Poszukiwacze skarbów

Marek Zieliński, dyrektor Festiwalu: Głupota to rysa na stabilnym obrazie świata. Dzięki niej możliwy jest ruch i zmiana, a to, co początkowo wydaje się niepasujące i niezrozumiałe, może ostatecznie odmienić oblicze historii.

31.10.2017

Czyta się kilka minut

 /
/

KATARZYNA TRZECIAK: Hasło tegorocznej edycji Ars Cameralis brzmi „Pochwała głupoty”. Jak należy to rozumieć?

MAREK ZIELIŃSKI: To oczywiste odwołanie do Erazma z Rotterdamu. Zresztą nie pierwszy raz sięgamy do odległych, ale wciąż ważnych tradycji. Wcześniej sięgaliśmy po teksty Giovanniego Pico della Mirandoli czy obrazy Dürera. Chodzi o ikony, które są wciąż obecne w naszej rzeczywistości, choć oczywiście nieustannie podlegają przemianom. Z głupotą było trochę inaczej, bo towarzyszy nam od dawna. Dlatego, aby się z nią zmierzyć, sięgnęliśmy do źródła tego pojęcia, czyli traktatu Erazma, gdzie przecież tak naprawdę dokonuje się przewrotna pochwała rozumu, a źródeł zła upatruje się w ludzkiej niewiedzy. I to jest dziś niezwykle aktualne, podobnie jak sama wieloznaczność głupoty, tak dobrze wyzyskiwana przez sztukę.

BARTŁOMIEJ MAJZEL: Głupota istotnie ma wiele twarzy. My wybraliśmy tę, którą należy wziąć w cudzysłów. Nasza „głupota” nie ma nic wspólnego z niewiedzą i prymitywizmem. Chodzi o głupotę w oczach świata, głupotę à rebours, która często bywa, odrzucaną przez świat, mądrością. Paradoksalnie więc „pochwała głupoty” staje się gestem głęboko etycznym, związanym z wiernością sobie, z pójściem pod prąd. To niejako ukłon w stronę twórców pozostających na marginesie, którzy świadomie wybierają to miejsce jako formę buntu czy niezgody na obecny kształt świata. I taka głupota zarówno w historii sztuki, jak i w geopolitycznej historii świata była często siłą sprawczą, która napędzała rozwój różnych procesów kulturowych i społecznych. Tak pojmowana głupota powodowała, że świat poszukiwał innych, nieoczywistych dróg rozwoju.

Ci „genialni głupcy” mieli też od zawsze problem z komunikowaniem swoich idei światu. Ars Cameralis to przyczynek do tego, żeby to zmienić?

MZ: Kilka lat temu wydaliśmy „Rozprawę o dobrowolnej niewoli” Étienne’a de La Boétie. W XVI w. uznano go za szaleńca, przez co groziła mu egzekucja. Montaigne bronił go, tłumacząc jego poglądy młodym wiekiem i naiwnością. A dziś to ważna i wpływowa książka, wręcz niezbędna dla zrozumienia wielu procesów historycznych, także współczesnych. Jego „szaleństwo” stało się więc czytelne, ale dopiero po czasie. My dążymy przede wszystkim do wywoływania zdziwienia – chcemy zmusić ludzi do refleksji nad sposobem, w jaki postrzegamy świat.

Wybór takiego hasła może być też odczytywany jako komentarz polityczny do aktualnej sytuacji w Polsce i na świecie.

MZ: Głupota rzeczywiście robi często furorę. Jest obecna wokół nas, w mediach, w przestrzeni społecznej. Istnieje pokusa, żeby przy pomocy tej kategorii opisywać nasz świat.

BM: Ale zasadą Ars Cameralis od zawsze jest spoglądanie ku temu, co trwałe, uniwersalne, a zatem niewpisujące się w doraźną politykę. Głupota wprowadza pęknięcia w rzeczywistość. I to nas interesuje – ci genialni, często odrzucani głupcy-wizjonerzy, bliżsi aniołom niż ludziom. Planując tegoroczną edycję, szukaliśmy artystów, którzy przełamują współczesne narracje o kulturze. Chodzi o sztukę, która wytrąca nas z tego, co oswojone i bezpieczne, pozwala wyjść z dobrze już udomowionej rzeczywistości. Dlatego polityczność interesuje nas, o ile jest pogłębioną refleksją o świecie.

Głupota, o której tu mówimy, wiąże się również z porażką, przynajmniej doraźną. Chodzi o zbudowanie przeciwwagi dla dominującej retoryki sukcesu i użyteczności?

MZ: Głupota to rysa na stabilnym obrazie świata. Dzięki niej możliwy jest ruch i zmiana, a to, co początkowo wydaje się niepasujące i niezrozumiałe, może ostatecznie odmienić oblicze historii. Znamy wiele postaci, którym się to udało, na przykład Joseph Beuys, rozbijający XX-wieczne konwencje estetyczne i etyczne sztuki.

BM: Każda próba zmiany napotykała opór. Ostracyzm dotykał wielu artystów, których wizje często nie były rozumiane. Spójrzmy na wielkich twórców awangardowych, których dziś uważa się za klasyków. Początkowa porażka często po dłuższym czasie odsłaniała wizjonerski aspekt danej sztuki. Ze względu na ten właśnie mechanizm można powiedzieć, że interesuje nas sztuka porażki, która jest naznaczona piętnem wizjonerstwa. Jest niepowtarzalna, niezakorzeniona w znanych artystycznych systemach i modelach komunikacji. Jej twórcy często początkowo uznawani byli za dziwaków, szaleńców lub głupców.

Kto z tegorocznych gości wpisuje się w taką wizję sztuki?

BM: Planujemy dyskusję, która wprost będzie odnosić się do tegorocznego hasła. Zaprosiliśmy do niej znakomitych gości – Agatę Bielik-Robson, Zbigniewa Mikołejkę, Krzysztofa Koehlera, Tadeusza Sławka i Grzegorza Jankowicza. Odbędzie się w pierwszym tygodniu Festiwalu, więc będzie dobrym wprowadzeniem do całości. Muzycznie natomiast składamy w tym roku ukłon głównie brzmieniom czystym i naturalnym, co w dobie elektronicznych brzmień może być traktowane jako pójście pod prąd. Choćby Julianna Barwick, artystka, która uczyniła instrument muzyczny ze swojego głosu, lekceważąc wszelkie znane dotychczas instrumentarium. To głos w czystej postaci. Inny pomysł to koncert Garetha Dicksona, song­writera, który odwołuje się do ryzykownej tradycji pieśniarskiej spod znaku Nicka Drake’a. Dickson to postać nieznana w Polsce, choć gościliśmy go już parę lat wcześniej. Kochamy pokazywać nowe, nieoczywiste rzeczy.

MZ: W tym roku, wraz z katowickim BWA, współorganizujemy wystawę „Linia i chaos”, której punktem wyjścia jest jedna z najważniejszych książek poetyckich XX wieku, czyli „Z ponad” Juliana Przybosia i Władysława Strzemińskiego z 1930 r. Losy tej książki pokazują, jak trudną drogę musiała przebyć awangarda. Przyboś i Strzemiński zaszczepili pewne idee, zasiali ziarno niepokoju, który wielokrotnie powracał w najrozmaitszych odmianach. Kluczowy jest tu także kontekst lokalny, Śląsk i Cieszyn, bo na przykład Marek Chlanda i Jerzy Wroński, także obecni na naszej wystawie, kontynuują ów nurt awangardowego niepokoju. Ale już w punkcie wyjścia, czyli w twórczości Strzemińskiego, widać, że te idee wciąż są nieoczywiste, wciąż budzą niepokój i spotykają się z krytycznym odbiorem.

Kontekst lokalny jest wyraźnie obecny na Ars Cameralis. W tym roku też będzie dużo wątków związanych ze Śląskiem?

MZ: W Sosnowcu chcemy pokazać wystawę „Czarne skrzydła”, która jest próbą spojrzenia na historię tego miasta poprzez sztukę. Tytuł nawiązuje do książki Kadena-Bandrowskiego o Zagłębiu Dąbrowskim, ale i do Małej Improwizacji Konrada z „Dziadów”. Pojawia się tam czarny ptak, symbol zła, który skrzydłami przysłania przeszłość i przyszłość. Wystawa pokazuje losy ludzi z tego regionu, choćby poprzez fotografie ze znanej krakowskiej pracowni Ignacego Kriegera. Jego zdjęcia dokumentują powstawanie pierwszych fabryk i szaleństwo industrializacji tamtej epoki. Chyba po raz pierwszy zostaną pokazane w tym szczególnym kontekście. Pojawią się też śląskie zespoły, m.in. Konopians czy Te! Skapsie. W ramach tradycyjnego już Zbiegu poetyckiego NaDziko wystąpią poeci z Trupy NaDziko.

Pokazywanie nowych zjawisk i nieznanych artystów to już znak ­rozpoznawczy Ars Cameralis.

BM: W tym roku zaprosiliśmy Jeana Portante, wybitnego poetę, prozaika i eseistę z Luksemburga. Wraz z nim pojawi się także Patrick DeWitt, którego książki dzięki wydawnictwu Czarne są obecne w Polsce, ale jego popularność wciąż nie jest adekwatna do rangi literackiej tej prozy. Inny ważny, a rzadko poruszany wątek objawi się podczas spotkania „Nie tylko Dylan – czy songwriterzy tworzą literaturę?”. Po Noblu dla Dylana to pytanie jest szczególnie istotne, zwłaszcza w kontekście fali krytyki, która pojawiła się po zeszłorocznej decyzji szwedzkiego komitetu. Dla nas literatura to nie tylko pachnący papier, ale także dźwięk, melodia i ludzkie emocje – o tym chcemy rozmawiać.

Największa festiwalowa gwiazda?

BM: Trudne pytanie. Każdy może wytypować innego artystę. Dla mnie to Laura ­Veirs, która hołduje brzmieniom muzyki folkowej, czystym i naturalnym. Postać, która uchodzi w Stanach Zjednoczonych za czołową przedstawicielkę jakże intrygującego i istotnego nurtu – avant-folk. Inna moja wielka faworytka to Michelle Gurevich, do niedawna występująca jako Chinawomen. Muzyczne spotkanie ze współczesną dekadencją. Wyobraźmy sobie: mały zadymiony klub gdzieś na końcu świata. Tuż przed wschodem słońca na scenę wchodzi Michelle i gdy zaczyna śpiewać, wszyscy zmęczeni outsiderzy się przebudzają. Za chwilę wszyscy kołyszą się pod sceną. Jestem pewien, że to będzie po prostu piękny i niezapomniany koncert.

Wątek lokalny to jedno, ale co roku pojawia się też sztuka krajów sąsiednich.

BM: W tym roku planujemy wyjątkowy wieczór poświęcony Rafałowi Wojaczkowi. Zaprosiliśmy Żmiciera Wajciuszkiewicza, białoruskiego artystę, który w 2012 r. wydał płytę z tekstami Wojaczka. Na Białorusi ten album został okrzyknięty muzycznym wydarzeniem roku. Jestem bardzo ciekaw, jak w ojczyźnie Wojaczka zabrzmią jego białoruskie interpretacje. Tego samego dnia pojawi się też Marcin Świetlicki wraz z zespołem Julia i Nieprzyjemni, będziemy mieli zatem niepowtarzalną okazję porównać zupełnie różne podejścia to wierszy Wojaczka. Od dawna też wplatamy w Ars Cameralis wątki ukraińskie. Wcześniej gościliśmy m.in Jurija Andruchowycza, Andrija Bondara, Serhija Żadana. W tym roku pojawi się jedna z najwybitniejszych pisarek współczesnej Europy, Oksana Zabużko, której będzie towarzyszył koncert ukraińskiego muzyka Postmana. Będzie to okazja do zetknięcia się nie tylko ze współczesną ukraińską literaturą i muzyką, ale także do spojrzenia na współczesną Ukrainę i nasze wzajemne relacje.

Powraca także cykl „Kameralnie”. To spotkania, w których publiczność do ostatniej chwili nie zna nazwisk występujących artystów.

BM: W ramach tego cyklu promujemy młodych śląskich artystów. Szukamy miejsc, które nie kojarzą się ze sztuką. W przeszłości zorganizowaliśmy koncert na przykład w zakładzie fryzjerskim czy w piekarni.

MZ: Taki sposób organizowania wydarzeń robi się coraz popularniejszy w Polsce. Wynika to być może z potrzeby tajemnicy i wspólnoty, która wytwarza się wśród ludzi sobie obcych, spotykających się w dziwnych przestrzeniach. Trudno przewidzieć, co się tam wydarzy i gdzie nas to zaprowadzi – trochę jak z poszukiwaniem skarbu. Ta nieprzewidywalność i niepewność są zwornikami inspirującego doświadczenia sztuki.

Festiwal trwa ponad trzy tygodnie, a spotkania mają miejsce na całym Śląsku. Jak zatem należy rozumieć kameralność zawartą w nazwie?

MZ: Od początku chodziło o budowanie wspólnoty dla odbioru sztuki. Dyskusja o kameralności Festiwalu toczy się od wielu lat. Tym razem warto odnieść się do Erazma z Rotterdamu i jego potrzeby doskonalenia siebie. Kameralność to przecież także sposób przeżycia sztuki: pochwała indywidualności, samotności, ale jednocześnie budowanie wspólnoty doświadczeń.

BM: Kameralność to intymność spotkania z drugim człowiekiem. Przez lata zgromadziliśmy wierną i często zaprzyjaźnioną festiwalową publiczność, która współtworzy z nami wydarzenia, bo wie, że burzymy bariery między odbiorcami i artystami. Chcemy także poszerzać tę wspólną przestrzeń, trafiać do nowych odbiorców. W tym roku po raz pierwszy planujemy spotkania adresowane bezpośrednio do seniorów oraz dzieci. Staramy się rozszerzać grono zainteresowanych Festiwalem. Marek powiedział kiedyś, że Ars Cameralis to ciągła praca u podstaw. Tak staramy się działać, pokazywać, odkrywać i zapraszać na Górny Śląsk postaci wyjątkowe i ważne. O niepodważalnej randze, choć czasem u nas nieznane. Ważne, by robić to bez zbędnego dydaktyzmu czy zadęcia. My po prostu z pokorą i serdecznością otwieramy drzwi i szerokim gestem zapraszamy do wspólnego przeżywania sztuki w jej najbardziej urokliwiej i – mamy nadzieję – wartościowej postaci. ©

MAREK ZIELIŃSKI (ur. 1960) jest dyrektorem Instytucji Kultury Ars Cameralis, autorem koncepcji „Katowice – Miasto Ogrodów”, dzięki której Katowice znalazły się w ścisłym finale starań o Europejską Stolicę Kultury 2016. Kreator wielu projektów i programów kulturalnych województwa śląskiego za granicą, m.in. w Nadrenii Płn.-­Westfalii, Bratysławie, Moskwie oraz na Expo w Hanoverze i Saragossie.

BARTŁOMIEJ MAJZEL (ur. 1974) jest
poetą, podróżnikiem, dziennikarzem radiowym, reportażystą, współorganizatorem Ars Cameralis. Opublikował książki „Robaczywość” (1997), „Bieg zjazdowy” (2001), „Biała Afryka” (2005), „Doba hotelowa” (2009), „Terror” (2015). Nominowany do Paszportu „Polityki” (2002). Najmłodszy laureat Nagrody Literackiej IV Kolumn. Współtwórca grupy poetyckiej NaDziko.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2017