Gorzki smak leków

Dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psychoterapeutka: Łykamy farmaceutyki i równocześnie żyjemy niezdrowo. Nie chodzi nam o zdrowie, lecz o to, żeby się dobrze poczuć.

08.02.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: „Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą”, gdyż?

DR EWA WOYDYŁŁO-OSIATYŃSKA: „...gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża twojemu życiu lub zdrowiu”. Znamy tę sprytną, mechaniczną formułę na pamięć.

Ale tego „zagrożenia życia lub zdrowia” nie traktujemy chyba zbyt serio, biorąc pod uwagę, jak wiele leków i suplementów diety konsumujemy?

Po pierwsze, to uniwersalna, ludzka cecha, że w obliczu pokusy pozorujemy bezpieczeństwo poprzez negowanie zagrożeń. „Mnie to nie spotka”, „nic mi nie będzie”. Tak ludzie postępują np. wobec alkoholu. Po drugie, pytanie brzmi, czy do większości odbiorców w ogóle dociera treść tej formułki, jest ona tak szybko wygłaszana. Co świadczy też, że jest nieszczera, tkwi w niej głęboki cynizm: nie chodzi o uświadomienie zagrożeń, lecz o to, żeby producent był kryty. Było ostrzeżenie? Było. Nie jego wina, że ktoś nie przeczytał ulotki.

O jakiej pokusie Pani mówi?

Leki bez recepty to niespełniona obietnica, zachęta do poszukiwania komfortu w tabletkach czy profilaktyki w pastylce. Zamiast stosować profilaktykę w postaci spacerów na słońcu, gimnastyki czy zdrowego odżywiania, wolimy sięgnąć po lek albo suplement diety. Taka nasza mentalność: łatwiej sięgnąć po lek. Jesteśmy krajem, w którym nie tylko spożywa się mnóstwo leków, ale też mnóstwo jest rencistów.


CZYTAJ TAKŻE:

  • Polak łyknie wszystko - raport Przemysława Wilczyńskiego.
  • Ks. Adam Boniecki: Wierzę, że ostrzeżenie obowiązujące przy reklamach medycznych to dobry początek działań ostrzegających nas przed własną głupotą. 

Skąd nam się ta mentalność wzięła?

Chyba lubimy być ofiarami. Nie dbamy o zdrowie, lecz o chorobę.

Kolejne wcielenie romantycznego cierpiętnictwa?

Ależ tak! To mroczny etos cierpiącego – czyli również nieustannie doznającego dolegliwości. Uważamy, że Bóg nas kocha wtedy, gdy nakłada na nas krzyż. Im bardziej kocha – tym cięższy. Przekłada się to na postawę, w której leczenie nie wiąże się ze zdrowieniem. Bo zdrowienie opiera się na wzięciu odpowiedzialności za własne zdrowie – na tej zasadzie np. z alkoholizmu nie da się wyleczyć, ale można wyzdrowieć. Przy czym „zdrowie” to nie maksimum, lecz optimum możliwości organizmu, funkcjonalność z uwzględnieniem wszystkich ograniczeń, np. wieku.

Ale jak to – „dbamy o chorobę”? Przecież właśnie dlatego sięgamy po rozmaite preparaty, żeby stać się tacy zdrowi jak postacie z reklam. 

Nie. Sięgamy po nie, by dostarczyć sobie przekonania, że coś dla siebie robimy. To paradygmat, w którym chcielibyśmy zdrowie osiągnąć nie wysiłkiem i staraniem, czyli poprzez wspomnianą profilaktykę, lecz fuksem. Polak lubi mieć fuksa. Nie będę się ruszał, ale schudnę. Obeżrę się, ale wezmę coś na cholesterol. Nie będę się uczył, ale przed egzaminem wypiję magnez. Zamiast pracy nad swoim zdrowiem stopień po stopniu, marzy nam się, żeby wsiąść do windy. A jeżdżenie windą nie przysporzy nam sprawności.

Znajomy aptekarz z małego miasta opowiada, że co poniedziałek przychodzą do niego tłumy kobiet i mężczyzn, głównie starszych, z listą leków spisaną z reklam w trakcie weekendu przed telewizorem. Jesteśmy potwornie niedokształceni w zakresie tego, jak działa nasz organizm. Wolimy posłuchać rady sąsiadki albo reklamy w telewizji. Zamiast rzeczowej wiedzy na temat rozwoju, sprawności i profilaktyki zdrowia, wolimy „podawanie sposobów”.

Jeśli nie ufamy nauce, to dlaczego reklamy leków i suplementów często pokazują nam poważną osobę w kitlu, sterylne laboratorium, medyczne wizualizacje na nowoczesnych ekranach...?

To nie nauka, tylko pic i serial. Przecież prawdziwym lekarzom nie wolno brać udziału w reklamach. Osobę w kitlu obdarzamy autorytetem, ale z jakiejś przyczyny chcemy wierzyć, że aktor w kitlu jest lekarzem. Wybieramy nie ten autorytet, który powie nam, że dbanie o zdrowie wymaga wysiłku i aktywności, lecz ten, który obieca nam coś łatwego. Fuksa, magiczny sposób. Nie ufamy nauce, wiedzy. Wierzymy w cuda.

Gdy chodzi o zdrowe podejście do własnej fizyczności, własnego ciała – panuje u nas kompletna ciemnota. Co więcej – na promocji zdrowia jakoś nikomu nie zależy. Ze szkół znikają zajęcia sportowe, zaś przeciw nowym zasadom odżywiania szkolnego, zakazującym śmieciowego jedzenia w szkołach, protestowali sami rodzice!

Tymczasem reklam środków farmaceutycznych przeznaczonych dla dzieci jakoś ostatnio przybyło.

Są wszędzie! Lizaki czy żelki na gardło, barwione i słodzone. Miałam ostatnio okazję rozmawiać z producentką leków na bazie roślin, która trapiła się, że jej firma musi jeszcze popracować nad smakiem swojego produktu. Oburzyłam się – broń Boże! Po co? Zwyczaj słodzenia leków jest ogromnie groźny, zawiera w sobie wręcz podstęp, bo od cukru łatwo się uzależniamy. Jeśli coś smakuje jak cukiereczek, będziemy tego chcieli. Taki środek przestaje być lekarstwem, staje się używką. Tymczasem – przypomnijmy – każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża życiu lub zdrowiu. Powinien więc smakować jak substancja, z którą należy być ostrożnym. Przyjmować lekarstwo powinno się „jak na lekarstwo”.

Kiedyś mawiano metaforycznie, że „każde lekarstwo musi być gorzkie”. Tymczasem my uczymy już dzieci, że lekarstewko jest słodkie i przyjemne. Więc może wezmę go sobie więcej? Albo sięgnę po kolejne?

Zamiast uczyć się, że lekarstwo bierzemy, bo musimy – uczymy się, że możemy po nie sięgnąć jak po łatwe i przyjemne rozwiązanie?

I w dodatku dajemy się naciągać. Firmy farmaceutyczne to nie instytucje charytatywne, którym zależy na zdrowiu i dobrym samopoczuciu Polaków, tylko na gigantycznych obrotach. Mam czasem wrażenie, że nas wszystkich ktoś traktuje nie jak dorosłych, lecz właśnie jak dzieci. I sami na to pozwalamy.

Co Pani powie rodzicom, którzy faszerują dziecko suplementami diety na apetyt, brak apetytu, pamięć i koncentrację itd.?

Jestem córką lekarza i u mnie w domu panowała zasada, że środków farmaceutycznych nie podaje się bez wyraźnego medycznego wskazania. Są kraje, gdzie reklamowania leków wręcz się zabrania. Gdy na Łotwie zwróciłam uwagę, że w telewizji brak reklam leków, usłyszałam: a po co je reklamować? Przecież wskazuje je lekarz.

Owszem, nie mam nic przeciw ziołom i domowym sposobom, jak syrop z cebuli na kaszel.

Ale czy z ziołami nie działa ten sam mechanizm, co z pigułkami? Chcę schudnąć, więc zamiast ćwiczyć, parzę sobie ziółka. Nie widzę różnicy.

Nie, mechanizm jest inny. Przygotowanie naparu ziołowego to czynność, w której biorę udział. A sięgając po tabletkę, rezygnujemy z owego udziału, zdając się na koncern farmaceutyczny. Za ziołami, korzeniami czy nasionami na napar idzie wiedza, doświadczenie, tradycja. Profesor Julian Aleksandrowicz podkreślał „mądrość domu” – kiedyś ludzie mieli przekazywaną przez pokolenia wiedzę, jak przy pomocy naturalnych środków reagować na pierwsze symptomy choroby. Dziś przerzucamy tę odpowiedzialność na koncern farmaceutyczny, wybierając drogę na skróty.

Gdzie się zaczyna lekomania?

O lekomanii rozumianej nie jako fizyczne uzależnienie od leków (bo nie wszystkie leki uzależniają), lecz jako nadmierne ich używanie – czyli uzależnienie od tego, że na wszystkie problemy szuka się preparatu – możemy mówić, gdy zaczynamy ponosić z tego tytułu jakieś szkody. Jak przy każdym uzależnieniu.

Jeśli notorycznie zażywam jakieś preparaty farmaceutyczne, to prawdopodobnie zawierzam im na tyle, że nie podejmuję już innych działań na rzecz swojego zdrowia. Biorę suplement diety pomagający mi schudnąć, więc nie uprawiam już sportu. Użyję czegoś na kaszel, więc mogę palić. Dużo piję, ale potem sięgam po preparat na kaca. Łykam coś na wątrobę, więc mogę bezkarnie tłusto jeść.

Przecież właśnie tak nam się preparaty reklamuje! Żona podczas biesiady mówi „kochanie, nie wolno ci”, a sąsiadka podpowiada „wolno! Łyknij tylko pigułkę i zjedz golonkę”. W efekcie więc, łykając środki ułatwiające nam życie lub znoszące negatywne skutki naszych zachowań, równocześnie żyjemy niezdrowo. I szkodzimy sobie. Nie chodzi nam o zdrowie, lecz o to, żeby jak najszybciej się dobrze poczuć.

Dziś w byciu zdrowym nie chodzi tylko o zdrowie. Zdrowie jest przecież w modzie, jest miarą powodzenia, sukcesu. Może stąd cała ta presja?

To wszystko pięknie, lecz powtórzę: suplementy diety to próba uzyskania tego wszystkiego na skróty, bez wysiłku. Farmaceutyki są dla chorych! Halo! Apteka to miejsce przeznaczone dla ludzi chorych! Leczymy się lekami, gdy niedomagamy, a nie gdy chcemy prowadzić zdrowy tryb życia. Sądząc, że dbamy o zdrowie, bo zażywamy leki i suplementy, czegoś podstawowego nie pojmujemy.

Żeby nie zostać źle zrozumianą: nie wygłaszam tu manifestu przeciw lekom. Leki są błogosławieństwem, bo skracają drogę do wyzdrowienia z chorób. Ale ludzie zdrowi, moim zdaniem, w aptece nie mają czego szukać.

Nie o modę tu chodzi, lecz o to, że ogromnie lubimy we własnych oczach i w oczach innych potrzebować pomocy. Przychodzimy do apteki i pytamy: „co pani ma?”.

Szukamy w aptece pociechy? Współczucia? Leczymy samotność?

To na pewno. Nawet nie tyle samotność polegającą na życiu w pojedynkę, lecz na ogromnym deficycie zaspokojenia potrzeb czułości, dobroci i troski. Nawet wielu ludziom żyjącym w związkach czy wręcz w dużych rodzinach doskwiera brak poczucia, że ktoś się o nich troszczy. Bo jesteśmy ogromnie zajęci, nie mamy dla siebie czasu. A jeśli nawet znajdziemy czas, to przy dzisiejszej ofercie rozrywek natychmiast go sobie zagospodarowujemy. Braki w tej sferze będą tylko narastać. Już szkoła zatraca cały obszar bycia ze sobą, a staje się fabryką konkurencji z nieustannymi rankingami, wyścigami, popisami. Jak dzieci mają wynieść z takiej szkoły poczucie bezpieczeństwa? W takim środowisku nieustannie się o siebie boją.

Ukształtowani w takim otoczeniu, sięgamy po poczucie bezpieczeństwa w pigułce?

Tak, po rozwiązanie o natychmiastowym działaniu. Bo jesteśmy zmęczeni, zajęci i nie mamy ochoty nakładać na siebie dodatkowych wysiłków. I trudno się dziwić: zakup reklamówki farmaceutyków zajmuje mniej czasu niż regularne spacery, aerobik czy gotowanie w domu.

Skoro tak, to czy promocja zdrowia wystarczy, żeby ten stan rzeczy zmienić? Nie przybędzie nam od niej czasu ani poczucia bezpieczeństwa.

Ależ wystarczy – bo promocja zdrowia to nie jednorazowa akcja uświadamiająca, lecz staranie o zmianę stylu życia. Polega na promowaniu postawy życiowej, w której jak najwcześniej zaczynam brać odpowiedzialność za stan swojego zdrowia, żeby wystarczyć sobie samemu na jak najdłużej. W związku z tym nie wolno mi zdrowia wyniszczać, nadwerężać, szafować nim. Leków używajmy w chorobie, a nie przeciw dolegliwościom biorącym się stąd, że nadwerężamy swój organizm.

Poczucia bezpieczeństwa też nam wtedy przybędzie. ©℗

DR EWA WOYDYŁŁO-OSIATYŃSKA jest psycholożką i psychoterapeutką, zajmuje się leczeniem uzależnień. Autorka m.in. książek „Wyzdrowieć z uzależnienia”, „Sekrety kobiet”, „My – rodzice dorosłych dzieci”, „W zgodzie z sobą”, „Dobra pamięć, zła pamięć”. Laureatka przyznawanego przez „Tygodnik Powszechny” Medalu św. Jerzego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2016