Polak łyknie wszystko

Gdyby zdrowie zależało od ilości przyjmowanych leków i suplementów, bylibyśmy jednym ze zdrowszych narodów Europy.

08.02.2016

Czyta się kilka minut

 / Il. Kamila Zarembska
/ Il. Kamila Zarembska

Takiego dialogu nie usłyszą Państwo najprawdopodobniej w żadnej z aptek:

– Trzy opakowania „XXX” proszę.

– Co się dzieje?

– Ból głowy, od dwóch tygodni.

– Powinien się pan jak najszybciej zgłosić do lekarza.

– Na to, niestety, nie mam czasu.

– Przykro mi, mogę dać jedno opakowanie. I zalecić jak najszybszą wizytę.

Taka wymiana zdań – zaaranżowana wspólnie z Piotrem Merksem (Collegium Medicum w Bydgoszczy), ekspertem branży farmaceutycznej, kierownikiem jednej z przyszpitalnych aptek, zdarza się coraz rzadziej, bo, jak twierdzi mój rozmówca, pracujący w aptekach fachowcy są pod coraz silniejszą presją właścicieli: mają leki „wypychać”, a nie dzielić włos na czworo.

Ale mimo wszystko to apteka – z farmaceutą, który służy radą choćby na prośbę klienta, z wyśrubowanymi standardami przechowywania towaru – pozostaje najbezpieczniejszym miejscem zakupu leków i suplementów diety. Na przytoczony wyżej dialog nie mamy szans w supermarkecie, drogerii, na stacji benzynowej czy w kiosku – czyli w jednym z ponad pół miliona punktów pozaaptecznych, w których można w Polsce kupić medykamenty.


CZYTAJ TAKŻE:


To właśnie jeden z głównych argumentów za planowaną przez Ministerstwo Zdrowia zmianą w prawie mającą ograniczyć dostępność leków: Polakom ma szkodzić ta wolnoamerykanka, bo odbywa się w miejscach, w których o „opiece farmaceutycznej” – stanowiącej naturalny bufor dla ryzykownych zachowań – nie może być mowy.

Tankowanie tabletek

Argument numer dwa: statystyki spożycia tzw. leków OTC, czyli dostępnych bez recepty, a także suplementów diety. Jak podaje badająca rynek farmaceutyczny firma IMS Health, łykamy ich więcej niż europejska średnia: w zestawieniu pokazującym liczbę zestandaryzowanych dawek (np. tabletek, ale nie tylko, bo leki przyjmujemy w różnych postaciach) połykanych rocznie per capita ustępujemy tylko Niemcom, Francuzom, Czechom i Rosjanom, dystansując pozostałe kraje. Przeciętny Polak pochłonie 798 takich dawek, przy średniej unijnej 711 (dane od września 2014 do września 2015 r.).

Z sezonu na sezon łykamy zresztą coraz więcej. W 2015 r. w samych aptekach obrót OTC (IMS wlicza w tę kategorię również niebędące lekami suplementy) wyniósł ponad 9,6 mld zł, a więc ok. 600 mln więcej niż w roku poprzednim, i niemal miliard więcej niż w 2013. – Za co najmniej połowę sumy wzrostu z ostatniego roku odpowiada nasilenie sezonowych infekcji, ale pozostała część to wyraźna, choć łagodna, tendencja – ocenia Jacek Czarnocki, dyrektor sprzedaży w IMS Health.

Na co konkretnie wydajemy pieniądze? Niemal jedna czwarta to produkty na infekcje, 15 proc. to witaminy i minerały, a prawie tyle samo – po 14 proc. – leki przeciwbólowe i specyfiki gastryczne. Tabletki łagodzące ból przeważają wśród tych sprzedawanych poza aptekami – rocznie na stacjach benzynowych, w sklepach i innych tego rodzaju miejscach Polacy kupują ich… 500 milionów.

Równolegle do wzrostu ilości leków przechodzących przez nasze gardła – wzrastają wydatki firm farmaceutycznych na reklamy. W porównaniu z rokiem 2010, kiedy wyniosły 2,85 mld brutto, suma ta się niemal podwoiła (5,46 mld w roku ubiegłym; źródło: ZenithOptimedia, za „Gazetą Wyborczą”). Reklamę samego tylko apapu, czyli jednego ze środków przeciwbólowych, obejrzeliśmy lub wysłuchaliśmy w 2015 roku ponad 62 tysiące razy (źródło: firma Nielsen).

By naturę zjawiska obejrzeć w mikroskali, wystarczy kilka dziesięciominutowych bloków reklamowych w TV. To świat, w którym każdy znajdzie coś dla siebie.

Nie ma ludzi niezakwaszonych

Dziecko i jego rodzice – choćby lizaki na odporność. Ale też suplementy: na zahamowanie łaknienia (jeden ze specyfików „zmniejsza apetyt na słodycze”) i na jego wzmożenie („by niejadek zjadł obiadek”). Człowiek młody: suplementy wspomagające pamięć i koncentrację przed egzaminami.

Kobieta po czterdziestce: suplementy pomagające schudnąć bez przykrych konsekwencji, mężczyzna – też preparaty na sylwetkę (w pewnej reklamie mężczyzna mówi do kolegi, by nie namawiał go na wizytę w siłowni, bo kupił już zastępujące ją tabletki), ewentualnie jeden z licznych specyfików na „poprawę potencji”.

Wreszcie senior: preparaty mające podnieść witalność, ale też chroniące rzekomo przed śmiercią (i jednocześnie nią straszące: w jednej z reklam po dziadku, który grał wnuczkowi na gitarze – i który najwyraźniej nie łykał jak należy preparatu rozrzedzającego krew – zostaje sama gitara).

– Reklama suplementu czy leku ma przedstawić wzorzec doskonałego człowieka – opowiada „Tygodnikowi” (prosząc o anonimowość) pracownik działu reklamy polskiego oddziału jednej z międzynarodowych firm farmaceutycznych. – Klient ma się do tego wzorca przyrównać. Mocne zęby, silne włosy, wątroba, która zniesie jedzenie w nieograniczonych ilościach… Nie kupujesz – skazujesz się na nudne życie, pełne trosk i bólu, z wiecznym wzdęciem, łupieżem, drgającymi nogami i pękającymi paznokciami. Twoje dzieci są zakatarzone i atakowane przez bakterie. Nie wypada nie kupić. Oglądamy i boimy się, że stanie się nam lub naszym bliskim krzywda. Lepiej kupić i spać spokojnie.

Przy okazji konstruowania tego przekazu twórcy farmaceutycznych reklam naginają bądź kreują fakty, a nawet stwarzają nowe, nieistniejące jednostki chorobowe.

– Pamiętam opublikowany kilka lat temu wywiad z Zygmuntem Baumanem, w którym mówił o „odkryciu” choroby zwanej hipotrychozą. Koncern farmaceutyczny wymyślił substancję do smarowania rzęs, które rzekomo są szczególnie narażone na wypadanie, a następnie dopasował doń „schorzenie” – mówi dr Łukasz Jach, psycholog pracujący w Zakładzie Psychologii Zdrowia i Jakości Życia Uniwersytetu Śląskiego.

Podobne przypadki wylicza dr n. med. Jarosław Woroń z Zakładu Farmakologii Klinicznej Katedry Farmakologii CM UJ w Krakowie: – Pojawiające się w reklamach „zakwaszenie organizmu” w ogóle nie istnieje! Każdy, kto uczył się w szkole biologii i fizjologii na najbardziej elementarnym poziomie, wie, że żyjemy m.in. dzięki układom regulującym nasze pH, czyli skalę zasadowości i kwasowości naszego środowiska wewnętrznego. Gdyby poważnie potraktować „zakwaszenie”, pacjent nim dotknięty musiałby się znaleźć na oddziale intensywnej terapii. Zresztą w reklamie, o której myślę, pojawiają się wszystkie możliwe objawy „zakwaszenia”: problemy z cerą, rozdwajające się paznokcie, uczucie zmęczenia, nadwaga, niemożność koncentracji i skupienia… Idąc tym tropem, można powiedzieć: nie ma ludzi niezakwaszonych!

Przykład drugi, przytaczany przez dr. Woronia, to „zespół niespokojnych nóg”, a więc istniejąca jednostka chorobowa, którą jednak producenci reklam proponują leczyć… suplementami diety. – Suplementy nie są alternatywą dla leków. Jeżeli jesteśmy chorzy, mogą nam pomóc w mniej więcej takim samym stopniu jak kilogram ziemniaków – mówi Woroń. – Objawy, które przypominają zespół niespokojnych nóg, mogą mieć liczne przyczyny krążeniowe, neurologiczne czy psychiczne, ale mogą też być wynikiem niepożądanego działania leków.

Wreszcie przykład trzeci: robiące karierę przy okazji reklam suplementów magnezowych pojęcie „bioretencji” – termin, jak zaznacza specjalista farmakologii klinicznej, nie z obszaru medycyny, lecz geologii i geofizyki. Liczba telewizyjnych reklam sprawia, że w potrzebę „bioretencji” niektórym łatwo uwierzyć. – Ilość farmaceutycznej promocji to rzeczywiście polska specyfika – mówi Piotr Merks. – W każdej stacji jest dziennie ponad 80 spotów reklamowych z lekami lub suplementami! Z innych danych wynika, że większość konsumentów dokonuje wyboru specyfików właśnie pod wpływem reklam.

Życie bez konsekwencji

Rzecz nie ogranicza się, oczywiście, do telewizji. – Umieszcza się reklamy kontekstowe w internecie, prowadzi kampanię na forach oraz wynajmuje blogerów, którzy są „jednymi z nas” i „bezinteresownie” będą wspominać, że coś im pomogło – opowiada cytowany już pracownik działu reklamy.

– Co do pism kolorowych zajmujących się tematyką zdrowotną, bywa, że przed wydrukowaniem danego numeru można pozyskać z działu reklamy planowane tematy wiodące – kontynuuje nasz rozmówca. – Pod te tematy planuje się działalność reklamową, np. na tej samej stronie, na której jest wywiad z profesorem mówiącym o otyłości, umieszczamy reklamę środka odchudzającego. A kilkanaście stron dalej dodatkowo dajemy go jako nagrodę w krzyżówce. Bywa, że w pytaniach do wywiadu z medycznym autorytetem przemycamy w porozumieniu z redakcją jakąś treść. Nie mówimy o konkretnym preparacie (autorytet by się nie zgodził), ale o jego głównym, dobroczynnym składniku. I tak się składa, że nasz preparat zawiera tę substancję, o czym informujemy dużymi literami w reklamie umieszczonej na kolejnej stronie.

Jak dodaje nasz rozmówca, podobne działania prowadzi się w kilkunastu pismach, nawet przez kilka miesięcy: – Powoduje to u odbiorcy wrażenie, że skoro wszyscy o tym piszą i mówią, to tylko my nie dbamy o siebie, nasze dzieci i rodziców.

Naturalnie cała ta farmaceutyczno-marketingowa machina nawet by się nie rozpędziła, gdybyśmy nie nakręcali jej sami. Dr Woroń zwraca uwagę, że coś musiało się stać z naszą mentalnością, skoro normą są takie zachowania, jak darowanie z okazji Dnia Babci suplementów diety – zamiast kupowanych kiedyś bombonierek czy nalewek.

Według dr. Jacha tym czymś jest wspólne dla ludzi z kręgu Zachodu przekonanie, że da się przeżywać rzeczy przyjemne, głównie związane z konsumpcją, bez konsekwencji. – To związana ze współczesną „mentalnością prawego kciuka” iluzja, że nasze życie daje się kontrolować dokładnie tak, jak kciukiem kontrolujemy pilota i telewizor – mówi psycholog. – To, co nieprzyjemne, ma być zaś wygaszone. Nic dziwnego, że słynna formułka „gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany…” jest czytana przez dziecko, wywrzaskiwana, odczytywana w przyspieszonym tempie bądź w inny, równie dziwny sposób. Mamy po prostu to ostrzeżenie traktować z przymrużeniem oka, tak jak w popularnej kiedyś reklamie „piwa bezalkoholowego”, której bohater do nas mrugał.

Dr Jach dodaje, że zmienia się też nasze podejście do zdrowia. – Wiele medycznych problemów udało się opanować, wydłużyło się trwanie życia – mówi. – Sto lat temu zdrowie było znacznie mniej kontrolowalne i zrozumiałe. Nadal mówimy: „zdrowie jest najważniejsze”, ale jak przychodzi co do czego, jesteśmy gotowi poddawać je transakcjom.

Choćby takim jak: „nie pójdę na L4, wezmę tabletkę, i więcej zarobię”, albo „zjem tłusto i zapalę, bo medycyna zrobiła postęp”. – Podczas Wszystkich Świętych usłyszałem na cmentarzu pieśń, w której padały słowa o „synach Ewy”, czyli o nas „na tym marnym łez padole” – opowiada dr Jach. – Jak ta pieśń, pomyślałem, nie pasuje do realiów współczesnego świata! Dzisiejszy człowiek Zachodu w niczym nie przypomina tego walczącego w pocie czoła z siłami natury i biologii.

Do tych ogólnych prawideł dodajmy polską specyfikę – stereotyp fatalnej służby zdrowia, w którym jest wiele prawdy: nie tylko kolejki do specjalistów, ale też tak ważne dla zjawiska lekomanii sprawy jak słaba sieć poradni leczenia bólu czy dramatyczny niedobór geriatrów.

– Brakuje systemu kontrolującego terapię lekową stosowaną przez różnych lekarzy u jednego pacjenta – zwraca uwagę dr n. med. Piotr Hydzik, kierownik oddziału toksykologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. – Np. czegoś w rodzaju karty chipowej, którą miałby pacjent, a która zawierałaby aktualnie ordynowane leki, również te kupowane bez recepty, oraz suplementy. Wtedy już na etapie zakupu preparatu w aptece farmaceuta mógłby zwrócić uwagę pacjentowi na możliwe interakcje lekowe.

Efekty uboczne

Na końcu drogi od reklamy, przez aptekę czy stację benzynową, aż po nasze gardła – pojawia się od czasu do czasu owo „zagrożenie dla życia i zdrowia”, banalizowane w reklamach, ale przecież istniejące. Według dr. Woronia reklamy i dostępność leków to nie najpoważniejszy problem – jest nim nasza nieświadomość. W skrajnych przypadkach: niezrozumienie różnicy pomiędzy lekiem a suplementem diety, a także przypisywanie temu drugiemu z jednej strony magicznej mocy, a z drugiej – całkowitej nieszkodliwości.

Tymczasem, zaznacza Woroń, nawet preparaty witaminowe i zioła, przyjmowane bez potrzeby, mogą nam zaszkodzić. – Proszę zwrócić uwagę na suplementy mające poprawiać tzw. męskość, te wszystkie zgasłe konary, do których „jest potrzebna podpałka” – denerwuje się dr Woroń. – Jest tam żeń-szeń, który przyjmowany bez kontroli może zmniejszać krzepliwość krwi, powodować bezsenność, zatrzymywać wodę, a więc doprowadzać do obrzęków obwodowych. Albo miłorząb japoński. Czy pan kiedyś słyszał, by ktokolwiek powiedział konsumentom popularnego suplementu na jego bazie: „Uważajcie z tym, jeśli zażywacie leki przeciwzakrzepowe, albo jeśli jesteście po zawale i bierzecie aspirynę”?

Niebezpieczne sytuacje wylicza też dr Hydzik. Zaczyna od mającego reputację substancji bezpiecznej paracetamolu. – Opisywano przypadki niewydolności wątroby po zażyciu dawki tylko nieznacznie przekraczającej tę terapeutyczną. Zdarzają się również niebezpieczne interakcje lekowe, kiedy pacjent stosuje preparat hamujący metabolizm drugiego, albo go wzmacniający.

Krakowski toksykolog opowiada także historię kobiety, która stosowała preparaty na odchudzanie – jeden z nich zawierał substancję uzależniającą, a pacjentka zgłosiła się do lekarzy z zespołem odstawiennym.

Wygoda w służbie lekomanii

Te „niepożądane skutki” brania leków i suplementów to kolejny argument za zmianą prawa. Nie zyskała jeszcze konkretnych ram, ale jak zapewnia Ministerstwo Zdrowia, nie ma być krokiem radykalnym. Popiera ją ostrożnie większość ekspertów. – Nie pozbywajmy się wszystkiego – radzi Piotr Merks. – Sam bym się wkurzył, gdybym przy bolącej głowie, w niedzielę, w dodatku podczas podróży samochodem, nie mógł kupić tabletki nigdzie poza apteką. Ale popieram ideę zmniejszenia opakowań, a także ograniczenia liczby miejsc, w których można leki nabyć.

– Nie likwidujmy rynku pozaaptecznego. Niech będą tam dostępne potrzebne nam leki, ale w bezpiecznych dawkach, i tylko wybrane substancje aktywne – mówi z kolei Rafał Lachowicz, rzecznik Stowarzyszenia Leki Tylko z Apteki, zauważając, że w wielu krajach, np. Niemczech czy Czechach, pacjent poza apteką może kupić jedynie suplementy.

Po drugiej stronie słychać głosy, że za propozycjami zmian stoi lobby aptekarskie (to prawda, tyle że z innego – nieodnoszącego się do meritum – porządku), oraz narzekania, że ograniczenia będą zamachem na naszą wygodę. Tylko czy nie z tego właśnie m.in. powodu – wygody, a także przekonania, że tabletki to towar jak każdy inny – popadamy w lekomanię? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2016