Zanim dopadnie was Neapol

Czasami, gdy idę ulicami Krakowa i gdy wydają mi się szczytem urody i wdzięku, nagle wewnętrzny głos syczy: pod tą powłoką skrywa się Neapol, miasto cienia cię dopadnie...

02.12.2019

Czyta się kilka minut

 / ANTONI BRAVO
/ ANTONI BRAVO

„Tekst nie może być godzien miana literatury, jeśli nie wspiera się na strategii pisania, która stawia sobie za cel pokazywanie niespójności. Żadne z naszych uczuć nie jest jednoznaczne, ale żeby przetrwać, staramy się usunąć na bok to, co wydaje nam się zbędne albo nas zaburza. Literatura ma obowiązek tak nie robić, chyba że postanowi być z tych, które służą pokrzepieniu”. Na pewno pokrzepienia próżno szukać u Eleny Ferrante, która wygłosiła te zdania w wywiadzie z okazji ukazania się jej najnowszej powieści (tytuł przełożyłbym jako „Skłamane życie dorosłych”, choć polski wydawca być może zechce to zrobić inaczej). Wywiadzie – to za dużo powiedziane: jak wiedzą miliony jej czytelników i czytelniczek, za tym pseudonimem skrywa się postać konsekwentnie unikająca bezpośredniego kontaktu z dziennikarzami.

Zatem nie wywiad, lecz pisemne odpowiedzi na szereg pytań nadesłanych przez jedną z czołowych gazet. Dowodem na siłę osobowości tej autorki jest to, że nawet w tak zapośredniczonej sytuacji potrafi wyrazić rzeczy idące potem za człowiekiem, dzwoniące w głowie. „Nie czytałam Lyotarda” – tłumaczy złośliwie zapytana przez pretensjonalnych redaktorów, dlaczego jej nowa bohaterka, dorastająca dziewczyna z lat 90., nie zachowuje się tak „jak osoba, która dojrzewała w epoce końca historii i wyczerpywania się tradycyjnych narracji”. Otóż to: książki Ferrante rodzą się w niewiedzy, że wewnętrzne sprzeczności uczuć, zawikłanie we własną cielesność, dziwne rozdarcia społecznego świata... to tylko jakaś ironiczna gra w przebieranki, za którymi jednak próżno szukać „prawdziwej” twarzy.

Za maskami, które opadają dorosłym, w nowej powieści Ferrante kryją się całkiem nieironiczne twarze. Ból, który sprawia ich odkrywanie, jest na pewno prawdziwy.

Bohaterka jej książki „nie polega już na nikim, kto chce jej wmówić, jaki jest właściwy sposób życia, myślenia, czytania, czuje się uwiedziona przez nieprzewidywalność”. Zostawię was i ja z nieprzewidywalną – na razie – przyjemnością, która was czeka, kiedy powieść zostanie spolszczona; mam nadzieję, że nastąpi to szybko, więc nie będę niczego awansem streszczał. A jeśli powiem: nie spodziewajcie się wielkiej pociechy, za to mnóstwa świdrujących scen, piekących jak zdarte na asfalcie kolano, to niczego ważnego nie zdradzę, znacie te melodie z tetralogii o genialnej przyjaciółce, która rozsławiła na całym świecie Neapol.

Właśnie, Neapol – dzięki tym powieściom to malownicze, ale zarazem koszmarnie zabiedzone, wulgarne, przykre w obcowaniu miasto staje się symboliczną przestrzenią dla nas, którzyśmy nie czytali Lyotarda i nadal skaczemy bez większej refleksji na główkę w kolejne dni. Z poczuciem, że to wszystko dookoła i w nas jest źle poustawiane, ale ta codzienność jest jedyną „narracją”, alternatywnej księgi życia nie będzie. Czasami, gdy idę ulicami Krakowa i błogosławię ten fakt, bowiem wydają mi się szczytem urody i wdzięku dostępnego w obecnych granicach Polski, nagle dochodzi gdzieś z boku świadomości odgłos, zapach, widok, które plugawią tę rzeczywistość – a wewnętrzny głos syczy: pod tą powłoką skrywa się Neapol, miasto cienia cię dopadnie, nawet gdybyś wyjechał tysiące kilometrów od Wezuwiusza.

Nie znam innej na to rady niż powrót do bezpośredniego doświadczenia ciała i jego najprostszych potrzeb. Jedzenie jest jedną z nich, dla wielu z nas otoczoną dziś większą liczbą tabu niż seks, jednak sam pozwalam sobie jeszcze na wszystko. Na gluten, laktozę i mięso. Czyli np. na pizzę, którą zjadamy redakcyjnie w ogromnych ilościach, od kiedy koło naszej siedziby zaczął działać mały lokal sprzedający – zwyczajem, o którego ojcostwo kłócą się Rzym z Neapolem – kawałki pizzy z wielkich prostokątnych blach. Grubszej niż normalna – musi wszak wytrzymać długie podgrzewanie, bardziej więc też „mięsistej” w górnej warstwie, co pozwala dać więcej składników i poszaleć piekarzowi (kucharzowi? Nie znoszę potwornego słówka „pizzer”). W takim miejscu jest bardzo ciepło od pieca, co oznacza, że co najmniej do marca będę tam często siedział, czekając na swoją porcję i na wiosnę. Będąc w Krakowie, koniecznie zajrzyjcie na róg Wiślnej i Gołębiej. Może poczujecie smak dni tych, którzy co tydzień pracują dla was nad nowym numerem i nie mają czasu na Lyotarda. ©℗

Sezon przedświątecznych posiedzeń nad piernikami wraz z adwentem otwarty. Przepis na typowe miodowe pierniczki każdy ma swój. Tymczasem tej zimy bardzo was namawiam, żeby spróbować choć raz zrobić i udekorować ciastka przypominające „spekulosy”, korzenne herbatniki, które w Polsce rozpropagował pewien niemiecki dyskont. Całkiem dobry przepis znalazłem u Yotama Ottolenghiego, choć ten autor raczej kojarzy się z Południem. Szykujemy zestaw przypraw: 2 łyżki cynamonu, po 2 łyżeczki mielonego kardamonu i anyżku tłuczonego w moździerzu, po 1,5 łyżeczki mielonego białego pieprzu i imbiru, łyżeczka mielonych nasion kolendry, po pół łyżeczki gałki i mielonych goździków. Mieszamy w słoiczku – starczy na parę wypieków. W misce łączymy: 3,5 łyżeczki mieszanki z 450 g mąki oraz łyżką proszku do pieczenia i pół łyżeczki soli. W osobnej misce ucieramy 250 g masła z 300 cukru trzcinowego, dolewamy 50 ml rumu (to bardzo ważne!) i łączymy z sypkimi składnikami. Mieszamy cierpliwie, aż powstanie ciasto odchodzące od ścian miski. Chłodzimy 30 min. Wałkujemy na placek o grubości 3–4 mm, wycinamy dowolne kształty. Można posmarować przed pieczeniem lekko ubitym białkiem albo zostawić „gołe” do dekorowania później. Pieczemy 12 min w 200 stopniach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2019