Żywe dusze

Swietłana Aleksijewicz, pisarka, laureatka Nagrody Nobla: Kiedy człowiek przystępuje do spowiedzi, duchowny jest pośrednikiem pomiędzy nim a Bogiem. A kim ja jestem, że tak otwarcie pytam moich bohaterów o najcięższe wspomnienia?

26.07.2021

Czyta się kilka minut

 / JAKUB WŁODEK / AGENCJA GAZETA
/ JAKUB WŁODEK / AGENCJA GAZETA

MAŁGORZATA NOCUŃ: Pamiętam Pani łzy, kiedy w 2015 r. ogłoszono werdykt Akademii Szwedzkiej: „Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury otrzymuje Swietłana Aleksijewicz”.

SWIETŁANA ALEKSIJEWICZ:
Tak. Płakałam, ponieważ praktycznie wszyscy bohaterowie moich książek już nie żyli i nie mogli się ze mną cieszyć.

Od wielu lat powstają spektakle teatralne na podstawie książki „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Reżyserzy proszą, abym na premiery zapraszała bohaterki opowieści. Biorę więc słuchawkę, wykręcam zapisane w notesie numery. „Oj, mama już nie żyje”; „Babcia już odeszła”. To samo dotyczy „Czarnobylskiej modlitwy”. Jej bohaterowie przyjęli duże dawki promieniowania, umarli przedwcześnie. Odeszli nawet ludzie, których wspomnienia zawarłam w książce „Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy”. Podczas II wojny światowej byli dziećmi, ale nie unieśli tego bólu. Może ich dziecięcą psychikę narażono na zbyt duże traumy.

Na wieść o Noblu myślałam także o mamie i tacie. Moich rodziców już ze mną nie ma. Ich życie było jak cała radziecka epoka. Ciężkie.

Ale nagrodzie towarzyszyło też uczucie szczęścia.

Cieszę się, że udało mi się spotkać bohaterów moich książek, wysłuchać ich, ocalić świadectwo radzieckiej epoki.

Lata 70. Kupuje Pani duży szpulowy magnetofon, prosi o urlop w magazynie „Niemen”, pożycza pieniądze od przyjaciół pisarzy i wyrusza w podróż po Związku Radzieckim. Będzie Pani słuchać wojennych opowieści kobiet. Chyba uprzedzano, że to szaleństwo?

Tak. I pytano: „Swieta, jeszcze jedna książka o wojnie? A po co? Przecież są ich miliony”. Urodziłam się trzy lata po wojnie, w ukraińskim Stanisławowie (dziś Iwano-Frankiwsk), ale dzieciństwo i wczesną młodość spędziłam na wsi. Tata wrócił z wojny, przeszedł w stan spoczynku i postanowił, że przeprowadzimy się na Białoruś.

Dużo czasu spędzałam z babcią. Na radzieckich wsiach żyły niemal wyłącznie owdowiałe kobiety. Siedziały na ławeczkach przed domami i nieustannie wspominały wojnę. Osiągnęłam już wiek, w którym odbiera się świat świadomie, rozumie się emocje. Ich opowieści były najmocniejszymi z usłyszanych przeze mnie historii. „Dopiero co się pobraliśmy, spędziliśmy ze sobą trzy noce i Iwanek poszedł na front. Więcej go nie zobaczyłam” – mówiła jedna. Były schorowane i bardzo zmęczone. Miały masywne, spracowane dłonie.

Pochodzę z rodziny nauczycieli. W domu było mnóstwo książek, ale milczały o takich historiach. Jako młoda dziewczyna przeczytałam reportaż „Ja ze spalonej wsi” białoruskiego pisarza Alesia Adamowicza. I wtedy wszystkie te kobiece opowieści do mnie wróciły.

Nie podobała się Pani oficjalna wersja historii.

Nie miała nic wspólnego z tym, co usłyszałam od świadków: kobiet i dzieci. Ze wspomnień dzieci przebijała nie tylko ogromna trauma, ale także niezrozumienie świata, w którym nagle się znalazły. Śmierci, bólu, sieroctwa.

