Pociąg do serdelków

Miliard czterysta milionów euro – taka jest stawka szantażu, jaki kraje bałtyckie zastosowały pod adresem reszty unijnej rodziny.

25.01.2021

Czyta się kilka minut

 / JIRI VACLAVEK / ADOBE STOCK
/ JIRI VACLAVEK / ADOBE STOCK

Za zakładnika wzięły proces ratyfikacji wielkiego funduszu odbudowy po pandemii. Pamiętacie jeszcze, jak w grudniu to my z węgierskim bratankiem graliśmy podobną rolę? Tym razem bracia Litwini wraz z kuzynami z Kurlandii i Inflant grożą, że ich sejmy nie przegłosują zgód potrzebnych do odpalenia funduszu odbudowy bez gwarancji, że dostaną wywalczone na szczycie w lipcu 2020 r. pieniądze na Rail Baltica. Jest to projekt nowej szybkiej kolei od Tallina aż po polską stację graniczną we wsi o przepięknej nazwie Trakiszki.

Pieniądze, owszem, obiecano, ale równie mgliście, jak obronę naszej praworządności. Nie będę was wciągał w zawiłości tej rozgrywki – wszyscy trochę potupią, aż się znajdzie wyjście, Europa musi wszak dostać pandemiczną kroplówkę. A Bałtowie zabiorą się za dokończenie projektu, o który zresztą wcześniej zdążyli się ostro pokłócić między sobą i z Brukselą. Kiedy idzie o udrożnienie przesmyku suwalskiego i górę pieniędzy, robi się z tego piętrowa gra interesów z Rosją w tle. Przy okazji takich spraw, w cieniu debat o kryzysie demokracji, narracjach postsekularnych czy dyskursie emancypacyjnym, lubię obserwować mechanizmy realnej polityki – bo ich miarą jest siła wpływu na kształt życia ludzi. Namiętności władzy jak z Szekspira, tylko aktorzy w smutnych garniturach i z fatalną dykcją.

Jeśli gdzieś w tle dudnią koła pociągu, tracę trzeźwość umysłu. Kuchnia jest moim powołaniem, ale kolej prawdziwą miłością. Wertuję „Z biegiem szyn” równie uważnie jak „Kukbuk”. Moją drugą ojczyzną są Włochy, ale przedsionkiem raju Czechy z ich wspaniale utrzymaną siecią. Nie tylko szlaki i tabor, ale też dworce, stacje i małe nawet stacyjki. Czymże jest zaś stacja bez bufetu? Czeski bufet dworcowy to miejsce, gdzie zakrzywia mi się czasoprzestrzeń i zjadam rzeczy, za którymi normalnie nie przepadam. Być stacjonarnym Czechem i w kółko jeść marynowane serdelki, smażony ser i wieprzowy gulasz z bułczanym knedlem – to ponad wytrzymałość mojej wątroby i aspiracje smaku. Ale być pasażerem Českich dráh – o, to mógłbym robić przez parę miesięcy w roku. Na polskich wymarłych stacjach i w pociągach bez Warsu się wykolejam – widziano mnie, jak zjadam wafelka w białej tzw. czekoladzie, zapijając napojem pseudoowocowym.

Jedno mi na razie nie grozi: pan pchający korytarzem wózek nie sprzeda mi pseudomięsnego kabanosa. Różne zamienniki na bazie podrasowanej enzymami soi spłynęły już z trendsetterskich sklepów w najdalsze zakamarki systemu. Ale chodzi mi o innego rodzaju innowację – mięso z in vitro. Stroiliśmy tu sobie niewczesne żarty z rabinów, którzy staną kiedyś przed dylematem, czy włókna mięśniowe wyhodowane na bazie komórek macierzystych pobranych od świni dalej są trefne. Uczyniono właśnie krok w tę stronę: zanim moją uwagę ściągnął tekst o bałtyckiej kolei, czytałem o tym, że w Singapurze można za dwadzieścia parę dolarów zjeść zestaw różnych kawałków „kurczaka” in vitro.

Liderem rozwoju bezzwierzęcego mięsa są start-upy z Europy, zwłaszcza z Holandii. Ale wygląda na to, że na razie będą sprzedawać swoje technologie w Azji albo w Stanach, bo europejscy urzędnicy ds. certyfikacji nowej żywności zapowiedzieli, że będą bardzo dociekliwi. Mój skażony politycznym brudem umysł dostrzega tu skutek nacisku lobby hodowców bydła i trzody, ale sensownie brzmią argumenty, że trzeba dopiero rozpoznać zagrożenia higieniczne w „bioakceleratorach”, gdzie rosną komórki. Co się może przytrafić zwykłemu mięsu w brudnej masarni, to wie każdy sanepid, ale tutaj mamy nowe wyzwania poznawcze. Zupełnie jak z nowymi szczepionkami, o których zajmująco opowiada na początku numeru Łukasz Lamża – tyle że sprawa jest mniej pilna. A właściwie wcale nie pilna. Bo jakoś nie widzę, żeby burger in vitro rozwiązał problem ekologicznych kosztów hodowli na skalę taką, żeby zrównoważyć np. skok spożycia w Chinach, gdzie setki milionów ludzi jedzą więcej mięsa dla podkreślenia swojego awansu społecznego.

Wrócę do tego za jakiś czas, kiedy sprawa nabierze powagi. Niech najpierw przez Trakiszki przejedzie pierwszy bałtycki ekspres. ©℗

Czesi mają ciężką kuchnię, ale jak umieją o niej opowiadać! Nie będę was znów zanudzał zachwytami nad Hrabalowską wątrobianeczką prosto z kotła, ale kwestia świniobicia nie była obca także Václavowi Havlowi. Jego kuchenno-polityczne doświadczenia rozważa niedawno wydana u nas książka „Havel od kuchni”. Zaopatrzcie się w nią, szczerze radzę, a dowiecie się, co to takiego „gniew Łukaszenki”, chińszczyzna spod Karkonoszy albo gulasz federalny. Kto tak jak ja sięga w smutnych chwilach po jego „Listy do Olgi”, odnajdzie sporo tego samego poczciwego, prostego jak kapuśniak ciepła i humoru. Tymczasem przepis na utopence – spróbujcie zdobyć odpowiednie serdelki zwane tam Špekácek – w Krakowie u Węgra na Kleparzu można kupić podobne debreczynki. Od biedy mogą pójść obrane parówki, ale to nie to samo. Reszta jest prosta. Łączymy 1 l wody z 0,5 l octu spirytusowego, do tego łyżka soli, 2 łyżki cukru, garść pieprzu i ziela angielskiego i 5 listków laurowych. Gotujemy 10 minut, studzimy. Zalewamy w słoju obrane ze skóry i pokrojone na kęsy serdelki ułożone warstwami na przemian z cienko krojoną cebulą i czerwoną papryką, do tego jeszcze 2 ząbki czosnku i parę gałązek koperku. Zakręcamy słój i wstawiamy do ciemnicy na 10-14 dni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2021