Ustawa o IPN: Po co nam to było

Po wspólnym oświadczeniu premierów Izraela i Polski wszyscy powinni być zadowoleni – tylko dlaczego trudno czuć ulgę?

28.06.2018

Czyta się kilka minut

Konferencja premiera Mateusza Morawieckiego poświęcona relacjom polsko-izraelskim. Warszawa, 27 czerwca 2018 r. / Fot. Rafał Oleksiewicz/REPORTER /
Konferencja premiera Mateusza Morawieckiego poświęcona relacjom polsko-izraelskim. Warszawa, 27 czerwca 2018 r. / Fot. Rafał Oleksiewicz/REPORTER /

Długo jeszcze będziemy dochodzić, domysłami łatając materię przecieków, jakie były szczegóły przygotowań i jak się nagle udało złożyć w jedną całość krzyżujące się interesy polityków. Co doprowadziło do szokująco sprawnego wyrzucenia na śmietnik zapisów przez tyle miesięcy sprzedawanych nam jako sedno polskiej racji stanu w wojnie na narracje historyczne?

Postawa petentów pokornie proszących o łaskawe wytłumaczenie nam tej znakomicie rozegranej „ustawki” Polski z Izraelem, jest nie tylko upokarzająca dla ducha obywatelskiego, ale odwraca też uwagę od tego, co naprawdę warto wynieść jako morał z tej historii.

Antypolonizm i interes narodowy

Warszawa dostaje od Tel Awiwu rodzaj świadectwa moralności, bo z całej treści wspólnej deklaracji premierów dla polskiego rządu liczy się to, że może wymachiwać światu przed nosem autoryzowanym przez Tel Awiw papierem, na którym oprócz „antysemityzm” napisano „antypolonizm”. Odległość między tymi słowami została zapewne starannie negocjowana – tak żeby nie było wrażenia, że Izraelczykom może przyjść do głowy stawiać na równi te zjawiska, ale zarazem żeby stały na tyle blisko siebie, by PiS mógł antysemickiej części swojego elektoratu pokazać, jak bardzo zadbał o „interes narodowy”.

Że o te parę słów – oraz kolejne dobitne podkreślenie, jaka to mianowicie nacja zbudowała Auschwitz – polskim władzom chodziło, widać było doskonale po komentarzach na gorąco samego premiera Morawieckiego. Według niego pokazaliśmy światu, jakie są nasze racje i tytuł do niewinności. Biło zeń szczere zapewne zadowolenie, jakby ten urzędowy dokument mógł być argumentem przed trybunałem opinii publicznej, niesprawiedliwym i skłonnym do uproszczeń, tym bardziej wrogo nastawionym przez hecę, jaka się w Polsce od stycznia przetoczyła. Może pan, panie premierze, zapytać prof. Joanny Niżyńskiej, która w najnowszym numerze „Tygodnika” opisuje w szczegółach skalę zmarnowanej polskiej soft power w USA, czy jej się ten kwit na cokolwiek przyda w odbudowie delikatnych relacji.

Za dwa tygodnie przekonamy się o kolejnym wyglądanym przez polskie władze owocu tej historii. Czy podczas najbliższego szczytu NATO prezydent Andrzej Duda uzyska spotkanie z Donaldem Trumpem? Choćby było krótkie, kurtuazyjne i pozbawione treści, jest tym bardziej teraz ważne, bo w okresie coraz mocniej zabagnionych relacji z Unią, nawet najmniejsze poklepanie nas po ramieniu przez prezydenta USA nabiera symbolicznego znaczenia. Jakbyśmy wspólnie w coś grali. Co ma również znaczenie na forum samego NATO, którego cierpliwość ostatnio Warszawa też postanowiła przetestować swoją ofertą ściągnięcia do siebie wojsk amerykańskich z pominięciem sojuszu właśnie. Tak więc, niech obie brukselskie centrale patrzą i wyciągają wnioski: Polska się liczy i ma przyjaciela w Białym Domu!

