Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Swietłana, która w jednym z dużych polskich miast mieszka ze swoim podopiecznym, jest pielęgniarką: zmienia pampersy, myje nieporuszającego się o własnych siłach mężczyznę, wywozi go na spacer na wózku inwalidzkim, wykonuje proste czynności medyczne. Jest pomocą domową: sprząta, robi zakupy, gotuje, pierze. Jest też dla podopiecznego namiastką rodziny, bo ta mieszka daleko.
Nadia opiekuje się dorosłym mężczyzną z zespołem Downa. W przerwach, gdy on uczęszcza na zajęcia do specjalistycznego ośrodka, ona gotuje i sprząta w innych domach.
Swietłana i Nadia pracują w Polsce w trybie wahadłowym: przyjeżdżają na kilka miesięcy, by po upływie tego czasu wymienić się z koleżankami. Co poczuły, słysząc informację o zbliżającej się epidemii? Lęk, niepewność, osamotnienie. Po pewnym czasie także panikę. Bały się, że zostaną w Polsce po zamknięciu granicy (a w tym czasie wygasną ich wizy i pozwolenia na pobyt). Bały się, że zachorują. Bały się też o swoich podopiecznych – starszych, schorowanych.
Legalni i nielegalni
W Polsce mieszka około miliona migrantów, przede wszystkim obywateli państw Europy Wschodniej, w większości Ukraińców. O tych zza wschodniej granicy mówi się: „Wykonują prace, których nie podejmą się Polacy”. Sprzątają, opiekują się starszymi ludźmi, są kurierami, pracują w kuchni i na budowie. To tylko część prawdy. Dobrze wykształceni przybysze zza Buga znajdują zatrudnienie również w innych segmentach gospodarki (przemysł, branża IT, agencje reklamowe, marketing). Także im Polska zawdzięcza utrzymanie statusu wielkiego producenta żywości. To również oni tworzą koloryt i kulturę naszych miast, a zatrudnieni legalnie – biorą udział w wypracowywaniu PKB.
Niestety, przez wiele lat nie udało się polskiemu państwu wypracować polityki integracyjnej wobec mieszkańców Europy Wschodniej. Szerzy się dyskryminacja. Ukraińca można zatrudnić nielegalnie, a kiedy źle poczuje się w pracy, porzucić w lesie czy parku (takie „wypadki” kończyły się śmiercią bądź trwałym kalectwem obywateli Ukrainy).
Czytaj także: Krzysztof Story: KIedy przez ladę przechodzi front
Stosunek polskiego państwa i części jego obywateli do migrantów z Europy Wschodniej jest więc obłudny. Są nam potrzebni, ponieważ wypełniają dotkliwą lukę na rynku pracy, ale nie chcemy tego przyznać. Widać to teraz, w chwili kryzysu.
Media publiczne, informując o epidemii, kierowały przekaz do „polskiego społeczeństwa”. O sytuacji migrantów się nie zająknęły, choć polskie miasta od lat mówią nie tylko po polsku. Z pozwoleniem na pracę czy nielegalnie, Ukraińcy i Białorusini są częścią naszej wspólnoty.
Analitycy i aktywiści, którzy na co dzień zajmują się problematyką stosunków polsko-ukraińskich, mówią, że w pierwszych dniach epidemii zabrakło przede wszystkim informacji. – W dobrych czasach działała specjalna infolinia dla cudzoziemców, można tam było zadać wszystkie pytania, podzielić się wątpliwościami. Teraz ludzie szukają informacji po omacku – mówi Olena Babakova, ukraińska dziennikarka pracująca w Polsce, specjalistka m.in. w kwestii migracji.
Co prawda działały m.in. infolinie Straży Granicznej i Państwowej Inspekcji Pracy, ale ich telefony były ciągle zajęte. O co chcieli zapytać obywatele Europy Wschodniej?
Na przykład: co stanie się z nami w przypadku choroby? Czy polska służba zdrowia obejmie nas opieką, pomimo braku pozwolenia na pracę i ubezpieczenia zdrowotnego? Rząd złożył takie zapewnienia, ale znów: informacja nie dotarła do zainteresowanych. Migranci bali się, że będzie jak we Włoszech. Tam zakażonych koronawirusem obcokrajowców wysyłano, by „leczyli się u siebie”. Bano się także, co się stanie, kiedy granice zostaną zamknięte, a wizy i pozwolenia na pracę zaczną wygasać.
Marta Jaroszewicz z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że w tej kwestii rządowy przekaz był początkowo niejednoznaczny. Świadczył o braku spójnego stanowiska.
– Mówiono, że wizy nie zostaną automatycznie przedłużone, ale jednocześnie zapewniano, że osoby, które nie zdążą opuścić Polski, a których dokumenty stracą ważność, nie zostaną ukarane, więc de facto wypowiedź tę można było odczytać jako pozwolenie na nieopuszczanie naszego kraju – mówi Jaroszewicz. – Niewielu migrantów jest świadomych, że ustawa o cudzoziemcach pozwala na wydłużenie okresu ważności wizy w szczególnych przypadkach. Uważam, że w czasie epidemii powinno to dziać się automatycznie. Na szczęście „tarcza antykryzysowa” pozwala na przedłużenie wiz i zezwoleń na pracę oraz pobyt właśnie w takim trybie.
Myroslava Keryk, prezeska fundacji Nasz Wybór, zajmującej się m.in. pomocą Ukraińcom w Polsce: – Państwo polskie podjęło decyzję o zamykaniu granic, ale niestety nie wzięło pod uwagę sytuacji migrantów. Ludzie bali się, że przestaną latać samoloty i przestaną kursować autobusy. Dlaczego nikt nie wystosował do obywateli Europy Wschodniej żadnego komunikatu? Dlaczego na początku epidemii nikt nie zadał sobie pytania, w jaki sposób ci ludzie opuszczą Polskę?
Jak wrócić?
Zawiniła także strona ukraińska. Jej komunikat wystosowany do własnych obywateli był niejasny. Można było z niego wywnioskować, że Ukraińcy muszą wrócić do kraju do 17 marca, bo po tym terminie granica zostanie zamknięta. Spanikowani ludzie zaczęli więc szturmować dworce. Zastanawiali się: co dalej? Jak dotrzeć do granicy?
To stworzyło idealną sytuację dla spekulantów. Pojawili się „prywatni przewoźnicy”, którzy oferowali podwiezienie pod granicę. Miejsce w busie osiągało horrendalną cenę – nawet pięciuset złotych.
Tomasz Bartecki jest biznesmenem. Często odwiedza granicę polsko-ukraińską. – Efektem tej paniki były ogromne kolejki na przejściach. W Korczowej trzeba było czekać nawet cztery doby – mówi Bartecki.
Po kilku dniach sytuacja się unormowała. Migrantom pomogło m.in. ukraińskie państwo. Granicę można obecnie przekroczyć w trzech punktach, ale tylko busem lub autobusem. Przejścia piesze (zawsze oblegane) zostały zamknięte. Ukraińcy skorzystali z pociągów, które (dzięki inicjatywie kijowskiego MSZ) uruchomiono z Przemyśla, i polsko-ukraińskiego porozumienia w sprawie korytarza humanitarnego. Według danych ambasady Ukrainy w Polsce, nasz kraj opuściło 20 tysięcy Ukraińców.
Czytaj także: Anna Goc: Tydzień z życia tłumaczki
– Problem w tym, że wielu z nich nie wyjeżdżałoby z Polski, gdyby błędnie nie odczytali komunikatu swoich władz i gdyby państwo polskie od razu złożyło zapewnienia, że dokumenty uprawniające ich do pobytu i pracy w naszym kraju zostaną w tej niecodziennej sytuacji wydłużone automatycznie – mówi Bartecki. – Wielu Ukraińców tak mocno związało życie zawodowe z Polską, że teraz zadają sobie tylko jedno pytanie: jak tu wrócić?
W Polsce brakuje instytucji, które wspierałyby zdezorientowanych i wyzyskiwanych w pracy migrantów. Jest tak w dobie kryzysu, było i w przeszłości. Zgłoszenie przestępstwa na tle dyskryminacyjnym wiąże się ze skomplikowaną procedurą.
Myroslava Keryk: – Chciałabym zaapelować do wszystkich Polaków o solidarność z Ukraińcami. Nie zwalniajcie ich z pracy z dnia na dzień, nie wypowiadajcie im wynajmu mieszkań, bądźcie wrażliwi na ich los. Są w trudnej sytuacji, z daleka od domu.
Babakova uważa, że w czasie kryzysu dyskryminacja się nasili. – Prasa prawicowa od lat informowała, że Ukraińcy zabierają Polakom pracę. Teraz tych głosów będzie więcej i staną się bardziej radykalne.
Podczas epidemii często nie radzimy sobie nawet we własnym kraju. Cudzoziemcy są o wiele bardziej bezsilni. Keryk opowiada historię Ukrainki, która niedawno się z nią skontaktowała. Kobieta opiekuje się starszym mężczyzną. Kilkanaście dni temu odwiedziła go mieszkająca za granicą córka, kobieta była chora. Wkrótce wykryto u niej koronowirusa. Ukrainka i starszy pan także zaczęli się źle czuć. Teraz kobieta dzwoni do sanepidu, wymienia objawy i informuje o wizycie zakażonej wirusem córki, ale w odpowiedzi słyszy tylko, by nie wychodzili z domu i mierzyli temperaturę.
Swoim, nie obcym
Kto ma się upominać o migrantów? Politycy boją się, że kiedy staną w obronie Ukraińców czy Białorusinów, od razu odezwą się głosy, że pomocy potrzebują przede wszystkim Polacy. Dlatego żaden z kandydatów na prezydenta nie ma przemyślanego i spójnego programu dotyczącego pracujących w Polsce obywateli Europy Wschodniej.
– A ja myślę, że to błąd. Zauważmy, że m.in. Konfederacja Lewiatan (organizacja pozarządowa reprezentująca polskich przedsiębiorców) i Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych Rolników i Organizacji Rolniczych apelowały do polskiego rządu o stworzenie możliwości przedłużenia pobytu w Polsce pracownikom z Ukrainy. Zwrócili uwagę, że ich brak może doprowadzić do załamania wielu branż naszej gospodarki – mówi Jaroszewicz. – Przedstawiciele branży budowlanej, przemysłu, rolnicy walczą o poprawki w „tarczy antykryzysowej”, dotyczące wsparcia migrantów.
Wielu przybyszów zapewne straci pracę: kryzys zapanuje w branży gastronomicznej, hotelarskiej, usługach. Ale pracownicy tacy jak Swietłana czy Nadia, opiekujący się starszymi osobami, będą potrzebni: polskie społeczeństwo się starzeje.
– Zwalniani pracownicy starają się znaleźć zatrudnienie w Polsce. Jest dużo ofert: w branży transportowej, handlu, potrzebne są osoby do sprzątania – mówi Babakova.
Babakova docenia znajdujące się w „tarczy antykryzysowej” zapisy dotyczące migrantów. Mówią, że mogą zostać w Polsce do 30 dni po ogłoszeniu końca epidemii. W tym czasie mogą przebywać bez ważnych wiz i pozwoleń na pobyt. Odpowiednie dokumenty – legalizujące pobyt – winni posłać pocztą.
– I tu zaczyna się problem: wcześniej na rozpatrzenie tych dokumentów oczekiwano pół roku, w niektórych miastach nawet 10 miesięcy. Co stanie się, gdy po tak długiej przerwie urzędnicy wrócą do pracy i nagle otworzą stosy kopert? Czas oczekiwania wydłuży się nawet do roku.
Dodatkowo Babakova zwraca uwagę na fakt, że „tarcza antykryzysowa” obejmuje ochroną pracowników posiadających wizy i pozwolenia na pobyt. Nie precyzuje, co stanie się z przybywającymi do Polski w ramach ruchu bezwizowego. Babakova obawia się, że najgorsze może dopiero nastąpić. – W Kijowie rozważa się zupełne zamknięcie granicy z Polską. Oczywiście jest to sprzeczne z prawem, ale nie można wykluczyć takiego scenariusza. Wtedy dopiero może rozpocząć się panika.
O zamknięciu granicy mówią nie tylko ukraińscy politycy. Aleksandr Łukaszenka powiedział o swoich obywatelach, przebywających za granicą: „Chcieli wyjeżdżać, to niech tam teraz siedzą”.
***
Migranci powinni poczuć się częścią polskiej wspólnoty. Cieszyć się szacunkiem i walczyć o respektowanie swoich praw. Marta Jaroszewicz uważa, że w tym celu niezbędne jest wypracowanie skierowanej do nich polityki informacyjnej, a także stworzenie spójnej polityki integracyjnej. – Zauważmy, że za każdym razem, gdy wybucha jakiś kryzys, w którego tle znajdują się Ukraińcy, dochodzi do ekscesów w miejscowościach przygranicznych, np. w Przemyślu. Tak było i tym razem. Pewne problemy, kwestie sporne, należy po prostu raz na zawsze przepracować, ale do tego potrzeba woli i specjalnych programów – mówi Jaroszewicz.
CZYTAJ WIĘCEJ: