Pieśń kamienowanych

„Timbuktu” ukazuje islam i dżihad w skrajnie różnych wcieleniach, jednocześnie wygładzając kulturową szorstkość opowieści.

07.06.2015

Czyta się kilka minut

Scena z filmu „Timbuktu” – zdjęcia Sofiana El Faniego / Fot. MATERIAŁY PRASOWE
Scena z filmu „Timbuktu” – zdjęcia Sofiana El Faniego / Fot. MATERIAŁY PRASOWE

Kiedy polska „Ida” walczyła z rosyjskim „Lewiatanem” o Oscara, byli i tacy, którzy stawiali na czarnego konia. Reprezentujące Mauretanię „Timbuktu” Abderrahmane’a Sissako, w którym spokojna rodzina malijskich pasterzy pada ofiarą dżihadystów, idealnie wpisywało się w nastroje związane z ekspansją tzw. Państwa Islamskiego na Bliskim Wschodzie. Jeden z najciekawszych twórców pochodzenia afrykańskiego, autor nagradzanych „Czekając na szczęście” i „Bamako”, zagląda w oko cyklonu, ale wobec konfliktu o globalnym zasięgu stosuje skalę mikro, zredukowaną do prostej historii i kilku mocnych epizodów.

53-letni Sissako u schyłku ZSRR studiował kino na słynnej moskiewskiej uczelni WGIK, co znalazło wyraz w jego filmowym języku, skłonności do efektownych figur retorycznych. „Timbuktu” otwiera scena, w której zamaskowani mężczyźni w dżipach polują na młodą gazelę, a potem strzelają dla zabawy do drewnianych masek i figurek. Okaleczone statuetki, podobnie jak zaszczute zwierzę, stają się znakiem tego, co zobaczymy za chwilę: terroru, przybierającego formy najbardziej absurdalne i okrutne. Widzimy, jak kobiety z Timbuktu są zmuszane, by w miejscach publicznych zakładać rękawiczki i skarpety, jak ich synom, ciągle zapatrzonym w Zinédine’a Zidane’a, zabrania się gry w piłkę nożną, wszystkich zaś obowiązuje bezwzględny zakaz muzykowania, nie wspominając o zakazach cudzołóstwa, picia alkoholu czy palenia papierosów.

Sofian El Fani (autor zdjęć m.in. do „Życia Adeli”) chętnie fotografuje bohaterów w szerokich planach, wpisanych w pejzaż pustyni. Pokazuje ludzi zdeterminowanych przez miejsce urodzenia, ale też w jakiś fatalistyczny sposób pogodzonych z losem. Taka postawa, podszyta głęboką wiarą w wyższy porządek, znajduje jednak swoich buntowników – a właściwie buntowniczki. Podczas sceny ukamienowania pewnej pary to właśnie kobieta, zakopana po szyję w piasku, intonuje zakazaną przez szariat pieśń. Najbarwniejszą postacią filmu jest żyjąca na ulicach Timbuktu „czarownica” (choć należałoby rzec raczej: filozofka czy outsiderka), która swym ekstrawaganckim zachowaniem, suknią z długaśnym trenem i kogutem na ramieniu urąga tępej powadze dżihadystów.

Łatwo zarzucić „Timbuktu” zbytnią melodramatyzację i uproszczenia. Nie ma wątpliwości, że film Sissako powstał z myślą o zachodnim widzu, niezbyt zorientowanym w zawiłościach malijskiej wojny domowej, za to pełnym lęków i uprzedzeń wobec islamskiego ekstremizmu i Afryki w ogóle. Jako człowiek stamtąd, reżyser o malijsko-mauretańskich korzeniach próbuje wypełniać międzykulturową misję. Islam i dżihad ukazuje w skrajnie różnych wcieleniach – jak choćby w ważnej scenie z imamem, który napomina islamistów bezpardonowo wkraczających do meczetu w butach i z bronią w ręku. Co więcej, nawet tym, którzy uczynili z religii narzędzie władzy i kontroli, Sissako nie odmawia cech ludzkich. Ta programowa „miękkość” filmu czasem przechyla go w stronę pojednawczego manifestu. Jednocześnie Sissako wygładza kontury swojej opowieści i jej kulturową szorstkość.

Tak jest np. z wykorzystaną w filmie muzyką. Choć tu i ówdzie słychać tradycyjne instrumenty i lokalne brzmienia, twórcy z uporem ilustrują „Timbuktu” epicką, silnie zeuropeizowaną muzyką symfoniczną. Czyżby nie tylko dżihadyści ograniczali dziś Malijczykom ich muzyczną ekspresję? Ta złośliwa sugestia zostaje jednak rozwiana poprzez sposób, w jaki Sissako traktuje w filmie kwestię międzyludzkiej komunikacji. Bohaterowie rozmawiają ze sobą po arabsku, francusku, angielsku oraz w miejscowych językach (głównie bambara). To pomieszanie języków lokalnych, kolonialnych czy związanych z religijną dominacją wprowadza do filmu bardzo charakterystyczne napięcie. Wielopiętrowe tłumaczenia z udziałem rozmaitych pośredników zakłócają dialog, powodują liczne nieporozumienia, stają się okazją do manipulacji. Zachowując w filmie tę różnorodność, Sissako uświadamia nam, jak wiele problemów politycznych, etnicznych, kulturowych czy wyznaniowych skłębiło się w tej części świata. Półtoragodzinny film fabularny ogarnąć tego wszystkiego nie zdoła, może natomiast, tak jak „Timbuktu” właśnie, przybliżyć nas emocjonalnie do tego rodzaju zapomnianych i niełatwych do zrozumienia miejsc. ©


TIMBUKTU Reż. Abderrahmane Sissako. Prod. Francja/Mauretania 2014. W kinach od 12 czerwca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2015