Proces eleganckiego mordercy

Gdy odżyła legenda Karola Kota, przypomniano sobie o innym seryjnym zabójcy z Krakowa. „Potwór z Biskupiej” mordował dla zegarków i złotych obrączek.

17.01.2016

Czyta się kilka minut

Proces Władysława Mazurkiewicza w Krakowie, reprodukcja z tygodnika „Świat” z 1956 r. / Fot. Adam Tuchliński / GRUPA WYDAWNICZA FOKSAL
Proces Władysława Mazurkiewicza w Krakowie, reprodukcja z tygodnika „Świat” z 1956 r. / Fot. Adam Tuchliński / GRUPA WYDAWNICZA FOKSAL

Krew nas zalewa, że znajdują się ludzie, którzy nawet mając swoje osiemdziesiąt cztery lata nie usiądą sobie na dupie tylko próbują podle bronić takiego typa zwierzęcego”.

„Wyprowadźcie tego szubrawca z sali co broni bandytę za zrabowane pieniądze jak będzie on i jego rodzina żarła za te skrwawione pieniądze co dostał od bandyty to niech się udławi sakramencki żyt i niech uważa bo może długo nie chodzić po świecie”.

To fragmenty listów (pisownia oryginalna) do mecenasa Zygmunta Hofmokla-Ostrowskiego, adwokata wielokrotnego zabójcy – Władysława Mazurkiewicza.

29 stycznia 1957 r. mecenas idzie do więzienia na Montelupich spełnić ostatni obowiązek wobec klienta. Kiedy spotykają się na sali egzekucyjnej, zagaduje go żartem: – Ma pan truciznę?
 

6 sierpnia 1956
Świeżo remontowana sala nr 16, największa w krakowskim sądzie wojewódzkim, pachnie jeszcze lakierem. Widownia pełna: dziennikarze, kryminolodzy i szczęśliwcy, którzy zdobyli przepustki. Reszta gromadzi się pod budynkiem. Chcą zobaczyć najsłynniejszego mordercę powojennego Krakowa.

– W zasięgu naszej Prokuratury zdarzali się przestępcy oskarżeni o więcej morderstw, np. w sprawach okupacyjnych, ale do tej pory przestępcy typu pospolitego, oskarżonego o tak wiele morderstw rabunkowych jak Mazurkiewicz, nie było – wyjaśnia główny oskarżyciel Zygmunt Piątkiewicz w wywiadzie dla „Przekroju”. Na procesie grzmi: – Pociągał go świat pogrobowców kapitalizmu, świat gospodarczego i moralnego podziemia, świat ludzi, dla których słowo „biznes” zastąpiło słowo „ojczyzna”.

Z Montelupich zostaje przywieziony Mazurkiewicz. Jak zawsze elegancki: świeżo ogolony, wyprasowana koszula, włosy zaczesane do tyłu niczym u filmowego amanta. Odmawia składania zeznań. Beznamiętnie wysłuchuje aktu oskarżenia: 16 marca 1943 r.: próba otrucia Tadeusza Bommera i kradzież 200 dolarów; 15 grudnia tego samego roku: Wiktor Zarzecki zabity trucizną, kradzież 1200 dolarów; 26 lipca 1945 r.: morderstwo na Władysławie Brylskim, kradzież 160 tys. zł; październik tego samego roku: Józef Tomaszewski zabity strzałem w tył głowy, rabunek 225 tys. zł i zegarka; 29 maja 1946 r.: mord na sąsiedzie Jerzym de Laveaux, kradzież 1000 dolarów, zegarka, obrączki i kilkuset złotych; 16 maja 1955 r.: zabójstwo Jadwigi de Laveaux i jej siostry Zofii Suchowej (ich ciała znaleziono pod podłogą garażu wynajmowanego przez Mazurkiewicza); 24 września 1955 r.: próba zabicia Stanisława Łopuszyńskiego.

– Czy oskarżony przyznaje się do winy? – pyta sędzia Tadeusz Migdał.

– Tak – mówi spokojnie Mazurkiewicz. – Podtrzymuję to, co zeznałem na śledztwie.

Dziennikarze zauważą, że wielu widzów ma lornetki teatralne, by z bliska przyjrzeć się oskarżonemu. Uznają to za niestosowne.
 

8 sierpnia 1956
To już trzeci dzień, kiedy opancerzona karetka przywozi oskarżonego pod sąd. Ktoś z tłumu: – Trzeba tylko, żeby teraz jak królowa angielska witał zebranych skinieniem ręki.

W roli świadka występuje pierwsza i niedoszła ofiara – Tadeusz Bommer. W marcu 1943 r. poszedł z oskarżonym na Wolę Justowską, gdzie miał sprzedać dolary pewnemu Niemcowi, znajomemu Mazurkiewicza. Po drodze Mazurkiewicz poczęstował go kanapkami i winem. Sam wziął pieniądze i udał się w kierunku domu interesanta. Kanapka była dziwnie gorzka, dlatego po pierwszym kęsie Bommer schował ją do kieszeni. Nagle poczuł, jak jego ciało drętwieje. Słaniając się, dotarł do gospodarstwa, gdzie napojono go mlekiem i odwieziono na przystanek. W Krakowie lekarze potwierdzili, że został otruty. Ponieważ Bommer ukrywał się przed władzami okupacyjnymi (był oficerem Wojska Polskiego, miał żydowskie pochodzenie), nie zgłosił próby morderstwa. Po wojnie także się bał – Mazurkiewicz miał szerokie kontakty, krążyły plotki, że jest oficerem UB.

Na koniec Bommer zwraca uwagę na niestosowne słowa adwokata Hofmokla-Ostrowskiego: że Mazurkiewicz mordował tylko jednostki szkodliwe społecznie.

– Czy pan handel dolarami uważa za proceder uczciwy? – reaguje adwokat.

Na widowni protesty. Sąd uchyla pytanie.
 

10 sierpnia 1956
Zeznają świadkowie w sprawie zabójstwa Tomaszewskiego. Mazurkiewicz był już o to morderstwo podejrzany, ale udało mu się oczyścić z zarzutów.

Zastrzelił go w aucie, zakrwawione ubrania i podarte dokumenty wyrzucił do rowu w okolicach Brodeł. W lesie zostawił zwłoki. Rolnik z Przegini Duchownej od razu znalazł papiery, inny odkrył ciało. Mieszkańcy wsi próbowali zatrzymać uciekający samochód. Zapisali rejestrację szarozielonego opla olimpia: A26064. Należał do Mazurkiewicza.

Uratowały go znajomości w środowisku krakowskich milicjantów i prokuratorów. Śledztwo prowadzono opieszale; znajoma Mazurkiewicza zeznała, że tego dnia jechała z nim do Alwerni po owoce do znajomego księdza: pewnie mieszkańcy wsi przez pomyłkę zapisali numer ich samochodu, a nie uciekającego sprawcy. Mazurkiewicza zwolniono. Tych, którzy pomogli mu wyjść opresji, zaprosił na wystawne przyjęcie.

„Podczas przesłuchania przed dziesięciu laty na stole znalazły się wódka, przekąski i amerykańskie papierosy, którymi częstował obecnych Mazurkiewicz” – komentował sprawę w „Echu Krakowa” Lucjan Wolanowski. A Władysław Cybulski w „Dzienniku Polskim” dodawał: „Wszyscy na sali uświadamiają sobie przepaść zasad moralnych, jaka dzieli świat ludzi otaczających Mazurkiewicza przy stoliku pokerowym lub przy wymianie »twardych« – od ludzi, których zabójstwo Tomaszewskiego odciągnęło od pracy w polu, od zajęć przy budowie czy od zwózki trawy”.
 

15 sierpnia 1956
Przy barierce dla świadków staje człowiek, który bezpośrednio przyczynił się do aresztowania.

Stanisław Łopuszyński.

We wrześniu 1955 r. przyjeżdża do Krakowa, by po okazyjnej cenie kupić zegarki sprowadzone z Zachodu przez pewnego marynarza. W transakcji pośredniczy Mazurkiewicz. Zabawia gościa, zabiera do Wierzynka i restauracji Europejskiej. Sprawa się przeciąga; Mazurkiewicz tłumaczy, że marynarz musiał udać się na statek, zegarki przywiezie jego siostra, ale później. Zaprasza Łopuszyńskiego do Zakopanego. Przed wyjazdem nocują w garażu u Mazurkiewicza. Łopuszyńskiego budzi huk. Gospodarz tłumaczy, że to dzieciaki dla żartu wrzuciły „żabkę” – małą petardę.

W Zakopanem bawią w kurortach i najlepszych restauracjach. W drodze powrotnej Łopuszyński zasypia. Budzi go huk.

– Znowu „żabka”? Pan jest niepoważny! – upomina Mazurkiewicza. Dotyka karku i odkrywa na nim krople krwi. Skruszony Mazurkiewicz przeprasza za głupie żarty, zawozi do lekarza, który opatruje ranę. Wyznaje, że ma problem z obiecaną transakcją, a pieniądze od Łopuszyńskiego już wydał. Oddaje mu samochód i zegarek, obiecując, że resztę sumy zwróci jak najszybciej.

Sprawa byłaby zamknięta, gdyby nie ostry ból głowy, który od tego wieczoru towarzyszy Łopuszyńskiemu. W końcu trafia do szpitala, gdzie lekarz wyciąga z czaszki pociski. Zawiadamia milicję. Za Mazurkiewiczem zostaje rozesłany list gończy. Ten ukrywa się w jednym z pensjonatów w Zakopanem, a jego ówczesny adwokat Henryk Wallisch spotyka się z Łopuszyńskim, żeby namówić go do odwołania zeznań. Argumentuje, że wydając mordercę, doniesie też na siebie. Bo jak wytłumaczy swój udział w zakupie zegarków nielegalnie sprowadzonych do Polski Ludowej?
 

27 sierpnia 1956
Proces Mazurkiewicza dobiega końca. Uwadze komentatorów nie uszedł fakt, że wielu świadków na pytania odpowiadało zdawkowo. Tak, by jak najmniej wspominać o swoim udziale w podejrzanych interesach Mazurkiewicza. Wielu nie stawiło się przed sądem, choć widziano ich w zakopiańskich pensjonatach lub w kawiarni w Sukiennicach.

Sam Mazurkiewicz odzywał się niewiele, od czasu do czasu zarzucał świadkom kłamstwa. Dwunastego dnia procesu nagle prosi o głos. Odwołuje dotychczasowe zeznania. Mówi, że jest niewinny. I dodaje: „Proszę w ogóle traktować moje oświadczenie marginesowo”. Anna Strońska z „Gazety Krakowskiej” komentuje: „Takie czy inne próby podrywania autorytatywności śledztwa, którego mrówcza praca trwała rok, obrodzić mogą tylko w zaułkach kołtuństwa i drobnomieszczańskiej tępoty”.
O procesie mówi się jako o sprawie nie tyle przeciw Mazurkiewiczowi, co przeciw środowisku szulerów i spekulantów, którzy tak pewnie czują się w mieszczańskim Krakowie. „Z naszego bochenka chleba – oni kroją sobie największą pajdę – pisze w „Echu Krakowa” Wolanowski. – I nawet niekiedy nóż, którym to czynią, używany jest przez nich do innych celów. Wtedy nie sypią się okruchy, ale leje się krew”.

– Społeczeństwo miasta Krakowa żąda wreszcie wielkiego katharsis – wzywa w mowie oskarżycielskiej prokurator Piątkiewicz. – Moralnego oczyszczenia atmosfery miasta z oparów mazurkiewszczyzny.

Społeczeństwo dostanie katharsis: karę śmierci dla Mazurkiewicza.
 

29 stycznia 1957

– Ma pan truciznę? – żartem pyta adwokat.

– Nie mam – odpowiada Mazurkiewicz z powagą.

Na szafot wchodzi spokojny, z papierosem. O 19.40 lekarz stwierdza zgon. ©

Korzystałam m.in. z książki Cezarego Łazarewicza „Elegancki morderca” (W.A.B. 2015) i komentarzy publikowanych w prasie podczas procesu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2016