Odejście nie jest końcem

Nie możemy sobie pozwalać na małostkowość. O tych, którzy zrzucili sutannę, słyszy się czasem ze strony księży: „No proszę, taki był święty, stawiali go za wzór, a odszedł”. W takich postawach nie ma nic z Ewangelii.

01.07.2013

Czyta się kilka minut

TOMASZ PONIKŁO: Z kapłaństwa odeszli w ostatnich latach znani księża. Można mówić o tendencji wzrostowej?

BP ANDRZEJ CZAJA: Nie znam statystyk, ale nie wyczuwam takiej tendencji. Jako biskup opolski mogę powiedzieć, że przez szereg lat nic się w tej materii nie zmienia. Odejścia były, są i będą. Wrażenie, iż jest ich więcej, wynika z nagłośnienia pojedynczych, bardziej spektakularnych przypadków.

Ma Ksiądz Biskup kolegów, którzy zrzucili sutanny?

Jestem akurat biskupem, którego droga kapłańska znaczona jest wieloma odejściami księży. I to księży bardzo mi bliskich, z którymi żyłem jak brat. Z dwoma z nich – w konwikcie przy KUL-u. Nadal mam z nimi bardzo dobre relacje. Otrzymali dyspensę papieską, przyjęli sakramenty małżeństwa. „Nie tak się to miało skończyć – mówiliśmy nieraz między sobą – ale tak już jakoś się stało”.

Odejścia biorą swój początek z rozluźnienia życia duchowego. U podstaw leży kryzys tożsamości, który rodzi się z osłabienia więzi z Jezusem. Jeżeli nawet nie zamarło w kapłanie życie duchowe, to jest zwykle zostawione ugorem. Wtedy zaczyna w człowieku przeważać to, co ludzkie. Pojawiają się problemy, które chcemy rozwiązać własnymi siłami, nie prosząc o to Boga. I nie potrafimy sobie poradzić. Pojawiają się rozgoryczenie i żal, pogłębia się samotność. Przychodzi kieliszek, innym razem kobieta, bywa, że jedno i drugie. Zazwyczaj jest tak – choć może to dziwnie zabrzmieć – że ksiądz znajduje pocieszycielkę. Spotyka kobietę, która zwykle też jest na rozstaju dróg, też czegoś szuka. I tak się razem, jak mówimy na Śląsku, „zwąchają”.

Przed tymi wszystkimi księżmi, których osobiście znam, a którzy odeszli z kapłaństwa – chylę czoło. Szanuję ich, bo nie żyją na dwa fronty, a niektórzy z nich mogliby. Szanuję ich, bo styl ich odejścia był odpowiedzialny i nie obwiniali za nie Kościół, lecz potrafili przyznać się do błędu. Szanuję ich też dlatego, że dzisiaj przykładnie żyją i można być zbudowanym, obserwując ich małżeńską codzienność, to, jak wychowują dzieci, jak praktykują wiarę.

Dlaczego odeszli z kapłaństwa?

W dwóch przypadkach sprowadzili na ten świat potomstwo, w czterech innych – nie mogli już żyć bez jednej, konkretnej kobiety – zakochali się z wzajemnością.

Ochrzcił mnie ksiądz, który pochodził z mojej parafii. Udzielał mi tego sakramentu jeszcze jako diakon, później przyjął święcenia prezbiteratu. Po paru latach odszedł jednak z kapłaństwa. A ja noszę jego imię. W roku, w którym się urodziłem, w mojej parafii święconych było dwóch księży: Konrad i Andrzej. Mimo różnicy zdań rodziców przeważyło zdanie mojej mamy – noszę więc imiona Andrzej Konrad. Ksiądz Konrad jest teraz emerytowanym kapłanem w Niemczech. Los mojego imiennika był inny. Studiując na KUL-u poznał kobietę, z którą później się związał. Narastało w nim napięcie, nie wiedział, po której stronie się opowiedzieć. Sięgnął po alkohol. Gdy znajomy z roku, pracujący na parafii w Niemczech, poprosił go o wakacyjne zastępstwo, po powrocie z urlopu parafianie robili mu gorzkie wyrzuty: „Kogo nam tu ksiądz przysłał? Ten ksiądz wychodził pijany do ołtarza!”. Po tym zastępstwie odszedł z kapłaństwa i zamieszkał z kobietą w Świdniku.

Któregoś roku odbieram telefon. Mężczyzna przedstawia się i pyta: „Czy ksiądz mnie zna?”. „Oczywiście, tak się składa, że ksiądz – tak się do niego zwracałem podczas tej rozmowy – mnie chrzcił”. Cisza. Zablokowało go kompletnie. „Słucham, co ksiądz chce mi powiedzieć?”. W końcu mówi: „Chciałem się z księdzem spotkać”. „Bardzo chętnie, ale dopiero po wakacjach, bo jeszcze dziś wieczorem na dwa miesiące opuszczam Lublin”. „Dobrze, dobrze”. Ale już nie znalazł odwagi, żeby się odezwać. Nie spotkałem go już nigdy w życiu poza dniem swojego chrztu.

Zmarł niespodziewanie. Proboszcz naszej rodzinnej parafii odezwał się do mnie z informacją o jego śmierci i z problemem: „Co my teraz zrobimy z tym Andrzejem?”. W tym czasie w ścianę cmentarnej kostnicy proboszcz chciał wmurować kamienną tablicę i wypisać na niej nazwiska kapłanów, którzy z parafii pochodzili i księży proboszczów, którzy u nas posługiwali w XX w. „Wypiszemy tego Andrzeja czy nie?”. Odpowiedziałem: „Wypiszemy”. „Ale co my ludziom powiemy?”. „Prawdę. Wcześniej musimy tylko zrobić jeszcze jedną rzecz: zapytać, czy jego matka sobie tego życzy”. Pojechałem do niej, znaliśmy się zresztą, bo była moją przedszkolanką. „Ja? Jeżeli wy się nie boicie, co ludzie powiedzą, to ja mogę się tylko cieszyć. Bo jak on się znajdzie na tej tablicy – tłumaczy mi mama Andrzeja – to parafianie będą się za niego modlić, a i ludzie przychodzący nieraz na cmentarz pomodlą się za wypisanych księży. Jemu zaś z pewnością bardzo tej modlitwy potrzeba...”.

Było akurat zakończenie rekolekcji parafialnych, kiedy ukończono prace nad tablicą. W kościele zgromadzili się wierni, księża i zakonnicy. Proboszcz poprosił, żebym to ja, jako pochodzący z parafii, wyjaśnił naszą decyzję zamieszczenia na tablicy księdza, który odszedł. Byłem zdumiony powagą odbioru. Ludzie bardzo pozytywnie przyjęli nasz gest: „Dobrze, żeście nie zapomnieli o nim, nie zostawili go”.

Cały proces, który kończy się odejściem z kapłaństwa, to ogromny dramat. Nie powinniśmy zbyt łatwo tego osądzać. Trzeba pamiętać, że choć taki człowiek jest zawieszony w posłudze kapłańskiej, to jednak już do końca życia nosi w sobie znamię sakramentu święceń.

Towarzyszył Ksiądz Biskup znajomym kapłanom w podejmowaniu decyzji o odejściu?

Tak, parę razy. Jeżeli dziecko było poczęte, upewniałem kolegów, że powinni odejść. Jeśli do takiej sytuacji dochodziło, kiedy byłem już biskupem, zapewniałem: „Na ile będę mógł, pomogę ci, ale powinieneś odejść. Jak wzbudziłeś życie, to jesteś za nie odpowiedzialny. Na jednej szali leży święty dar kapłaństwa, na drugiej – święty dar życia. Nie powinieneś był tego daru życia wzbudzać, bo raz już wybrałeś. Przyłożyłeś rękę do pługa i nie powinieneś oglądać się wstecz. Niestety postąpiłeś inaczej i jesteś odtąd odpowiedzialny za twoje dziecko i jego matkę”.

Nigdy nie zwodzę księży propozycją: „Porozmawiamy, zatuszujemy, a ty tylko będziesz płacił”. Robię odwrotnie – nawet, jeśli oznacza to dla mnie pogrzebanie wielkiej nadziei, jaką wiązałem z określonym kapłanem.

Natomiast w sytuacji, kiedy dziecko nie zostało poczęte, a kapłana gnębią rozterki, rozmawiamy inaczej: „Czy jesteś pewien, czy nie potrafisz bez tej kobiety żyć, czy jest to miłość z wzajemnością, czy nie potrzebujesz jeszcze chwili czasu w odosobnieniu, by to wszystko przemyśleć?”.

Często namawia Ksiądz Biskup do pozostania?

Dwa razy zdarzyło mi się z przekonaniem namawiać księży, by nie odchodzili, bo mogą przezwyciężyć to, co się wydarzyło. Kiedy pytali, czemu tak mówię, odpowiadałem, że nie jestem przekonany o autentyczności ich miłości. Jednak obaj odeszli. W jednym przypadku małżeństwo trzeba uznać za fiasko, gdyż funkcjonuje jako związek z rozsądku. Żyją dla dzieci, które potem przyszły na świat, ale między nim a nią nie ma żadnej więzi. W drugim przypadku na szczęście wszystko układa się dobrze. Brzmią mi jednak w głowie słowa jednego z nich, bliskiego jak brat: „Wiedziałem, że wybieram krzyż – mówił już po odejściu. – Byłem nieodpowiedzialny, rozkochałem ją w sobie i nawet potem próbowałem uciekać, na dwa lata odłączyłem się od niej, ale sumienie nie dawało mi spokoju, bo widziałem, jak przez tę moją ucieczkę ona więdnie. Wiedziałem, że wybieram krzyż, ale nie wiedziałem, że aż tak ciężki”. Akurat oni są teraz zgodnym małżeństwem, obawiam się jednak, że mimo wszystko on jest nadal bardziej księdzem niż mężem; daje jednak z siebie wszystko, aby być razem i nie zasmucać żony.

Odchodzącym księżom mówię, jak wygląda życie „po”. Miałem już taką przykrą sytuację, kiedy żona jednego z kolegów, który zrzucił sutannę, przyszła do mnie jako przyjaciela męża, prosząc: „Pomóż mi zrobić z niego męża, bo ja mam w domu księdza”. Dziwna to sytuacja, kiedy jeden ksiądz przekonuje drugiego, że skoro tak wybrał, to teraz ma być na pierwszym miejscu i z pełnym oddaniem mężem i ojcem... Z dawnego życia zachęcam do praktykowania modlitwy, w tym do odmawiania brewiarza. Z tego, co widzę, wielu byłych kapłanów modli się nim nadal.

Co sądzi Ksiądz Biskup o głośnych przypadkach zrzucenia sutanny, które zdarzały się w ostatnich latach?

Odejścia w świetle fleszy są niedojrzałymi zachowaniami, które tylko szkodzą samej sprawie. Opierając swoją wiedzę o odchodzących z kapłaństwa na bazie tego typu zachowań, wielu księży zasępia się i zamyka na tych, którzy odeszli, a których znają. Tymczasem większość kapłanów, którzy odeszli, to ludzie skruszeni, „kościelni”, modlący się, z żywą wiarą, wspaniale wychowujący dzieci, kochający żony, umiejący zawierzyć Bogu.

Dziś bardzo potrzebne jest otwarcie się na kapłanów, którzy odeszli. Kościoła nie stać na to, żeby trzymać ich na bocznym torze. W większości są to ludzie uformowani, doświadczeni, dojrzali w wierze. Weszli w konflikt z dyscypliną kościelną, więc Kościół ich suspenduje. Ale potem, po uzyskaniu dyspensy, ten sam Kościół zezwala im na zawarcie sakramentu małżeństwa. W moim przekonaniu zachowujemy zbyt duży dystans w stosunku do tych ludzi, mimo że uporządkowali już swoje więzi z Bogiem i Kościołem. Można by im było nieraz więcej zaproponować, więcej dać.

Nie możemy sobie pozwalać na małostkowość. Słyszy się czasem ze strony niektórych księży: „No proszę, taki był święty, stawiali go za wzór, a odszedł”. Albo: „Niech teraz poczeka, niech odpokutuje; ja bym mu nie dał tak szybko dyspensy”. W takich postawach nie ma nic z Ewangelii. Bywa natomiast – i czasem wychodzi na jaw – że tak „nieprzejednany” sam nie dostaje, a wytykając grzechy innym łatwo usprawiedliwia swoje zaniedbania. I tanio uspokaja swe sumienie – bo przecież trwa, a tamten odszedł. Nieważne, że jest mierny, bo we własnej opinii Bogu „wierny”.

Jak konkretnie Kościół w Polsce może się otworzyć na byłych kapłanów?

Wiadomo, że nie mogą oni nauczać, co zwykle zostaje jasno zastrzeżone w dyspensie. Skoro naruszyli ład i dyscyplinę Kościoła, trudno, żeby teraz w jego imieniu uczyli. To jest klarowne, uzasadnione i jasne. Ale mamy wiele innych możliwości działania w Kościele.

Na przykład nauka – kompetentny teolog mógłby być doradcą biskupa. Albo różnego rodzaju ośrodki wychowawcze i terapeutyczne – mężczyzna, który ma swoją rodzinę, a równocześnie ma w sobie „zmysł” Kościoła i jest człowiekiem żywej wiary, mógłby w nich pracować, a nawet nimi zarządzać. Jest też sfera posługi socjalnej – może pracować w domach pomocy społecznej czy zwłaszcza w hospicjach, gdzie – w sytuacji nadzwyczajnej, kiedy umiera człowiek, a obok nie ma księdza – mógłby nawet udzielić rozgrzeszenia.

Wobec braku księży nie stać nas na odsunięcie i trzymanie na dystans tych, którzy odeszli. Otrzymując dyspensę z powrotem znaleźli się w centrum życia Kościoła! Nie można więc ich traktować jak zepchniętych na margines. To są zazwyczaj, zwłaszcza od chwili otrzymania papieskiej dyspensy, wyjątkowo wdzięczni członkowie Kościoła – za to, że Kościół ich na nowo zaakceptował i daje szansę. Widzę, jak bardzo garną się do działania w Kościele, potrzebują tego i chcą jakby naprawić to, co zepsuli; zadośćuczynić Bogu i Kościołowi.

Wiem też, jak dramat odejścia dotyka rodziców takiego kapłana. Pamiętam spotkanie z rodzicami przyjaciela, już kilka lat po tym, jak odszedł, ale jeszcze zanim otrzymał dyspensę. Kiedy wyszedł na moment z pokoju, jego matka zapytała mnie wprost: „A czy ten nasz syn ma jeszcze szansę na zbawienie?”. Zobaczyłem wtedy, co dzieje się w najbliższych, jak bardzo zajmuje ich serce bojaźń i lęk o zbawienie syna, czy aby nie będzie na wieki potępiony, wyklęty? Jakże bardzo im ulżyło, gdy usłyszeli o możliwości zbawienia syna, jeśli zachowa w sercu żywą wiarę... Parę lat później, na ślubie syna, matka ta złapała mnie za rękę i rzekła: „Teraz mogę już spokojnie umrzeć”.

Trzeba zawierzyć Bogu. Bóg jest Bogiem wiernym, nie opuszcza nas. Jak inaczej odczytać odejścia księży? Z ludzkiego myślenia rodzą się okrutne słowa: „Ten to już będzie przeklęty”. Wcale nie, nie będzie, to jest tylko ludzkie myślenie. Powiem więcej: biedny jest ksiądz, który prowadzi podwójne życie. Tkwiąc w grzechu, bez podjęcia trudu nawrócenia, faktycznie jest daleko od Boga. Jeśli jednak uznał swoje przewinienia, wybiera wierność życiu, które wzbudził, i odpowiedzialnie żyje jako mąż i ojciec, to jestem święcie przekonany, że Bóg mu towarzyszy; jest z nimi i im błogosławi!


Wywiad jest fragmentem książki, która ukaże się jesienią tego roku.


Bp ANDRZEJ CZAJA (ur. 1963 r.) jest od trzech lat biskupem diecezjalnym opolskim. W ramach prac Konferencji Episkopatu Polski kieruje m.in. Komisją Nauki Wiary.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2013