Kobiety wspominały wojnę inaczej niż mężczyźni.

W opowieściach mojego taty czy weteranów, których zapraszano do naszej szkoły na „spotkania z młodzieżą”, obecne były zwycięstwo i patriotyzm. A ja pytałam kobiety: „A jak było na wojnie?”, „A czy strasznie jest umierać?”, „Jak to jest zabijać?”. Oczywiście potrzebowałam czasu, by odrzeć ich opowieści z banału. Z tego, co zwykły mówić w audycjach radiowych i podczas szkolnych akademii. Na początku i one opowiadały o patriotyzmie i zwycięstwie, ale kiedy pytałam o ich uczucia i przeżycia, zmieniały ton.


UCHO DO PISANIA

KATARZYNA TRZECIAK: Swietłana Aleksijewicz podkreśla, że raczej słyszy, niż widzi, że odczuwa poprzez słuch. Podsłuchuje świat i rejestruje głosy tych, którzy nigdy nie mogli otwarcie mówić.


Czasem przychodziłam do domów, w których walczył i mąż, i żona. Kiedy tylko przekraczałam próg, mężczyzna prosił kobietę, żeby zajęła się czymś w kuchni, i zaczynał swoją opowieść. Mówił: „Nasz pułk, o takim a takim numerze”, „nasz dowódca, o takim a takim nazwisku”. Kobiety koncentrowały się na uczuciach. Zrozumiałam, że te wszystkie pułki, ci wszyscy dowódcy są jak piasek. Ulotne, mijające. Sens stanowią jedynie ludzkie przeżycia.

„Czy strasznie jest umierać?”. To chyba naiwne pytanie?

Byłam młoda, nieopierzona. Później zrozumiałam, że takie pytania trzeba zadawać, ale nie należy czynić tego wprost. Choć być może właśnie to pytanie je ujmowało? Bo odpowiadały mi trochę jak dziecku. Były już dojrzałymi, a nawet starzejącymi się kobietami, a ja przypominałam im ich młodość. W czasie wojny miały tyle lat, co ja. Udawało się nam rozmawiać szczerze. Mówiły o lęku. Najbardziej bały się, że śmierć przyjdzie o brzasku. Padnie rozkaz: „Do boju!”. Zaraz mogą cię zabić w walce, a tu przecież kwiaty rosną. Cudowne przebiśniegi! Świat o poranku jest piękny. Rosa, słońce wschodzi. Boisz się, że widzisz to wszystko po raz ostatni w życiu. Mężczyźni nie mają takich wspomnień.

Z czasem wchodziłam w świat weteranek coraz głębiej. Zrozumiałam, jak okrutna była ich wojna. Nie było w niej żadnego bohaterstwa ani patriotyzmu.

Opowiadały historie, którymi wcześniej z nikim się nie dzieliły?

„A wiesz, opowiem ci, jaką sobie sukienkę uszyłam – powiedziała jedna z nich. – Bo podczas wojny wychodziłam za mąż. Przez trzy miesiące, w wielkiej tajemnicy, w naszym oddziale zbieraliśmy bandaże. To było przecież zabronione! Bandaży, jak wszystkiego, brakowało. No ale skąd było wziąć biały materiał na suknię?”.

Jedną ze swoich bohaterek zapytałam: „Co jest na wojnie najstraszniejsze?”. A ta się zaczyna śmiać. Mówi: „Oj, ty, ty. Miałam nadzieję, że nie zadasz mi tego pytania! No cóż może być najstraszniejsze? Przez cztery lata chodzi się w męskich majtkach! I to jest najstraszniejsze. Przecież nie dawali nam kobiecych majteczek, miałyśmy wielkie majty, aż do kolan, w dodatku kilka numerów za duże. Wieczorami, kiedy w namiotach rozbierałyśmy się do snu, patrzyłyśmy jedna na drugą i zaczynałyśmy się śmiać. No, jak to tak? Poszłyśmy na wojnę umierać za ojczyznę i w takich okropnych majtkach umrzemy?”. Podobnie mówiły o miesiączce. Podczas wojny nie dostawały przecież żadnych opatrunków. Była w tych opowieściach prawda i ironia. To było prawdziwe ludzkie życie.

