Ocalenie

Laureatka tegorocznego literackiego Nobla mówi o sobie, że jest „artystą, socjologiem, duchownym, psychoanalitykiem, historykiem i dziennikarzem”.

11.10.2015

Czyta się kilka minut

Swietłana Aleksijewicz, maj 2014 r. / Fot. Ulf Andersen / GETTY IMAGES
Swietłana Aleksijewicz, maj 2014 r. / Fot. Ulf Andersen / GETTY IMAGES

Już w ubiegłym roku Swietłanę Aleksijewicz wymieniano jako główną kandydatkę do Nagrody Nobla. Również tej jesieni jej nazwisko pojawiało się w medialnych spekulacjach, miało też najwyższe notowania (3:1) u bukmacherów. Zaskoczenia zatem nie było; pojawiło się natomiast zadziwiająco dużo komentarzy podważających uzasadnienie werdyktu.

Tak naprawdę – mówili jedni – kapituła postanowiła uhonorować literacki reportaż, docenić współczesne pisarstwo non-fiction. Niektórzy twierdzili nawet, że to ukłon w stronę twórczości Ryszarda Kapuścińskiego, który zmarł w styczniu 2007 r., a na jesieni miał podobno otrzymać noblowski laur. Inni dodawali, że jej szanse zwiększał parytet (w historii tej nagrody od 1901 r. tylko trzynaście razy wskazywano na kobietę) oraz pochodzenie (ostatnim rosyjskojęzycznym laureatem był Josif Brodski w 1987 r.).


CZYTAJ TAKŻE:


Najczęstsze jednak były głosy, że to kolejny politycznie motywowany wybór sztokholmskich akademików. Jak wiadomo, Aleksijewicz krytykuje „antynarodową dyktaturę” Aleksandra Łukaszenki – za to, że hamuje proces kształtowania się białoruskiej tożsamości. Po jego dojściu do władzy państwowe wydawnictwa zaprzestały publikowania książek pisarki, a ona sama na znak protestu wyemigrowała. Przede wszystkim jednak Aleksijewicz słynie z brutalnie szczerych opowieści o zbrodniach radzieckiego systemu i z bezlitosnej wiwisekcji psychiki „czerwonego człowieka”, który jej zdaniem „siedzi jeszcze w skórze Rosjan” i innych mieszkańców krajów postsowieckich. Nobel dla Aleksijewicz miałby być zatem kuksańcem wymierzonym Putinowi, który uważa rozpad ZSRR za największą katastrofę geopolityczną XX stulecia, i który odnowił kult Stalina oraz rozwija imperialną politykę zagraniczną na Kaukazie, na Krymie, a ostatnio w Syrii.

Być może jest w tym sporo racji, wszak niejedną Nagrodę Nobla (Aleksander Sołżenicyn, Pablo Neruda, Heinrich Böll, Czesław Miłosz, Dario Fo) można skojarzyć z doraźną polityką. A jednak nie przystoi mówić, że główną zaletą tego pisarstwa jest jego antytotalitarny wydźwięk. W uzasadnieniu Akademii czytamy, że pisarka nagrodzona została za „polifoniczne dzieła, które są hołdem dla cierpienia i odwagi w naszych czasach”. Aleksijewicz, która z reguły wystrzega się patosu, definiuje swoje pisarstwo bardziej powściągliwie i precyzyjnie – jako „powieść głosów”, którą piszą za nią „mali ludzie wielkich utopii”.

Milionowa armia kobiet

Urodziła się w 1948 r. w Stanisławowie. Jej matka była Ukrainką, ojciec Białorusinem, ojczyzną – sowiecka Rosja. Aleksijewicz deklaruje przynależność do tych trzech słowiańskich narodów, ale określa się też mianem „człowieka radzieckiego”. Chodzi rzecz jasna o bagaż czterdziestu lat życia w Kraju Rad, ale kluczowe wydają się wczesne, dziecięce doświadczenia, na których położył się cień wojny.

Ojciec pisarki jako niespełna osiemnastolatek rzucił studia dziennikarskie i zgłosił się na ochotnika do armii. Walczył pod Stalingradem, wierzył niezłomnie w słuszność sprawy, a zaraz po wojnie wstąpił do partii (której był wierny do końca życia – kazał pochować się z legitymacją partyjną). Do Stanisławowa przyjechał jako mundurowy wraz z Armią Czerwoną stacjonującą w Ukraińskiej SRR. Pisarka pamięta niechęć, jaką otaczano „sowieckich”. Pamięta też ciężkie milczenie ojca, który nie chciał mówić o wojnie, a równocześnie żywą obecność wojny w opowieściach kobiet. Po demobilizacji taty rodzina przeniosła się na białoruską wieś, na której niemal wcale nie było mężczyzn. Swietłana dorastała pośród szerokich pól skrywających masowe groby i pośród wysokich głosów opowiadających o śmierci – głosów starszych kobiet, przesiadujących na ławkach przed domami i oddających się rozpamiętywaniu. A przy tym była pionierką i komsomołką, nosiła odznakę z młodym Leninem i żałowała, że nie było jej dane wziąć udziału w rewolucji. Jej wrażliwość ukształtowała się na styku wielkich narracji historycznych, zmanipulowanych przez władzę, i mowy żywej pamięci.

Towarzyszyło jej poczucie niedopasowania. Oficjalnych tez radzieckiej historiografii nie dało się pogodzić z pamięcią świadków: triumfalnej kolektywizacji rolnictwa z przypadkami kanibalizmu podczas Wielkiego Głodu na Ukrainie, braterskiej pomocy narodowi afgańskiemu z kontyngentami cynkowych trumien itd. Wówczas pomyślała, by zostać dziennikarką i obnażyć te przekłamania i przemilczenia.

Po ukończeniu studiów dziennikarskich Aleksijewicz przepracowała wiele lat jako redaktorka i korespondentka regionalnych gazet, w końcu zrozumiała jednak, że w oficjalnej przestrzeni publicznej, objętej prewencyjną cenzurą, nie uda jej się przemówić pełnym głosem. Dlatego pewnego dnia wzięła urlop, za pożyczone pieniądze kupiła magnetofon szpulowy i zaczęła jeździć po całej Rosji, by nagrywać wspomnienia weteranek wojennych. W 1983 r. ukończyła książkę i nadała jej tytuł „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Cenzura wstrzymała tekst i oskarżyła autorkę o „pacyfizm, naturalizm oraz podważanie heroicznego obrazu kobiety radzieckiej”. Dopiero dwa lata później, w okresie pierestrojki, dzięki osobistej interwencji Michaiła Gorbaczowa doszło do publikacji. Ogromny sukces tego reportażu (dwa miliony sprzedanych egzemplarzy!) pozwolił autorce poświęcić się wyłącznie pracy twórczej.

Pisała o sprawach niewygodnych. W Rosji Wielka Wojna Ojczyźniana to do dziś przedmiot świeckiego kultu i część męskich rytuałów wspólnotowych. Bohaterkami reportażu są weteranki, które nie mogły znaleźć miejsca w patriarchalnym społeczeństwie. Skala zjawiska poraża, chodzi bowiem o blisko milionową armię kobiet, które walczyły z nazistami na tych samych warunkach co mężczyźni. Narażały życie, oglądały śmierć i padały ofiarami gwałtów, a po przejściu do cywila musiały zatrzeć ślady niedawnej przeszłości, o której nikt nie chciał słyszeć. Uważano je, zgodnie z szowinistycznym stereotypem, za markietanki czy „materace dla facetów”. Najpierw nakłoniono je do „złożenia ofiary na ołtarzu ojczyzny”, a następnie do wymazania wspomnień i wejścia na rynek matrymonialny, na którym brakowało kawalerów. Mężczyźni narzucali im kolejne role do odegrania – pielęgniarek i żołnierek, żon i matek – i odmawiali dostępu do sfery symbolicznej. Zmusili je do milczenia i ukradli im zwycięstwo.

Chór solistów

Przy okazji zbierania materiałów do książki Swietłana Aleksijewicz zrozumiała, że jej misja polega na użyczaniu głosu tym, którzy są go pozbawieni. Od tej pory szczególną atencją darzyła wykluczonych, bezbronnych, złamanych przez los i przegranych. Poczęła spisywać polifoniczną opowieść o zwykłym człowieku zamieszkującym komunistyczną utopię i wegetującym na jej ruinach. Rozwinęła autorski projekt, który skojarzyć można z tym, co współczesna humanistyka nazywa historią mówioną, oddolną albo ratowniczą. Mówioną, bo skupioną na opowiedzianym podmiotowym doświadczeniu, na subiektywnym i fragmentarycznym obrazie przeszłości. Oddolną, bo alternatywną wobec dominujących narracji, wobec historii politycznej, w której główną rolę odgrywają władcy i generałowie. Wreszcie ratowniczą, czyli taką, która udostępnia pomijane, zapomniane lub wyparte obrazy minionych zdarzeń, przyczyniając się do ocalenia przeszłości (przed zapomnieniem) i jednostek (przed udręką nieprzepracowanej traumy).

Aby uskutecznić swój zamysł, Aleksijewicz musiała jednak wymyślić odpowiednią formę. Inspirację znalazła w książce Alesia Adamowicza pt. „Ja ze spalonej ziemi”, będącej rodzajem powieści zbiorowej, powieści-oratorium, w której zwykli ludzie (którzy zawsze okazują się niezwykli) opowiadają o sobie samych. Podobnie postępuje białoruska pisarka. Do każdej książki przeprowadza ponad pięćset wywiadów. Splata ze sobą historie jednostkowe i wplata je w wielką historię, ale zarazem dba o to, by nie utraciły nic ze swojej pojedynczości, urągającej myślowym gotowcom i uogólnieniom. Mnogość indywidualnych relacji rozsadza od środka oficjalne dyskursy historyczne, ale zarazem umożliwia zarysowanie głębszej wspólnoty losu. To gatunek – powiada pisarka – który pozwala jej „być i artystą, i socjologiem, i duchownym, i psychoanalitykiem, i historykiem, i dziennikarzem”.

W ten sposób skomponowana została kolejna książka-oratorium pt. „Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy” (1985). Rolę solistów przyjmują ludzie, którzy przeżyli wojnę jako dzieci i opowiadają o własnym ocaleniu. Ich przeszłość pełna jest ucieczek, egzekucji, śmierci oraz głodu, który stał się nieodłącznym towarzyszem podczas trzyletniej blokady Leningradu. I chociaż ich dzieciństwo „skończyło się wraz z pierwszymi strzałami”, zachowują odmienną od dorosłych perspektywę, w której niezrozumienie miesza się z myśleniem magicznym, niedowierzanie z zapomnieniem, a na pierwszym planie trwają pojedyncze obrazy, kolory, zapachy. To chór genialnie zorkiestrowanych głosów, który wybrzmiewa niczym lament i oskarżenie. A przy tym – zgodnie z podtytułem książki – rozpada się na zbiór „utworów solowych”, z których każdy jest inny. Maestrię tej prozy definiuje paradoks „chóru solistów”.

Rozbijanie mitów

Że pozostaje reportażystką niepokorną i nastawioną wrogo do zbiorowych mitologii, Aleksijewicz dowiodła, gdy opublikowała „Czarnobylską modlitwę. Kronikę przyszłości” (1997). W dziesięć lat po awarii reaktora elektrowni atomowej powróciła na skażone tereny zamieszkiwane przez dwa miliony jej rodaków, by zadać kłam obiegowym wyobrażeniom. Prypeć i jej okolice kojarzymy z postapokaliptycznym pejzażem, tak świetnie prezentującym się na słynnych fotografiach: puste ulice, budynki pożerane przez roślinność, wesołe miasteczko ze znieruchomiałym diabelskim młynem, okaleczona lalka porzucona w trawie. Tymczasem książka, gromadząca opowieści świadków, przesiedleńców oraz ludzi powracających do swoich gospodarstw w pobliżu radioaktywnej zony, ukazuje zupełnie inny obraz. Rzekomy no man’s land zamieszkują ludzie starsi, bezdomni, uchodźcy z Czeczenii. Walczą z chorobami popromiennymi, próbują zbudować normalne życie, handlują resztkami sowieckiego imperium. Nie wybuch jest tu w centrum zainteresowania (jak w książkach Francesca M. Cataluccio czy Mary Mycio), lecz jego dziedzictwo, wciąż obecne w codzienności mieszkańców tej smutnej krainy. „Skrwawione ziemie”, na których w latach 1933-45 wymordowano 14 mln ludzi, w roku 1986 stały się skażonymi ziemiami. Aleksijewicz stroni jednak od wielkiej historii i ponawia humanistyczny gest: zamiast uciekać w uogólnienie wielkich liczb, próbuje przedostać się do jednostkowego losu. Zamiast odwoływać się do metafory (w nazwie Czarnobyla odnajdujemy „czarną łodygę”, czyli piołun, kojarzony z Apokalipsą), chce odczarować przeszłość i ocalić, co się da, z ludzkiego doświadczenia.

W kolejnych książkach pisarka trzymała się obranej metody, zmieniała tylko obszar poszukiwań. Ale i tutaj kierowała się regułą dotykania tematów bolesnych i stabuizowanych. W „Cynkowych chłopcach” (1989) pozwoliła wybrzmieć opowieściom walczących w Afganistanie. Wysłuchała setek relacji szeregowców, saperów, sanitariuszy, lekarzy, ich matek i żon. Z ich opowieści wyłania się obraz okropności wojny totalnej: strzelanie na oślep, dobijanie rannych, trofea bojowe. Ale poznajemy też świat frontowego handlu – skradzionymi naczyniami, meblami i bronią, oraz świat frontowych używek – wódki, marihuany, heroiny. Przede wszystkim zaś dotykamy rozgoryczenia ludzi oszukanych przez Historię. Tysiące młodzieńców, zbałamuconych propagandą, zgłaszało się na ochotnika. Po powrocie z frontu nie wiedzieli, czy są bohaterami, czy zbrodniarzami. Ordery, „uczciwie zdobyte na nieuczciwej wojnie”, ciążyły im, poczucie dumy ustąpiło zażenowaniu i wściekłości.

Po publikacji książki Swietłana Aleksijewicz została pozwana przez grupę matek o znieważenie honoru żołnierzy. W procesie wzięli też udział jej interlokutorzy, którzy nagle poczuli się obrażeni i zażądali finansowej rekompensaty. Ostatnie rozdziały wznowienia „Cynkowych chłopców” gromadzą dokumenty sądowe, listy otwarte, komentarze prasowe, które układają się w kapitalny dokument mentalności współczesnych Rosjan.

Ten wątek opracowany został osobno w książce „Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka” (2013). Rzecz dotyczy upadku komunizmu, ale historia, zgodnie z trafną formułą autorki, zostaje ponownie „zmniejszona do wymiarów pojedynczego człowieka”. Wizja implozji systemu rozpisana jest na dziesiątki opowieści. Otrzymujemy historie samobójstw – bardzo różnych, ale nieodmiennie powiązanych z krachem komunizmu – oraz opowieści współczesne. Wszędzie znać długie trwanie modelu „czerwonego człowieka”, wytworzonego w laboratorium ZSRR. Ślepo podporządkowany władzy, rozczarowany kapitalizmem i wolnością, tęskni on za chwałą dawnego imperium. Kompleks „wielkiego kraju sprzedanego za dżinsy” powraca w „czasach secondhandu”, w których brak nowych idei i pomysłów na kraj. Następuje powolny powrót do modelu sowieckiego wzbogaconego o dyktaturę prawosławia.

Wiara w wartości

„W moich książkach prawdziwi ludzie mówią o wielkich zdarzeniach epoki. W tym ustnym zapisie powstaje historia kraju, ich wspólna historia, w obrębie której każda z osób ujmuje w słowa opowieść własnego życia”. Ta prosta z pozoru formuła pisarska wymaga niebywałej subtelności i wirtuozerii. Nade wszystko zaś wymaga uporu i konsekwencji, głęboko humanistycznego nastawienia i wiary w literaturę, która nie ocala narodów, może jednak ocalić pojedynczego człowieka. Decyzja Akademii Szwedzkiej powinna przywrócić nam wiarę w te, wcale nie tak oczywiste, wartości. ©

SWIETŁANA ALEKSIJEWICZ będzie gościem Festiwalu Conrada. Spotkanie z Noblistką odbędzie się 19 października o godz. 17.00 w Pałacu pod Baranami. Więcej o pisarce czytaj na powszech.net/literackinobel 2015.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, redaktor Magazynu Literackiego „Książki w Tygodniku”, prozaik, eseista, poeta.

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2015