Porwany przez wiersze

Literatura podobno utraciła moc wpływania na rzeczywistość. Czyżby? Oto historia osadzonego oraz więziennego wychowawcy, których losy za murami odmieniła poezja.

12.06.2017

Czyta się kilka minut

Zespół Brzoska i Gawroński w areszcie śledczym, Katowice, 9 listopada 2016 r.  / Fot. Dawid Chalimoniuk / AGENCJA GAZETA
Zespół Brzoska i Gawroński w areszcie śledczym, Katowice, 9 listopada 2016 r. / Fot. Dawid Chalimoniuk / AGENCJA GAZETA

Spotkają się za kilkanaście minut. Pierwszy raz od kilku tygodni. Mieszkanie Andrzeja znajduje się w starej kamienicy w śródmieściu Katowic. Sterylne, jakby od dłuższego czasu nikt go nie zamieszkiwał. Ale właściciel już się odnalazł, powrócił z zaświatów, zamieszkał na nowo. O takich jak on mawia się: chłop na schwał. Postura gladiatora. Nabite i wytrenowane ramiona pokryte tatuażami. Głęboko osadzone oczy z iskrami w kącikach. Raczej nie są to łzy. Twarz? Na razie w cieniu. Wkrótce się wyłoni.

Za chwilę, po usłyszeniu dzwonka, Andrzej ruszy żwawo do drzwi. W tym samym czasie zmoczony deszczem Wojciech Brzoska wbiegnie po schodach na drugie piętro. Wpadnie do mieszkania nieco zasapany. Spojrzą na siebie, jakby chcieli się upewnić, że nic się nie zmieniło. Chwilę później wybuchną śmiechem. „Czuję się trochę dziwnie” – powie jeden z nich. Drugi rzuci dowcipem, by rozładować napięcie. Spotkają się po raz pierwszy ubrani zwyczajnie: Wojciech Brzoska bez więziennego kapitańskiego munduru, Andrzej pozbawiony zielonego więziennego kitla. „Witaj”. „Witaj”.

Cofając czas

Andrzej od dawna nie przyjmował gości. W więzieniu często nawiedzały go jedynie słowa. Gęste, płochliwe niczym szare ptaki siadające na parapecie celi, tuż za kratą. Odwiedziny bliskich trwały krótko. W każde powitanie wpisany był zalążek nadciągającego błyskawicznie pożegnania. Odwiedziny Brzoski odświeżą wspomnienia, o których Andrzej stara się zapomnieć. Ociera więc pot z czoła i zerka na zegarek. Jest opanowany. Dotychczas kapitan Brzoska wydawał mu polecenia. Za moment przywitają się serdecznie. Andrzej powie: „Siadaj, Wojtku, zaraz zrobię ci kawy”. Brzoska podziękuje i zapyta: „Napisałeś ostatnio jakiś nowy wiersz?”.

Kręte drogi

Wyszedł na wolność kilkanaście tygodni temu. Gdy po raz ostatni usłyszał diaboliczny trzask zamykanej karaty, miał ukończone 37 lat. Więzienne odgłosy będą go prześladować jeszcze długo. Trzaski, pohukiwania i to echo, odbijające się od zimnych więziennych ścian.

– Gdy wydostajesz się z pudła po trzech latach, masz wrażenie, że wszystko wokół wygląda inaczej. Ptaki wydają się czymś dziwacznym. Na każdym kroku zachwyca cię przestrzeń. Ostatnie lata spędziłem w celi, która miała kilka metrów kwadratowych – mówi i zapada w stan odrętwienia.

– To nie powinno się zdarzyć – zaczyna swą opowieść, wpatrując się w odległy punkt za oknem, w którym nie ma kraty, a nawet gdyby była, pewnie by jej nie dostrzegł. – Życie zwykle czai się na nas tuż za rogiem. Wówczas przyczaiło się na mnie.

Andrzej nie miał wcześniej problemów z prawem. Kilka bójek. Nic poważnego. – Jestem osobą spokojną – uśmiecha się zawadiacko. Wydaje się łagodny i serdeczny. Widząc go drugi raz w życiu, jestem przekonany, że nie kłamie. Niczego nie zmieni groźny wygląd, sylwetka wytrenowana podczas wielogodzinnych ćwiczeń, wielka klata i niepokojąco wygolona głowa. Zewnętrzne pozory rozpryskują się błyskawicznie, gdy dostrzegam jego nieśmiały uśmiech, ciepło i pełne taktu zachowanie.

– Droga, która zaprowadziła mnie za kraty? – powtarza moje pytanie. – Czułem, że mnie o to zapytasz – stwierdza i niespokojnie wierci się na kanapie.

Znaczy kapitan

Bywa, że cela staje się polem walki wiersza. Jego wiarygodnym środowiskiem. Wie o tym doskonale kapitan Wojciech Brzoska. Opublikował siedem tomów poetyckich. Kilka lat temu napisał książkę zatytułowaną „Przez judasza”. „Powołał mnie pan / do komisji / bym w pańskim imieniu / wysyłał na chwilę do nieba. / Lecz wolą sądu / zsyłać do piekła ostatecznie trzeba / za ciężkie grzechy / na długie lata” – pisał w jednym z wierszy.

Stoi na czele zespołu Brzoska i Gawroński. – Na ostatniej płycie, która ukazała się w ubiegłym roku, partie saksofonu nagrał Mikołaj Trzaska – chwali się z dumą Brzoska, który podczas koncertów wykrzykuje swoje wiersze do mikrofonu. Ma śniadą twarz. Rozbiegane spojrzenie. Entuzjazm. W więzieniu pracuje od kilkunastu lat. Wszystko przez rodzinne tradycje. – Po pierwszym tygodniu pracy chciałem stąd uciekać, wystrzelić się gdzieś w kosmos – śmieje się.

Jest więziennym wychowawcą do spraw kulturalno-oświatowych, kaowcem. Do jego zadań należy m.in. organizacja czasu wolnego osadzonych, opieka nad więzienną biblioteką oraz prowadzenie kół zainteresowań. Kilka lat temu wymarzył sobie zorganizowanie ogólnopolskiego konkursu poetyckiego dla więźniów. Stworzył go więc od podstaw. Zmobilizował więzienia w całej Polsce. Patronem konkursu został pisarz Jean Genet, który przed laty, aresztowany m.in. za włóczęgostwo w katowickim parku i fałszowanie pieniędzy, spędził w tutejszym areszcie kilkadziesiąt dni. Corocznie jesienią Brzoska znajduje na biurku ponad sto zestawów wierszy nadesłanych z aresztów śledczych i zakładów karnych rozsianych po całej Polsce. Ów konkurs zapoczątkował także tę zadziwiającą historię, która rozegrała się za murami katowickiego aresztu.

Początek drogi

– To było podczas spotkania w bibliotece, z której korzystają osadzeni – wspomina Brzoska. Andrzej dowiedział się o konkursie. Zapytał, czy mógłby dostarczyć swoje wiersze. No jasne! – odparłem. Kilka tygodni później zdobył główną nagrodę.

Wkrótce zaczęli się spotykać w ramach wymyślonego przez Brzoskę kółka poetyckiego. Kapitan i osadzony. Rządziły wiersze. 

Wszystko inne schodziło na dalszy plan. – Zanim zaczęliśmy wielogodzinne rozmowy o poezji, moim warunkiem było to, aby Andrzej zgodził się na szczerą krytykę – wspomina Brzoska.

Przewietrzyć więzienia

Wojciech Brzoska od kilkunastu lat zaprasza do aresztu znanych muzyków i pisarzy. Przyjeżdżają najczęściej przy okazji pobytu na Śląsku. Po drodze wpadają do więzienia. Grają dla osadzonych, czytają im wiersze, rozmawiają z więźniami o samotności i straconych szansach. Dotychczas za więziennymi murami występowały m.in. takie tuzy jak Rykarda Parasol, Świetliki, Tymon Tymański, pojawiali się Andrzej Stasiuk, Jurij Andruchowycz czy Jacek Podsiadło.

W wielu z tych spotkań uczestniczył Andrzej. – Sztuka pociągała mnie od dziecka – mówi, robiąc poważną minę, bębniąc przy tym palcami po blacie stołu, na którym zainstalował domowe studio muzyczne.

Już w wieku 12 lat uczęszczał na kółko artystyczne. Zaczął wówczas malować. Na początku ważniejszy był jednak sport. W szkole podstawowej grał w koszykówkę. Na tyle dobrze, że kilka lat później zadebiutował w pierwszej lidze w barwach Stali Bobrek Bytom. Przez 5 lat trenował krav magę, nieco krócej boks i kick-boxing. Był też didżejem, hobbystycznie organizującym klubowe imprezy.

W szkole szło mu nieźle. Ukończył technikum ekonomiczne. Studiował informatykę. Skończył pierwszy rok, lecz nie rozpoczął drugiego. Zbyt wiele impulsów. A świat skrzy się przecież tysiącami barw. Wkrótce potem rodzi mu się córka, o której po wyjściu z więzienia opowiada ze wzruszeniem. – Straciłem zbyt wiele czasu. Gdy dorastała, siedziałem. Nie jestem w stanie sobie wybaczyć, że ten zmarnowany czas odpłynął, że już nigdy się nie powtórzy.

Wszystko przez ów feralny dzień, w którym pękła tama i woda zalała ponad trzy lata życia.

I nie wódź nas na pokuszenie

Motyw porwania? – To skomplikowane – odpowiada Andrzej. Nie mówi, w jaki sposób porwany został R., jak go skrępował we własnym mieszkaniu. Czy poczuł narastające podniecenie przestępstwem?

Przyglądam mu się, gdy się zamyśla. Gdy drży mu warga i lewa powieka. Gdy przez moment ten potężny mężczyzna wydaje się bezradny wobec własnej opowieści. Tak wygląda człowiek, który szczerze żałuje. Próbuję wyobrazić sobie tamtą sytuację. Czy porwany krzyczał? Czy stawiał opór? Czy doszło do szarpaniny?

Andrzej otwiera lodówkę, nalewa wody. Za chwilę przyjdzie Brzoska. Mam niewiele czasu, by zadać pytanie, którego nie miałem odwagi zadać podczas naszego wcześniejszego spotkania w więzieniu. – Od zawsze trzymałem się zasad – mówi Andrzej. – Kodeks honorowy jest dla mnie bardzo ważny. Miałem przyjaciela F., który mnie oszukał. Przekonał mnie, że zagrożone jest jego życie. Chodziło o spore pieniądze. 200 tysięcy euro, które pożyczył od kogoś, z kim lepiej nie zadzierać. Te pieniądze zniknęły. F. wpadł w panikę. Było jasne, że trzeba mu pomóc.

– Chodziło o „przejęcie” osoby podejrzanej o kradzież tych pieniędzy – kontynuuje Andrzej. – Szybka akcja. Miałem go przetrzymać w mieszkaniu przez kilka godzin. Przepytać, nieco nastraszyć. Jednak zamiast kilku godzin, zrobiły się z tego trzy dni. F. naciskał, by trwało to dłużej, niż planowaliśmy. Nie wiedziałem dlaczego. Po tych trzech dniach odstawiłem R. we wskazane przez F. miejsce. Co się z nim potem działo? Nie wiem. Przejęli go inni. Jakiś czas potem nocny stróż odnalazł go w samochodzie.

Wycieńczonego. Głodnego. Poza tym nic mu się nie stało. Gdy sprawa wyszła na jaw, mój były przyjaciel F., który wszystkim od początku kierował, poszedł na współpracę z policją. Sprzedał mnie. Obciążył urojonymi zarzutami. Na niewiele mu się to zdało. Mnie wypuścili po trzech latach. On jeszcze trochę posiedzi.

Pytam, czy nie kuszą go niezałatwione sprawy. – Nie jestem idiotą – mówi Andrzej. – Nawet nie szukam z nim kontaktu. Skupiam się na rodzinie, na córce. I pisaniu.

Przez kratę widać ślad wiersza

Wojciech Brzoska napotkał wielu malujących lub piszących osadzonych. – Najczęściej ta twórczość poza efektem terapeutycznym lub próbą odreagowania nie niosła ze sobą żadnego waloru artystycznego. Spotkania z Andrzejem uświadomiły mi, że w jego pisaniu pojawia się niesamowita intuicja. Spory talent – wspomina Brzoska. – Oczywiście na początku widoczne były braki warsztatowe, trzeba było popracować nad budową zdań, czasem przestawialiśmy niektóre wyrazy. Z niepotrzebnych słów wspólnie rezygnowaliśmy. Zgodnie z umową Andrzej niejednokrotnie pokornie godził się z krytyką. Choć oczywiście to on ostatecznie decydował, czy zastosować się do moich porad, czy nie.

– Gdy dowiedziałem się o istnieniu Wojciecha Brzoski, zapragnąłem nawiązać z nim kontakt – mówi Andrzej. – Chciałem, żeby mnie ukierunkował literacko. Pokazał, co to znaczy forma wiersza. Pożyczał mi książki. Poznałem zapraszanych przez niego pisarzy. To było niczym przyspieszone studia.

Bywało, że podczas poetyckich spotkań za kratami katowickiego aresztu Brzoska przynosił podopiecznemu własne wiersze. Czy pytał go o opinie na ich temat? – Zdarzało się – uśmiecha się Brzoska.

– Nie ukrywam, że jestem pod ich wielkim wrażeniem – mówi bez chwili wahania Andrzej. – Wojciech Brzoska jest dla mnie sporym autorytetem i jestem mu za wszystko, co dla mnie zrobił, bardzo wdzięczny.

– Jednak chwilami dochodziło między nami do burzliwych dyskusji – wtrąca się Brzoska. – Potrafiłem zaatakować mocno, więc ze strony Andrzeja czasem nadziewałem się na kontrę. Czasem była to obrona jakiegoś konkretnego wersu, swojej racji, co bardzo szanowałem i ceniłem. Ale za każdym razem, kiedy nazywał mnie swoim mentorem, krzyczałem na niego – śmieje się – i mówiłem, że ma natychmiast przestać. Po prostu widząc w nim duży potencjał, chciałem mu pomóc. Sprawiało mi to sporo radości.

Zwycięstwo emocji

W więziennym świecie dzieliło ich wszystko. Kapitan aresztu śledczego i skazany za uprowadzenie więzień. Gdy pytam, w jaki sposób przełamywali mury, Brzoska odpowiada po chwili namysłu: – Kiedy się spotykaliśmy, właściwie przestawało mieć znaczenie, kto do jakiej roli został tu predestynowany. Rozmawialiśmy jak poeta z poetą. Płaszczyzną porozumienia stawała się sztuka. Miało to w sobie coś ze spotkania niemożliwego, do którego pewnie nie doszłoby na wolności. Myślę, że to było zwycięstwo sztuki. Ale także zwycięstwo czysto ludzkich pozytywnych uczuć i emocji.

Andrzej budził szacunek pozostałych współwięźniów. Grypsował, przynależał więc do dominującej w więzieniu subkultury.

Więzienna hierarchia oparta jest na uświęconych zasadach, których nie wolno łamać. Pewnie dlatego, kiedy Andrzej na oczach pozostałych więźniów odbierał nagrodę w Konkursie Poetyckim im. Geneta, miał wyraźny problem z podaniem ręki kapitanowi Brzosce, który, nieco zaskoczony, został na środku sali z wyciągniętą w jego stronę dłonią. Po jakimś czasie wrócili do tematu. Andrzej przeprosił. Zdawali sobie sprawę, że obie strony więziennego świata muszą respektować istniejące reguły.

Andrzej nigdy zapewne nie spodziewał się, że zaprosi kiedyś do siebie człowieka, któremu według więziennych zasad nie powinien nawet podawać ręki. Że przejdzie z nim na ty, a po kilku tygodniach niewidzenia przywitają się jak starzy znajomi.

Przestrzenią w twarz

Gdy Andrzej wyszedł na wolność, przypomniał sobie, jak przyjemny może być chłodny, ślizgający się po twarzy wiatr. – Co za ulga! Przez trzy lata największą przestrzenią, jaką widziałem, była cela – wspomina. Po wyjściu zachwycał się ludźmi, dziwił się odmienionym miastem. – Zaraz po wyjściu wydawało mi się, że nie pamiętam, jak się robi zakupy, do czego służy telefon. Chaos, szok. Nie wiedziałem, dokąd mam iść. Wiedziałem, co napisać.

Do bramy odprowadził go kapitan Brzoska. Był wówczas dziwnie przygaszony. – Pierwszy raz zdarzyło mi się odprowadzić do wyjścia wychodzącego na wolność więźnia... – Wojciech zawiesza głos. Czy zdawali sobie sprawę, że jeszcze się spotkają? Pierwszy napisał Andrzej. – Podświadomie na to czekałem – przyznaje się Brzoska – ale zdawałem sobie sprawę, że inaczej postrzega się rzeczywistość, siedząc w areszcie, a inaczej na wolności. Pragnie się wymazać wszystko to, co kojarzy się z więzieniem.

– Nawet nie przeszło mi przez głowę, aby do ciebie nie napisać – powie później Andrzej.

Łódź wypływa na szerokie wody

– Już nie chcę tracić czasu – mówi Andrzej, który właśnie zapisał się do studium grafiki komputerowej. Niedługo planuje zdawać na ASP w Katowicach. – Pani z typografii, która przygotowuje mnie do egzaminów, widziała moje prace. Była pod wrażeniem – opowiada z dumą. Pomysłów na życie nie brakuje. Pragnie wziąć udział w konkursie „Lokal na kulturę”. – Mam już przygotowany biznesplan – oświadcza. Zgłębia też informatykę.

Gdy Andrzej odbywał karę, Brzoska sporządził dla niego wykaz adresów czasopism literackich. Zaczęli rozsyłać wiersze Andrzeja. W prestiżowym miesięczniku „Odra” ukazały się niemal od razu. – Gdy zobaczyłem publikację, oniemiałem. Zacząłem skakać, jakbym sam zadebiutował – wspomina Brzoska.

– Pamiętam, jak wezwałeś mnie do siebie i powiedziałeś poważnym głosem: „Panie Andrzeju, mam wiadomość, straszna rzecz się stała...”. Nie mogłeś jednak ukryć śmiechu.

Godzina zero

Gdy Wojciech Brzoska zadzwoni domofonem, Andrzej zerwie się z kanapy i pobiegnie w stronę drzwi. Otworzy je z łobuzerskim uśmiechem i powie: „Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę”. Obaj wiedzą, że to wyjątkowy moment. Rozmawiają, jakby znali się od lat, jakby nie istniały żadne cele, wyroki ani kraty.

– Byłem u naszego kapelana, księdza Marka – mówi Andrzej. – Podjechałem, by poświęcić swojego harleya. Ksiądz wyszedł z Biblią. Pomodliliśmy się. Powiedział, że mam koniecznie przyjechać, by go kiedyś przewieźć, bo teraz śmiesznie by wyglądał, tak w sutannie. Jak Batman.

– A wiesz, że Jacek Podsiadło pytał o ciebie? – wtrąca się Brzoska.

– Naprawdę? – dziwi się uradowany Andrzej.

I tak płynie ta rozmowa, tematów jest zbyt wiele, aby dokończyć choć jeden. Po wyjściu Andrzeja z aresztu Wojciech sporządził wykaz wydawnictw, gdzie były podopieczny mógłby wysłać debiutancką książkę. Jakiś czas później Andrzej wpada na koncert zespołu Brzoska i Gawroński.

– Niesamowite – powie zaskoczony – to był zupełnie inny, wyluzowany Wojtek.

Znikający stereotyp

Rozmawiamy o tym, czym było dla nich to więzienne spotkanie. Andrzej twierdzi, że otwarło przed nim świat poezji, którego wcześniej nie znał. Być może gdzieś tam leżał na dnie serca, ale sam by się najpewniej nie uaktywnił. – Potrzebowałem nauczyciela, kogoś, kto wskaże mi drogę.

Wojciech Brzoska przyznaje, że na początku uległ myśleniu stereotypowemu: – Jak go zobaczyłem po raz pierwszy, nie wyglądał na osobę, która kojarzy się ze sztuką – śmieje się. – Poza tym, w więzieniu trzeba uważać na różne próby manipulacji. Więc na początku trochę go zbyłem. Gdy zaczęli się regularnie spotykać i Brzoska przeczytał wiersze osadzonego, oniemiał. Dzięki poezji znikł stereotyp więźnia. Pojawił się wartościowy człowiek.

W końcu pytam, czy ta znajomość przetrwa według nich próbę czasu. – Myślę, że to, co najciekawsze, jest dopiero przed nami – odpowiada Andrzej. Rozbawiony Brzoska dorzuca: – Pewnie! Musi być ciąg dalszy. Gdy widzę wiersze Andrzeja na Facebooku, od razu mam ochotę brać długopis i coś tam poskreślać.

Tymczasem fragmenty wierszy Andrzeja pojawiły się w opuszczonym przez niego katowickim areszcie. Dzięki dwóm wykładowczyniom katowickiej ASP, w ramach projektu „Druga przestrzeń”, Andrzej pozostawił po sobie w więzieniu trwałe ślady. Wchodząc do więziennej biblioteki, osadzeni odnajdą na ścianie wyeksponowane słowa jego wiersza: „Chciałbym wziąć was słowem do ręki i posadzić w cudzym ogrodzie”. Inne poetyckie fragmenty znalazły się w świetlicy, introligatorni i na sali widzeń.

