Ucho do pisania

Swietłana Aleksijewicz podkreśla, że raczej słyszy, niż widzi, że odczuwa poprzez słuch. Podsłuchuje świat i rejestruje głosy tych, którzy nigdy nie mogli otwarcie mówić.

07.09.2015

Czyta się kilka minut

Swietłana Aleksijewicz / Fot. Andrzej Sidor / FORUM
Swietłana Aleksijewicz / Fot. Andrzej Sidor / FORUM

W 2014 r., na kilka dni przed ogłoszeniem laureata literackiej Nagrody Nobla (ostatecznie przyznanej Patrickowi Modiano), wytypowano najbardziej prawdopodobnych zwycięzców. Początek rankingu należał do Harukiego Murakamiego i kenijskiego pisarza Ngũgĩ wa Thiong’o. Prawdziwym zaskoczeniem okazała się jednak wysoka – bo aż trzecia – pozycja białoruskiej pisarki i reporterki Swietłany Aleksijewicz. Krytycy i dziennikarze z całego świata na moment wstrzymali oddech, by już po chwili pełnym głosem rozpocząć dyskusję o statusie reportażu i pisarstwa non-fiction, które po ponad pięćdziesięcioletniej przerwie powróciło na najwyższe pozycje w okołonoblowskich debatach. Sama autorka nie skomentowała uznania, jakim obdarzyli ją tak znawcy, jak i bukmacherzy. Tworzona przez nią literatura to efekt głębokiego namysłu nad metodą pisania reportażu i konstruowania – jak sama powiada – „małych historii wielkiej utopii”.


Kronikarka niemożliwego


Kobiety i dzieci, uczestnicy II wojny światowej („Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, „Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy”), radzieccy żołnierze biorący udział w interwencji w Afganistanie („Cynkowi chłopcy”), samobójcy, którzy odebrali sobie życie po upadku ZSRR („Urzeczeni śmiercią”), ofiary wybuchu w Czarnobylu („Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości”), ludzie wykolejeni rozpadem imperium („Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka”) – tak wygląda katalog bohaterów, których głosy rozbrzmiewają w książkach białoruskiej pisarki. Wszystkie te głosy pochodzą z wnętrza utopii – wielkiego projektu socjalistycznego. Jednak stworzenie ich precyzyjnego rejestru byłoby zadaniem etycznie nagannym, jak zdaje się sugerować sama autorka. Katalogiem rządzi bowiem zasada systematyzacji, hierarchizacji i porządkowania, a to czynności, od których Aleksijewicz nieustannie ucieka, wybierając raczej jednostkowość i wyjątkowość każdej opowieści. Są to opowieści o rzeczach niemożliwych do wyobrażenia, które rozgrywały się wewnątrz radzieckiego „raju”. Tak pokazana „utopia” jest przez nią i jej rozmówców nieustannie poddawana krytyce, tak by możliwe stało się zaprezentowanie wielości perspektyw wcześniej pozostających w jej cieniu.



„Niemożliwe” i „niezwykłe” to niebezpieczne określenia, ryzykowne, może nawet nazbyt patetyczne, ale wydaje się, że mimo wszystko adekwatne. Niezwykły jest świat po katastrofie Czarnobyla, niemożliwe jest opisanie wojennych doświadczeń, nie sposób przedstawić rzeczywistości po upadku imperium, bo przecież po takim upadku potrzebna jest całościowa wymiana pojęć i ideologii. Na te wszystkie niezwykłości Aleksijewicz odpowiada językiem codzienności, rutyny i życia dalekiego od wzniosłej metaforyki. Nie szafuje symboliką, nie epatuje globalnym horrorem, choć przecież rozmawia z ludźmi, którzy odczuli na sobie naj- dotkliwsze wstrząsy historii.


Autorskie komentarze pojawiają się w jej książkach bardzo rzadko; jeden z bardziej rozbudowanych to „Wywiad autorki z samą sobą” w „Czarnobylskiej modlitwie”. Pisze w nim o katastrofie, która stała się metaforą, efektownym symbolem, patetycznym obrazem uniwersalnej tragedii. Swoje zadanie pisarskie dostrzegła w potrzebie wysłuchania tych ludzi, dla których Czarnobyl jest po prostu domem. Zadanie to okazało się tym bardziej trudne, że głosy żyjących w miejscu kataklizmu nie wybrzmiewały, bo zabrakło słów i faktów. „Między czasem, w którym doszło do katastrofy, a czasem, kiedy zaczęto o niej opowiadać, powstała luka. Chwila oniemienia...” (przeł. Jerzy Czech). Oddając głos swoim rozmówcom, pisarka pragnie zapełnić tę lukę realnym życiem, ze wszystkimi jego lękami, niepewnościami i wstrząsami.


Prawda jako metoda


Aleksijewicz długo szukała gatunku, który oddałby sposób jej widzenia rzeczywistości. Znalazła go w książce „Ja ze spalonej ziemi” Alesia Adamowicza, Janki Bryla i Władimira Kolesnika – książce o niezwykłej formie, skomponowanej z samych głosów ludzi. W ten sposób napisała większość swoich reportaży, które układają się w zbiór historii mówionych; zarejestrowanych opowieści, wśród których opowieść samej pisarki okazuje się jedynie jedną z wielu. W wywiadach Aleksijewicz podkreśla, że raczej słyszy, niż widzi, że odczuwa poprzez głos i słuch. Metafora ucha ma szczególny status. Wytwarza efekt bliskości, bezpośredniości, a głos, z którym się nierozerwalnie wiąże, to gwarant obecności i właściwej, niezmąconej komunikacji. W odróżnieniu od pisma, słowo mówione jest w pewien sposób niepowtarzalne, wyjątkowe, bo naznaczone jednostkowością sytuacji, na którą składają się emocje pomiędzy mówcą a słuchaczem, towarzyszące spotkaniom. Ale narzędziem pisarza nie jest głos, lecz powtarzalne, zdystansowane pismo, pozbawione tego emocjonalnego ładunku, który tak łatwo eksploduje w mowie. Jednak Aleksijewicz uparcie powtarza, że przede wszystkim słucha świata, i to, co zasłyszane, wyraża w piśmie, choć przecież łatwo dziś sobie wyobrazić inne medium, w którym, przekazując swe opowieści, mogłaby zachować bezpośredniość i niepowtarzalność głosów swoich rozmówców. Paradoks? Przyzwyczajenie? „Teksty, teksty. Wszędzie teksty. W mieszkaniach i wiejskich domach, na ulicy, w pociągu (...) Słucham. Powoli zamieniam się w jedno wielkie ucho, cały czas zwrócone ku drugiemu człowiekowi. Czytam głos” („Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, przeł. Jerzy Czech).


Aleksijewicz powtarza, że ma naturę literacką – w jej domu od zawsze były książki. Literaturę zdaje się pojmować dość wąsko, jako rodzaj sztuki, która jest kreacją świata, nie jego opisem czy świadectwem. A przecież interesuje ją prawda rzeczywistości. Jest historyczką? Tak, ale historią są dla niej spisane uczucia, choć sama zaznacza, że to one zarazem nie pozwalają zbliżyć się do prawdy; stanowią nieprzekraczalną barierę poznania, bo gwarantują dostęp wyłącznie do jednostkowego wrażenia. Napięcie wynikające z tej pozornej sprzeczności pozwala się uobecnić w tekście samej pisarce, która musi znaleźć sposób na pogodzenie ze sobą dwóch żywiołów: tekstowej obiektywności i emocjonalnej wizji rzeczywistości.


Z każdej rozmowy ma około stustronicowy tekst, z którego wybiera zaledwie fragmenty, zestawia je ze sobą, komponuje i pozwala im wybrzmieć, bez względu na to, czy kolejne opowieści powtarzają, czy raczej przeczą wcześniejszym wrażeniom i diagnozom. Taka kompozycja eksponuje jednostkowość każdej historii, a zarazem włącza ją w świat innych głosów, pozwala czytelnikowi odnaleźć pewne klisze, schematy poznawcze, przemilczenia, zmyślenia czy powracające wciąż uczucia. Oddając głos swoim rozmówcom i ograniczając do minimum autorski komentarz, Aleksijewicz wiele zyskuje. Gdyby napisała zwykły reportaż o doświadczeniu wojennym dzieci czy kobiet, z pewnością znalazłby się ktoś, kogo perspektywa nie mieści się w granicach stworzonego przez nią obrazu. Wówczas tekst zmieniłby się w narzędzie wykluczenia. Z drugiej strony jednostkowa opowieść jest naznaczona niepełnością i broni dostępu do panoramicznej wizji historii. Dopiero polifonia głosów pozwala poznawać, wyciągać wnioski. W ten sposób otwiera się przestrzeń dla czytelnika, który sam może współtworzyć prawdę, na własną rękę rozpoznawać emocje wyłaniające się z tekstu, szukać źródeł stereotypów, którymi często operują rozmówcy pisarki. Pismo okazuje się więc niezbędne, by w działaniach Aleksijewicz mógł pojawić się czytelnik i by to on „wysłuchał” historii, których nikt nie chciał słuchać, bo były zbyt przerażające.


Białoruska pisarka jest przywiązana do pracy z dokumentem, na każdym kroku wyraża też swą niewiarę w sztukę, która musi skapitulować w konfrontacji z rzeczywistością i jej prawdą. Pojęcie „dokumentu” posiada szczególny sens – można je skojarzyć z łacińskim docere – „uczyć”. Uczącym się jest sam czytelnik, na którym spoczywa odpowiedzialność za ostateczną prawdę historii, która wyłania się z każdej książki Aleksijewicz.


Ryzyko lektury


Wydany niedawno w Polsce tom „Cynkowi chłopcy” to książka, która chyba najdobitniej pokazuje, jak wielkie ryzyko ponosi twórca, gdy decyduje się na zarysowaną powyżej metodę pisania. To za nią białoruskiej pisarce został wytoczony proces o zniesławienie radzieckich żołnierzy podczas interwencji w Afganistanie w latach 1979-89. Polskie wydanie zawiera świadectwa z postępowania sądowego, znów – zgodnie z założoną metodą – pozbawione rozbudowanego opisu i skomponowane tak, by czytelnik miał do czynienia wyłącznie z dokumentem. „O radzieckich żołnie- rzach trzeba pisać piękne książki, a nie robić z nich mięso armatnie. Pozbawiamy młodzież naszej bohaterskiej historii” (przeł. Jerzy Czech) – brzmiał jeden z komentarzy przeciwników pisarki.


Zarzuty padały zewsząd, przede wszystkim jednak ze strony samych rozmówców i ich rodzin, choć to oni przecież dostarczyli materiału do książki. Aleksijewicz zdołała ukazać, jak bardzo bezsensowne i wyniszczające jest działanie siły, która narzuca ludziom martyrologiczną ideologię i czyni ich gotowymi do umierania i zabijania. Nie sterowała głosami tak, by ułożyły się w opowieść o realnym przymusie i fizycznej presji, zestawiła je w historię pewnej znacznie potężniejszej siły – niewypowiedzianej presji, która pojawia się wskutek wchłonięcia idei. Poza tą ostatnią nie można działać ani żyć, gdyż grozi to całkowitą utratą fundamentów istnienia (podobnie jak w przypadku losów jednostek po rozpadzie ZSRR, które opisuje w „Czasach secondhand”). Dokumentacja całego procesu pozwala nie tylko prześledzić jego brutalny przebieg, ale też rozpoznać niezwykle ważny mechanizm – prawda jednostkowa zaczęła uzurpować sobie dominującą pozycję, a pojedyncze głosy, zamiast budować wielość i różnorodność, zaczęły brzmieć unisono.


Łabędzi śpiew przyszłości


„Minęło sto lat i znowu przyszłość nie jest na swoim miejscu. Dostały się nam czasy używane, czasy secondhand” („Czasy secondhand”, przeł. Jerzy Czech).


We wszystkich książkach Aleksijewicz rozmawia o przeszłości, często także o teraźniejszości, która nosi na sobie piętno dawnej historii. Właściwie tylko opowieści o Czarnobylu sugerują czas, który jeszcze nie nadszedł (podtytuł książki brzmi „Kronika przyszłości”). Awaria czarnobylska spowodowała skok w nową rzeczywistość, której „nie była w stanie ogarnąć nie tylko nasza wiedza, ale nawet wyobraźnia” (przeł. Jerzy Czech). Archiwum przeszłości okazało się bezużyteczne, bo nie zawierało żadnych kluczy i rozwiązań, żadnego narzędzia, które można by wykorzystać, by zrozumieć to, co się stało. Rozmawiając z tymi, którzy doświadczyli rozpadu świata, pisarka „nagrywała przyszłość” – nową rzeczywistość złożoną z lęków, języków i perspektyw dopasowywanych do zmieniających się pojęć „życia”, „odpowiedzialności” czy „miłości”. Przyszłość była niewyobrażalna i nieosiągalna. Po rozpadzie ZSRR, w „zużytym czasie”, przyszłość również jest niedostępna, choć z innego powodu. Właściwie w każdej z książek Aleksijewicz coś jest z nią nie tak – dla kobiet i dzieci opowiadających o wyrwie, którą w ich linearnej historii spowodowała wojna; dla żołnierzy, nauczonych najpierw, jak bohatersko umierać, ale pozbawionych edukacji życia.


Reporterka w paru miejscach sugeruje, że chce być historykiem (choć oczywiście zgodnie ze swoim rozumieniem pisania historii). Jej największa siła tkwi właśnie w szczególnym pojmowaniu biegu historii. Słuchając głosów z przeszłości, będących często łabędzim śpiewem minionej formacji ideologicznej, pisze o przyszłości, która zawsze zjawia się nie w porę. I właśnie do tego najbardziej potrzebna jest literatura – by z historii mówionej zapisać to, co z zasady niemożliwe do przewidzenia: przyszłość. Jest to zadanie, które od pisarza wymaga przede wszystkim doskonałego słuchu, bo o świecie, którego jeszcze nie ma, możemy się czegoś dowiedzieć z pieśni, które giną w ideologicznym rozgwarze. ©

KATARZYNA TRZECIAK (ur. 1987) jest krytyczką i badaczką literatury, współredaktorką audycji krytycznoliterackiej „Book’s not dead” w radiofonia.net. Autorka książki o prozie Stefana Grabińskiego, doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Spotkanie z białoruską reporterką odbędzie się pierwszego dnia Festiwalu, a poprowadzi je Wacław Radziwinowicz.

SWIETŁANA ALEKSIJEWICZ (ur. 1948) jest pisarką i dziennikarką. Sama mówi o sobie, że jej tożsamość narodowa jest skomplikowana (w różnych okresach życia wahała się między rosyjską, ukraińską i białoruską, jednak najbardziej związana jest z tą ostatnią). W swojej prozie często podkreśla konieczność demokratyzacji i modernizacji Białorusi (za co jej dzieła zostały zakazane w tym kraju), choć jej stosunek do reżimu Łukaszenki bywa ambiwalentny. Autorka wielu książek reporterskich, m.in.: „Czarnobylskiej modlitwy. Kroniki przyszłości” (wyd. pol. 2012), gdzie opisuje katastrofę elektrowni atomowej przez pryzmat tych, którzy widzieli ją na własne oczy; „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” (wyd. pol. 2010) – opowieści o radzieckim szowinizmie ukrytym pod powierzchnią fałszywej emancypacji; „Czasów secondhand. Końca czerwonego człowieka” (wyd. pol. 2014) – historii przemian gospodarczo-społecznych, jakie dokonały się po upadku Związku Radzieckiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2015

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (02/2015): Pod prąd