostatu). Ustalono wtedy, że w 107,7 tys. rodzin przynajmniej jedno z dzieci nie było dzieckiem wspólnym aktualnych opiekunów; 73,3 tys. omawianych rodzin stanowiły małżeństwa, a 34,4 tys. związki partnerskie. Aż 65 proc. rodzinnych patch- worków funkcjonowało w miastach.

Ile może być ich dzisiaj? Odpowiedź na to pytanie przyniesie tegoroczny spis powszechny, ale choćby na podstawie liczby rozwodów badacze szacują liczbę rodzin patchworkowych w przedziale od 500 tysięcy do nawet miliona. Ten egzotyczny do niedawna termin na stałe zagnieździł się też w tkance polszczyzny. Jak zauważa Iwona Burkacka w artykule „Monoparentalność, wielorodzina i rodzina zrekonstruowana. Współczesne nazwy modeli życia rodzinnego”, pojęcie patchworku w odniesieniu do relacji między członkami rodziny budzi obecnie w Polsce neutralne konotacje. Opisuje pewne zjawisko bez wkraczania w sferę przypisanych do niego wartości.


CZYTAJ TAKŻE

MACIEJ MÜLLER: Porozmawiajcie z nimi>>>


Identyczny stosunek do rodzin patch- workowych wykazuje Temida. Ani wspomniany już kodeks rodzinny i opiekuńczy, ani przepisy prawa spadkowego, ani nawet ustawa o ochronie danych osobowych nie próbują, jak dotąd, kompleksowo zmierzyć się z istnieniem rodzin zrekonstruowanych. Szczególnie dotkliwie daje to znać o sobie na płaszczyźnie prawa rodzinnego. Z jednej strony aktualne małżeństwo korzysta z pełnej ochrony państwa, a z drugiej strony rozwód nie likwiduje wszystkich skutków prawnych poprzedniego – zwłaszcza gdy partnerzy mają dziecko z poprzedniego małżeństwa i nieograniczone prawa rodzicielskie. Podmiotem domyślnym we wszystkich wymienionych aktach prawnych pozostaje rodzina definiowana więzami pokrewieństwa.

Prosta sprawa

– Kiedy poznałam męża, był tuż po rozwodzie. Dwójka dzieci została z matką. Widywałam je systematycznie co dwa-trzy tygodnie, Tomek czasem przyprowadzał je do mnie w weekendy, więc gdy po dwóch latach związku zamieszkaliśmy razem, obecność jego dzieciaków pod moim dachem wydawała mi się już czymś naturalnym – opowiada Katarzyna, rozglądając się po każdym zdaniu, jakby chciała się upewnić, że nie słyszą jej goście przy innym stoliku.

Rozmawiamy na krakowskim Kazimierzu. Katarzyna jest wysoką, wysportowaną czterdziestolatką. Archetyp tzw. kobiety sukcesu: odpowiedzialna, wysoko płatna praca, zasłużona renoma w branży, luksusowe mieszkanie w centrum Krakowa. I dwójka własnych dzieci.

– Problemy zaczęły się zaraz po narodzinach bliźniaków – wspomina. – Na weekend wpadły dzieci mojego męża, bawiły się jak zwykle w salonie, a ja niespodziewanie wydarłam się na nie, że mogą obudzić dzidziusie. Wieczorem rozmawialiśmy z Tomkiem, który miał o to pretensje, i wtedy dotarło do mnie, że nawet nie zrobiło mi się głupio. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że narodziny moich dzieci mogły coś zmienić w moim stosunku do tamtych.

Po kilku następnych wizytach, równie burzliwych, Katarzyna napisała na grupie jednego z forów parentingowych post, w którym spytała inne matki o podobne uczucia. – Osiem dziewczyn odpisało mi, że przeszły to samo. Choć tego nie rozumiały, zachowywały się jak lwice próbujące zagryźć potomstwo innej samicy.

Dzieci Tomka przestały przyjeżdżać na weekendy. Ojciec jeździ do nich. Nadszarpnięta relacja z macochą okazała się nie do odbudowania, zwłaszcza gdy weszły w wiek nastoletni.

– Szczerze? Jakoś mnie to nie boli. Może gdybym o to bardziej zabiegała, wyszłoby inaczej – przyznaje Katarzyna, zamawiając kolejną kawę. – Ale to, że nie zabiegałam, nie jest przecież dziełem przypadku.

Być może oczekiwanie wobec systemu prawnego, że będzie w stanie przewidzieć większość życiowych scenariuszy, jest oczekiwaniem grubo na wyrost. W rodzinach patchworkowych cechą charakterystyczną jest bowiem pewna dowolność zażyłości między tworzącymi ją członkami. Przyszywana babcia może z racji cech charakteru okazać się bliższa wnukom od matki ich biologicznego ojca. Przybrane rodzeństwo może – jako dorośli ludzie – dogadywać się lepiej od bliźniąt, ale biologiczny ojciec mieszkający na drugim krańcu Polski może również koniec końców okazać się dziecku bliższy od widywanego codziennie ojczyma. W patchworku więzi rodzinne są zawsze pochodną pracy i włożonego w nie wysiłku i empatii [więcej na ten temat w rozmowie z prof. Bogdanem de Barbaro - red.]. I być może z tego też wypływa tak wielka tolerancja, z jaką polskie społeczeństwo traktuje dziś zrekonstruowane rodziny.

„To, że większość Polaków za wzorzec rodziny uważa dwupłciowe małżeństwo wychowujące własne dzieci, nie musi (...) oznaczać niechęci do rodzin patchworkowych, samotnych rodziców czy niezgody na nazywanie rodziną związku dwojga bezdzietnych osób. Przeciwnie: kolejne badania od lat pokazują, że w Polsce przybywa osób gotowych rozciągać definicję rodziny na związki osób bezdzietnych lub wręcz jednopłciowe. Nawet w odniesieniu do związków jednopłciowych wychowujących dzieci odsetek Polaków skłonnych nazwać je rodziną wzrósł między 2008 a 2019 r. z 9 do 23 proc.” – pisaliśmy rok temu z Przemysławem Wilczyńskim w raporcie zatytułowanym „Partia władzy nad rodziną”. Cytowaliśmy również słowa Jarosława Kaczyńskiego, który podczas konwencji programowej PiS w Słupsku w 2019 r. tak zdefiniował rodzinę: „Stały związek kobiety i mężczyzny, no i dzieci. Prosta sprawa”.

Otóż właśnie nie taka prosta.

Od początku lat 90., kiedy Kaczyńskiemu mogły krystalizować się poglądy na ten temat, odsetek dzieci przychodzących na świat w związkach nieformalnych wzrósł z 10 do niemal 26 proc. Między 2002 a 2011 r. – czyli pomiędzy dwoma ostatnimi spisami powszechnymi – liczba Polaków żyjących bez ślubu wzrosła z 400 do 650 tys., czyli z 1,3 proc. do 2 proc. populacji. Choć powyższe zmiany nie oznaczają, że tradycyjna rodzina, pojmowana tak, jak widzi ją prezes PiS, należy w Polsce do rzadkości.

W badaniu „Preferowane i realizowane modele życia rodzinnego”, które przeprowadził CBOS w kwietniu 2019 r., aż 49 proc. ankietowanych opisywało w ten sposób swój status rodzinny: jako dwuosobową rodzinę „po ślubie”, z dzieckiem lub dziećmi. Kolejne 21 proc. określiło krąg swych najbliższych jako rodzinę wielopokoleniową, a co dziesiąty badany okazał się osobą samotną. Ankietowani wychowujący dzieci w nieformalnym związku z osobą innej płci ­stanowili 3 proc. przebadanych, a samotni rodzice – 1 proc. Co ważne: w porównaniu z danymi z bliźniaczej ankiety przeprowadzonej w 2008 r. w każdej z ostatnich dwóch kategorii zaobserwowano w 2019 r. spadki. Odsetek ankietowanych, którzy opisali swoje rodziny jako tradycyjne lub wielopokoleniowe, nie uległ tymczasem zmianie.

Politycy opozycji i lewicowi aktywiści, którzy zarzucają PiS dążenie do rekonstrukcji dawno porzuconego przez Polaków wzorca rodziny, nie odczytują zatem poprawnie ani intencji władzy, ani ich społecznego kontekstu. W cytowanym już badaniu ów tradycyjny model wydaje się optymalny dla olbrzymiej większości ankietowanych. Pytanie jednak, czy znakomita większość Polaków opowiedziałaby się także za tym, co PiS uznał za logiczne polityczne rozwinięcie obserwacji socjologicznych. Mianowicie za prerogatywą państwa do modelowania kształtu polskiej rodziny daleko poza sferę demograficzną.

Pary pod parą

Polityka prorodzinna w Polsce za czasów PiS nabrała – jak pisaliśmy przed rokiem – wyraźnego charakteru ideologicznego, bo z premedytacją stawia w centrum rodzinę rozumianą jako związek usankcjonowany przez państwo. Lub przez Kościół – co automatycznie spycha na margines rodziny zrekonstruowane. Co prawda alternatywne formy życia rodzinnego nie były do tej pory obiektem jawnej dyskryminacji prawnej czy instytucjonalnej, ale rządzący dostatecznie często formułują publicznie definicję „polskiej rodziny”, by dać do zrozumienia, kto na to miano nie zasługuje.


CO BÓG ZŁĄCZYŁ

KS. ADAM BONIECKI: W Polsce jest dzisiaj ponad milion rodzin patchworkowych zwanych u nas rodzinami zrekonstruowanymi. W znacznym stopniu są one efektem rozwodów.


Zresztą w ostatnich miesiącach neutralny dotychczas przekaz zaczął się radykalizować. Mówiąc o „odejściu od prawdy o rodzinie”, którą ma przechować dla społeczeństwa polska szkoła, minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek nie próbuje nawet kryć, że ową prawdę jego zdaniem definiuje wyłącznie szczególnie rozumiana nauka Kościoła katolickiego. Jeszcze dalej idzie jedna z propozycji zgłaszanych wraz z pakietem ustaw Polskiego Ładu, która zakłada np. zróżnicowanie wypłat z programu 500 plus dla małżeństw i związków nieformalnych: te pierwsze miałyby otrzymywać na każde dziecko po tysiąc złotych.

Czy to jeszcze narzędzie do niwelowania nierówności dochodowych, czy już instrument inżynierii społecznej? Bo żeby przekonać się, że na pewno nie chodzi tu o zatrzymanie rozpędzającej się katastrofy demograficznej, wystarczy rzut oka na dane z dwóch ostatnich spisów powszechnych.

Jeszcze w 2002 r. liczba małżeństw wychowujących przynajmniej jedno dziecko przekraczała w Polsce 5,86 mln. W roku 2011 spadła już do 5,45 mln – czyli o 6,9 proc. Drastycznie, bo o ponad 25 proc. wzrosła za to liczba małżeństw bezdzietnych – z 2,36 do 2,96 mln. W tym samym czasie liczba związków partnerskich w Polsce zwiększyła się ze 197,4 do 316,3 tys., czyli o ponad 60 proc. – ale odsetek tych, które mają dzieci, spadł z 56 do zaledwie 54,1 proc. W obu grupach widać zatem postępujący regres dzietności, lecz wśród rodzin niemających ślubu przebiega on wyraźnie wolniej.

To oczywiście za mało, by utożsamić życie „na kocią łapę” z chęcią posiadania potomstwa. Problem w tym, że partia rządząca i jej ideologiczni akolici nie mają takich rozterek, stawiając na siłę znak równości między instytucją małżeństwa a przetrwaniem narodu.

Rząd musi znać te statystyki, w końcu zapłacił za ich sporządzenie. A jeśli mimo wszystko nie uwzględnia ich w swojej strategii demograficznej, to znaczy, że – trawestując słynne słowa Lecha Kaczyńskiego – nie uwzględnia ich z jakiegoś powodu. ©℗

Imiona niektórych bohaterów tekstu zostały na ich prośbę zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2021