Jednak do mnie przyjedź

Swietłana Aleksijewicz dokumentuje historię ZSRR. Słucha ludzkich głosów, które układają się w niepojętą opowieść.

17.11.2014

Czyta się kilka minut

Swietłana Aleksijewicz / Fot. Magnus Hallgren / SCANPIX / FORUM
Swietłana Aleksijewicz / Fot. Magnus Hallgren / SCANPIX / FORUM

Ma wyrazistą urodę, ciepły uśmiech. Najchętniej ubiera sztruksy, lejbowaty sweter czy bluzkę. Jest jedną z największych pisarek Europy Wschodniej –obsypana nagrodami, w tym roku wymieniana jako kandydatka do Literackiej Nagrody Nobla.

Nie wyróżnia się sposobem bycia. Jest skromna, woli słuchać niż pytać. Udzielając wywiadu szybko się odkrywa, mówi, co ją irytuje, co wzrusza. Podobnie otwarta i szczera jest w relacjach ze swoimi bohaterami – w książkach Aleksijewicz zdradza (używając innego kroju czcionki), że podczas rozmowy się rozpłakała, że zabolało ją serce, że o kimś długo myślała, że czyjeś wyznanie zmieniło jej życie. Chce poznać rzeczywistość swoich bohaterów – dotknąć jej, doświadczyć. Kiedy postanowiła podjąć temat radzieckiej interwencji w Afganistanie, pojechała na front. Nigdy nie nudzi się słuchaniem, nie ustaje, choć przemierza tysiące kilometrów z dyktafonem. Jej bohaterowie zamieszkują całe poradzieckie terytorium, od Białorusi po Azję Centralną.

„Pisarstwo uważam za pracę uczciwą. Jeśli nie ciekłyby mi łzy, jeśli nie traciłabym przytomności, to pisałabym zimne książki. Nikogo by one nie wzruszały, nikt nie poczułby ich sensu” – powiedziała w 2011 r., w wywiadzie udzielonym „Nowej Europie Wschodniej”.

Kronika głosów

Ludzkie głosy, które składają się na książki Aleksijewicz, to spisane z dyktafonu relacje świadków wydarzeń. Każdy głos opatrzony jest komentarzem: imię, nazwisko, wiek, miejsce zamieszkania. Do każdej z książek wchodzi około połowa zebranego przez pisarkę materiału.
„Uchwycić autentyczność – oto czego pragnęłam. I ten gatunek – gatunek »ludzkich głosów«, ludzka spowiedź, świadectwo, dokument ludzkiej duszy został przeze mnie szybko przyswojony. Tak, ja właśnie w ten sposób widzę i słyszę świat: przez głosy, przez detale życia. Tak jest skonstruowane moje oko i ucho. I wszystko, co we mnie jest, okazało się w tym procesie potrzebne, ponieważ trzeba być równocześnie: pisarzem, dziennikarzem, socjologiem, psychoanalitykiem, spowiednikiem i kaznodzieją” – napisała na swojej oficjalnej stronie internetowej.
Aleksijewicz przyznaje, że jej mistrzem jest Aleś Adamowicz – już nieżyjący białoruski pisarz, krytyk literacki, autor scenariuszy filmowych. To Adamowicz w swojej twórczości posługiwał się gatunkiem „ludzkich głosów”, dotykał tematów tabu; historię II wojny światowej przedstawiał bez propagandowego pudru. A przecież lata 1941-45, w ZSRR nazywane Wielką Wojną Ojczyźnianą, były fundamentem mitu budującego tożsamość radziecką. Wojna była święta, o jej patologiach nie wolno było pisać. Adamowicz był współautorem książki-dokumentu opisującej blokadę Leningradu – 900 dni, podczas których ludzie zmagali się z głodem, chorobami, śmiercią. Stawali się kanibalami. Czytając Adamowicza, Aleksijewicz odnalazła „swoją drogę w literaturze”. Wcześniej pisała reportaże, portrety, aż postanowiła „oddać głos swoim bohaterom”, stworzyć „kronikę ich głosów”. Obok Adamowicza w gronie bliskich sobie pisarzy wymienia dwójkę polskich reportażystów: Hannę Krall i Ryszarda Kapuścińskiego.
Aleksijewicz urodziła się na Ukrainie – w Iwano-Frankiwsku (wtenczas Stanisławowie) w 1948 r., ale dorastała na Białorusi. Dziś mieszka w Mińsku. Pisze po rosyjsku. Białoruś jest obecna w jej książkach, ale jako jeden z wielu krajów poradzieckich. Z tego powodu na Białorusi pisarkę częściej określa się mianem „radzieckiej” niż białoruskiej. Dodatkowo dla białoruskich twórców młodego pokolenia posługiwanie się językiem rosyjskim jest odczytywane jako pewna forma zdrady, dlatego nie uznają jej za „swoją”. Na pytanie, dlaczego nie przeniosła się do Moskwy, Aleksijewicz odpowiada, że każdy pisarz musi mieć swoją małą ojczyznę, miejsce, do którego wraca. I choć wiele lat mieszkała w Szwecji, to Mińsk uważa za swój dom, nie marzy o Moskwie. A czy uważa się za Białorusinkę? Jej ojciec był Białorusinem, ale matka Ukrainką. Aleksijewicz czas dorastania i młodości spędziła w Związku Radzieckim – kraju, w którym podział na „państwa” i „narody” był rozmyty.
W przedmowie do swojej najnowszej książki „Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka” napisała: „Przez siedemdziesiąt z górą lat w laboratorium marksizmu-leninizmu wyhodowano odrębny gatunek – homo sovieticus. (...) Wydaje mi się, że znam tego człowieka, że jest mi bliski, że jestem jego sąsiadką, przeżyłam wiele lat tuż obok niego. Ten człowiek to ja. A także moi znajomi, przyjaciele, rodzice”. Tacy są też bohaterowie jej książek.

Wojenny brud

Aleksijewicz dorastała na białoruskiej wsi – jej rodzice przyjechali tu z Ukrainy, kiedy ojca zdemobilizowano. Byli wiejskimi nauczycielami. W 1967 r. rozpoczęła studia na Białoruskim Uniwersytecie Państwowym, na kierunku dziennikarstwo – ten sam kierunek studiów przed laty wybrał jej ojciec, ale stalinizm i wojna nie pozwoliły mu spełnić się w roli dziennikarza.
Po skończeniu studiów pracowała w białoruskiej lokalnej gazecie i równocześnie uczyła w szkole. Jak sama wyzna po latach, rozważała, który zawód wybrać. Rozważania trwały rok – z prowincji młoda dziennikarka szybko trafiła do Mińska – dostała angaż w „Sielskoj Gazietie”. Po kilku latach awansowała na redaktorkę periodyku „Neman” (organ Związku Pisarzy Białorusi).
Przy próbie wydania pierwszej (poważnej i liczącej się do dziś) książki Aleksijewicz boleśnie zderza się z radziecką rzeczywistością. „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” – reportaż opisujący losy kobiet na frontach II wojny światowej zostaje w 1983 r. wycofany z druku przez cenzurę. Drukarskie maszyny wypuszczą książkę dopiero po dwóch latach, kiedy w Kraju Rad władzę obejmie Michaił Gorbaczow i zacznie się pierestrojka.
Na taką twórczość nikt w ZSRR nie był gotowy, bowiem dotykała ona tematów tabu, burzyła porządek, na którym został zbudowany Związek Radziecki i radzieckie społeczeństwo. Rozprawiała się z mitami.
Tą książką Aleksijewicz przywróciła pamięć o udziale kobiet w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, bowiem oficjalna narracja państwowa mówiła jedynie o walce mężczyzn (jeśli kobiety były na froncie, to jako sanitariuszki czy telegrafistki). Tak przedstawiano je w radzieckich filmach propagandowych – w czystych strojach pielęgniarek, zadbane i uśmiechnięte. Tymczasem wojenny „brud”, a później zwycięstwo – tak czczona w ZSRR pobieda – były również ich udziałem. Walczyły jako snajperki, lotniczki, saperki – wcielały się we wszystkie role tradycyjnie przypisane mężczyznom. Przed wojną nie umiały prowadzić samochodu, ale na froncie nauczyły się jeździć pojazdami bojowymi, zabijać, stały się odporne na ból. Straciły kobiecy wizerunek: w waciakach, walonkach, zawszone, śmierdzące, nieraz zgwałcone. W książce Aleksijewicz umieszcza przejmujący fragment: kroczy batalion, wiele żołnierek ma miesiączkę. Brakuje środków opatrunkowych, po ich nogach cieknie krew. Kobiety czują się upokorzone, dochodzą do źródła wody, i choć trwa bombardowanie, choć mężczyźni chowają się przed ostrzałem, one zaczynają się myć.
Książka stała się ważnym głosem w debacie społecznej i historycznej toczonej w czasach pierestrojki, odwołał się do niej sam Gorbaczow w jednym ze swoich przemówień, stwierdzając, że „wojna nie ma nic z kobiety”.

To wszystko moje, moje

Kolejny raz Aleksijewicz zmierzyła się z tematem wojny w książkach: „Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy” (II wojna światowa widziana oczyma dzieci) i w „Ołowianych żołnierzykach” – to opowieść o weteranach radzieckiej interwencji w Afganistanie. Po wydaniu tej książki pisarkę czekał sąd. Aleksijewicz utrwaliła w niej wspomnienia matek żołnierzy, którzy do kraju wrócili z frontu w cynowych trumnach, oraz weteranów wojny, którzy przeżyli, ale zostali kalekami. Kaleka jest ich psychika i często ciało. Wojna, toczona w imię „eksportu komunistycznej rewolucji”, została tu odarta z mitów. Jej weterani to często alkoholicy nieradzący sobie z traumą. W Związku Radzieckim nikt nie oferował byłym żołnierzom ani ich rodzinom usług psychoterapeuty. A z jakim ciężarem wracali? Aleksijewicz przyznaje, że najbardziej wstrząsające było dla niej wyznanie frontowej pielęgniarki. Kobieta czuwała przy żołnierzach ciężko rannych, wyjących z bólu. Krzycząc, przeklinając, przyznawali się, że „lubią zabijać”, że zabijanie daje adrenalinę, może się spodobać. Jak z takim uczuciem poradzić sobie w czasie pokoju?
Ich psychoterapeutką – choć przez chwilę – była Aleksijewicz. Kiedy włączała dyktafon i słuchała opowieści, jej bohaterowie mierzyli się ze swoją traumą. Kiedy książka się ukazała, pisarkę oskarżono o manipulacje wypowiedziami. Jednak podczas rozprawy matki zabitych żołnierzy, którym przytaczano słowa z książki, płakały i krzyczały: „Tak, to wszystko moje, moje”.
W wywiadzie dla „Nowej Europy Wschodniej” pisarka mówiła: „Pułkownik odparł, wskazując palcem na minę, że to jest »mina o takim zasięgu, że jak się na niej stanie, to z człowieka zostaje pół wiadra mięsa«. Dzień później zadzwonił z pytaniem, czy chcę zobaczyć, co zostało z chłopaka, który stanął na takiej minie. Nie mogłam nie iść. Panował okropny żar. Zobaczyłam, jak łyżkami zeskrobują resztki tego żołnierza, żeby jego »ciało« wsadzić do trumny i wysłać matce do kraju. Zemdlałam. I jak tu nabrać dystansu?”.

Człowiek – radioaktywny odpad

Aleksijewicz pisze o wykluczonych, jednak jej bohaterowie to często ludzie, którzy przyswoili sobie ideologię Kraju Rad. Nauka partii była ich religią. Dlatego walczyli w Afganistanie – w wojnie, której nikt nie rozumiał i którą politolodzy nazwą „wojną zastępczą”. Dlatego szli likwidować skutki wybuchu reaktora w Czarnobylu. „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości” – to książka wyjątkowo bliska samej autorce. Jak mówi, nie jest to opowieść o „tragedii w Czarnobylu, ale o świecie po tragedii w Czarnobylu”. Książka pokazuje, jak poświęcał się radziecki człowiek „w imię dobra swojej ojczyzny” i jak zbrodnicze było wobec niego państwo. „Likwidatorów”, czyli ludzi usuwających skutki katastrofy, ściągnięto z całego Związku Radzieckiego. Często wykonywali prace nikomu niepotrzebne – na przykład „robili pogrzeb ziemi”, czyli najmocniej skażone jej warstwy zakopywali. Po co? Przecież życie na te tereny miało nie wrócić jeszcze przez dziesięciolecia. Na śmierć wysłano setki młodych mężczyzn budujących sarkofag na reaktorze rozerwanym przez atomowy wybuch. W ciągu kilku minut otrzymywali śmiertelną dawkę promieniowania. Aleksijewicz do dziś nie może zapomnieć pewnej kobiety. Jej mąż był strażakiem – w czasie gaszenia pożaru w elektrowni jego ciało spaliło się od środka. A ona – choć była w ciąży – siedziała przy nim w szpitalu, patrzyła, jak kona, i przyjmowała duże dawki promieniowania. Lekarze ją odciągali, mówiąc: „To już nie człowiek, to radioaktywny odpad”. Mąż umarł, ona urodziła martwe dziecko i została kaleką.

Ideologia z drugiej ręki

Książką „Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka”, która właśnie ukazała się w Polsce, Aleksijewicz zamyka cykl pięciu publikacji, które poświęciła radzieckiemu dziedzictwu. „Czasy secondhand” są najpełniejszym literackim portretem radzieckiej epoki – to opowieść o tych, którzy w komunizm wierzyli i po jego upadku nie mogli się odnaleźć w nowej rzeczywistości, oraz o tych, którzy w 1991 r. kibicowali rozpadowi ZSRR.
Aleksijewicz opisuje, jak dziki kapitalizm wkraczał do krajów poradzieckich (nowi biznesmeni głównie strzelają i zajmują się wymuszeniami) i jak powstała masa wykluczonych ludzi – mieszkańców Azji Centralnej i Kaukazu, których w Rosji nazywa się „ludźmi o nierosyjskich twarzach”. Przypomina, że radzieckie imperium wcale nie rozpadło się bezkrwawo – wybuchła wojna o Górski Karabach pomiędzy Azerbejdżanem i Armenią (konflikt trwa do dziś), zbuntowała się Czeczenia.
Oddaje głos tym, którzy w 1993 r., podczas kryzysu konstytucyjnego w Moskwie, opowiedzieli się za prezydentem Borysem Jelcynem. Choć w Rosji trwał głęboki kryzys gospodarczy, „demokraci” nie chcieli karmić się mrzonkami o reaktywacji ZSRR. Dla równowagi w książce bohaterami są też apologeci Stalina, według których upadek Kraju Rad był „zaprzedaniem się Ameryce w zamian za kiełbasę”. Tak, ci ludzie wiedzą, że w łagrach zginęły tysiące ludzi, wiedzą o czystkach 1937 r. i wciąż niezmiennie wierzą. Ale po 1991 r. najbardziej dominuje uczucie pustki, która wytworzyła się na terytorium poradzieckim. To pustka ideologiczna, to rzeczywistość, w której wartości zastąpiła dzika konsumpcja. Społeczeństwo podzielone jest na biedaków i magnatów. Jeden z głosów w książce mówi: „Nie ma naszego kraju i nigdy już nie będzie, a my jesteśmy (...) starzy i wstrętni (...) ze strasznymi wspomnieniami i wzrokiem zaszczutego stworzenia”.
Aleksijewicz, określana mianem pisarki-dysydentki, zwolenniczka pierestrojki, zgadza się z głosem jednej ze swoich bohaterek: „rewolucja 1991 roku została za szybko zakończona”. Ludzie opuścili place, nie umieli patrzeć rządzącym na ręce. Sama Aleksijewicz stwierdza: „przecież nie staliśmy z postulatami: »cała ropa dla Abramowicza«”.
Dlaczego w tytule znalazło się słowo „secondhand”? Ponieważ w wielu krajach poradzieckich panuje coś na kształt poradzieckiego ustroju – ideologii z drugiej ręki. Nie bez przyczyny książkę kończy rozdział na temat Białorusi. Przywołany jest październik 2010 r., kiedy Łukaszenka został po raz czwarty „wybrany” prezydentem kraju, a protestująca młodzież wtrącona do więzień. Wszystko ma w tej narracji poradziecki smak – o relegowaniu protestujących z uczelni decydują zastraszeni studenci, pałujący milicjanci wierzą, że spełniają obywatelski obowiązek, bo opozycja jest na usługach USA. A społeczeństwo jest bierne.
Po lekturze książki Aleksijewicz nikt nie posłuży się tak banalnymi sformułowaniami jak: „Rosja jest imperialna”, „Białoruś i Rosja muszą mieć mocnego przywódcę”, „W krajach poradzieckich ludzie nie chcą zmian”. By dokonywać ocen, trzeba znać kontekst. Rzeczywistość poradziecka nie jest biało-czarna, ma wiele odcieni – Aleksijewicz pokazuje nam każdy z nich. To jej bohaterowie – czyli reprezentanci poszczególnych społeczeństw – zdradzają nam tajemnice decydujące o kształcie dzisiejszej Rosji, Białorusi, krajów Azji Centralnej.
Książka liczy ponad pięćset stron. To życiowe dzieło Aleksijewicz, lata jej ciężkiej pracy. Nieraz było bowiem tak, że bohater nie wytrzymywał lęku, z którym mierzył się w chwili nagrywania wywiadu. Musiał sobie przypomnieć całe swoje życie – życie wypełnione bólem. Dlatego pisarka była wypraszana z domu, mówiono jej: „nie publikuj tego”, „zmaż to”. Ale nieraz było też tak, że do Aleksijewicz dzwonił telefon i w słuchawce odzywał się głos: „jednak do mnie przyjedź”.

MAŁGORZATA NOCUŃ jest redaktorką „Nowej Europy Wschodniej” i dziennikarką „Tygodnika Powszechnego”.

Swietłana Aleksijewicz „Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka”, przełożył Jerzy Czech, Czarne 2014

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2014