Portret rodzinny w nowym wnętrzu

W swoim pierwszym filmie Marcin Koszałka zaatakował kamerą swych najbliższych, postawił pod pręgierzem porządną polską rodzinę. Teraz, po kilku latach, kieruje kamerę na siebie, by odsłonić fragment samodzielnie już budowanego życia rodzinnego.

06.02.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Obnażanie własnej prywatności stało się plagą naszych czasów. W dobie ekshibicjonistycznych talk show coraz mniej dziwią intymne wyznania ludzi, którzy oko kamery i wielomilionową publiczność pomylili z konfesjonałem czy kozetką psychoanalityka. Bohaterowie rozmaitych reality shows prześcigają się w obalaniu kolejnych tabu dotyczących sfer intymnych. Im bardziej starają się być “naprawdę", tym żałośniej i sztuczniej wypadają. Im bardziej starają się udawać, tym bardziej obnażają smutną prawdę o sobie.

Obok zwykłych podglądaczy, podekscytowanych możliwością uczestnictwa w cudzej prywatności, pojawiła się też druga kategoria widzów: zblazowanych prześmiewców, znajdujących sadystyczną przyjemność w oglądaniu pokraczności bliźnich. Kiedy przed dwoma laty TVP emitowała kontrowersyjną “Balladę o lekkim zabarwieniu erotycznym", znalazła, o dziwo, całkiem liczną publiczność wśród tych, którzy chociażby z racji wykształcenia i społecznego statusu powinni omijać tego typu programy szerokim łukiem. Z poczuciem wyższości i wygodnym “inteligenckim" dystansem komentowali oni wyczyny pokazanych w telenoweli prowincjonalnych gwiazdek szołbiznesu i nie odczuwali najmniejszego wstydu z faktu biernego uczestniczenia w tym spektaklu. W gruncie rzeczy obie postawy: zaspokojenie wścibskiej ciekawości i zabawa cudzym kosztem nie różnią się specjalnie. Nie udawajmy jednak, że chodzi o coś więcej.

Kilka lat temu spore zamieszanie wywołał dokumentalny film Marcina Koszałki “Takiego pięknego syna urodziłam". Młody reżyser zaatakował kamerą swych najbliższych. Postawił pod pręgierzem “porządną polską rodzinę", w której nikt nie pije ani nie bije, a jednak trwa regularna wojna. Brudy prane we własnym domu reżyser wylewał wprost na ekran, prosto na nas. W bezpośredniości tego przekazu było coś okrutnego, ale jednocześnie boleśnie prawdziwego. Koszałka sfilmował codzienne utarczki, wzajemne pretensje i żale. Sam również stanął przed obiektywem jako ów syn marnotrawny, który nie spełnił oczekiwań, choć tak świetnie rokował.

Ten film oglądało się z zakłopotaniem, lecz jednocześnie widz zmuszony był do konfrontacji z samym sobą, z własną historią. Wpuszczony do krakowskiego mieszkania Koszałków, w sam środek domowego piekła, nie był bezkarnym obserwatorem. Surowy charakter sytuacji odbierał neutralność wszystkim uczestnikom tej psychodramy. Każdy musiał się unurzać, każdy też mógł przeżyć na koniec niełatwe oczyszczenie. Krytykowany często finał pokazywał matkę reżysera, która po obejrzeniu nakręconego materiału przyznaje, że “poniosły ją nerwy". Czy w istocie był to finał “prokuratorski", sztucznie doklejony? Był w nim z pewnością jakiś głęboki dysonans. Został zainscenizowany celowo, jakby na modłę wspomnianych talk shows, gdzie ulizani i przypudrowani bohaterowie recytują gładkie frazy, aby pomimo rozlicznych grzechów sprzedać się jak najlepiej.

