Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
No ale nie zabrałem rąk. Dotknąłem siatki. Nikt tego nie widział, oprócz nas dwóch. Kiedy opadliśmy na ziemię, popatrzył mi prosto w oczy. Powoli podniosłem rękę, żeby się przyznać. Pryszczaty delikatnie skinął głową.
Przez chwilę poczułem się jak średniowieczny rycerz bez skazy. Przez chwilę, bo trener wziął czas. Najpierw nawet się zdziwiłem, bo przecież nie szło nam źle. A on czerwony ze złości rzuca się na mnie: „Walnąłeś się w głowę ostatnio? Jak będziesz ponosił łapę za każdym razem, to ci jeszcze odpadnie. Oni coś podnoszą? No podnoszą? Przyznają się do czegoś? To jest sport!”.
Czasy były dawne, licealne. Mecz o nic. Wtedy zrozumiałem, że opowieści o różnych de Coubertinach, kalosach kagathosach i gloriach victisach – składają się na sport w ujęciu teoretycznym. Można go przerabiać na języku polskim.
Sport w ujęciu praktycznym jest inny. Na boisku chodzi o to, żeby wygrać. Jak? Co jak? Po prostu! Wygrać! Czym wyższa stawka, tym metody bardziej wyrafinowane. Lekkoatleci i atleci koksują. Piłkarze odgrywają sceny: „on mnie uderzył w twarz”. Bokserzy obgryzają sobie uszy. Wszystko to naturalnie w imię harmonii. I ku czci intelektualnego, moralnego i cielesnego rozwoju jednostki.
Nie ma co się dziwić zawodnikom. Skoro olimpiada trafiała do takich miejsc jak Berlin (1936), Moskwa (1980), Pekin (2008) czy Soczi (2014), to znaczy, że idea olimpijska mocno się zdegenerowała. Dziś to już nie degeneracja, a trucizna.
Minione przed chwilą mistrzostwa świata w siatkówce mężczyzn to impreza, którą mało kto widział, ale wszyscy o niej słyszeli. Jeśli wierzyć gazetom i portalom, spektakl był przerażający. Sędziowie niekompetentni, zawodnicy wkurzeni na beznadziejną organizację – pisała prasa brazylijska. Losowanie drużyn idiotyczne, a publiczność wredna – donosiła prasa rosyjska. Trenerzy pokazywali dziennikarzom środkowe palce, a rosyjski zawodnik pluł i strzelał do naszych oddanych kibiców – informowała prasa polska.
„Zobacz FILM! Chamstwo rosyjskiego siatkarza! Z karabinem do Polaków?”. Przeczytałem nagłówek i nie oparłem się pokusie! Strzelał Aleksiej Spiridonow: wśród gwizdów publiki (bo na ruskich prawdziwy kibic musi gwizdać, prawda?), po pięknym bloku złożył paluchy i udawał, że wali z kałacha po trybunach. Chwała Bogu, że nikogo nie zabił. Trzeba było wysłać GROM, zamknąć go i skonfiskować paluchy. Może to jakiś zielony ludzik? No i naszym grałoby się lepiej…
Tak – nie blok, zbicia i zagrywki, a barbarzyńca stał się jedną z centralnych spraw na turnieju.
Taki sport, niestety, prowadzi do kalectwa. Jeśli naprawdę wyglądało to tak, jak się czytało, wypada tylko podziękować właścicielowi Polsatu, że mistrzostwa zakodował. W telewizji otwartej powinien był pokazywać napis: „Dobrze, że państwo tego nie widzą!”.