Jak zaczyna Pani rozmowę?

Przychodzę jak człowiek do człowieka. Jestem szczera. Siadam, zaczynam mówić i słuchać.

A co robi Pani z emocjami bohaterek? One w Pani zostają.

Nie raz wracałam do domu zalana łzami. Te opowieści są tak przejmujące. Kiedy rozmawiałam z weterankami, na końcu pytałam, ile miały lat idąc na front. Odpowiadały: siedemnaście, osiemnaście. Jedna miała piętnaście. W sztabie, podczas werbunku, skłamała, że jest starsza. Moja wnuczka ma piętnaście lat. Patrzę na nią i próbuję sobie wyobrazić, że ma iść na front. Jak to?

Kiedy człowiek przystępuje do spowiedzi, duchowny jest pośrednikiem pomiędzy nim i Bogiem. A kim ja jestem, że tak otwarcie pytam moich bohaterów o najcięższe wspomnienia? Tłumaczę to sobie następująco: „Postępuję tak, mając na uwadze dobro”. Chcę swoich bohaterów zrozumieć. Chcę uczynić z ich opowieści problem intelektualny. Filozoficzny. Pytałam: „Dlaczego tak postąpiłeś czy postąpiłaś?”. Moi rozmówcy płakali i opowiadali o doznanych cierpieniach. Chciałam zrozumieć, jaki był sens tych cierpień i traum. Tak, zaglądałam do ludzkiej duszy. Moim celem nie było epatowanie przemocą. Koszmarnymi wspomnieniami. Mogłam ich umieścić w książkach o wiele więcej.

Śmierć, ból, cierpienie – tego jest w Pani książkach i tak najwięcej.

Mimo wszystko starałam się zachować równowagę. Jeśli złych emocji jest zbyt dużo, książka na tym traci. Zawsze szukam odpowiedzi na pytanie: „Jak pozostać człowiekiem w nieludzkich czasach”.

Ważne było dla mnie opisanie i piękna, i śmierci. Pamiętam młodą dziewczynę, która w czasie wojny służyła jako sanitariuszka. Podczas jej dyżuru umierał wojskowy w randze kapitana. Lekarze poprosili ją, by często do niego zaglądała. Nadchodząca noc mogła okazać się krytyczna. Dziewczyna stanęła przy łóżku kapitana, czule się do niego zwracała. „Mój ty miły”. On powiedział: „Tak dawno nie widziałem żony. Proszę, rozepnij guziki fartucha, pokaż mi piersi. Chciałbym jeszcze zobaczyć kobiece piersi”. Była przerażona, uciekła. Po dwóch godzinach znów pojawiła się przy jego łóżku. Pochyliła się, zobaczyła, że umarł. Miał uśmiechniętą twarz. To opowieść o spotkaniu kobiety i mężczyzny, pragnieniu bliskości.

Jedna z moich bohaterek opowiedziała taką historię: po ogłoszeniu zwycięstwa jej oddział wystrzelał w powietrze wszystkie znajdujące się w składzie amunicji naboje. Kobiety myślały, że nigdy nie będą już potrzebne. Przyjechała inspekcja. Zapowiedziała, że za zużyte niezgodnie z przeznaczeniem naboje będą musiały zapłacić karę. A one się śmiały: „Przecież wojny już nigdy nie będzie. Po takiej strasznej wojnie kolejna nigdy nie nadejdzie”. Szczerze w to wierzyły.

Wspomniany Aleś Adamowicz był Pani nauczycielem?

W redakcji „Niemna” poproszono mnie o przeprowadzenie z nim wywiadu. Rozmawialiśmy o jego dzieciństwie, dorastaniu, o jego książkach. Zastrzegł, że konieczna będzie autoryzacja rozmowy. Po kilku dniach wziął do ręki tekst, spojrzał na mnie zdziwiony i powiedział: „Nie muszę niczego poprawiać”. Zaprzyjaźniliśmy się. Powiedziałam mu, że nagrywam wojenne wspomnienia kobiet. Zdradził, że sam o tym myślał, ale wraz z Daniiłem Graninem, rosyjskim pisarzem, zajął się opracowywaniem „Księgi blokady” i przy pomocy „ludzkich głosów” dokumentują oblężenie Leningradu w czasie II wojny.

Spotykaliśmy się i rozmawialiśmy. Poruszaliśmy tematy filozoficzne: wojna, człowiek, sens życia. Adamowicz myślał po europejsku. Zupełnie nie przypominał znanych radzieckich pisarzy. Umówiliśmy się, że mojej książki o weterankach nie będzie czytał we fragmentach. Poczeka, aż ją skończę. Po lekturze powiedział: „Jak dobrze, że nie zabrałem się za pisanie tej książki!”. Zapytałam dlaczego. „Swietłano, nawet by mi do głowy nie przyszło pytać o takie rzeczy! Jako mężczyzna nawet bym się nie domyślił, że można rozmawiać o bieliźnie, nagich piersiach. To świat kobiet”.

A co go interesowało?

Najważniejsze były fakty. Przebieg bitwy, liczba rannych oraz zabitych. W „Ja ze spalonej wsi” i „Księdze blokady” znalazło się dużo odautorskich komentarzy. Powiedziałam mu, że to najsłabsza strona jego twórczości. Zdziwił się. Odparłam, że opisywane przez niego historie nie potrzebują komentarzy. Na przykład taka opowieść: Adamowicz znalazł dziennik chłopczyka, który podczas wojny został na świecie sam. Umarła jego babcia, mama, siostra i brat. Tuż obok chłopczyka mieszkała kobieta, mówiono, że prowadzi nielegalne interesy. Chyba kradła. Z jej mieszkania dochodził przyjemny zapach. Chłopczyk czuł, że kobieta smaży kotlety. Przez dwa dni się męczył: ukraść kotlet i zjeść? Czy nie kraść? Nagle pismo w dzienniku chłopczyka staje się niewyraźne. Nie wiemy, co się z nim dzieje. Zjadł kotlet i zachorował, bo wygłodniały żołądek otrzymał zbyt ciężkostrawny pokarm? Umarł z głodu?

Po podobnych opowieściach w książkach Adamowicza zaczynały się dywagacje na temat roli rosyjskiej inteligencji. Jakie ma tradycje i jaką siłę. Ale przecież historia o kotlecie mówi o wiele więcej. Dlatego tak interesuję się szczegółami.

Przerywa Pani swoim rozmówcom? Mówi: „Nie, to nieprawda”, „To kłamstwo”, „Przecież to nie mogło się wydarzyć”?

Spotkałam kobietę, która służyła w oddziale partyzanckim. Kiedy Niemcy dowiedzieli się, że „poszła do lasu”, aresztowali jej matkę. Szukając partyzantów prowadzili przodem ich aresztowanych rodziców. Partyzanci, broniąc się, często zabijali własnych ojców i matki. Ta kobieta opowiadała: „Strzelałam i tylko patrzyłam, czy gdzieś tam na horyzoncie nie miga mi biała chusteczka. Moja mama nosiła taką chusteczkę na głowie. Prosiłam też kolegów i koleżanki z oddziału, żeby pamiętali o mojej mamie, o jej białej chustce”. Ale jej mamę zabito. Kobieta na chwilę zamilkła. Po czym powiedziała: „Kiedy braliśmy do niewoli niemieckich żołnierzy, to ich tak zwyczajnie nie zabijaliśmy… My ich dźgaliśmy nożami, widłami. Chodziłam i patrzyłam, jak z bólu rozrywają im się oczy”. Przerwałam: „Ależ co pani mówi?!”. A ona: „A ty nie masz prawa mnie osądzać. Nie masz prawa nic mi mówić. Nie zamordowali ci mamy, ani braciszka, ani siostrzyczki. Zgłoszę twoje zachowanie w Komitecie Centralnym Partii”.

Zrozumiałam, że rzeczywiście nie mogę osądzać wspomnień składających się na moje teksty. Mogę je tylko redagować, bo nie może znaleźć się w nich cały ten brud, całe zło.

Trudna rola.

Przypomniała mi się jeszcze jedna kobieta. Poszła na zwiady z grupą koleżanek. Spotkały dwóch młodziutkich Niemców, zawiązał się między nimi pewien rodzaj relacji. Zobaczyli, że są do siebie podobni, mają te same problemy i potrzeby. Wspólnie siedzieli przy ognisku, przyrządzali jedzenie. W końcu kobiety zrozumiały, że muszą Niemców zabić, nie przedrą się z nimi przez wieś. Ci chłopcy zaczęli płakać. I co robi moja bohaterka? Mówi najpierw jednemu z nich: „Pójdziemy po chrust”. Idą do lasu, zebrali chrust, on kroczy przodem, ona za nim. I go zabija. To samo czyni z drugim. Kończy opowieść, spogląda na mnie i jest przekonana, że dokonała „wielkiego czynu”. A ja patrzę na nią przerażona. Nic jej nie mówię. Nie czynię żadnych wyrzutów. Z wieloma moimi bohaterkami się zaprzyjaźniłam, z nią – nie. Nie chciałam, by miała poczucie, że ją osądzam, więc czasem do niej dzwoniłam, zapraszałam na kawę.

Trzeba wziąć pod uwagę piekło, przez które to pokolenie przeszło. Wpływ radzieckiej propagandy. Nie można tak łatwo zapytać: „Jak mogłaś tak postąpić?” albo stwierdzić: „Jesteś potworem”. Na wojnie dzieje się wiele rzeczy, których nie zrozumiemy. Podzieliłam się swoimi refleksjami z Adamowiczem. Przyznał, że miał podobne doświadczenia. Spotkał się z pewnym profesorem, który podczas blokady Leningradu kradł swoim dzieciom chleb. Dzieci umarły. Adamowicz też chciał w pierwszej chwili zapytać: „Jak mogłeś?”. Ale widział przed sobą złamanego, nieszczęśliwego mężczyznę. Doszliśmy do wniosku, że nie mamy prawa sądzić swoich bohaterów. Możemy jedynie pomóc im w opowiedzeniu ich historii, aby pozostawili po sobie prawdę swojego czasu, a nie „prawdę”, o której pisze się w książkach.

W „Czarnobylskiej modlitwie” opisuje pani Ludmiłę, bohaterkę- -Antygonę. Każda decyzja, którą podejmie, będzie zła. Ludmiła jest w ciąży, jej mąż, strażak, został silnie napromieniowany. Leży w szpitalu i umiera. Pomimo ostrzeżeń lekarzy Ludmiła go odwiedza. Nie uda się jej donosić ciąży.

Pytałam ją: „Lusia, o czym ty myślałaś?”. Ona odpowiadała: „Myślałam, że moje ciało chroni moje dziecko. Jest tam, w środku, bezpieczne”. Ludmiła była przekonana, że najwyżej ona umrze, ale dziecko przeżyje.

Ciało męża Ludmiły spalało promieniowanie, które przyjął. Żadne lekarstwa nie były w stanie ukoić bólu. Ale nocą naciskał dzwonek, którym przywołuje się pielęgniarki, w ten sposób wzywał Ludę na seks. Luda prosiła mnie o zachowanie anonimowości. Oczywiście się zgodziłam. Wyobraziłam sobie, co pomyślą o niej obywatele Związku Radzieckiego. On wyglądający jak potwór, napuchnięty jak beczka i ten seks… Przecież to jest straszne.

Kiedy kończyłam pracę nad książką, w „Komsomolskiej Prawdzie”, gazecie o dużym zasięgu, opublikowałam jej fragmenty. Przytoczyłam historię Ludy, ale jej nazwisko nie padło. Pewnego dnia dzwoni telefon. To Luda. Pyta, dlaczego jej opowieść jest anonimowa. Powiedziałam jej, że o to prosiła i że ja i tak bym się nie odważyła użyć jej imienia i nazwiska. „Przecież twoja rodzina… Co oni na to wszystko powiedzą?”. Na to Luda: „Ja tak bardzo cierpiałam i on tak bardzo cierpiał, ja tak bardzo go kochałam i on tak bardzo mnie kochał. Niech moje nazwisko ukaże się w druku”. Do dziś trudno mi zrozumieć tę odważną decyzję.

Dzieje kobiet radzieckich to przemilczana historia. Opisano historię mężczyzn. Ukazano ich emocje.

Tak. Żyjemy w męskim świecie. Zajmuję się oddawaniem głosu kobietom. Gdyby „Wojna nie ma w sobie nic z ­kobiety” ukazała się w 1955 r., nie odniosłaby sukcesu. Ludzie byli pogrążeni w traumie, żałobie. Opowieści o kwiatach, piersiach, majtkach wyzwalałyby w nich tylko agresję. Ale bohaterstwo jest ulotne, ważne są emocje, to one z nami zostają. W czasach radzieckich życie ludzkie nie miało wartości, liczyło się tylko dobro państwa. Kobiety spoglądają na świat przez pryzmat emocji. Uczą humanizmu.

Czuje się Pani emigrantką?

Nie chciałam opuszczać Białorusi. Długo przeżywałam, że nie mogę wrócić do kraju. Ale już się uspokoiłam, wyciszyłam. Zrozumiałam, że w ojczyźnie nie pozwoliliby mi pracować. Najpierw aresztowaliby wszystkich moich przyjaciół, potem mnie. Na emigracji uda mi się zrobić więcej.

O czym Pani teraz pisze?

Planowałam wydać książkę o miłości i śmierci, ale tym razem to nie ja, a historia zadecydowała o wyborze tematu. Pracuję nad książką o naszej białoruskiej rewolucji. Oddam głos uczestnikom ubiegłorocznych protestów.

I znów będzie to opowieść o kobietach?

Białoruskie kobiety ocaliły nas od rozlewu krwi. Nieprzypadkowo wkładały białe sukienki, trzymały w dłoniach kwiaty. Zresztą gdyby polityką zajmowali się jedynie mężczyźni, ten konflikt skończyłby się drugim Tiananmenem.

Niedawno nagrywałam kobietę, której córkę zranił granat. Cudem odnalazła swoje dziecko w szpitalu. Lekarz powiedział do niej: „Niech ją pani szybko stąd zabierze. Przychodzą do nas służby, rannych demonstrantów, w ciężkim stanie, gdzieś wywożą. Nie wiemy, co się z tymi ludźmi dzieje”. Moja bohaterka wywiozła córkę do Kijowa.

„Czasy secondhand” nie chcą się skończyć. Kraje poradzieckie pogrążają się w autorytaryzmie.

Przywódcy wielu państw Europy Wschodniej rekrutują się z pokolenia „czerwonych ludzi”, ale zmieniło się społeczeństwo. Jest otwarte, tęskni za wolnością. Dużo krwi przelano, nasz kraj na długo pogrąży się w mroku, ale wierzę, że spotkam się z panią na Białorusi. Jak pani tylko przyjedzie, proszę do mnie zadzwonić©

SWIETŁANA ALEKSIJEWICZ jest białoruską pisarką, w 2015 r. otrzymała Literacką Nagrodę Nobla. W wydawnictwie Czarne ukazały się m.in.: „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” (2010), „Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka” (2014), „Cynkowi chłopcy” (2015), „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości” (2018).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2021