Serce ciemności

W swojej piętnastej powieści Margaret Atwood znowu fantazjuje o końcu znanego nam świata.

15.05.2016

Czyta się kilka minut

Kanadyjska pisarka snuła już takie fantazje, od „Opowieści podręcznej” po „Rok potopu” i trylogię „MaddAddam”. Opisywane tam katastrofy miały różne przyczyny: klęska ekologiczna i demograficzna, eksperymenty genetyczne, degeneracja globalnego kapitalizmu. Rezultatem zapaści był chaos i eksplozja anarchii, odpowiedzią na nią – totalitarne projekty nowego ładu. „Serce umiera ostatnie” to kolejna odsłona z cyklu – jak powiada autorka – „spekulatywnych fikcji”. Rzecz rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, w Stanach Zjednoczonych zmienionych w Hobbesowskie piekło instynktów. W wyniku recesji większość ludzi utraciła pracę i zmuszona jest imać się półlegalnych zleceń. Po rozpadzie systemu bezpieczeństwa wszyscy wydani są na pastwę nędzy i przemocy, koczują na ulicach i chowają się przed bandami zbirów. Rozpoznajemy w tej wizji rysy współczesnego świata – po prostu pisarka uczyniła wszystkich prekariuszami i rozmontowała mechanizmy państwa opiekuńczego, by ukazać apokaliptyczną naturę naszego „dzisiaj”.

Para głównych bohaterów to Stan i Charmaine, przedstawiciele klasy średniej. Po implozji systemu zostali bez grosza, musieli opuścić dom i zamieszkali w samochodzie. Czuwają na zmianę przy kierownicy, gotowi w każdej chwili uciec przed napastnikami, a Charmaine dorabia jako barmanka, by zarobić na benzynę. Pozostają uczciwi i odporni na pokusy, które ucieleśniają koleżanki prostytutki oraz brat, lokalny watażka. Marzą o ustabilizowanym mieszczańskim życiu. Para rozbitków ocalałych z katastrofy, z którymi czytelnik może się utożsamić.

Atwood nie wchodzi w psychologię postaci, woli rozkręcić zawrotną fabułę. Zaczyna od klasycznie dystopijnego pomysłu. Oto w pobliżu upadłego miasta kwitnie oaza spokoju. Pozytron to więzienie z systemem pracy przymusowej, otoczone przez zespół urbanistyczny zwany Consilience. Jego projektanci odkryli, że tylko karceralne jednostki są wydolne ekonomicznie, za sprawą skutecznego zarządzania zasobami ludzkimi. Szkopuł w tym, że połowa populacji nie jest kryminalistami. Stąd pomysł z pozoru szalony, a w istocie bardzo racjonalny: każdy mieszkaniec spędza jeden miesiąc w więzieniu, a kolejny w idealnym mieście. Mieszkania i cele służą na zmianę dwóm parom rezydentów, którzy nie mogą się poznać. Oczywiście wszyscy są inwigilowani i totalnie ubezwłasnowolnieni. Ale układ wydaje się uczciwy (a jego parametry niepokojąco znane): zrzekacie się wolności w zamian za bezpieczeństwo. Pozytron oferuje życie znormalizowane, wolne od społecznych patologii. Jedyną patologią jest on sam. Nikt nie popełnia zbrodni, ale każdego uznaje się za winnego.

Bohaterowie zgłaszają akces do eksperymentu i akceptują reguły gry. Wszystko układa się dobrze do czasu, gdy wikłają się w równoległe romanse ze swoimi zmiennikami... Jak mówi zamieszana w tę intrygę funkcjonariuszka Nadzoru, robi się z tego „seksualne spaghetti”. Atwood po mistrzowsku splata komedię omyłek z thrillerem i czarną utopią. Mówiąc oględnie, by nie zdradzać zbyt wielu szczegółów: małżeńska zdrada okazuje się częścią spisku obliczonego na zniszczenie Pozytronu. Przy okazji poznajemy mroczne oblicze projektu: masowe eutanazje, handel ludzkimi organami, neurologiczne manipulowanie pamięcią i emocjami...

Ale powieść okazuje się czymś więcej niż „spekulatywną fikcją” – jest fikcją tout court, radością zmyślania i szaleństwem wyobraźni. Wielu recenzentów kręciło na to nosem, ja natomiast jestem zachwycony. Podoba mi się, że fabuła zalicza kiks, przyspiesza i odlatuje. Podziwiam Atwood za to, że podkręca tę historię aż po groteskę i surrealizm. Zaskakują mnie kolejne pomysły i obrazy: Stan zakamuflowany jako konstruktor seksbotów, pośród bezgłowych androidów markujących ruchy frykcyjne; bombastyczny kicz lat 50. (taki wzór, kojarzący się z czasami prosperity, wybrano dla całego Miasta), kulminujący w wątku mechanicznych Elvisów i Marilyn Monroe; Stan przedostający się na zewnątrz z tajną misją w przebraniu Presleya, a następnie świadczący usługi seksualne w Las Vegas...

W tym świecie retro, którym rządzi upiorny recykling, pisarka komponuje przewrotny happy end. Ale nie podsuwa nam łatwego pocieszenia. W „Nowym wspaniałym świecie” czy w „Roku 1984” miłość była czymś autentycznym i wywrotowym. Tutaj uczucia są przedmiotem medycznej manipulacji. Co wynika z tego, że „serce umiera ostatnie”, skoro namiętności wiodą nas coraz głębiej w ciemność? ©

 Margaret Atwood „Serce umiera ostatnie”, przeł. Małgorzata Maruszkin, Wielka Litera, Warszawa 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, redaktor Magazynu Literackiego „Książki w Tygodniku”, prozaik, eseista, poeta.

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2016