Nowinki i starowinki

Jeden Ce. Co znaczy ten adres? Za młody jestem na kabalistę – choć skłonność do traktowania życia jako opowieści zapisanej z góry w księdze datuje się u mnie od wieku, gdy przedwcześnie wprowadzono mnie w świat liter.

03.05.2021

Czyta się kilka minut

 / LIV FRIIS LARSEN / ADOBE STOCK
/ LIV FRIIS LARSEN / ADOBE STOCK

W każdym razie nowy adres pozostaje zagadką, za to dwunastka w starym była w te dni dla nas szyfrem, kombinacją otwierającą (czy może zamykającą, skorośmy się żegnali?) różne tęsknoty, wdzięczność oraz zadziwienie, że tyle się dobrego może osadzić w ścianach i na skrzypiącej klepce, chociaż to tylko trochę wapna, gliny, farby, drewna i kurzu.

Jeśli śledzicie uważnie „Tygodnik” i jego ludzi w mediach społecznościowych, to widzieliście zresztą zdjęcia i sceny uwiecznione w pustych ścianach Wiślnej. Jako że mam trudność z przeżywaniem tzw. znaczących chwil, któregoś z tych końcowych dni – zamiast znów iść piłować sentymentalną pępowinę – uznałem, że lepiej niech już sobie usycha, więcej się tam nie zjawię, za to urwałem się z miasta na pół dnia, by nadmiar myśli skompensować cielesnym trudem. Tak się akurat złożyło, że znajomy tego dnia szukał rąk do pracy przy zakładaniu nowej winnicy i powiózł mnie między łagodne, otwarte wzgórza na północ od Krakowa. Takie właśnie, jakie według Wergiliusza najbardziej upodobał sobie Bachus. Gdyby mu oznajmić, że zostanie zaproszony z wesołym korowodem na północ od Karpat, toby z szoku natychmiast wytrzeźwiał.

Nie minęło pół godziny, a zorientowałem się, wysiadając z samochodu, że wywieziono mnie w miejsce, z którego widać w oddali goszycki dwór, rodzinne gniazdo żony Pana Jerzego Turowicza. Tam, wówczas jeszcze nie jako redaktor „Tygodnika”, ściągał on w czasie wojny ludzi, którzy nie przeczuwali chyba, ile będą znaczyć przez następne pół wieku dla polskiego ducha i mowy. Robota gnała, wetknąć prawidłowo w glebę sadzonkę winorośli to nie jest byle co, a wiadra z wodą same nie chciały się turlać od beczkowozu, nie było więc czasu na swawole historycznej wyobraźni ani patetyczne konkluzje o klamrach spinających stare z nowym i tak dalej na tę modłę. Kolejną jednak kartę księgi uznałem za bardzo zgrabnie zapisaną do ostatniej linijki.

Po czym wróciłem na Wiślną: już nie jako redaktor „Tygodnika”, ale wiecznie głodny klient pizzerii na rogu z Gołębią. Czytaliście już o niej w tej rubryczce, ale mam znów solidny powód, żeby o niej wspomnieć, bynajmniej nie w tonie pożegnalnym: od paru dni bowiem oferuje osobny zupełnie rodzaj placka, starszy tradycjami od tego, co dziś zwiemy pizzą. Zwie się on pinsa, od łacińskiego pinsere, czyli roztłukiwać (czarodziej Brückner twierdzi, że jego korzeń to prasłowo związane z tłuczeniem zboża, „jedno z arcyrzadkich wspólnych wszystkim Ariom”, i w naszej mowie słyszalne w „pchać”). We współczesnej, udoskonalonej w Rzymie wersji jest robiona z mąki ryżowej, sojowej i pszennej, a ciasto jest poddane morderczo długiej i złożonej procedurze wyrabiania i wyrastania. Tam, gdzie mój podstawowy poradnik włoski zwykle podaje procedurę na ciasto w 6-7 krokach, pinsa wymaga tych kroków 25…

Z samego wyglądu to taki niepozorny owalny placek, uprzednio podpieczony, na który nakłada się na zimno dowolne składniki warzywne i ser, po czym przez chwilę ponownie zapieka. Ale efekt skomplikowanego wyrabiania i połączenia trzech mąk natychmiast czuć w ustach, ciasto ma niesamowitą lekkość i kruchość przy jednoczesnej treściwości. Serdecznie wam radzę – jeśli gdzieś w waszym mieście jest solidny pizzaiolo z ambicjami, to żądajcie od niego pinsy. Moment wprowadzenia tej nowinki (może z racji starożytnego ponoć rodowodu powinienem powiedzieć: starowinki?) odczytuję jako znak, że warto tu będzie wracać.

Ale zazdroszczę też sobie czekających mnie eksploracji. Nie byłbym sobą, gdybym, powziąwszy wiedzę o nowej siedzibie, nie spenetrował starannie jej okolic w promieniu co najmniej kilometra. Lockdown to kiepski czas, żeby rozpoznawać bojem knajpy, ale to wszystko, co działa na wynos, już mam wstępnie obwąchane i niech mi mieszkańcy Ludwinowa oraz Dębnik wybaczą stres, jaki mógł wywołać u nich widok łysiejącego gościa w różowych spodniach kręcącego się bez celu z notesikiem w pobliżu placówek gastronomicznych.


Beata Chomątowska: Elegia dla Ludwinowa


 

W kwestii pizzy na razie widzę problem – pobliska placówka oferuje standard szalonych najntisów, czyli dodatkowy sos pomidorowy lub czosnkowy oraz hawajską. Ale cóż, każdy z nas był młody, jadł pizzę z ananasem i popijał Sofią, i było w tym przecież szczęście. A kartę życia z cyfrą 1C na pewno zapiszą inne dobre niespodzianki. ©℗

Kuchnia dla mnie to strefa odpoczynku od znaków i liczb, ale i tu się zdarza, że połączenia starego z nowym są bardzo udane. Opowiem wam o wariancie liguryjskiego dania, w którym możemy zużyć ostatni słoiczek zeszłorocznego pesto (już nie macie? niech będzie ze sklepu) i pierwsze młode ziemniaki, te z Cypru czy Maroka. Najpierw musimy przetestować na małym kawałku ziemniaka, jak długo się gotuje do miękkości. Wrzucamy na osolony wrzątek po 75 g krótkiego makaronu na osobę, po czym dodajemy tyle samo ziemniaka pokrojonego w krótkie słupki w miarę zbliżone kalibrem do klusek – moment musi być tak wyliczony, by jedno z drugim było gotowe w tej samej chwili. Na kilka minut przed końcem wrzucamy też garść zielonej pociętej fasolki szparagowej (w maju niestety jeszcze mrożonej). Kiedy wszystko się ugotuje, szybko odcedzamy, przekładamy do miski, gdzie dodajemy po 1 kopiastej łyżce pesto na osobę. Mieszamy, ewentualnie dodajemy trochę oliwy i na wydaniu dajemy sporo parmezanu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 19/2021