Dlaczego warto połknąć żabę

Aż trudno uwierzyć, ile musi być wart taki serdeczny handshake. Dla niego – okazuje się – warto posłać do diabła pięć miesięcy zaciskania zębów, bezsensownej obrony własnej pomyłki i zjeść jednym kęsem tę żabę, którą od stycznia można było zlikwidować ze znacznie mniejszym uszczerbkiem dla godności. Pięć miesięcy gadania, że nikt z zewnątrz nie będzie narzucał suwerennej Polsce jej rozwiązań prawnych. Okazało się, że może – a fakt, iż jawna część spektaklu trwała tak krótko (w przeciwieństwie do zapewne długotrwałych pertraktacji poufnych) jeszcze to wrażenie zmiany dokonanej pod dyktando świata umacnia. Premier mówił wczoraj o „mądrości etapu” i chyba sobie nawet nie zdaje sprawę, jak celnie ściągnął z historii skojarzenie. Tyle właściwie o szacunku PiS-u dla własnej bazy i twardego elektoratu: etap się zmienił, to, co wczoraj było białe – jest czarne.

Pozostaje jeszcze kwestia: jakie konkretnie potrzeby zaspokaja przy tym ekipa premiera Netanyahu i jakie przy tym ponosi koszty w pacyfikowaniu nastrojów na własnym zapleczu – przynajmniej część tej ciekawości zaspokoimy dzięki pracy naszej korespondentki z Tel Awiwu, Karoliny Przewrockiej-Aderet.

Tymczasem jednak, żeby wyjść z tego kręgu domysłów, warto sobie tu na polskim podwórku odpowiedzieć na pytanie, co wiemy na pewno i z czym wychodzimy dalej. Po pierwsze, dzięki awanturze wznieconej pod koniec stycznia ustawą o IPN pospadało trochę masek i dowiedzieliśmy się, jaki jest aktualny kurs waluty antysemityzmu na polskiej politycznej giełdzie. Całkiem wysoki, okazuje się, jeśli ktoś nie wiedział.

Można też ironicznie zauważyć, że dzięki błyskawicznej akcji we środę przekonaliśmy się, iż mamy sprawnie funkcjonujące e-państwo, skoro pan prezydent zdołał złożyć elektronicznie swój podpis pod ustawą, przebywając za granicą. Widać, nie można było czekać, aż wróci jego wieczne pióro. Na szóstą był już zamówiony telemost z Tel Awiwem i każda godzina zwłoki (nie mówiąc o dniach) groziła, że z jakiegoś kąta politycznej sceny wybije jednak antysemickie szambo, na tyle wredne, że popsułoby cały pozytywny efekt szybkiej zmiany ustawy.

Ile czasu zajęło panu prezydentowi skonsultowanie ustawy z prawnikami (czego dokonał, jak informuje urzędowym tonem kancelaria)? Oceniam, że mniej niż piętnaście minut. Jest zatem postęp, jeśli pamiętamy, że ta sama głowa naszego państwa słowo „niezwłocznie” potrafiła traktować nad wyraz rozciągliwie. Ale to tylko żarty, konsultować niczego nie musiał, bo doskonale wiedział, co dostanie na biurko i był częścią (nie wiemy na razie jaką) całego procesu tkania środowej operacji.

Tymczasem nic o niej nie wiedzieli zagonieni naprędce rano na nadzwyczajne posiedzenie klubu posłowie – i to jest kolejna ważna obserwacja, z którą powinniśmy pozostać. Niezależnie od tego, że przegłosowana zmiana w ustawie likwiduje koszmarny błąd, a więc jest ze wszech miar sensowna, to trudno się z niej cieszyć, kiedy przyjął ją parlament potraktowany jak fasada niczym z najlepszych czasów marszałka Gucwy. Sprawa była wielokrotnie dyskutowana zarówno na sali sejmowej, jak i w licznych gremiach okołopolitycznych oraz mediach, w łonie partii rządzącej ścierały się różne postawy i strategie. Ale – i to jest najważniejsza lekcja – sposób jej ostatecznego rozstrzygnięcia pokazuje dobitniej niż naruszanie trójpodziału władzy i majstrowanie w sądownictwie, że PiS nie lubi demokratycznych procedur i zasad. Potrafi je zdeptać. Nawet, kiedy – jak w tym przypadku – robi krok w dobrze pojętym interesie nas wszystkich. Dzięki, żeście się w końcu opamiętali, ale sposób, w jaki to zostało zrobiliście, był amatorski i obłudny, jak przemowa premiera.


CZYTAJ TAKŻE:

Karolina Przewrocka-Aderet z Tel Awiwu: Osiem godzin – tyle w wydaniu rządu trwało wycofanie się z bezsensownych zapisów ustawy o IPN.

Joanna Niżyńska: Przez ostatnie ćwierć wieku, zwłaszcza po debacie o Jedwabnem, tworzyliśmy w USA coraz lepszy obraz Polski. Po nowelizacji ustawy o IPN nasza praca legła w gruzach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej