Pejzaż po katastrofie

Przez ostatnie ćwierć wieku, zwłaszcza po debacie o Jedwabnem, tworzyliśmy w USA coraz lepszy obraz Polski. Po nowelizacji ustawy o IPN nasza praca legła w gruzach.

26.06.2018

Czyta się kilka minut

 / ZYGMUNT JANUSZEWSKI
/ ZYGMUNT JANUSZEWSKI

Fala emocji związana z ustawą o IPN w Polsce już opadła, ale Polakom mieszkającym w Stanach i zaangażowanym w dialog polsko-żydowski upływ czasu pokazał tylko rozmiar strat. Nasze emocje wciąż pozostają żywe: gniew, żal, frustracja i głębokie rozczarowanie Polską, poczucie, że obecny rząd rzucił w błoto nasze wieloletnie zaangażowanie. Naszą misją było przecież mądre pokazywanie Polski Amerykanom, czyli kontekstualizowanie jej historii i kultury tak, aby ludzie, którzy niewiele o niej wiedzą, spojrzeli na nią wychodząc poza utrwalone stereotypy.

Nowelizacja odświeżyła wizerunek Polaka-antysemity funkcjonujący od wielu dekad, ale nieco już w ostatnich latach osłabiony. Trudno powiedzieć, ilu lat będzie trzeba, żeby wrócić do stanu sprzed ustawy. Nawet jeśli rząd naprawi oficjalne stosunki dyplomatyczne ze Stanami i z Izraelem, i tak w tym zwykłym, ludzkim wymiarze, w tym „jak się mówi o Polsce” po drugiej stronie oceanu, straty wydają się katastrofalne.

Rząd „dobrej zmiany” pokazał, że nie ma pojęcia o dyplomacji; nie rozumie roli i znaczenia tzw. soft power, czyli ludzi i instytucji, które zmieniają status quo i wpływają na opinię publiczną za pomocą kultury, edukacji i perswazji. Poczucie zaufania między społecznością polską i żydowską, mozolnie budowane od końca lat 80., w przeciągu kilku tygodni runęło jak domek z kart. Odnoszę wrażenie, że dziś znowu jesteśmy przed przełomem spowodowanym przez klasyczny już tekst Jana Błońskiego „Biedni Polacy patrzą na getto”, opublikowanym przez „Tygodnik” w 1987 r.

Wspólnota bolesnej pamięci

Jeszcze jakieś 20 lat temu, kiedy pisałam doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA), często, jak tylko moje polskie pochodzenie wychodziło na jaw, spotykałam się z niechęcią czy wręcz agresywnymi postawami ze strony Żydów amerykańskich. Słyszałam szokujące antypolskie zdania. Raz takie sformułowanie: „Polska? Mój dziadek mawiał, że powinna służyć jako poligon dla pershingów”. To był niby żart. Jeśli w jednym zdaniu pojawiał się Holokaust i Polacy, to zazwyczaj nie po to, by mówić o polskich Sprawiedliwych – chętnie nawiązywano do „Shoah” Claude’a Lanzmanna i zawartego w tym filmie portretu polskich chłopów. Wiedza o warunkach okupacji niemieckiej w Polsce i poziomie terroru praktycznie nie istniała.

W Los Angeles w środowisku uniwersyteckim było wielu Żydów, więc rozmowy o kontaktach polsko-żydowskich należały do codzienności, a nie socjologicznej abstrakcji, którą ten temat pozostaje dla ogromnej większości Polaków. Miałam wielu żydowskich przyjaciół, kolegów z pracy, studentów. Nie były to łatwe rozmowy. Chodziło w nich zresztą bardziej o emocje niż o poglądy, o ogromne poczucie krzywdy, gorycz rozczarowania. Czułam w tych rozmowach, że czas dzielący nas od Zagłady nie naruszył nieufności wobec Polaków. Przypominało to odwrócenie zasady domniemanej niewinności: Polak był winny antysemityzmu, dopóki nie udowodnił swojej niewinności.

Kiedy po doktoracie zaczęłam pracować na Wydziale Slawistyki Uniwersytetu Harvarda, moja odpowiedzialność nie ograniczała się już do osobistych reakcji podczas trudnych rozmów. W tak wieloetnicznym i wielowyznaniowym społeczeństwie jak amerykańskie nie sposób omawiać jakąkolwiek kulturę bez uwzględnienia jej kultur mniejszościowych, bez mówienia o tzw. tożsamościach złożonych. Tematy współistnienia Polaków i Żydów oraz polsko-żydowskiej tożsamości pojawiały się więc na moich seminariach w sposób naturalny. Pamiętam empatię rosyjskiej doktorantki, która podczas omawiania debaty o Jedwabnem, wyczuwając, jak trudne jest dla mnie mówienie o Polakach jako sprawcach pogromu, powiedziała: „ile ja bym dała, żeby taka debata mogła odbyć się w Rosji, żeby Rosjan stać było na taką odwagę”. Pamiętam, jak po analizie tekstu Błońskiego pewien Izraelczyk stwierdził ze smutkiem, że „to bardzo szlachetny tekst, ale my wciąż jesteśmy w nim tylko gośćmi, wciąż nie do końca u siebie”.

Pamiętam również reakcję znanej amerykańskiej profesorki żydowskiego pochodzenia, Ruth Wisse, specjalistki od kultury jidysz. Kiedyś weszłyśmy na temat wojennego doświadczenia Żydów w Polsce, stosunku Polaków do Żydów i stereotypu „Polaka-antysemity”. Przez dwie godziny rozmawiałyśmy o tym, co te sprawy znaczą dla mojego pokolenia Polaków, którego w oczach Ruth stałam się reprezentantką. Tłumaczyłam jej zawiłości sytuacji politycznej w PRL i komunistyczne manipulacje historią. Mówiłam, że moje pokolenie właściwie nie uczyło się o okupacyjnym losie Żydów jako odrębnej grupy, że byliśmy wychowani w kulturze, która homogenizowała polskie i żydowskie doświadczenie pod znakiem jednej i tej samej „polskiej” martyrologii. A jednocześnie byliśmy wychowani na Borowskim i Nałkowskiej. Tłumaczyłam, że nasza ignorancja w kwestiach żydowskich wcale nie oznaczała przypisywanej nam obojętności na los Żydów. Podobnie nie uczono, że historyczna postawa Polaków może być inna niż heroiczna. I choć teraz już wiem, co zostało wymazane na moich lekcjach historii i choć nie jestem Żydówką, to wciąż czuję, że należę do wspólnoty bolesnej pamięci.

Dla mnie te wszystkie bolesne komplikacje były oczywiste, jak się jednak okazało, Ruth nie miała o nich pojęcia. Nie wiedziała, że w polskich szkołach czyta się literaturę Holokaustu, i że polska młodzież jeździ do Auschwitz. Była przekonana, że szok spotkania z historią Szoa jest zarezerwowany w Polsce dla garstki Polaków żydowskiego pochodzenia. Dla Ruth było objawieniem, że Polka bez korzeni żydowskich może odbierać traumatyczną historię Żydów osobiście, że może się z nią emocjonalnie identyfikować. Dla mnie z kolei objawieniem było uświadomienie sobie, jak ważne jest dla drugiej strony, żeby doświadczenie Żydów nie zostało zawłaszczone przez inne grupy i rozmyte w sądach o uniwersalnym wojennym cierpieniu. Rozmowa pokazała mi, jak sztywne potrafią być podziały między pamięcią polską i żydowską. I jak Polakom trudno nawet wziąć pod uwagę, że ktoś może kwestionować ich prawo do wspólnej pamięci.

Doświadczenie drugiego

Ludzie nie spotykają się na poziomie debat historycznych i statystyk mierzących dobro i zło zbiorowości. Nie myślą o sobie samych w kategoriach narodu. Spotykają się na dużo prostszych, ale i głębszych poziomach, na których trzeba otworzyć się na doświadczenie drugiego. Dopiero przebywając wspólnie w tych rejonach, możemy się przygotować do prawdziwej dyskusji, która obu stronom pozwoli zrozumieć zawiłości historii, stanąć twarzą w twarz z faktami, które wcześniej wypierano, wyjaśnić, czego o sobie nie rozumieją. Gdy ludzie godzą się na prawdziwe spotkanie i uczciwy dialog, nie ma już miejsca na targowanie się, kto przecierpiał więcej (nawiasem mówiąc, czas, by Polacy zrozumieli, że w kolektywnym cierpieniu Żydów nie prześcigną), ani na forsowanie utopijnych narodowych wizji niewinności.

Racją najwyższą staje się bowiem konieczność empatycznego wysłuchania Innego jako Swojego. A przecież dla wszystkich Polaków historia Żydów polskich powinna być „swoją, polską” historią. Odczuwam zresztą spory dyskomfort, kiedy analogicznie do sformułowania „Żydzi amerykańscy” używam etykiety tożsamościowej „Żydzi polscy”. Uważam ją za mylącą i niesprawiedliwą. Mam przecież na myśli swoich rodaków i ­przyjaciół, ­których tożsamość jest tożsamością z łącznikiem: są jednocześnie Polakami i Żydami.

Bez empatycznego wsłuchania się w głos drugiej strony, bez zgody, że będzie bolało, że obu stronom będzie czasem wstyd, nie ma pojednania. Jest tylko „kicz pojednania”, czyli powierzchowne załatwienie sprawy na potrzeby polityczne, na użytek międzynarodowego PR-u. Zastanawiam się, czy rozpoczęta w 2000 r. debata o Jedwabnem, która była dla naszego kraju szansą na przepracowanie stosunków polsko-żydowskich, została do końca wykorzystana. Ta debata nie wyszła poza elity, pozostała zamknięta w ramach klasowo wybrzmiewającej retoryki oświeceniowej, obecnej np. w przemówieniu prezydenta Kwaśniewskiego podczas uroczystości w Jedwabnem: ludzie oświeceni to ci, którzy prawdę o tamtej zbrodni przyjmują, zaś ciemnota to ci, którzy nie potrafią tej prawdzie spojrzeć prosto w oczy.

Świat zachodni słusznie odebrał debatę o Jedwabnem jako przejaw dojrzałości i odwagi Polaków, gotowości, by zmierzyć się z ciemną stroną własnej historii. Na arenie międzynarodowej staliśmy się wtedy prymusem wśród krajów postkomunistycznych. Jednak w kraju zostawiliśmy tzw. zwykłego człowieka z szokiem Jedwabnego samemu sobie. A przecież można się było spodziewać, że wśród osób wychowanych w heroiczno-martyrologicznym paradygmacie dumy narodowej nie pozostanie inna reakcja na wstyd i protekcjonalne potraktowanie, jak gniew i zaprzeczenie. Takim reakcjom można było zapobiec akcjami oddolnymi, na które mieliśmy już wspaniałe społecznikowskie wzory. Wystarczy odwołać się do postaci Bogdana Białka, który długo przed publikacją „Sąsiadów” pracował w Kielcach nad przerwaniem milczenia o tamtejszym pogromie. Działały już wówczas wpływowe, choć stosunkowo nieduże, organizacje w rodzaju Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów czy Forum Dialogu. W 2000 r. zostawiliśmy jednak to, co miało być przełomem w polskiej świadomości narodowej do przepracowania nieprzygotowanemu społeczeństwu.

Byliśmy prymusami

Pamiętam sytuację z Harvardu, która dała mi wiele do myślenia na temat roli ciekawości w stosunkach polsko-żydowskich. Od Izraelczyka specjalizującego się w literaturze jidysz dostałam świetną pracę semestralną, opisującą entuzjastyczną recepcję w Izraelu „Lubiewa” Michała Witkowskiego. Kiedy rozmawialiśmy o przyczynach takiego przyjęcia prowokującej queerowej powieści, młody badacz wyjaśnił, że młodzi Izraelczycy „mają już dość literatury poholokaustowej z Polski”, że wcale nie chcą już tylko Polski w kontekście Zagłady. Są ciekawi, jak się w niej żyje.

Zastanowiła mnie odległość dzieląca potrzebę wzajemnego zrozumienia, emocję stanowiącą oś mojej trudnej rozmowy z Ruth, od ciekawości tego studenta. To jest właśnie przestrzeń, w której mogą rozwinąć się zdrowe stosunki polsko-żydowskie. Takiej ciekawości, która potrafi być również terapeutyczna, wciąż brakuje.

Nasze wewnętrzne zaniedbania nie zmieniają jednak faktu, że po drugiej stronie oceanu, przez lata dzielące nas od upadku komuny, w sferze kultury pamięci budowaliśmy coraz lepszy wizerunek. Debatę o Jedwabnem nagłaśniano w amerykańskiej prasie jako triumf polskiej demokracji. Wydawałoby się, że samo przywołanie wydarzenia historycznego, w którym Polacy występują w roli prześladowcy, uaktywni istniejące już antypolonizmy, a stało się dokładnie odwrotnie. To swoisty paradoks, że międzynarodowy wizerunek czasami łatwiej buduje się na skrusze winowajcy niż niewinności ofiary. Podręcznikowym przykładem są tu Niemcy i sposób, w jaki przekształcili swoje powojenne bankructwo moralne w kapitał symboliczny: oto państwo, które walczy z mrocznym dziedzictwem i dba, by podobna historia nie przydarzyła się innym. Przypadek Polski był inny, bo też i polska historia – wojenna i powojenna – ocenzurowana w kraju, a dla świata pisana głównie przez pojałtańskich zwycięzców, była mniej znana niż historia nazistowskich Niemiec.

Nastawienie amerykańskich Żydów do Polaków po 1989 r. ewoluowało powoli, ale wyczuwalnie. Zaczęli jeździć do Polski już nie tylko po to, żeby odwiedzić Auschwitz, lecz także, by zwiedzić Kraków, Warszawę czy Łódź i poczuć w nich historię żydowskiego życia na polskich ziemiach, a nie tylko samej śmierci. Amerykańscy studenci zaczęli się interesować pobytami w Polsce, zaś polskie uniwersytety wyszły tej potrzebie naprzeciw, tworząc programy poświęcone kulturze i historii Żydów polskich specjalnie dla grup anglojęzycznych. W Stanach z kolei aktywnie działały polskie instytuty kultury, które sprowadzały naszych luminarzy kultury i organizowały doskonałe wydarzenia kulturalne. Ludzie, którzy to robili, często mieli na uwadze właśnie uaktywnienie polsko-żydowskich kontaktów. Jednostki akademickie i poszczególni wykładowcy Polish studies robili swoje.

Skumulowany efekt tych wysiłków był coraz bardziej widoczny. Wszystko to razem stanowiło soft power, która łagodnie, ale konsekwentnie zmieniała stereotypowy wizerunek Polski antysemickiej.

Nowelizacja ustawy o IPN była katastrofą. Nie potrafię pojąć, jak można było rozpocząć tak poważną kampanię wizerunkową bez konsultacji z ludźmi, którzy tamtą rzeczywistość znają od podszewki.

Ludzie, nie naród

Gdy jestem w kraju, widzę hasła faszystowskie na Marszu Niepodległości i słyszę o „żydowskich parchach”. Wracam na drugą stronę Atlantyku i muszę znaleźć sposób, żeby spokojnie odpowiadać na pytania o antysemityzm Polaków. „Spokojnie” w tym przypadku określa taką odpowiedź, która bierze pod uwagę fakty historyczne, rozróżnia między społeczeństwem, narodem i państwem, a przede wszystkim – nie pali mostów. Bez względu na to, jak prywatnie oceniam postawę Polaków w czasie Zagłady i co myślę o postawie aktualnego rządu polskiego, bez względu również na to, jak osądzam zachowanie strony amerykańskiej, wiem, że na posługiwanie się pewnymi kategoriami nie możemy sobie pozwolić. Nie możemy sobie pozwolić na wielkie kwantyfikatory, przede wszystkim na kategorię „narodu”, którą próbuje przywrócić ostatnio zarówno Padraic Kenney (uznany historyk, który w felietonie „Wina, wojna, naród” w „Kulturze Liberalnej” oznajmił gorzki powrót do kategorii narodu w myśleniu o współudziale Polaków w Zagładzie), jak i zwolennicy ustawy (choć oczywiście w odwrotnych celach).

To tylko zakłóca komunikację między różnymi społecznościami. Posługując się tą kategorią, trudno też uczyć studentów krytycznego myślenia i odpowiedzialności za swoje czyny. Jeśli jakieś pojęcie antagonizuje i wyklucza z rozmowy, to czy warto się nim posługiwać?

Nie chodzi mi tutaj o zakłamywanie czy łagodzenie historii, aby stała się mniej traumatyczna i kontrowersyjna, tylko o większą odpowiedzialność za słowo i świadomość, do kogo i po co mówimy. Tylko wtedy będziemy w stanie jako społeczeństwo poddać krytycznej refleksji nasze traumatyczne dziedzictwo czasów Zagłady.

Częścią tego dziedzictwa jest „uwikłany świadek”, czyli świadek, który ani nie popełnił zbrodni, ani nie wykazał się bohaterstwem. Patrzył i przeżył. Ale chociaż przeżył, to nie wyszedł z tego patrzenia bez szwanku. Nie jesteśmy bowiem tylko z narodu szmalcowników i bohaterów, lecz również z narodu, który do dzisiaj nie przepracował swoistej „winy patrzenia” na zagładę sąsiadów.

Żyjemy z brzemieniem nieprzerobionej pamięci uwikłanych świadków cudzej śmierci. Nie udało nam się tego brzemienia przekuć na historycznie dojrzalszą tożsamość. Wiele czasu i pracy jeszcze potrzeba, zanim Polacy oddadzą Żydom moralne pierwszeństwo głosu w sprawie Zagłady. Wiele czasu jeszcze upłynie, i wiele trzeba będzie wykonać pracy, zanim amerykańscy Żydzi, którzy Polskę widzą tylko przez pryzmat traumatycznych opowieści rodzinnych, zrozumieją, że 19 kwietnia to bolesna data również w wielu polskich kalendarzach. Że obwarowując pamięć tylko dla siebie, odbierają szansę i sobie, i innym na wspólnotę innego rodzaju, na nowy rozdział wzajemnych relacji.

Nie tylko wstyd

Odnoszę wrażenie, że prawie dwie dekady po publikacji „Sąsiadów” Jana Grossa wchodzimy w drugą fazę debaty o Jedwabnem. Jest nią rozliczanie Polaków ze stosunku do Żydów podczas okupacji oraz zaraz po jej zakończeniu. Głośne rewizjonistyczne prace historyczne spotykają się z ogromnym zainteresowaniem środowisk naukowych i opiniotwórczych. Obawiam się jednak, że – podobnie jak po publikacji „Sąsiadów” – dyskusja o stosunkach polsko-żydowskich nie wyjdzie poza przewidywalny krąg odbiorców, od dawna tymi sprawami zainteresowanych.

Najprawdopodobniej ta nowa faza debaty nie skłoni do refleksji przeciętnego Polaka, który historię zna głównie ze szkolnych podręczników i uroczystości rocznicowych. Wypadki (i wpadki) ostatnich miesięcy są kolejnym przypomnieniem, że najwyższy czas, abyśmy przemyśleli polską edukację historyczną. Powinna ona kształtować umiejętność przyglądania się historii bez strachu, otwartość na spotkanie z różnorodnością doświadczeń i ciekawość innego.

Jeśli chcemy jednak dokonać rewizji powszechnie przyjętej wersji wydarzeń, to nie możemy jej opierać jedynie na poczuciu wstydu, jakkolwiek by to było uzasadnione badaniami historycznymi. Wstyd wywołuje bowiem postawy defensywne i najczęściej przynosi skutki odwrotne do zamierzonych.

Nie oznacza to jednak, że mamy naszą historię wybielać w imię lepszego samopoczucia. Wszechobecny w polityce historycznej partii rządzącej nacisk na kategorię „narodu polskiego”, którego heroizmu rzekomo nie rozumie świat, jest tragicznym w skutkach pomieszaniem pojęć. Raczej musimy znaleźć taką optykę, która pozwoli polskiemu społeczeństwu spojrzeć na bohaterów i zbrodniarzy bez odruchu zbiorowej identyfikacji. Przecież my tymi ludźmi nie jesteśmy – ani ich zbrodnie nie są naszą winą, ani wielkość zasługą. Nasza odpowiedzialność dotyczy tylko (i aż) otwartości na przyjęcie spadku historycznego z całym dobrodziejstwem i potwornością inwentarza.

Każdy, kto cokolwiek wie o historii, rozumie, że to nie narody mordują i nie narody ocalają. Gdy chodzi o czyny heroiczne i zbrodnicze – istnieją tylko ludzie. Musimy więc uczyć młodzież o ludziach, nie narodach. W tym nie pomoże nam ani metanarracja o narodowej niewinności, ani druzgocące rewizjonistyczne podejście. Wzmacniając i tak silną skłonność do kolektywnej identyfikacji, przestajemy uczyć, na czym polega jednostkowa odpowiedzialność. Nieustępliwy rewizjonizm, niezbędny w środowisku naukowym, w szerszym dyskursie publicznym może powinien być przemyślany, często bowiem prowadzi do postawy defensywnej, do strachu przed wstydem kolejnej historycznej rewelacji. Strach i wstyd uruchamiają z kolei mechanizmy kompensacyjne, politycznie instrumentalizowane, czego dowodem jest retoryka „wstawania z kolan”.

Już zaczynali nas słuchać

Musimy znaleźć zatem praktyczne sposoby na uczenie patriotyzmu krytycznego. Musimy liczyć się ze zbiorowymi emocjami i pamiętać, że mechanizmy obronne działają u wszystkich, bo są po prostu częścią ludzkiej psychiki. Nie dziwmy się, że Żydzi bronią nieraz agresywnie swojej pamięci, pamięci ofiary, w którą jesteśmy jako Polacy uwikłani na najróżniejsze sposoby. Nie oczekujmy zrozumienia, bo ono nam się wcale automatycznie nie należy, zwłaszcza jeśli odmawiamy wysłuchania innych, zasłaniając się drzewkami w Yad Vashem.

Jeśli chcemy, żeby świat nas wysłuchał, musimy najpierw wziąć swoją własną historię „na klatę”. Kiedy przestaniemy się jej bać, inni będą gotowi wysłuchać naszych opowieści. Właściwie już zaczynali nas słuchać, jednak sami postanowiliśmy im w tym przeszkodzić. ©

Joanna Niżyńska — absolwentka filologii klasycznej na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, doktoryzowała się z literatury porównawczej na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA). Od 2004 do 2013 roku wykładała literaturę i kulturę polską na wydziale slawistyki Uniwersytetu Harwarda. Autorka monografii Królestwo małoznaczącości: Miron Białoszewski a trauma, codzienność i queer, Universitas, 2018) oraz współredaktorka German-Polish Postmemorial Relations: In Search of a Livable Past (Palgrave Macmillan, 2012) i Being Poland: A New History of Polish Literature and Culture since 1918 (University of Toronto Press, 2018). Artykuły z zagadnień kultury polskiej po 1989 roku, studiów nad traumą i pamięcią, globalizacją oraz genderem publikowała min. w „Comparative Literature”, „Slavic Review” i „East European Politics and Societies”. Obecnie profesor na Wydziale Języków i Kultur Słowiańskich i Wschodnioeuropejskich na Indiana University w Bloomington (USA) gdzie również pełni funkcję dyrektora Polish Studies Center.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2018