Kiedy przez ladę przechodzi front

Michał uzupełnia półki w supermarkecie. Drugi Michał jest inżynierem budowy. Magda pracuje w aptece, Monika w papierniczym, Mariusz w straży. Ich pracy nie da się przenieść do internetu.

30.03.2020

Czyta się kilka minut

Białystok, 18 marca 2020 r. / MICHAŁ KOŚĆ / FORUM
Białystok, 18 marca 2020 r. / MICHAŁ KOŚĆ / FORUM

Kraków, mały osiedlowy sklep. Głównie cukiernia, ale papierosy i makaron też się dostanie. Dziś obsługuje pani Magda. Nad ladą pochyla się właściciel, który montuje pleksi odgradzające panią Magdę od klientów. Szyby nad kasami stają się symbolem walki z epidemią. Pani Magda mówi, że trzeba uważać, i pokazuje dłonie w rękawiczkach.

W sklepie jest też jeden klient, starszy pan. Również mówi, że trzeba uważać i że jest dumny z Polaków. Bo siedzą w domach, zrobili zakupy na kilka dni. Sam kupuje sok i drożdżówkę.

Poza cukiernią w sporym pawilonie osiedlowym są apteka, przedszkole, poczta, pralnia, siłownia, szkoła tańca, warzywniak, kiosk, piekarnia, bar mleczny, papierniczy, sklep motoryzacyjny, sklep z narzędziami i punkt ksero. Śmiejemy się, że właśnie ten budynek powinien przetrwać ewentualną apokalipsę. Te małe firmy oferują wszystko, co potrzebne do życia.

22 marca, część pawilonu (przedszkole, siłownia, bar mleczny) zamknięta. Przez pozostałe lokale przechodzi coś na kształt „linii frontu”. Na każdych drzwiach wisi kartka z informacją, ile osób może wejść do środka. Cukiernia – dwie, papierniczy – trzy, kiosk – trzy. Wszyscy sprzedają w rękawiczkach. I pracują, bo ich pracy nie da się przenieść do sieci.

BEZ OPÓŹNIEŃ 17 marca. W Polsce liczba potwierdzonych zakażeń przekroczyła 200. Dwa dni wcześniej zamknięto granice, od wczoraj nieczynne są szkoły, muzea, instytucje kultury, uczelnie. Michał jest jedną z niewielu osób, które 17 marca powiedzą: „W moim życiu za wiele się nie zmieniło”.

Michał jest inżynierem budowy. Pracuje dla głównego wykonawcy, stawiają osiedle mieszkaniowe w Krakowie: – Pracujemy tak samo jak zawsze, nawet bez opóźnień. Teraz dodatkowo zwracamy uwagę na liczbę pracowników. Na szczęście jesteśmy na takim etapie, że nie ma tłoku.

Michał mówi, że dodatkowe środki bezpieczeństwa to najczęściej decyzja podwykonawców: – Na budowie i bez epidemii ciężko o ochronę indywidualną.

– Nie boisz się? – pytam.

– Do pracy jeżdżę samochodem, trzymam dystans, większość czasu spędzam w biurze. Jakieś ryzyko zawsze jest. Ale nie mogę sobie pozwolić na brak przychodów. Tak samo firmy, które muszą płacić za wynajem sprzętu. Teraz rusza sezon budowlany, możemy pracować bez opóźnień, a nikt nie wie, jak będzie wyglądał rynek za kilka miesięcy.

– Naprawdę nic się w waszej pracy nie zmieniło?

– Jeszcze dostaliśmy polecenie, by zamawiać materiały na trzy miesiące do przodu, bo nie wiadomo, jak będzie z dostawami. Efekt? Nie wyszliśmy z ziemi, a ja zamawiam ocieplenie.


CZYTAJ WIĘCEJ:


DWA ZŁOTE Od początku marca wielu ludzi musiało lub mogło przejść na pracę zdalną. Do sieci przeniosły się szkoły, uczelnie, ale też korporacje, redakcje i wydawnictwa. Z podziwem patrzymy na lekarzy, ratowników, pielęgniarki. W tym wszystkim łatwo zapomnieć, że tysiące ludzi nadal wychodzi do pracy, styka się z klientami i każdego dnia ryzykuje.

Wracam do pawilonu. Najbliżej mojego bloku znajduje się sklep Papierniczy Zakątek. Prowadzi go Monika Przebinda.

– Do nas większość klientów trafia przy okazji, bo akurat przechodzili – mówi Monika. – Kupują drobne rzeczy: ołówek po 1,70, gumkę po 2 złote. A teraz sprzedają się tylko zabawki, gry, bloki, trochę kredek. Wszystko, czym można w domu zająć dziecko.

Dwa dni wcześniej widziałem, jak pracowniczka Moniki z braku klientów myje okna.

– Skróciłam godziny otwarcia. Nie liczyłam dokładnie, ale utarg spadł o około 50 procent.

– Nie boi się pani?

– Trochę tak. Ale nie mam wyboru. Co miesiąc muszę zapłacić 3700 czynszu. Jeśli spółdzielnia zdecyduje się go obniżyć, będę się cieszyć, ale na razie nic takiego się nie stało. Więc nawet te 300 złotych dziennie jest bezcenne.

Pani Monika traci, bo sprzedaje towary, które nie są „niezbędne”. Dużo lepiej radzą sobie lokale obok – spożywczy i… sklep z narzędziami. – Dzisiaj rano znowu musiałam dokupić towar – mówi właścicielka. – Wszyscy teraz zabrali się za odkładane latami remonty.

DWIE BUŁKI I MLEKO Michał pracuje w dużym supermarkecie, głównie na hali. Wykłada towar, czasem siada za kasą. 15 marca opisuje swój dzień w pracy: – Dzień wcześniej ogłoszono stan zagrożenia epidemicznego. O 5 rano zaczynałem pracę z myślą, że będzie spokojniej. Że ludzie teraz już naprawdę zostaną w domach. Zmęczony byłem wykładaniem od kilku dni ciągle tego samego: mąka, kasze, ryże, makaron, mąka, kasze, makaron.

Sklep Michała pracuje od 7 rano: – Otwarcie i tłum ludzi. Ponad 100 osób wpadło w pierwszych pięciu minutach. Paleta ziemniaka, 700 kilogramów, zeszła w około 20 minut. Jak szarańcza. A później ludzie wrócą, odpalą fejsa i wstawią hasło #zostańwdomu.

Rozmawiamy 10 dni później: – Dopiero wczoraj zainstalowano szyby pleksi. Wcześniej chyba ważniejsze było zatowarowanie sklepu. Mamy też żele do dezynfekcji na wejściu, linie, które wyznaczają odstępy w kolejkach. Żele dla nas są w toaletach, ale nie możemy co 15 minut zostawiać kasy, żeby umyć ręce. Starsi pracownicy wzięli urlopy. Ja nie wziąłem, mam 31 lat i półtoramiesięczne dziecko. Co mi teraz po dwóch tygodniach urlopu? Nie mam pojęcia, czy za dwa tygodnie nie będzie jeszcze gorzej.

W sklepie niczego z podstawowych towarów nie brakuje. Nikt nie wyrywa nikomu papieru toaletowego, klienci zwracają sobie uwagę, by nie dotykać produktów gołą dłonią. – Większość osób się stosuje, ruch jest trochę mniejszy. Najgorsze, że po bieżące zakupy przychodzą w większości ludzie starsi – dodaje Michał. – Zamiast zrobić zapasy, przychodzą po dwie bułki i mleko.

WYSTARCZY? NIE WIEMY Na „home office” nie mogą liczyć urzędnicy i służby państwowe. Mariusz Cyrulewski, zastępca naczelnika w wydziale kwatermistrzowskim Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej, nie jest strażakiem, a właśnie urzędnikiem. Odpowiada za logistykę, zaopatrzenie.

– Na pewno strażacy mają dzisiaj większe obciążenia. Poza epidemią musimy realizować normalne zadania. Tak samo zdarzają się pożary, wypadki, zaczyna się sezon wypalania traw. Wyzwaniem jest przygotowanie się do zupełnie nowej sytuacji. Wczoraj zamawiałem generatory ozonu do dezynfekcji pomieszczeń. No i poszukiwanie środków ochrony indywidualnej: maseczek, rękawiczek, żeli. Mamy 2 tysiące maseczek na województwo.

– Wystarczy? – pytam.

– Na razie tego sprzętu nie brakuje. A później? W zasadzie nie wiemy. Normalne zaopatrzenie straży opiera się na analizach. Mamy normy ilości sprzętu. A tutaj takich analiz nie ma, bo być nie może. Dochodzi do tego momentami niejasny podział kompetencji.

– Dlaczego niejasny?

– U nas w sytuacjach kryzysowych jest trochę tak, że jak nie wiadomo, kogo wezwać, to wzywa się strażaków. A etatów jest tyle samo. To strażacy mierzą dzisiaj temperaturę na przejściach granicznych w województwie. Pierwszy raz musiałem zamawiać termometry.

– Nie boisz się?

– Oczywiście jest niepokój, ale bardziej związany z domową codziennością niż pracą. Ostatnio rozmawiałem z kolegą z Trydentu, to nie jest łatwa opowieść. Ale mam wokół siebie dobrych, mądrych ludzi. To dużo daje.

TROCHĘ PRZERAŻENI Codziennie „na linię frontu” trafia też Magda Zdżalik. Jest farmaceutką, od dwóch lat pracuje w jednej z krakowskich aptek: – Od razu ci powiem. Nie boję się o siebie. Jestem młoda, zdrowa. Boję się o rodziców. I o pacjentów. Bo jeśli mnie zarazi pani Helena, to ja potem zarażę pana Kazimierza.

Wpływ epidemii na swoją pracę Magda opisuje chronologicznie: – Na początku marca pojawiły się plakaty o zachowaniu odległości, bezpieczeństwie. My dostaliśmy informację, że „nie ma przeszkód, aby pracownicy używali własnych środków ochrony”. Korzystaliśmy, ręce i tak się dezynfekuje, zwłaszcza przy pracy na recepturze.

Apteka Magdy jest częścią dużej sieci. W połowie marca ze względu na naciski pracowników i kierowników pozwolono załogom używać części zapasów jako środków ochrony własnej.

– Na początku jeszcze te środki były. Mojej koleżance udało się zamówić do apteki 200 maseczek po normalnej cenie, czyli 50 gr za sztukę. Później kosztowała 13 razy więcej. I to nie tylko dlatego, że apteka podniosła ceny. Hurtownie też. Nabijam na kasę parę maseczek i widzę sto złotych. Dziwne uczucie.

– Teraz też są drogie?

– Byłyby drogie, gdyby były. Maseczki, termometry, żele do dezynfekcji. Dla pracowników są zabezpieczone, ale możliwość zakupu to loteria.

Wracamy do chronologii. Najpierw z apteki znikły ogólnodostępne strefy – ciśnieniomierz, przestrzeń dla dzieci. Pojawiły się plakaty z ministerstwa. Ale rząd nie zabezpieczył aptek w żaden szczególny sposób. Dopiero po apelach Naczelnej Izby Aptekarskiej dla każdej apteki przeznaczono 5 litrów płynu do dezynfekcji. Poradnie POZ, w większości pracujące dziś na telefon, dostały dwa razy więcej.

Ponowne naciski pracowników sprawiły, że zainstalowano im pleksi nad ladą. – Trwało to tydzień. O tydzień za długo. Bo widzisz, my byliśmy apteką otwartą na pacjenta. Przyjazną. Wolę chyba, żebyśmy byli apteką bezpieczną. Teraz mamy już tabliczki o zachowaniu odległości, linię na podłodze.

– Ludzie się stosują?

– Większość i tak idzie przed siebie jak dzik w maliny. Ale zwracamy uwagę i wszyscy się grzecznie stosują.

– Co kupują?

– Wszystko, co ma „przeciwwirusowe” w nazwie. W ogóle nie patrzą na cenę: niektóre leki zdrożały o 50 proc. No i maseczki.

– To źle?

– Maseczki powinni nosić chorzy i ochrona zdrowia. Poza tym taka maska jest skuteczna, dopóki nie zawilgotnieje, przez godzinę.

– Co jeszcze schodzi?

– Preparaty na potencję. Widzisz, coś trzeba robić w czasie kwarantanny.

Magda ocenia, że obrót w aptece jest teraz dwa razy większy. Pracują we cztery – trzy farmaceutki i techniczka. Otwarte przez 12 godzin dziennie.

– Nowa Huta, w okolicy mieszkają głównie ludzie starsi. Rozumiem, że nie wszyscy radzą sobie z kartą kredytową. Gotówka to dodatkowe ryzyko. Gorzej, że tych pieniędzy nie można po prostu wyjąć z portfela. Trzeba je najpierw obślinić. Śmiejesz się, ale to tak wygląda. To samo z receptami. Tak jakby bez śliny nie działała refundacja leków.

– To są nawyki budowane przez całe życie. Zwracacie uwagę? – dopytuję.

– Staramy się. Mówimy, żeby nie przychodzić. Ja wiem, że można, że nagłe wyjścia do apteki są dozwolone. Ale nie każde jest nagłe. A są ludzie, którzy przychodzą codziennie.

– Codziennie do apteki? Po co?

– Jednego dnia po magnez. Drugiego po receptę. Wszystkich leków nie ma, więc trzeciego po resztę. Czwartego ci się przypomina o płynie do soczewek. Piątego po maseczkę.

– Każdy chce się jakoś zabezpieczyć.

– I to jest problem. Ludzie nie rozumieją, że zostanie w domu i nieotwieranie drzwi do apteki gołą ręką daje więcej niż maseczka. Że może nie warto, mając 80 lat, przychodzić po listek Rutinoscorbinu. Ludzie chyba dalej mają poczucie, że coś kupią i to zadziała. Wierzymy w to dużo mocniej niż w działania prewencyjne. A tutaj najwięcej daje nicnierobienie.

– Myślałaś, żeby wziąć urlop?

– Nie. Mam ten komfort, że mogę pracować bez wielkiego ryzyka. A tak zostawiłabym koleżanki w bardzo niewygodnej sytuacji.

– Ale zadowolona nie jesteś.

– Wkurzam się. Bo trochę ryzykuję. Przychodzę do pracy, którą pojmuję jako ochronę zdrowia. A ludzie przychodzą tam narażać swoje zdrowie.

Dzień po tej rozmowie w życie wchodzą ograniczenia swobody przemieszczania się. Można wychodzić tylko w sytuacjach koniecznych: do pracy, pomóc rodzinie, do lekarza. Na liście jest apteka. Magda Zdżalik pisze do mnie: „Jest 10 rano, dopiero zaczynamy dzień i już przyszedł starszy pan po tabletki na wypadanie włosów. Jakiś suplement diety. Zwróciłam uwagę. Powiedział, że to dla żony, bo ona jest chora i nie może sama pójść”.

Pisze też Michał: „Zapomniałem dodać. Niektórzy klienci, zwłaszcza starsi, są tu trzy, cztery razy. Jedna klientka ostatnio powiedziała, że jej sąsiad, który powinien być w kwarantannie, był u nas na zakupach. Nie wiemy, ile w tym prawdy. Trochę jesteśmy przerażeni”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2020