Regeneracje

Nie wystarczy cofnąć zegar i technikę, podzielić na setki małych poletek agrobiznesowe molochy, siać stare odmiany, rozrzucać obornik, a przy tym jeść mniej, smażyć czipsy z obierek i chodzić piechotą.

19.07.2021

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Wyjście z Unii Europejskiej daje naszemu krajowi znakomitą okazję, by pokazać światu właściwą drogę” Nie, to nie brudnopis przemówienia premiera na defiladę 15 sierpnia, znaleziony wśród e-maili druha Dworczyka. Nie mam też dostępu do serwerów usługi Pegasus, którą minister Kamiński monitoruje biznesy i romanse kolegów z partii i stronnictw sojuszniczych. To zresztą ciekawy znak czasów: gdy widzisz dwóch mężczyzn snujących się po parku bez psów na smyczy czy dzieciaków na rowerkach, to od razu wiesz, że spiskują, bo po cóż by innego mieliby opuszczać wygodne pokoje komunikatorów?

Ten cytat nie pochodzi z Polski – w naszym kraju nic nie dzieje się do końca, wszystko umiemy utopić w zalewie godnościowego pustosłowia (osoby z przedwojenną maturą albo powojennym doktoratem mogą tu użyć słowa: grandilokwencja). Cytowałem wystąpienie brytyjskiego ministra rolnictwa, który zapowiadał postbrexitowy program reorganizacji systemu subwencji dla rolnictwa. Występował na dorocznym wielkim zlocie alternatywnych rolników w hrabstwie Hertfordshire, zwanym z racji buntowniczej aury „rolniczym Glastonbury”. „Będziemy wspierać rolnictwo regeneratywne”, obiecał minister – i za tymi słowami poszedł konkret (wiem, że lubicie czytać cyferki): 70 funtów dopłaty do hektara upraw, które na pierwszym miejscu stawiają dobrostan gleby.

Albowiem to gleba jest w centrum najnowszego trendu proekologicznej produkcji żywności. Zanotujcie: „regeneratywne”; wkrótce będzie pełno tego słowa na waszym ulubionym ekostraganie. „Zrównoważone” rolnictwo to za mało, to zgniły kompromis – to tak, jakby wam wystarczyło osiągnąć jako taką równowagę w związku zamiast prawdziwego szczęścia, przekonują apostołowie regeneracji. Nie jestem pewien, czy to trafna analogia, bo trwające w stanie zrównoważonej nudy małżeństwo wystarcza, aby wyhodować zdolne do dalszego rozwoju potomstwo, ale w przypadku upraw i hodowli aktywiści mają rację: bez zdrowej i zdolnej do regeneracji gleby nie zdołamy się wkrótce wyżywić – choćbyśmy hodowali coraz bardziej wydajne odmiany i mutanty.

Przede wszystkim trzeba zaprzestać głębokiej orki (jeden z polskich serwisów w sieci poświęconych tej nowej modzie nazywa się „Bez pługa”), dalej płodozmian i wypas zwierząt na polach, którym daje się „odpoczynek”. A także odejście od chemii, by przywrócić habitat ogromnej liczbie grzybów i mikroorganizmów, które tworzą zdrową glebę. Jeśli chodzi o ciało człowieka, wreszcie doceniliśmy naskórek w jego roli zapewnienia organizmowi korzystnej wymiany z otoczeniem. Trzeba teraz zrobić to samo z matką Ziemią, uwolnić ją od naszych makijaży. Tym bardziej że żywa i zdrowa gleba magazynuje w sobie kolosalną ilość dwutlenku węgla (a intensywne jej niszczenie go uwalnia). Dlatego nawet mówi się o tym rolnictwie, że jest carbon negative, czyli ma ujemny bilans węglowy.

Zważywszy, że bilans węglowy i wszystko, co obiecuje jego obniżkę, jest teraz najlepszą podkładką do każdej decyzji politycznej i wytrychem do każdego budżetu, rolnictwo regeneratywne wyjdzie z niszy sympatycznych dostawców rzadkich odmian dyni i korzonków obsługujących wielkomiejskie stragany i parę „świadomych” restauracji. Problem tylko w tym, że ludzie jak dotąd przodujący w umiłowaniu gleby uprawiają małe gospodarstwa i mają – dzięki współpracy z odbiorcami z górnej półki – na tyle wysokie marże, że pozwala im to przetrwać np. rok ze złą pogodą. Rok przymrozków w okresie kwitnienia, suszy, kiedy plon dojrzewa, i gradobicia tuż przed zbiorami. Których to zjawisk, jak czytamy wszędzie dookoła, będzie jeszcze więcej.

Nie wystarczy cofnąć zegar i technikę, podzielić na setki małych poletek agrobiznesowe molochy, siać stare odmiany, rozrzucać obornik, a przy tym jeść mniej, smażyć czipsy z obierek i chodzić piechotą. Tak jak katastrofa spadająca na nasze głowy jest wielowymiarowym zaburzeniem systemu, którego wcale do końca nie rozumiemy, tak też nasze reakcje nie muszą być całkiem spójne, żeby były sensowne. Niektóre budzą uśmiech politowania, kiedy czytamy, jak to pewien regeneratywny entuzjasta zatrudnił w gospodarstwie konie pociągowe, by nie tankować diesla. Inne budzą niepokój, kiedy myślimy o barykadach, które mogą stanąć, gdy milionom ludzi spróbuje się podwoić rachunki za zimowy opał. Między fałszywą pewnością, że coś na pewno zadziała, a biernością tych, dla których i tak już jest za późno na cokolwiek, ciągnie się obszar nie dość spójnego życia, które próbujemy co dzień, przy śniadaniu, jakoś na swój sposób regenerować. ©℗

Kiedy upały trwają dłużej niż tydzień, wewnętrzny łasuch we mnie gaśnie, a jest to jeden z moich ulubionych aspektów własnej osoby. Na nic karmienie go sałatką owocową, choćby nawet z dobrym alkoholem, czy pojenie lemoniadą – jemu trzeba konkretów. Próbuję więc lżejszych wariantów ulubionych deserów. Np. taki przekładaniec inspirowany tiramisu – tyle że zamiast tłustego mascarpone bierzemy 500 g chudziutkiej ricotty. Mieszamy ją delikatnie widelcem z 50 g cukru pudru, odrobiną tartej skórki cytrynowej i dodajemy stopniowo 250 g jogurtu greckiego, aż powstanie lekki krem. Miksujemy 1/2 kg truskawek. Moczymy w tym przecierze biszkopty, kładziemy je warstwą na dnie naczynia, na to dajemy krem, po czym trochę musu truskawkowego i plasterki truskawek, potem znów moczone biszkopty, krem i na wierzch owoce. I obowiązkowo parę godzin w lodówce. Można truskawki zamienić na maliny albo na przemian dać jedne i drugie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2021