Stary niedźwiedź

Berliński festiwal liczy sobie zaledwie 54 wiosny, ale ostatnio bardzo się zestarzał. Narzekania na zły gust i tendencyjną selekcję były w tym roku tak powszechne, że powinny dać organizatorom do myślenia.

22.02.2004

Czyta się kilka minut

---ramka 323679|prawo|1---Impreza słynąca z politycznego zaangażowania, szafująca nagrodami z wolnością i pokojem w nazwie, zastygła w konserwatywnym programie, który chciałby zadowolić wszystkich, ale nie daje satysfakcji nikomu. Hollywoodzkie produkcje sąsiadują tu z egzotycznym kinem Azji czy Ameryki Południowej, wielkie nazwiska z debiutantami - ale owa różnorodność zostaje niwelowana przez panującą przeciętność. Pokazanie na otwarciu superprodukcji “Wzgórze nadziei" Anthony’ego Minghelli naznaczyło festiwal w sposób symboliczny.

Spotkania i zderzenia

Werdykt jury, któremu przewodniczyła Frances McDormand, aktorka braci Coen, nie zaskoczył. Po 11 września wzrosło zapotrzebowanie na kino penetrujące środowiska etnicznych mniejszości, opowiadające o dramatach uchodźców, o zderzeniach kultur. Zwyciężył więc niemiecki film “Gegen die Wand" Fatiha Akina, młodego reżysera o tureckich korzeniach, historia dwojga ludzi z drugiej generacji imigrantów znad Bosforu.

Akin sporo w tym filmie zaryzykował: porzucił bezpieczne rejony dramatu społecznego o hamburskich gastarbeiterach, stawiając na indywidualną historię dwojga outsiderów o samobójczych skłonnościach. Ona jest zwariowaną 20-latką, on pijakiem i nieudacznikiem w średnim wieku. Ona chce uciec od opresywnej muzułmańskiej tradycji, on dawno o niej zapomniał. Burzliwa historia tego związku ani na moment nie traci wigoru. Przegrywa jednak w zestawieniu z innym filmem o zbliżonej tematyce, niedocenionym “Czułym pocałunkiem" Kena Loacha.

To wszystko, co było u Akina młodzieńczą nadekspresją, u Brytyjczyka nabiera szlachetności. Ona jest białą nauczycielką w Glasgow, katoliczką, on synem pakistańskich imigrantów. Z jednej strony katolicki fundamentalizm, z drugiej tradycja muzułmańska, w żadnym z tych światów ich miłość nie znajduje racji bytu. Potrzeba asymilacji kłóci się tu z poczuciem tożsamości, polityczna poprawność ściera się z nietolerancją. Ale i tym razem Loach wciela się w rolę trybuna, który wiernie sekunduje bohaterom i upomina się o ich prawo do wolnego wyboru w absurdalnie podzielonym świecie.

Chociaż “Czuły pocałunek" był filmem jak na Loacha bardzo wyważonym, bodaj on jeden ze starszej generacji zachował młodzieńczego ducha. Uznani mistrzowie starzeją się z godnością, ale sam proces zdaje się nieodwołalny. Eric Rohmer pokazał w Berlinie statyczny film o rosyjskim białogwardziście przebywającym w latach 30. w Paryżu i uprawiającym skomplikowaną szpiegowską grę. “Potrójny agent" to materiał na gęsty polityczny kryminał i psychologiczny dramat. Powstał tymczasem nieco smętny, zgrzebnie wykonany obraz z wykorzystaniem archiwalnych materiałów.

Theo Angelopoulos zaprezentował “Płaczącą łąkę", pierwszą część monumentalnej trylogii opowiadającej o ludzkich losach na tle XX-wiecznej historii. Akcja rozpoczyna się w 1919 roku wygnaniem przez Armię Czerwoną Greków z Odessy i obejmuje historię rodziny rozdzielanej przez kolejne wojny i kataklizmy. Angelopoulos rezygnuje jednak z epickiego opisu. Jego opowieść jest punktowa, poetycka, patetyczna niczym grecka tragedia. Paraliżuje zimnym pięknem, majestatycznymi ujęciami, plastyczną kompozycją kadru. W nasze rozumienie historii wnosi jednak niewiele.

Na obrzeżach

Najciekawsze filmy znaleźć można było na festiwalowych obrzeżach; staje się to powoli tradycją Berlinale. Właśnie filmy spoza głównego konkursu wzbudzają dyskusje, prowokują do przewartościowań, pozostają w nas dłużej niż nieznośnie epigońskie kino walczące - coraz bardziej anemicznie - o Złotego Niedźwiedzia.

Ermanno Olmi pokazał w wypełnionej po brzegi sali Film-Palast “Śpiew zza zasłony" - bezprecedensowe połączenie XIX--wiecznego chińskiego teatru z pełnym rozmachu filmem korsarskim. Nie szło mu jednak o eksperyment formalny: w historii królowej piratów zbuntowanej przeciwko cesarzowi odnalazł własny oryginalny ton. Przepiękna jest finałowa sekwencja, w której wrogie floty obserwują się z oddali, nie mogąc zdecydować się na atak. I nagle koszmar oczekiwania przerywa niezwykły gest. Przez kolejne noce flota cesarska wypuszcza ku statkom buntowników dziesiątki barwnych latawców. Zapisano na nich starą chińską przypowieść o karze i przebaczeniu. Królowa korsarzy przyjmuje ten gest - niepojęty dla naszej kultury wykształconej na rycerskim etosie, nieporównywalny też na przykład z tradycją samurajską. Pacyfistycznie usposobiona publiczność berlińska odczytała w tym aktualny przekaz, choć ton dzieła Olmiego zdaje się bardziej uniwersalny.

Odnaleźć oryginalną metaforę współczesności - na tegorocznym Berlinale udało się to nielicznym. Pochodzący z Tunezji francuski reżyser Abdellatif Kechiche (autor wyświetlanej u nas “Winy Woltera") nakręcił film o arabskich nastolatkach z paryskiego blokowiska. I zrobił to inaczej niż ktokolwiek dotąd. Bohaterowie “L’Esquive" otrzymali od losu szansę: przygotowując szkolne przedstawienie sztuki Marivaux mogą odkryć dla siebie nieznany świat, uwolnić się od agresji, od beznadziei imigranckiego losu. Wchodzą weń niezdarnie, bez przekonania. A jednak coś się udaje... Kechiche dokonuje rzeczy z pozoru niemożliwej: niezwykle sprawnie przenosi zakorzenioną we francuskim kinie (choćby u Rohmera) tradycję mariwodażu w codzienne życie arabskich dzieciaków. Ich pierwsze erotyczne uniesienia, tajemnice, kłamstwa, niekończące się sprzeczki - wszystko to zaskakująco współgra z paradokumentalnym stylem filmowania i znakomitą aktorską improwizacją.

Francuzka Catherine Breillat przedstawiła w “Anatomii piekła" odważną współczesną wersję odwiecznego tematu spotkania mężczyzny i kobiety. Seksualność bohaterów pokazała w sposób nader dosłowny, ale jednocześnie zrytualizowany, dotykając sfer intymności, na które nie ma miejsca w “klasycznej" pornografii. Kontrowersyjna reżyserka zatrudniła w swoim filmie męską gwiazdę tego gatunku, co w zderzeniu z religijną symboliką i wysublimowanymi zdjęciami Yorgosa Arvanitisa dało efekt zrazu szokujący. Z czasem jednak wizja współczesnego zdesakralizowanego świata, w którym bohaterowie rozpaczliwie poszukują sensu, bierze górę nad fizjologicznym detalem.

***

Z berlińskiego konkursu pozostanie w nas zapewne niewiele. Będą to z pewnością niekończące się, lekkie jak puch paryskie rozmowy Julie Delpy i Ethana Hawke’a w filmie “Przed zachodem słońca" Richarda Linklatera, sequelu kultowego filmu “pokolenia X" sprzed 9 laty. Niepokojąca psychologiczna gra pomiędzy Sandrine Bonnaire a fałszywym psychoterapeutą w filmie Patrika Leconte’a “Zbyt intymne wyznania". Moralny dylemat więziennej pani pastor z duńskiego filmu “W twoich rękach" nakręconego według reguł Dogmy przez Annette K. Oleesen: bohaterka cudem zachodzi w upragnioną ciążę, po czym przechodzi dramatyczną próbę wiary, dowiedziawszy się, że dziecko może urodzić się upośledzone.

Do historii ekstremalnych dokonań aktorskich przejdzie zapewne rola Charlize Theron w filmie “Potwór" Patty Jenkins, gdzie jedna z najsłodszych amerykańskich gwiazdek wcieliła się w postać seryjnej morderczyni, poddając się w tym celu gruntownej transformacji fizycznej. Koreańczyka Kima Ki-Duka nagrodzono za “Samarytankę", historię prostytuującej się “dla sportu" dziewczynki, której ojciec próbuje desperacko wywalczyć prawo do normalnego dzieciństwa.

Jury nie szczędziło też nagród filmowi “El Abrazo Partido" Daniela Burmana - ciepłemu obrazkowi z życia żydowskiej diaspory w Argentynie. Główny bohater nie potrafi określić swojej tożsamości, szuka punktu zaczepienia, jako potomek ofiar Holokaustu upomina się o polski paszport. Chciałby rozwikłać tajemnicę swego ojca, który porzucił przez laty rodzinę i zamieszkał w Izraelu. Niestety, ta fascynująca historia z polskim akcentem sprowadzona została w finale do sentymentalnego pojednania.

Podobny nachalnie pojednawczy ton odnaleźć można było w wielu filmach - w mieszczańskim thrillerze “Czerwone światła" Cédrica Kahna wg prozy Simenona, w politycznie poprawnym i nieudanym “Kraju mojej czaszki" Johna Boormana (o rozliczeniach z apartheidem w RPA), w moralizatorskich “Świadkach" Vinko Brešana (o duchowym spustoszeniu, jakie przyniosła wojna bałkańska). Każdy z nich wydaje się spóźniony o dekadę.

Berliński Niedźwiedź najwyraźniej stracił pazury.

---ramka 323680|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2004