Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Odwiedziłam niedawno rok 2000. Mniej więcej, bo z perspektywy czasu przełom mileniów w Polsce wydaje mi się długą, monotonną erą, przyjemną jak brnięcie w błocie pośniegowym i ścieranie sadzy padającej na twarz w burym styczniu. Albo jak miasto wojewódzkie, w którym po szkole nie ma dokąd iść, a ulice wymierają po siedemnastej, bo i tak nikt nie ma pieniędzy. Albo jak beznadziejnie długie trasy rozklekotanym autobusem z i do szkoły, których jedynym plusem była możliwość odsłuchania na ogół całej kasety zawierającej najprawdopodobniej black metal.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Kasety kupowałam na dawnym katowickim dworcu, który wówczas, jeszcze przed przebudową, cieszył się sławą olbrzymiej, zaniedbanej i chaotycznej arki oferującej życiowym rozbitkom transformacyjnej Polski niepewne schronienie. Niektórzy bali się tam przebywać, ale dla mnie było to miejsce zupełnie normalne, służące spotykaniu się „pod zegarem”, wymianie komiksów, a do tego ciekawe ze względu na małe sklepiki typu nora. Sprzedawały one kasety, amulety, przed którymi przestrzegano na katechezie, oraz koszulki z gumowatym nadrukiem, siejące małą panikę moralną (nawet dyrektorka naszej szkoły, zaniepokojona obecnością koszulek Cradle of Filth na naszych chudych torsach, zwołała apel – trafiając kulą w płot, bo tak się złożyło, że metale należeli do wzorowych uczniów). Na Śląsku subkultury żyją dłużej niż gdzie indziej i nigdy nie przestałam widywać w moim hajmacie ramonesek, długich piór i plecaków typu kostka, ale sklep, który zawierał wszystkie te elementy w 2022 r., nieco mnie zaskoczył. To była przyjemna wycieczka, choć wiedziałam, że dzisiaj takie zakupy pełnią już inną rolę. Moim rówieśnikom zapewniają nostalgiczną wycieczkę, a młodszym – możliwość skompletowania mundurka „w klimacie”, choć to czasami raczej LARP dawnych subkultur niż ich kontynuacja.
Spotykam się niekiedy z pełnymi rozczarowania głosami, że dzisiaj kultury młodzieżowej już nie ma. Ostatnio trafiłam na taki akt narzekania w internecie przy zdjęciu przedstawiającym punków pod sklepem rzeźnika. Podpis „Polska, początek lat 90.” wprowadzał w błąd, kierując myśli odruchowo w stronę „panie, kiedyś to było”. Tymczasem zdjęcie pochodziło z festiwalu w Jarocinie, można więc powiedzieć, że widzimy na nim punków w strojach galowych. Na co dzień zapewne prezentowali się nieco grzeczniej. To dziś łatwiej w Polsce trafić na punka wyglądającego zupełnie jak z Londynu czasów Sex Pistols czy gota bardziej gotyckiego niż ulubieni artyści Tomasza Beksińskiego. Różnica jest taka, że skompletowanie stroju w stylu subkulturowym jest o wiele prostsze (wystarczy szukać po odpowiednim hasztagu), można też bez problemu znaleźć instrukcje dotyczące poszczególnych estetyk – bo właśnie to słowo zastąpiło „subkulturę”. Zazwyczaj też wizualna i muzyczna strona górują nad pozostałymi. Eksploracje ideologiczne, a zwłaszcza wyprawy w autodestrukcyjne rejony – w tym przypadku upodobanie do tanich win i bójek ze skinami – to faktycznie przeszłość i w takim znaczeniu rzeczywiście subkultur nie ma. Dawniej były one odpowiedzią na brak perspektyw, nudę i biedę wśród młodych, tak w Londynie w 1977 r., jak w Katowicach w 1999 r. – i nie ma znaczenia, jak bardzo takie inicjatywy podgrzewali i kapitalizowali menedżerowie i biznesmeni, one zawsze do pewnego stopnia wypływały z realnych pobudek. O tym, jak wyglądało to w metalu, więcej napisał ostatnio w swojej książce Jarek Szubrycht, kiedyś lider Lux Occulta. Pojawiły się też nurty zupełnie nowe i dla starych załogantów zapewne niezrozumiałe, jak otaku, cosplayerki i k-popiary. Osobiście bardzo im kibicuję – spełniają moje osobiste marzenie z pierwszej klasy liceum, kiedy sama marzyłam o takich strojach.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Popadać w nostalgię niespecjalnie warto. Robimy błąd z optymizmu, zakładając, że człowiek szukający alternatywy wobec społecznego standardu musi myśleć samodzielnie i krytycznie, a bywa całkiem odwrotnie. Przypominam sobie kilka osób, które utkwiły mi w pamięci za sprawą upodobania do nie zawsze mądrej transgresji, a których pragnienie poszerzenia sobie umysłu otwarło go tak bardzo, że do środka wpadły zupełne dyrdymały, za czym szło jednak poczucie bycia oświeconym i odmowa przyjęcia do wiadomości, że człowiek bywa omylny. W życiu publicznym, polskim i nie tylko, można też znaleźć kilka przykładów na prawdziwość maksymy „i hipisi będą łysi” (nie w znaczeniu utraty owłosienia, lecz zapisania się ideowo raczej do skinów). Z czasem doceniam jednak to, co inni subkulturom zarzucają: że przesłaniają „prawdziwy świat”. Cieszę się, że mając 17 czy 18 lat angażowałam się głównie w okołomuzyczne pasje, ewentualnie rozmaite „książki zbójeckie”. Dzięki temu niemal jedyne wspomnienia, jakie zachowałam z tamtych raczej niewesołych czasów – i pod względem ogólnego poziomu życia w Polsce, i mojej własnej antypatii do siebie, szkoły i świata dookoła – dotyczą muzyki, wiedzy tajemnej i tego, kto był bardziej „autentyczny”. To mój ulubiony eliksir zapomnienia.©