Reżyser świadomie wykorzystał tę konwencję, by pokazać przepaść pomiędzy tym, jacy jesteśmy, a tym, jakimi bezskutecznie chcielibyśmy być. Finałowa scena dźwigała cały ciężar skomplikowanej relacji matki i syna. Pokazywała, w jak toksyczny, a często nawet brutalny sposób próbują okazywać sobie miłość. Takim nieporadnym wyznaniem był również sam film Koszałki. Czy reżyser przekroczył w nim granicę intymności, za którą wszystko jest na sprzedaż? Odpowiedzią może być jego najnowszy film, pokazujący losy rodziny po kilku latach.

Bohater i twórca “Jakoś to będzie" nie mieszka już z rodzicami. Zdążył założyć własną rodzinę, z którą mieszka w przestronnym apartamencie. Już samo to miejsce zdaje się zaprzeczeniem mieszczańskiego domu, w którym przeżył 30 wiosen. Ktoś, kto choć trochę interesuje się polskim kinem, zna także drogę, którą przeszedł jako filmowiec. Koszałka rozpoczyna swój nowy film cytatem z poprzedniego dokumentu, kiedy to matka wyrzuca mu nieudacznictwo i lenistwo. Od tamtej pory zdążył nakręcić kilka dobrych filmów dokumentalnych i zadebiutować jako autor zdjęć do filmu “Pręgi", za co otrzymał nagrodę w Gdyni.

“Jakoś to będzie" nie jest jednak próbą triumfalnego “odkucia" się na rodzicach i pokazania im, jak bardzo się mylili. Reżyser kieruje kamerę na siebie, by odsłonić fragment samodzielnie budowanego życia rodzinnego. Oglądamy sceny z życia małżeńskiego dzisiejszych 30-latków. Sprzeczki, wyznania, wyrzuty... Każde z nich wniosło w posagu cień poprzedniego domu. I choć bohater zapewne chciałby teraz żyć wbrew tamtemu “dziedzictwu", pępowiny definitywnie odciąć się nie da. Młodzi żyją naznaczeni rodzinnym piętnem, mimowolnie powielając tamte wzory.

Matka i ojciec przyglądają się, jak syn mocuje się ze swoim życiem. Matka próbuje zająć stanowisko: raz jest po stronie syna, innym razem wspiera synową. Wieszczy im najgorsze, ale w gruncie rzeczy życzy jak najlepiej. Chciałaby, żeby nie popełniali tych samych błędów. Ale życie należy teraz do nich. Podczas wspólnego spaceru nad Wisłą milczący przez większą część filmu ojciec dzieli się z synem swoją mądrością: “Jakoś to będzie". Więcej w tym jednak rezygnacji niż stoickiej pogody.

Ta rozmowa kilka lat wcześniej nie miałaby dla bohatera takiej wagi jak teraz, kiedy sam jest mężem i ojcem. Patrząc na jego małą córeczkę, zastanawiamy się, z jakim bagażem wejdzie ona kiedyś do swojej rodziny. Czy jej rodzicom uda się do tego czasu wyzwolić z fatalistycznego naznaczenia? Czy uda im się w pełni uzdrowić relację z dziadkami? Czy po drodze nie zapomną prostego języka miłości, którym jeszcze potrafią się porozumieć? I jaki będzie ten film, który córeczka nakręci kiedyś o swoich rodzicach...?

Nowy film Koszałki, choć nie tak radykalny i nowatorski jak poprzedni, pewnie wzbudzi podobne wątpliwości, choćby z racji powielenia tamtej metody. Ale i tym razem nie jest jego celem pokazywanie własnego życia “od kuchni", obnażanie za wszelką cenę własnej prywatności. Pomimo otwartości, z jaką bohaterowie mówią o sobie, nie ma w tym filmie nic obscenicznego, nic, co dawałoby nam komfort dystansu. Los bohaterów przejmuje nas, bo nie próbują oni romansować z kamerą czy sprzedawać nam swojego wizerunku. Wchodzimy w ich historię z jednego tylko powodu: bo potrafią dzielić się z nami własną niepewnością, najprostszymi, a zarazem najtrudniejszymi pytaniami.

“JAKOŚ TO BĘDZIE". Reż., scen. i zdj.: Marcin Koszałka. Emisja w środę 2 lutego o godz. 22.00 w TVP 1.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2005