Patriotyczna rewolucja imama z Timbuktu

Ulicznej rewolucji w Mali boją się nie tylko władze w Bamako, lecz także przywódcy całego afrykańskiego Sahelu, a nawet krajów południowej Europy.
w cyklu STRONA ŚWIATA

06.08.2020

Czyta się kilka minut

Przywódca opozycyjnego Ruchu Patriotycznego imam Mahmoud Dicko / Fot. MICHELE CATTANI/AFP/East News /
Przywódca opozycyjnego Ruchu Patriotycznego imam Mahmoud Dicko / Fot. MICHELE CATTANI/AFP/East News /

Od kwietnia malijską stolicę, Bamako, przemierzają w ulicznych pochodach przeciwnicy panującego od siedmiu lat prezydenta Ibrahima Boubacara Keity, żądając, by złożył urząd. Zgodnie z konstytucją ma prawo rządzić jeszcze przez trzy lata. Przywódcy malijskiej opozycji, sprzymierzonej przed dwoma miesiącami w Ruchu 5 Czerwca – Zgromadzeniu Sił Patriotycznych twierdzą jednak, że prezydent musi ustąpić natychmiast, ponieważ nie radzi sobie ani z rządzeniem, ani z wojną, którą miał zakończyć, a której nie udało mu się przerwać. Przeciwnicy prezydenta żądają też, by zwolnił premiera i ministrów, a także rozpuścił parlament, wybrany w nieuczciwych ich zdaniem wyborach. W lipcu antyrządowe demonstracje w Bamako przerodziły się w rozruchy i krwawe starcia z policją, w których zginęło co najmniej 14 osób, a prawie 200 zostało rannych.

Prezydent nie zamierza jednak podawać się do dymisji, ustąpienia odmówili także premier i posłowie, nawet ci, których wybór wywołał największe oburzenie. Ich odmowa zniweczyła wysiłki przywódców 15 państw Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS), którzy zaniepokojeni nowym, nabrzmiewającym konfliktem w Mali podjęli się w ostatnim tygodniu lipca mediacji między prezydentem z Bamako i jego przeciwnikami. To właśnie przywódcy ECOWAS zaproponowali, by w imię pokoju i zgody 31 posłów ze 147-osobowego parlamentu, w tym jego marszałek, złożyło mandaty, a prezydent powołał nowy rząd jedności narodowej i Trybunał Konstytucyjny. Stary trybunał, unieważniając i nakazując wiosną powtórzenie wyborów w niektórych okręgach, a potem przyznając wygraną posłom z rządzącej partii, sprawił, że zdobyła w parlamencie potrzebną większość.

Malijska opozycja, niezadowolona z propozycji mediatorów ECOWAS, od razu uznała, że chodziło im raczej o ratowanie władzy prezydenta Keity niż o zaprowadzenie w Mali sprawiedliwych i dobrych rządów. Pokojową misję uśmierciły oświadczenia premiera Boubou Cisse’a, który oznajmił, że ani przez chwilę nie myślał o dymisji 31 posłów, którzy obwieścili, że wybrał ich suwerennie malijski lud i żadni obcokrajowcy nie będą mu dyktować swojej woli, a im, reprezentantom ludu malijskiego rozkazywać, co mają robić.


SPECJALNY CYKL WOJCIECHA JAGIELSKIEGO TYLKO W SERWISIE "TYGODNIKA" – WEŹ, CZYTAJ!


 

Opozycja zapowiedziała, że jak tylko skończy się muzułmańskie Święto Ofiarowania (a właśnie się skończyło) znów wyprowadzi ludzi na ulicę i zmusi Keitę do ustąpienia. I tylko okrzyknięty niebezpiecznym radykałem niekoronowany przywódca opozycyjnego Ruchu Patriotycznego, imam Mahmoud Dicko uspokaja i powtarza, że z pewnością da się znaleźć takie wyjście z sytuacji, które pozwoli prezydentowi zachować posadę, a opozycji zapewni zmiany, jakich się domaga. „Różnimy się z prezydentem, ale wciąż uważam go za swojego brata” – powtarza imam.

Politycy zarówno z rządzącej partii, jak i opozycji wiedzą doskonale, że nie mogą go lekceważyć. Ze wszystkich postaci przewijających się przez dzisiejszą scenę polityczną w Bamako on jeden cieszy się prawdziwym szacunkiem i zaufaniem Malijczyków, jego tylko słuchają i w nim pokładają nadzieje.

Chomejni z Timbuktu

We Francji, dawnej metropolii kolonialnej Mali, imam Dicko nazywany jest „Chomejnim z Timbuktu”. Urodzony w tym starożytnym mieście w rodzinie mułły i liczący sobie 66 lat muzułmański uczony i duchowny przypomina może irańskiego ajatollaha ascetyzmem i surowością obyczajów, a także znajomością islamu oraz muzułmańskiej teologii i prawa (w latach 70., ucząc się i studiując w religijnych szkołach i akademiach w Mauretanii i Arabii Saudyjskiej z powszechnego w afrykańskim Sahelu sufickiego islamu przeszedł do skrajnie konserwatywnej, salafickiej szkoły, popularnej w królestwie Saudów).

Ale nie jest, jak Chomejni, wyznawcą rewolucji, ani nie zamierza przerabiać świeckiej republiki, jaką pozostaje Mali, w wyznaniowe państwo rządzone przez mułłów. Na zarzuty, że miesza islam z polityką odpowiada zwykle, że to, iż jest muzułmaninem nie znaczy, że pragnie podporządkować państwo nakazom wiary, że wyciąganie takich wniosków jest karygodnym uproszczeniem. „Nie jestem politykiem, ale duchownym przewodnikiem” – powiedział w rozmowie z tygodnikiem „Jeune Afrique”. „Mam swoje zdanie na różne sprawy. Jeśli to oznacza politykę, to tak, zajmuję się także polityką”.

Jako przewodniczący Najwyższej Rady Muzułmańskiej w Mali z powodzeniem sprzeciwiał się wprowadzeniu w kraju nowego kodeksu rodzinnego, z którego zamierzano wykreślić m.in. prawo nakazujące żonom posłuszeństwo wobec ich mężów, a w jego miejsce wprowadzić przepisy nakazujące równość płci. Udało mu się też wymusić na władzach usunięcie ze szkół podręczników, nauczających o homoseksualizmie. Od lat walczy też z tzw. westernizacją kultury, prowadzącą według niego do upadku moralności i obyczajów. Jego konserwatyzm, a także pobożność i nieposzlakowana opinia przemawiają do jego 20 milionów rodaków, z których dziewięciu na dziesięciu wyznaje islam, i sprawiają, że od lat uważają imama za swój najważniejszy autorytet we wszystkich sprawach publicznych.

Na scenie politycznej pojawił się, a raczej został na nią wepchnięty już na początku lat 90., gdy wraz z upadkiem komunizmu w Europie wschodniej i końcem globalnej zimnej wojny do Afryki dotarła polityczna odwilż i wymusiła demokratyzację tamtejszych autorytarnych reżimów, wyhodowanych przez Moskwę, Waszyngton czy Paryż. W Mali, które od niepodległości w 1960 roku, pod rządami Mobido Keity (1960-68), głosiciela panafrykanizmu i Zachodniego Sudanu (Mali, Sudan, Benin, Burkina Faso), reinkarnacji dawnego imperium Mali, a potem krwawego wojskowego tyrana Moussy Traore (1968-91) pozostawało w moskiewskiej orbicie wpływów, doszło do pierwszego ludowego powstania i kolejnego zbrojnego przewrotu. Imam Dicko uczestniczył w ulicznym buncie, a potem wspierał rebeliantów, którzy dopilnowali, by zgodnie ze złożoną obietnicą nowy wojskowy dyktator Amadou Toumani Toure rozpisał w 1992 roku pierwsze, wolne wybory.

Przez następnych dziesięć lat Mali żyło biednie (od dziesięcioleci zaliczane jest do najuboższych krajów świata), ale w miarę spokojnie. Przez pierwszych dziesięć lat rządził cywil Alpha Oumar Konare (jedyny chyba w historii afrykański prezydent, który mówił po polsku – studiował na Uniwersytecie Warszawskim, na wydziale historii), a potem władzę w Bamako przejął znowu, ale tym razem wskutek wyborów Amadou Toumani Toure, były dyktator, a teraz już cywil.

Bratobójcza wojna

I gdy w 2012 roku sposobił się do złożenia urzędu po drugiej i ostatniej, dozwolonej, prezydenckiej kadencji, na północy kraju wybuchła wojna, którą wywołali malijscy Tuaregowie, żądający od lat utworzenia własnego, pustynnego państwa na Saharze. Narzekając na prześladowania w Mali, a także Nigrze ze strony czarnoskórych, afrykańskich ludów z południa krajów, zaciągali się na służbę u libijskiego przywódcy Muammara Kadafiego, który nie ufając nikomu, chętnie werbował do swojego wojska cudzoziemskich najemników. W 2011 roku w Libii, wskutek Arabskiej Wiosny wybuchła jednak wojna domowa, Kadafi zginął, a jego kraj został rozdarty między udzielnych watażków. Tuaregowie, splądrowawszy arsenały Kadafiego, wrócili do Mali upomnieć się o pustynną republikę Azawadu.

Malijskie wojsko poddawało im kolejne oazy i miasta prawie bez walki. Zamiast walczyć, żołnierze dokonali w Bamako kolejnego przewrotu i obalili Toure’ego. Do bratobójczej wojny doszło także wśród powstańców i zapatrzeni w al Kaidę dżihadyści pobili Tuaregów, przejęli ich Azawad na własny kalifat i ruszyli dalej, na Bamako. Ich zwycięski marsz powstrzymali dopiero przybyli z odsieczą francuscy spadochroniarze i Legia Cudzoziemska. Po Francuzach, którzy ruszyli zaraz w pościg za rozbitymi dżihadystami, na malijskiej pustyni wylądowało zaraz potem 15 tys. żołnierzy wojsk pokojowych ONZ, by pilnować w Mali porządku i pomóc przeprowadzić nowe wybory.

Zwyciężył w nich Ibrahim Boubacar Keita, dziś 75-letni weteran malijskiej polityki, cieszący się w 2013 roku opinią wytrawnego męża stanu i opatrznościowego. W wyborczym zwycięstwie bardzo pomogło mu wówczas poparcie, jakiego publicznie udzielił mu imam Dicko.

Wyborcza maskarada

Ale drogi imama i prezydenta szybko się rozeszły. Keita nie zaprowadził w kraju ani pokoju, ani porządku, ani dobrobytu. Nie pomogły mu w tym także wyjątkowo nieskuteczne wojska ONZ, ani nawet Francuzi. Pobici dżihadyści w pustynnych kryjówkach szybko skrzyknęli się w nową armię i wrócili z wojną, tym razem nie tyle partyzancką, co terrorystyczną do Mali, a także sąsiednich Nigru i Burkina Faso. Keita zaś jako prezydent okazał się bezradny wobec samowoli i korupcji jego dygnitarzy, a co gorsza, sam zaczął lansować swojego syna, Karima, na następcę. Wybory w 2018 roku, w których zapewnił sobie reelekcję, w Mali uznano za oszukane i już w 2019 roku imam Dicko zaczął występować na opozycyjnych wiecach i oskarżać prezydenta, że zdradził i oszukał swoich wyborców i rodaków.

Kroplą, która przelała czarę goryczy i niezadowolenia Malijczyków, były wiosenne wybory parlamentarne, które Keita uparł się przeprowadzić mimo panującej już epidemii koronawirusa, niezliczonych ataków dżihadystów, a także wywołanej przez nich wojny narodowościowej między pasterzami Fulanami i rolnikami Mandingo i Bambara. Keita nie odwołał wyborów, nawet gdy niedługo przed nimi uprowadzony został przywódca opozycji Soumaila Cisse (do dziś pozostaje w niewoli i nikt nie przyznał się do jego porwania), a jego zwolennicy zapowiedzieli, że zbojkotują elekcję.

Malijczycy pogodziliby się pewnie nawet z tą wyborczą maskaradą (frekwencja sięgnęła ledwie jednej trzeciej, a w Bamako niewiele ponad 10 proc.). Kiedy ogłoszono jednak wstępne wyniki wyborów, okazało się, że rządząca partia wypadła fatalnie i nie będzie miała w parlamencie bezpiecznej większości. Dopiero gdy Trybunał Konstytucyjny kazał w części okręgów wybory powtórzyć i przyznał zwycięstwa i mandaty rządzącym, Malijczycy wyszli na ulice.

Nikt imama nie wybierał na przywódcę ulicznej rewolucji, ale wszyscy, włącznie z przywódcami opozycyjnych partii politycznych natychmiast uznali jego zwierzchność. To pod jego meczetem Salam w dzielnicy Badalabougou gromadzili się przeciwnicy prezydenta, by słuchać jego kazań i  przemówień. A Dicko powtarza wciąż to samo – domaga się, by położyć kres złodziejstwu, korupcji i kumoterstwu, zamiast wojować, dobić targu z partyzantami, odwołującymi się do islamu i dżihadu, wyprosić z kraju wszystkie obce wojska (poza 15 tys. „błękitnych hełmów” w Mali i Sahelu stacjonuje także ok. 5 tys. żołnierzy z Francji), których interwencja rozczarowała Malijczyków, a przedłużający się pobyt – jak Amerykanów w Afganistanie – powoduje tylko coraz większą irytację.
Imam nie podburza do rewolucji ani zastąpienia cywilnych kodeksów szarijatem, prawem koranicznym. Zamiast do islamu odwołuje się raczej do dawnych „złotych czasów” imperium Mali, do patriotyzmu i dumy.

Uliczne rewolucje i lęki Europy

Malijczycy słuchają go także dlatego, że mają już powyżej uszu wszelkiej maści zawodowych polityków, którzy przez ostatnie ćwierć wieku, czy to we władzach, czy w opozycji, skompromitowali się w oczach rodaków w jednakowym stopniu, nikt niczego już od nich nie oczekuje i nikt nie wiąże z nimi już żadnych nadziei.

Prezydenci z sąsiednich państw zdają sobie sprawę, że i w ich krajach rodacy są nimi rozczarowani (a Ghanę, Wybrzeże Kości Słoniowej czy Burkina Faso czekają jeszcze w tym roku wybory) i niewiele trzeba, by wzięli przykład z Mali i wyszli na ulice również w Abidżanie, Akrze, Dakarze czy w Niamej. Ulicznych rewolucji i rebelii na Sahelu i nad Zatoką Gwinejską, ułatwiających ekspansję dżihadystów, obawiają się także przywódcy w zachodniej Europie, oddzielonej od wojennej strefy jedynie Saharą i Morzem Śródziemnym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej