Oswoić brzydką twarz

„Ty się nie bój zmarłych, ale żywych” – mawiała jej babcia. Mniej więcej to samo i ona mówi 113 tysiącom obserwujących jej konto na Instagramie.

26.10.2020

Czyta się kilka minut

 / MARIE VAN DEN MEERSSCHAUT / EAST NEWS
/ MARIE VAN DEN MEERSSCHAUT / EAST NEWS

Śmierć przyszła za pośrednictwem komunikatora Skype, zanim zdążyliśmy się połączyć. A ściślej: „Pełzająca śmierć” Beksińskiego, umieszczona przez nią jako ilustracja do skypowego profilu. – Ona tu zbiera żniwo wbrew murom, które budujemy, wbrew naszym protestom. Lubię ten obraz – powie.

Na co dzień Agnieszka (nazwiska podać nie chce; za dużo wokół jej profilu kontrowersji, także „w branży”). Na Instagramie Pani z Domu Pogrzebowego. Młoda (rocznik 1986), blond włosy, poważna mina przechodząca czasem znienacka w zaraźliwy śmiech.

W godzinach pracy szykuje ciała do pogrzebu: myje, czesze, maluje, ubiera. Po godzinach wrzuca na swój profil posty o śmierci.

Kanapki i termos

Scena z dzieciństwa: jesienny, chłodny dzień, babcia szykuje kanapki i termos. „Idziemy, poodwiedzamy” – mówi. Idą razem na cmentarz.

– Taki klimat wokół tych wizyt budowała, że się nie bałam – opowiada Agnieszka. – Myśmy tam szły na spotkania. Powtarzała: „Nie bój się zmarłych, ale żywych”. Miała też predyspozycje, powiedzmy, paranormalne. Miałam kilka lat, a ona opowiadała mi o tykających zegarach, które nagle przestawały tykać. Albo że coś w nocy spadło, bo ktoś umarł. Nawet to nie było dla mnie przerażające. Ona to przedstawiała jako część życia, a mnie już wtedy ten świat ciekawił.

Z dzieciństwa zapamięta śmierć babci: – Miałam 11 lat, jej odejście mnie bardzo zabolało. Po pierwsze byłam z nią zżyta. Po drugie dlatego, że się z nią nie pożegnałam. Ostatni obraz to jej odjazd do szpitala. I słowa lekarza: „Sądząc po wyglądzie palców, do jutra nie przeżyje”. Nie przeżyła. To była dla mnie wczesna lekcja: jak ważne jest to domknięcie. Gdy odchodził mój dziadek, powiedziałam mu za życia to, co chciałam. I widziałam go po śmierci. A nawet włożyłam mu do kieszeni papierosa.

Jak planować

Post na Instagramie: wielka klepsydra; na usypanym w górnej części piasku siedząca postać. „A co gdybyś już dziś mógł zaplanować swój pogrzeb? – pyta w komentarzu obok Pani z Domu Pogrzebowego. „Wybrać za życia trumnę lub urnę, ubranie, kościół, oprawę muzyczną w kościele i na cmentarzu (...) Pamiętam, jak moja babcia wiele lat przed śmiercią naszykowała sobie ubranie (...) Wtedy byłam zła i nie rozumiałam, dlaczego to robi i o tym mówi. Dziś patrzę na to zupełnie inaczej”.

Pod postem lawina komentarzy. Jedni piszą o życzeniach („Czerwona sukienka, bo to mój ulubiony kolor”), inni o traumie śmierci niespodziewanej („Mama zmarła w wieku 55 lat, nikt nie był przygotowany. Podziwiam Siostrę, bo to Ona przymierzała jedną z sukienek Mamy, w którą zdecydowaliśmy się Mamę ubrać”).


Czytaj także: Posklejaj sobie śmierć - rozmowa z Anną Charko


Kolejny post: czarne szpilki na obcasie. „Buty to dla mnie najbardziej przykra rzecz, która zostaje po zmarłych (...) Jak umrę, proszę pochować mnie w szpilkach z obcasem 10 cm”.

– Dlaczego buty? – pytam.

– Ktoś w nich przeszedł kawał życia: są dla mnie najmocniejszym symbolem zatrzymania, końca – odpowiada Agnieszka. – Anna Przybylska, znana aktorka, która w młodym wieku umarła na raka, przed śmiercią dała na Instagram wpis: „Tyle mam tych new balansów, co teraz z nimi będzie?”.

– Z bliskimi pani o tym rozmawia?

– Mówię mamie, co chcę po niej mieć. I nie chodzi o wartość materialną, ale sentymentalną. „Dobrze, córuniu, weź. Wiesz, gdzie leży” – odpowiada. Wiem też od niej, że chce być pochowana w koronkach, i że woli kremację. A także jaką piosenkę chce mieć na pogrzebie. Podczas pierwszej takiej rozmowy płakałyśmy. A potem było łatwiej. Te rozmowy stają się potem ważne, bo w chwili bezradności wiemy, co robić. Mamy na coś wpływ.

Poczucie wpływu zaburzyła epidemia. W tygodniach wiosennego lockdownu w mszy i pogrzebie mogło uczestniczyć pięć osób. – Byłam świadkiem dramatycznych decyzji: kto wejdzie, a kto zostanie za płotem – wspomina Agnieszka. – Pracownicy niektórych zakładów wynosili głośniki, by do pozostałych docierał choć głos. Wiem, że niektórzy zostali z traumą. Epidemia pokazała, jak ważny jest to dla nas moment.

Pokazy makijażu

Scena z czasów nastoletnich: Agnieszka trenuje na licealnych koleżankach nakładanie makijażu.

I wcześniej, w dzieciństwie: podbiera mamie kosmetyki, pewnego razu brudzi się cała lakierem, innym razem wypija błyszczyk do paznokci.

Po liceum i studiach przez osiem lat pracuje w branży kosmetycznej. – Byłam zatrudniona w perfumeriach – wspomina. – Jako sprzedawczyni, ale i konsultantka. Organizowaliśmy pokazy makijażu. Poza tym dorabiałam prywatnie jako wizażystka, przygotowując kobiety do wesel czy imprez. Tam nauczyłam się, jak likwidować niedoskonałości.

W 2015 r. w życiu prywatnym przeżywa kumulację śmierci: odchodzi pięcioro jej bliskich. – Gdzie się wtedy odwróciłam, był cień. Pytałam siebie, ile może udźwignąć jedna osoba. A równocześnie po dłuższym czasie starań zaszłam w ciążę. Ten rok pokazał mi, jak śmierć przeplata się z życiem.

Jak się nie bać

Kolejny post: twarz umarłego, nad nią dłonie trzymające strzykawkę. „Wielokrotnie wspominałam, jak lubię pracować z wypełniaczem tkankowym (...) Spotykacie się czasem ze stwierdzeniem, że zmarły płakał? To wynik nieumiejętnego wypełnienia gałki ocznej. Wycieka i daje efekt łzy, a rodzina żegnająca swojego bliskiego myśli, że to oznaka życia lub słabości osoby zmarłej. Wypełniaczem można pracować na każdej płaszczyźnie ciała. Kości policzkowe, żuchwa, łuk brwiowy, płatki nosa, usta, żyły, a nawet opuszki palców. Technika idzie do przodu i warto z niej korzystać, szczególnie jeśli ma pozytywnie wpłynąć na to ostatnie pożegnanie i wygląd ciała, któremu, jak zawsze podkreślam, należy się szacunek”.

– Po co nam, żywym, ten „wygląd ciała”?

– Śmierć w jej fizycznym wymiarze jest zawsze brzydka. Więc ją łagodzimy, ocieplamy, przybliżając zmarłego do wyglądu, jaki miał za życia. Do różowawych kolorów twarzy, do ubioru, jaki nosił. Choć nie wszyscy tego chcą. Raz podszedł do mnie klient po pogrzebie: „Wie pani, tata wyglądał dobrze, ale wolałem go bez makijażu”. Szanuję to. Choć inni dziękowali: „Wyglądał tak dobrze, że odważyłam się robić zdjęcia”. Wiem, że pracując profesjonalnie, daję ukojenie.

Heniek, ty się rozluźnij

Scena z roku 2017. Agnieszka idzie na rozmowę kwalifikacyjną, wcześniej przeczytała w ogłoszeniu: „praca biurowa”. W środku wita ją widok i woń drewnianych trumien. Po urodzeniu dziecka chciała coś w życiu zawodowym zmienić – tu trafia przypadkiem.

– Od razu poczułam, że to moje miejsce, i że mnie te trumny nie przerażają – opowiada. – Zaczynałam jako pracownica biura, ale po jakimś czasie opowiedziałam szefowi o swoim wcześniejszym doświadczeniu. Do tej pory ciała przygotowywali zwykli pracownicy. Poprosiłam o możliwość przyglądania się ich pracy. „Kurczę, ja bym to zrobiła lepiej!” – pomyślałam. Nie zwracali uwagi na ułożenie włosów, kosmyki zalegające na ubraniu, brudne buty. Któregoś dnia mówię: „A może i ja bym spróbowała?”. Szef się zgodził.


Czytaj także: Marek Rabij: Gdy ciało staje się słowem


Dziś Agnieszka w jednym z zakładów wykonuje nadal pracę biurową. Z kilkoma innymi – w Warszawie i okolicach – współpracuje jako tanatokosmetolog. Jej obowiązki: pośmiertna toaleta, zabezpieczenie otworów ciała, dezynfekcja włosów, ubieranie. Także wtedy, gdy rodzina – jak większość w ostatnich latach – wybiera kremację.

– Mówi coś pani?

– Zawsze. I może się pan dziwić, ale dzielę tych ludzi na dobrze współpracujących i stawiających opór. Mówię: „Heniek, tam czeka twoja żona i córka. Chcesz ich straszyć wyglądem? Puść te ręce, rozluźnij się, a ja dobrze cię umaluję”. No i Heniek się często rozluźnia. I palce się lepiej układają, i całe ciało. Wierzę, że te duchy gdzieś ze mną są, i się ich nie boję.

– Co jeszcze pani mówi?

– Że mają ładny łuk brwiowy. Albo włosy. Staram się zawsze znaleźć coś pozytywnego. Zawsze też się witam i żegnam. „Dzień dobry”, „szerokiej drogi”.

– A relacje z bliskimi?

– Niektórzy później dzwonią, bo zostali serdecznie potraktowani. Czasami ­jeszcze podczas organizacji pochówku jest śmiech. Pytam, kto leży już w tym grobie. No i ktoś z rodziny się gubi: „Franciszek leży na Hani, albo odwrotnie”. Innym razem są tak przytłoczeni bólem, że jedyne, co mogę zrobić, to im po cichu towarzyszyć.

– Najdziwniejsze zlecenie?

– Nie mam prawa ich tak oceniać. Nawet jeśli różnią się od innych. Raz pogrzeb mamy organizowały nieco ponad dwudziestoletnie córki. Zażyczyły sobie puchowej kurtki i ciepłych kozaków dla mamy. To nasz naturalny odruch: otulić, żeby było ciepło.

Jak płakać

Z Instagrama: „Nie wypada w żałobie słuchać muzyki”; „Dlaczego nie nosisz czarnych ubrań?”; „Jak możesz myśleć teraz o sobie?”; „Dlaczego się uśmiechasz?”.

„Nie słuchaj takich rad – komentuje przytoczone zdania Pani z Domu Pogrzebowego – Przeżywaj żałobę na swój własny sposób i rób to, co ukoi Twój ból. Twój (...) Rób to, co kochasz, i żyj. A jeśli masz ochotę nakryć się kocem i płakać, to rób to”.

Z komentarzy: „Gdy umarła moja kochana babcia (...), świat mi się rozpadł na 8 miesięcy. Nie lubię czarnego koloru, ale nie mogłam założyć niczego innego, nie potrafiłam się zmusić do żadnych rozrywek, płakałam (...) Aż któregoś dnia przyszła nagła ulga. Dopiero po tym oczyszczającym doświadczeniu udało mi się zajść w ciążę. Moja córeczka ma dłonie po mojej babci, i jest to niesamowite, bo trzymając ją za rączkę trzymam jednocześnie dwie istoty, które kocham najbardziej. Dziękuję Ci za ten profil”.

Zaspany kafar w fartuchu

Scena sprzed roku, powtórzona kilka razy: na stoliku wibruje jak oszalały telefon. Te wibracje to dla Agnieszki sygnał: znowu jakaś znana youtuberka poleciła jej profil, albo celebrytka się nań oburzyła. Więc społeczeństwo rusza do internetu – ludzie chcą sprawdzić, o co chodzi. Część już na profilu zostanie, rejestrując się jako „obserwujący” – i o tym powiadamia Agnieszkę jej aparat.

– Skąd ten Instagram?

– Pomyślałam: może warto pokazać tę naszą pracę. Odpowiedzieć na te wszystkie stereotypy: zasapany, gruby kafar w fartuchu, który musi pić w pracy, żeby przetrwać. No i „zarabia na trupach i nieszczęściu”.

W sierpniu 2019 r. wybucha skandal. Profil „Pani z Domu Pogrzebowego” poleca znana blogerka. Agnieszka słyszy rano wibracje: w ciągu jednej doby z wcześniejszych 500 zrobiło się 5 tysięcy obserwujących. A potem jest głos aktorki Soni Bohosiewicz. Zarzuca autorce profilu epatowanie śmiercią (dziś Bohosiewicz nie chce wracać do sprawy).

– Bałam się oddychać: z jednej strony celebryta, z drugiej anonimowa matka. Zawiesiłam konto. Mimo że na zdjęciu, o które poszło, pokazałam tylko nasadę włosów, i nikt nie miał prawa na tej fotografii nikogo rozpoznać. Ludzie mnie wyzywali, słali wiadomości, że profanuję zwłoki itd. Ale z drugiej strony: „Robisz super rzeczy, łamiesz tabu”. Po jakimś czasie odblokowałam konto. I okazało się, że jest 47 tys. obserwujących.

Teraz ma ich 113 tys. W przestrzeni rzadko kojarzonej ze śmiercią – choć Instagrama trudno dziś etykietować (ma on tylko w Polsce kilka milionów użytkowników i coraz bardziej zróżnicowaną treść), potocznie nadal kojarzy się z obrazami świata lekkiego, łatwego i przyjemnego. Strojami, potrawami, pięknymi i młodymi ciałami.

– Po co u pani te fragmenty ciał, trupie jady, techniczne opisy?

– Możemy o śmierci zawsze rozmawiać „ładnie”, sprowadzając ją do emocji, żałoby. Ale ona ma też tę brzydką twarz, której się wielu z nas boi. Chcę te lęki oswajać – mówi Agnieszka.

Trzynaście tysięcy śmierci

O opinię na temat jej profilu proszę Anję Franczak, pierwszą polską towarzyszkę w żałobie, czyli osobę pomagającą w radzeniu sobie ze stratą. Dorastała w Chorwacji i Niemczech, w 2015 r. sama przeżyła stratę – podczas ciąży zmarło jej dziecko (rok temu opowiedziała o tym i o swojej pracy „Tygodnikowi Powszechnemu”). Właśnie założyła Instytut Dobrej Śmierci – „przestrzeń dialogu i edukacji o przemijaniu, śmiertelności i sprawach ostatecznych” – zapraszając do współpracy m.in. Panią z Domu Pogrzebowego.

– Wcześniej śledziłam podobne profile w innych krajach: pracownicy bądź właściciele domów pogrzebowych w Niemczech, Anglii czy USA piszą o swojej pracy, edukują, łamią stereotypy – mówi Franczak. – W tym polskim profilu najciekawsze są reakcje. Setki historii, które być może gdzie indziej nie mogłyby wybrzmieć. Dla mnie to jest wirtualna strefa bez tabu.


Czytaj także: Alma znaczy dusza - rozmowa z Anją Franczak


– A ta fizyczność śmierci: nie razi cię? – pytam.

– Przy bardziej drastycznych treściach są ostrzeżenia: kto nie chce, nie wchodzi. Swoją drogą, ciekawy jest ten sprzeciw, bo zawsze istnieje w kontekście kultury. Było wiele momentów, gdy coś takiego było normalne. Weźmy np. nurt pośmiertnej fotografii w XIX-wiecznej Anglii.

– A może ten sprzeciw to wypadkowa czasów, w których wypieramy widok śmierci?

– Dzisiaj jest wielu ludzi, którzy nigdy nie widzieli zmarłego. A równocześnie epatujemy obrazami śmierci w popkulturze. Widziałam dane, według których statystyczny amerykański nastolatek widział już 13 tysięcy śmierci w filmach czy grach. Tylko że to nie jest prawdziwa śmierć. Tę wypieramy. A nasz lęk przed tym, czego nie znamy, jest znacznie większy. Wiem to po sobie: w mojej rodzinie ciało zmarłego natychmiast znikało, w efekcie czego ja się tego widoku panicznie bałam. Aż zobaczyłam go w dorosłym życiu, na praktykach w domu pogrzebowym. To nie był widok piękny, a jednak mnie uspokoił.

Jak rozmawiać

Z Agnieszką rozmawiamy popołudniową porą: za jej plecami widzę fragment łóżeczka i regału na książki dla dzieci. Pytam, jak przechodzi się z trybu pracy w tryb życia. Odpowiada, że wraca do domu – jak z każdej innej pracy.

– A pani dzieci? Wiedzą?

– Wiedzą, a nawet mnie odwiedzają. Chodzą swobodnie, dotykają trumien. Pytają, dlaczego ta jest taka, a tamta taka.

– Jak rozmawiać z dziećmi o śmierci?

– Nie ukrywać, że jest. Oszukując, że dziadek wyjechał lub zniknął, przed niczym ich nie chronimy. Rozmawiajmy, a gdy ktoś umrze, starajmy się wyczuć, czy chcą pożegnać babcię lub dziadka.

– Pani rozmawia?

 

– Rozmawiam, choć raz się rozkleiłam. Córeczka mówi przed snem: „Mamusiu, boję się, że babcia kiedyś umrze”. Odpowiedziałam: „Tak, umrze, ale zrobimy wszystko, żeby być wtedy razem, i żeby jej było dobrze”. To cholernie trudne rozmowy, ale gdy już się je odbędzie, to potem jest łatwiej. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2020