Czy potrzeba opiekunki?

Polskie firmy wysyłają Ukrainki do Niemiec, by pracowały tam nielegalnie jako opiekunki seniorów – wynika ze wspólnego śledztwa „Tygodnika Powszechnego”, „Süddeutsche Zeitung” i magazynu ARD „Fakt”.

25.01.2021

Czyta się kilka minut

Coraz więcej starszych Niemców wymaga opieki w domu /  / WESTEND61 / GETTY IMAGES
Coraz więcej starszych Niemców wymaga opieki w domu / / WESTEND61 / GETTY IMAGES

Swietłana otwiera oczy i widzi nad sobą dwie postacie. Rozpoznaje swoją podopieczną i jej córkę. Wskazują na nią palcem i mówią do siebie coś po niemiecku. Ukrainka przed chwilą straciła przytomność. – To był skutek narastającego z dnia na dzień napięcia – powie tydzień po zdarzeniu w rozmowie z „Tygodnikiem”.

„Dłużej tak nie wytrzymam” – myśli wówczas. Dzwoni do koordynatorki polskiej firmy, która ponad miesiąc wcześniej wysłała ją na wschodnioniemiecką prowincję, aby tam opiekowała się niemiecką seniorką. „Jedź do lekarza” – słyszy głos w telefonie. Tylko jechać nie ma czym, a do najbliższego miasta z lekarzem jest ok. 9 km. Za oknem już ciemno. Wieś, w której mieszka, z wszystkich stron otacza las.

Swietłana (imiona bohaterek tekstu zostały zmienione) zostaje w domu podopiecznej, ale przez noc planuje ucieczkę. W internecie szuka możliwości powrotnego transportu na Ukrainę. Polska agencja chce, by wytrzymała do końca kontraktu. Obiecuje, że da znać niemieckiej firmie, która w skomplikowanej sieci układów odpowiada za kontakt z rodziną. Następnego dnia do podopiecznej Swietłany i jej córki dzwoni niemiecka agencja i informuje o zerwaniu umowy.

Atmosfera w mieszkaniu gęstnieje. Rodzina nie chce wypuścić kobiety. Mimo to Swietłana pakuje walizkę i wychodzi. Jest sama w obcym kraju, ponad tysiąc kilometrów od domu. Bus, którym wyruszy w kierunku zachodniej Ukrainy, gdzie mieszka, przyjedzie jutro. Swietłana puka do sąsiadów i przez aplikację do tłumaczenia prosi o nocleg. – Na szczęście trafiłam na dobrych ludzi – wspomina.

Dwa miesiące, które spędziła u niemieckiej rodziny, określa dziś jako pasmo nieporozumień, upokorzeń i werbalnej przemocy. – Codziennie miałam poczucie, że jestem w jakimś obozie, a nie w normalnej rodzinie – relacjonuje. 80-letnia seniorka, z powodu stanu zdrowia leżąca w łóżku, miała krzykiem wyrażać dezaprobatę. Według niej Ukrainka źle gotowała, za długo jadła, była za głośna, nie rozumiała poleceń. – Moralne tortury – mówi Swietłana.

30 grudnia 2020 r. Ukrainka wraca do domu. Nowy rok zaczyna się od kłopotów. Polska agencja nie chce wypłacić jej 900 euro, które miała dostać. Firma pisze, że Swietłana wbrew umowie opuściła podopieczną. W tym sporze Ukrainka jest na przegranej pozycji. W rozmowie z „Tygodnikiem” twierdzi, że choć podpisała polską umowę o pracę, to nigdy nie dostała jej egzemplarza, a w Niemczech pracowała nielegalnie.

Policyjna obława

25 listopada 2020 r. na terenie całych Niemiec policjanci i celnicy przeprowadzili rewizje w pomieszczeniach 71 niemieckich firm-pośredników, które we współpracy z polskimi agencjami werbowały do Niemiec tzw. opiekunki 24h. To zwykle kobiety z Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które mieszkają w prywatnych domach osób starszych i opiekują się nimi całodobowo.

Skala zjawiska jest wielka, choć trudna do precyzyjnego ustalenia. Szacunki mówią nawet o 500 tys. osób, które pracują w ten sposób w Niemczech – legalnie, półlegalnie albo zupełnie na czarno. Popyt jest duży, niemieckie społeczeństwo się starzeje. Pod koniec tej dekady nawet milion Niemców będzie potrzebować całodobowej opieki w domu.

Policyjny nalot, w którym brało udział około tysiąca funkcjonariuszy, był wymierzony w firmy, które do Niemiec zaczęły ściągać Ukrainki – zdaniem policji nielegalnie. Akcja była zwieńczeniem trwających trzy lata przygotowań organów ścigania – i równocześnie początkiem naszego śledztwa, w którym oprócz „Tygodnika Powszechnego” wziął udział dziennik „Süddeutsche Zeitung” oraz „Fakt”, magazyn niemieckiej telewizji publicznej ARD.

Na początku grudnia 2020 r. ustalamy w Prokuraturze Okręgowej w Gliwicach, że na wniosek strony niemieckiej polscy śledczy przeszukali biuro jednej z firm na południu Polski, która wysyła pracownice do Niemiec. Jej przychody w 2019 r. to kilkadziesiąt milionów złotych.

Informacja z prokuratury ustala kierunek naszego dziennikarskiego śledztwa.

Już w 2019 r. do jednego z warszawskich adwokatów zgłaszają się Ukrainki, które twierdzą, że zostały poszkodowane przez to przedsiębiorstwo. Adwokat przekazuje kontakty dziennikarzom. Firma miała zostawić kobiety bez pomocy w wyjątkowo trudnych rodzinach, a po powrocie do kraju miały nie otrzymać części wynagrodzenia lub wręcz otrzymały wezwania do zapłacenia kar.

Docieramy do kolejnych kobiet z Ukrainy, które pracują lub pracowały w ostatnich latach w Niemczech dla firmy będącej na celowniku niemieckich śledczych. Ukrainki komunikują się między sobą przez sieć nieoficjalnych grup na Facebooku i Viberze (komunikatorze, który jest popularny na Ukrainie). Nasze pierwsze rozmówczynie otwierają nam dostęp do zamkniętych grup, w których bez ceregieli opisują sposoby na wjazd do Niemiec bez dokumentów oraz ostrzegają się przed „złymi” pośrednikami i szczególnie trudnymi podopiecznymi. Wiele odmawia rozmów z mediami. Jednak część dzieli się informacjami i dokumentami, które uwiarygadniają zarzuty stawiane przez niemieckie organy ścigania.

Daryna lubi ryzyko

Daryna z roku na roku coraz częściej słyszy o możliwości pracy w Niemczech. Po wpisaniu słów kluczowych w wyszukiwarce znajduje strony agencji, które oferują zatrudnienie w roli opiekunki seniorów w Niemczech. Zgłasza się do kilku. Firma, którą się interesujemy, odzywa się jako pierwsza – Daryna wspomina to w rozmowie telefonicznej z „Tygodnikiem”. Ukrainka ma już doświadczenie w pracy za granicą – w poprzednich latach zamiast odpoczywać na urlopie, pracowała sezonowo w Polsce.

Opowiada nam, jak po telefonicznej rekrutacji przyjechała do Polski, by podpisać umowę-zlecenie. Potem czekała w biurze kilka godzin, a wieczorem wsiadła już do minibusa i razem z pozostałymi siedmioma kobietami z Polski i Ukrainy pojechała do Niemiec. – Wiem, że to nieleg… – nie kończy słowa. – Że to nie jest prawidłowe – poprawia się, po czym wybucha śmiechem. Daryna nie boi się konsekwencji. – Ja nie z takich ludzi. Lubię ryzyko – przekonuje. Trafia do dobrej rodziny, w której potrafi sobie poradzić z opieką nad 82-letnim podopiecznym.

Problemy pojawiają się wraz z epidemią, która w pierwszych miesiącach destabilizuje wysyłanie opiekunek do Niemiec. Ze względu na utrudnienia na granicach i strach przed chorobą wiele kobiet rezygnuje z wyjazdu. Firma nie może znaleźć zmienniczki dla Daryny, a jej kończy się termin pobytu, przysługujący jej z racji posiadania paszportu biometrycznego. Oficjalnie przebywa w Niemczech jako turystka.

Żeby nie zostawić podopiecznego, zostaje dłużej niż dozwolone trzy miesiące. Z każdym kolejnym dniem naraża się na potencjalne kary, np. wieloletni zakaz wjazdu do Niemiec. W końcu przy braku reakcji firmy postanawia wrócić do domu na własną rękę. Informuje niemiecką rodzinę, że ta musi sama zaopiekować się własnym ojcem. Wraca przez Austrię i Węgry. – Wolałam uniknąć kontroli na granicy polsko-ukraińskiej – tłumaczy. Wkrótce jest w domu.

Również ona, podobnie jak Swietłana, zostaje przez firmę oskarżona o pozostawienie podopiecznego bez opieki i otrzymuje na koniec mniej niż ustalone 800 euro za przepracowany miesiąc.

Postępująca emancypacja

Dlaczego polskie firmy ryzykują i wysyłają nielegalnie do Niemiec obywatelki Ukrainy?

– Zasób opiekunek z Polski już praktycznie się wyczerpał – mówi Kamil Matuszczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego. Pol- ki wyjeżdżają do Niemiec w tej roli od kilku dekad. Jeszcze pod koniec XX w. pracują głównie na czarno. Po wejściu Polski do Unii i otwarciu niemieckiego rynku pracy w 2011 r. do gry wkraczają firmy. Odtąd regularnie pojawiają się sygnały na temat wykorzystywania i złych warunków, jakie napotykają w Niemczech polskie opiekunki. Jednak w porównaniu do Ukrainek ich pozycja wobec rodzin i firm jest dziś i tak zupełnie inna, lepsza.

– Jak przyjeżdżam do rodziny, to mówię, czego oczekuję, i o której godzinie kończę pracę. Wiem, że należą mi się dwie godziny przerwy – mówi nam Weronika. Z Polką, która od wielu lat pracuje dla polskiej agencji, nawiązujemy kontakt przez sieć doradczą Uczciwa Mobilność, finansowaną przez niemieckie związki zawodowe. Pracownicy tej organizacji od lat doradzają polskim opiekunkom. Organizują spotkania, na których kobiety dzielą się doświadczeniami i radami, np. za jakie stawki warto pracować. Wynagrodzenia z roku na rok rosną, postępuje też emancypacja polskich opiekunek.

Weronika jest w stałym kontakcie z doradcami. – Znam swoje prawa – powtarza z przekonaniem, gdy spotykamy się w jednym z miast Nadrenii Północnej-Westfalii. Jest zadowolona z relacji z rodzinami. A jeśli podopieczny jej nie odpowiada, dzwoni do agencji i prosi o zmianę. W rozmowie z „Tygodnikiem” zdradza, że zarabia blisko 1500 euro miesięcznie.

Weronika wraca do początków swojej przygody z zawodem opiekunki. Podobne historie słyszymy od innych kobiet z Polski i Ukrainy, z którymi przeprowadzamy wywiady na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy. Ich akcja dzieje się w polskich i ukraińskich miasteczkach. Kobiety, zwykle po pięćdziesiątce, tracą pracę. Weronika pracę biurową, Mariola w śląskiej kopalni, Daryna w firmie trudniącej się wyrębem drewna, a Swietłana w ukraińskim szpitalu (gdzie i tak pracowała za bardzo niskie wynagrodzenie). Ich szanse na znalezienie nowej pracy na miejscu są małe. Jadą do Niemiec nie tylko z myślą o sobie, lecz aby wesprzeć swoje dzieci, przeważnie wchodzące właśnie w dorosłość. Studia, śluby, kredyty na mieszkania. To i wiele więcej finansują z pieniędzy zarobionych w Niemczech.

Ukrainki zarabiają mniej

– Najwyraźniej na początku przygody bycia opiekunką trzeba trochę dostać po tyłku. Ale po kilku latach, jeśli ktoś ma wykształcenie pielęgniarskie i zna dobrze język, to dyktuje warunki – przekonuje Kamil Matuszczyk z UW. – Tak naprawdę mało kto w Polsce zarabia na rękę ponad 1500 euro [ok. 6800 zł – red.], a takie stawki to coraz częściej standard w tej branży. Praca bywa ciężka, godziny jej wykonywania nie są przestrzegane, ale te kobiety przywożą praktycznie całą tę kwotę do Polski. Mają transport door to door, bezpłatne zakwaterowanie i wyżywienie. To nie są współczesne niewolnice – uważa ekspert.

Proces emancypacji polskich opiekunek oznacza dla firm rosnące koszty. Pol- ki, z którymi rozmawialiśmy, zarabiają przeważnie 1200–1400 euro netto i nie jest to ich ostatnie słowo. Weronika jest przekonana, że powinna zarabiać więcej. Rodziny, u których pracowała, pokazywały jej rachunki od polskiej agencji, która za miesiąc opieki pobiera ok. 2,5 tys. euro. – To przesada, żeby oni brali połowę dla siebie – mówi o agencjach Weronika.

Kamil Matuszczyk zwraca jednak uwagę na rzeczywisty zysk firm: – Jeśli agencja wysyła pracowników legalnie, musi zapłacić składki na ubezpieczenia społeczne, a to już ponad 200 euro. Dodatkowo suma jest dzielona między pośrednikami polskim i niemieckim. Kolejne koszty to rekrutacja opiekunek i koszty administracyjne – wylicza.

Po każdym podwyższeniu płacy o 100 euro agencjom zostaje mniej, natomiast każda oszczędność o 100–200 euro miesięcznie przy skali wysyłanych opiekunek to rocznie duży zysk. Tymczasem Ukrainki, z którymi rozmawiamy, zarabiają najwyżej 900 euro na miesiąc.

Podróżując między domami niemieckich seniorów, nasze polskie rozmówczynie stale napotykają Ukrainki. – Ja się z nimi trzy razy zmieniałam. To nieporozumienie – uważa Weronika. W jej opinii Ukrainki nie znają języka i nie mają doświadczenia w opiece nad osobami starszymi. Można wyczuć jej niechęć: nie widzi w nich koleżanek z branży, ale konkurencję.

vice versa. – Ukrainki pracują bardzo dobrze. Gotują, sprzątają, przyjeżdżają zarobić. A Polki przyjeżdżają odpocząć – uważa Olga, która przez lata pracowała w Niemczech dla polskich agencji. – Zmieniałam Polki i zawsze byłam w szoku. A moja wypłata zawsze była mniejsza – Olga nie ukrywa zdenerwowania. – Niemieckie rodziny chcą, żeby przyjeżdżały do nich Ukrainki – przekonuje.

Jak to się robi?

Teoretycznie legalne wysłanie Ukrainek przez polską firmę do pracy w Niemczech nie jest niemożliwe.

O przepisy pytamy w różnych miejscach: w niemieckiej ambasadzie w Warszawie, MSZ w Berlinie i niemieckim urzędzie celnym. Z odpowiedzi wynika, że osoba spoza Unii, która jest zatrudniona w polskiej firmie, może zostać oddelegowana do Niemiec na okres nie dłuższy niż 90 dni w ciągu 12 miesięcy. Warunkiem jest posiadanie zezwolenia na pobyt rezydenta długoterminowego Unii. Ten status można zdobyć dopiero po pięciu latach mieszkania w kraju unijnym, np. w Polsce. Tymczasem nasze ukraińskie rozmówczynie mówią, że jeśli w ogóle były w Polsce, to najwyżej po to, aby podpisać umowę-zlecenie i często jeszcze tego samego dnia odjechać minibusem do Niemiec.

Drugą możliwością legalnego świadczenia usług w Niemczech przez osoby spoza Unii, zatrudnione przez polskie firmy, jest otrzymanie wizy „Vander Elst”. To specjalna niemiecka wiza, po którą chętny musi zgłosić się osobiście do ambasady w Warszawie. Jednak przez dwa miesiące nie znajdujemy nikogo, kto by się o ten dokument ubiegał.

Bez statusu rezydenta lub wizy Ukrainki pracują w Niemczech nielegalnie. W świetle niemieckiego prawa nic nie zmienia tu podpisanie umowy z polskim pracodawcą.

Do podejmowania ryzyka przedsiębiorców może popychać obecna sytuacja w kraju. Po wejściu do Unii Polska szybko stała się czempionem delegowania.

– Szacuje się, że w 2019 r. w całej Unii pracowników delegowanych było ponad dwa miliony, z tego pół miliona to pracownicy polskich firm – tłumaczy Stefan Schwarz, prezes Europejskiego Instytutu Mobilności Pracy (organizacji, która zrzesza przedstawicieli firm delegujących pracowników).

– Jeśli widzimy, że w jakiejś branży polscy pracodawcy delegują Ukraińców, to możemy być pewni, że wynika to z desperacji i braku możliwości znalezienia do wykonania tej pracy obywateli państw Unii, ponieważ legalne delegowanie obywateli państw trzecich wymaga wielu zabiegów administracyjnych. Jest drogie i skomplikowane – mówi Schwarz.

Przemysł migracyjny

Do podejmowania ryzyka motywuje też ogromna dysproporcja dwóch sąsiadów Polski. Po zachodniej stronie są Niemcy, najbogatszy kraj Europy, a po wschodniej Ukraina, jeden z najbiedniejszych krajów kontynentu, gdzie płaca to często równowartość kilkuset złotych.

– Analizowałem najróżniejsze przykłady migracji opiekuńczych na świecie, od Japonii, Tajwanu i Włoch po kraje afrykańskie. Nigdzie nie spotkałem się z tak prężnie i dynamicznie rozwijającym się przemysłem migracyjnym, jak między Ukrainą, Polską i Niemcami – stwierdza Kamil Matuszczyk z UW.

W 2019 r. Matuszczyk doliczył się 274 agencji działających na terenie Niemiec i 225 agencji w Polsce. To te działające legalnie – bo równolegle istnieje armia pośredników funkcjonujących w szarej strefie i oferujących pracę wyłącznie na czarno.

Stefan Schwarz zwraca uwagę na wieloletnią pobłażliwość strony niemieckiej wobec szarej strefy, która zdominowała rynek opieki domowej: – Nie było żadnych kontroli ani jasnych reguł. Na rynku zaczął wygrywać ten, kto jest w stanie zaoferować tańszą usługę, a nie ten, kto lepiej dba o personel czy oferuje usługę lepszej jakości. Niemiecki klient zawsze może powiedzieć, że jak firma nie obniży ceny, to zatrudni opiekunkę na czarno, bo wie, że nie poniesie z tego tytułu żadnych konsekwencji.

Niemieckie związki zawodowe i media od lat alarmowały na temat warunków pracy opiekunek z krajów unijnych, przede wszystkim z Polski. Pojawiające się w niemieckich reklamach hasło „opieka 24h” sugeruje dostarczenie osoby gotowej do pracy w dzień i w nocy, włączając weekendy. Polskie umowy-zlecenia podpisywane przez opiekunki w żaden sposób nie regulują czasu pracy i dokładnego zakresu obowiązków.

Mimo góry wątpliwości żaden niemiecki urząd długo nie podejmował działań. Dla niemieckiej polityki to temat tabu. Panuje poczucie, że bez utrzymania sytuacji w takim kształcie jak teraz system opieki nad najstarszymi po prostu się zawali. – Listopadowa akcja niemieckiej policji to postawienie dolnej granicy: pokazanie branży, co wolno, a czego nie wolno – uważa Stefan Schwarz.

Problemy komunikacyjne

Problemem całego systemu jest nie tylko jego nielegalny segment i fakt, że praca nielegalna prowadzi do ubezwłasnowolnienia i gorszych warunków pracy Ukrainek.

– Najsłabszym ogniwem pozostaje podopieczny, który jest słaby, schorowany i zależny od innych osób – zwraca uwagę Kamil Matuszczyk. – To osoby w ciężkiej sytuacji psychicznej, często bez możliwości zgłoszenia przemocy czy złego traktowania. Każda kolejna zmiana opiekunki jest dla nich trudna. A do zmiany dochodzi przeważnie co sześć-osiem tygodni. Po upływie tego czasu pojawia się nowa twarz. O tym za mało się mówi.

Jak niejednoznaczne mogą być relacje rodzin i opiekunek, przekonujemy się, gdy odwiedzamy dom, z którego uciekła Swietłana. Spodziewamy się pary z sadystycznymi skłonnościami. Drzwi otwiera uprzejma 55-letnia kobieta, córka byłej podopiecznej Ukrainki.

– Wychodzę do pracy na osiem godzin, oboje rodzice mają trzeci stopień niepełnosprawności i leżą w łóżku [jej ojciec mieszka osobno – red.]. To nie jest łatwe – mówi nam córka. Twierdzi, że z pracy opiekunki była zadowolona, a nagła decyzja o wyjeździe była dla niej zaskoczeniem. – Zostawiła wszystkie prezenty bożonarodzeniowe. To był dla mnie szok – opowiada kobieta.

Domyśla się, że powodem stresu u Ukrainki mogły być problemy komunikacyjne – Swietłana nie znała niemieckiego. Do tego dochodzą różnice kulturowe. Córka wspomina, jak mówiła Swietłanie „geh raus” i pokazywała ręką drzwi. Chciała, aby ta zrobiła sobie przerwę. Jednak przez osoby z naszego regionu mieszanka języka niemieckiego i bezpośredniości może wydać się agresywna. Do tego dochodzi charakter pracy. – No cóż, moja mama mówiła mi, że to w końcu pracownik zatrudniony na 24 godziny na dobę – przyznaje córka. – Ale nikt przecież nie może tyle pracować – dodaje.

W trakcie naszej rozmowy do mieszkania wchodzi młoda kobieta. Niemiecka agencja zdążyła w ostatnich dniach przysłać nową opiekunkę. Także ona przyjechała z Ukrainy.

Biznes będzie kwitł

Po wysłuchaniu świadectw ukraińskich opiekunek wysyłamy listę szczegółowych pytań do dwóch polskich agencji. Firma z południa Polski, którą interesują się niemieckie organy ścigania, odmawia udzielenia nam jakichkolwiek odpowiedzi. Drugie przedsiębiorstwo, które do Niemiec wysłało Swietłanę, zasłania się poufnym charakterem danych zatrudnianych osób. Kobieta informuje nas w międzyczasie, że po tym, jak poinformowała agencję, iż nawiązała kontakt z dziennikarzami, ta wypłaciła jej część należności za grudzień.

Niezależnie od pytań prosimy o przysługę redakcyjnego kolegę, dla którego rosyjski jest językiem ojczystym. 19 stycznia dzwoni na podany na stronie internetowej polskiej firmy numer telefonu i podaje się za kuzyna kobiety z Ukrainy, która chce wyjechać do pracy do Niemiec. W odpowiedzi słyszy, że agencja dwa miesiące temu wstrzymała rekrutację osób z Ukrainy i Rosji. Konsultantka firmy nie zdradza powodów. – Mamy nadzieję, że wkrótce wznowimy tę działalność – dodaje na koniec i prosi o ponowny telefon pod koniec stycznia.

Tego samego dnia kontaktuje się z nami jedna z niemieckich agencji, z którą wcześniej rozmawialiśmy na temat sytuacji na rynku i jej kontaktów z polskimi firmami. Jej przedstawiciel przesyła nam maila, którego otrzymał od agencji z Opola. „Dzień dobry, chciałbym zapytać, czy potrzebują może państwo opiekunki?” – brzmi początek listu napisanego łamanym niemieckim. Firma załącza CV kandydatek: wszystkie cztery to Ukrainki, pracę chcą podjąć natychmiast.

Kamil Matuszczyk jest przekonany, że biznes będzie kwitł. – Niemiecka rodzina zrezygnuje z wakacji w Egipcie lub z nowego volkswagena, ale z opieki nad własną matką lub ojcem już nie. Zapotrzebowanie na nowy personel opiekuńczy będzie w Niemczech stale rosnąć. ©

ŁUKASZ GRAJEWSKI jest stałym współpracownikiem „TP” w Niemczech.

CARINA HUPPERTZ jest dziennikarką śledczą publicznego regionalnego radia i telewizji MDR.

JONAS SEUFERT stale współpracuje z tygodnikiem „Die Zeit”, pisze m.in. o wyzysku pracowników i migracji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2021