Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niełatwo też będzie w przyszłości, na co wskazuje reakcja niektórych naszych braci w wierze na „raban”, jaki w tej sprawie robi papież Franciszek (jak się można spodziewać, dołączy do niego wkrótce także synod naszego Kościoła).
Nic to nowego, już w Ewangelii mamy przykład takiego zachowania. Pewnego pięknego dnia apostołowie, wróciwszy z zakupami, oniemieli ze zdziwienia. Zastali Jezusa siedzącego przy studni i rozmawiającego z kobietą, w dodatku Samarytanką. Ewangelista Jan tak o tym mówi: „Nadeszli Jego uczniowie. I dziwili się, że rozmawia z kobietą. Nikt jednak nie zapytał: Czego chcesz (od niej)? Albo: Dlaczego z nią rozmawiasz?”. Dlaczego nikt nie zapytał? Zabrakło im odwagi? Krępowali się? Obawiali, żeby nie podpaść Jezusowi? Chyba nie. Pewnie zaczęło do nich docierać co innego: może tylko podejrzenie, a może już przekonanie, że to nie z Jezusem, ale z nimi jest coś nie tak, jak być powinno.
Wygląda więc na to, że zaczęło się w nich rodzić zaufanie do Jezusa, podobnie jak u Samarytanki. Zaczęli wierzyć, że Jezusowy sposób podejścia do spraw dla nich najważniejszych jest godny uwagi i lepszy od tego, któremu do tej pory hołdowali. To dlatego kobieta zostawiła przy studni dzban i pobiegła do miasta, by powiadomić innych o tym, czego była świadkiem. To dlatego apostołowie zamilkli, bo już domyślali się, że nie trzeba się zanadto śpieszyć. Trzeba poczekać na dalszy ciąg wydarzeń i być gotowym na zmierzenie się ze swoimi na nie reakcjami. Nie wolno poprzestać na zdziwieniu – ani tym bardziej na zgorszeniu, oburzeniu czy wściekłości – tą nowością, przed którą Jezus będzie stawiał ich sposób traktowania Boga i ludzi. Po takiej próbie wiary będą mogli powiedzieć za mieszkańcami Sychar: „Wierzymy już nie dzięki twojemu opowiadaniu, ale dlatego, żeśmy Go sami usłyszeli i przekonaliśmy się, że On jest naprawdę Zbawicielem świata”.
A jak jest dzisiaj? Otóż pewien publicysta mówi, że kiedy słucha wypowiedzi „zachodnich biskupów na temat rozwodów, cudzołóstwa i zmiany doktryny”, dochodzi do wniosku, „że niestety nadzieje na to, że pontyfikaty Benedykta XVI i Jana Pawła II wypleniły herezję antropologiczną z Kościoła, były płonne”. Mało tego, ta herezja „wciąż trwa i ma się nieźle”. Opanowała już wielu, nie tylko wiernych, ale także „kardynałów czy biskupów, którym wydaje się, że mają władzę nad Słowem Boga, nad Świętą Tradycją i nad zasadami moralnymi”. Dlatego autor wzywa: „Módlmy się za Kościół, za nadchodzący Synod, i za to, byśmy jako katolicy mieli odwagę i siłę świadczyć o prawdzie, a nie ukrywać ją przed światem, byle tylko nie zepsuć sobie PR”.
Słusznie. Prawdy nie można ukrywać, trzeba ją głosić, ale chyba nie w powyższym stylu. Gdyby Jezus na dzień dobry nazwał Samarytankę, pięciokrotną konkubinę, „antropologiczną heretyczką”, szkoda mówić, jak by się to spotkanie przy Jakubowej studni mogło skończyć.
Po dwudniowym pobycie w Sychar Jezus wraca do Galilei, choć, jak sam powie, „prorok nie ma uznania w swojej ojczyźnie”. Dzisiaj ojczyzną Jezusa jest Kościół. Może więc warto w naszych kościelnych dyskusjach, a zwłaszcza sporach, przez chwilę pomyśleć, czy przypadkiem nie jest tak, że potępiając czyjś pogląd, potępiamy Jezusa?