W więzieniach pomieszkujemy przez całe życie

Już po deszczu. Słychać kroki na trzeszczącej klatce schodowej. Następnego dnia zaspany Wojciech Brzoska ruszy przed godziną siódmą rano w stronę modernistycznych zabudowań katowickiego więzienia. Ludzie pozamykani w celach wydadzą mu się wyjątkowo odlegli. Wieczorem Andrzej wyśle mi mailem kilkadziesiąt wierszy. Poetyckie notatki przypominające kartki ze starego kalendarza. Będę czytał uważnie: „Przytulam do ziemi kwiat / zasłoń okna / przez chwilę będziemy / popatrz na okręt bez dna / na brakujące rzeki i lasy”.

Nocą i Andrzej, i Wojtek będą siedzieć przed klawiaturą komputera. Zanim odnajdą słowa, usłyszą dźwięki zatrzaskującej się kraty. Pojawi się jakiś obraz. Puenta. Strzęp.

Andrzej podczas jednej z takich nocy napisze: „Zasoby światła w porze smutku / są na wyczerpaniu / tak jak w zwęglonych niebach / tak jak w piwnicy w której zatrzaśnięto ciało”. Pewnie nigdy nie odważę się zapytać go, co miał na myśli. Wojciech Brzoska zanotuje wers nowego wiersza: „Źle się siedzi / nie znając daty wyjścia”. Dlaczego napisze te słowa z perspektywy więźnia – pozostanie na zawsze jego tajemnicą. ©

MARIA DĄBROWSKA jest działaczką społeczną, pedagogiem, założycielką fundacji „Zmiana”, która zajmuje się integrowaniem i wspieraniem rozwoju wspólnot za pośrednictwem wymiany książek oraz rozmowy o nich. Dąbrowska prowadzi zajęcia resocjalizacyjne dla więźniów, a także dostarcza książki do zakładów karnych.

WOJCIECH BRZOSKA (ur. 1978) jest poetą i muzykiem, współzałożycielem zespołu Brzoska i Gawroński. Ma na koncie siedem książek poetyckich (ostatnio wydał zbiór „W każdym momencie, na przyjście i odejście”) oraz dwie płyty. Od lat zajmuje się propagowaniem kultury wśród osób przebywających w więzieniu.

BARTŁOMIEJ MAJZEL (ur. 1974) jest poetą, podróżnikiem, dziennikarzem radiowym i reportażystą. Opublikował książki „Robaczywość” (1997), „Bieg zjazdowy” (2001), „Biała Afryka” (2005), „Doba hotelowa” (2009), „Terror” (2015). Nominowany do Paszportu „Polityki” (2002). Najmłodszy laureat Nagrody Literackiej IV Kolumn. Współtwórca grupy poetyckiej Na Dziko.

DYSKUSJA Z UDZIAŁEM MARII DĄBROWSKIEJ I WOJCIECHA BRZOSKI będzie poświęcona obecności literatury w więzieniach. W jaki sposób można resocjalizować osadzonych za pomocą lektury i dyskusji? Dlaczego społeczeństwo powinno się zaangażować w ten proces, choćby poprzez dostarczanie książek do więzień? Jak funkcjonują więzienne biblioteki? Jakie efekty przynosi działalność resocjalizacyjno-wychowawcza? Oto kilka spośród wielu pytań, które zadamy naszym gościom.
W wywiadzie, który opublikowaliśmy w „TP” nr 14/2017, Maria Dąbrowska tak oto powiedziała o więźniach: „Tu nie ma miejsca na żadne »ale«. Tyle że ja nie jestem od tego, by orzekać o ich winie. Zwłaszcza że przecież oni żyją, i to nie przypadkiem: jako społeczeństwo się na to zgodziliśmy. A skoro żyją, to mają prawo do myślenia, modlitwy, czytania. Ja jestem od tego ostatniego, więc robimy to razem”.
W programie tegorocznej edycji Festiwalu Conrada znajdzie się również „Lekcja czytania z...” przygotowana dla osadzonych z krakowskiego aresztu śledczego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (01/2017): Niepokój