Nikt nie schodził na pole

Co powoduje, że poczciwy człowiek idzie z maczetą zabijać sąsiadów, przeciwko którym osobiście nic nie ma? Atawizm plemienny? Lęk o przestrzeń życiową? Demony z przeszłości? Erupcja zbiorowego szaleństwa? A może w każdym z nas kryje się zdolność do czynów tak bestialskich?.

18.07.2004

Czyta się kilka minut

Fot. Raymond Depardon (Magnum) /
Fot. Raymond Depardon (Magnum) /

Wieczorem 6 kwietnia 1994 r. samolot prezydenta Ruandy, Juvénala Habyarimany, został zestrzelony nad Kigali przez nieznanych sprawców. Politycy Hutu o jego śmierć obwinili Tutsich. Tej samej nocy zaczęły się pierwsze masakry.

Rana

W 2000 r. francuski dziennikarz Jean Hatzfeld opublikował opowieści ludzi, którzy ocaleli z rzezi w ruandyjskim powiecie Nyamata. Książka nazywała się “Dans le nu de la vie", co można przetłumaczyć jako “W nagości życia".

Nyamata leży nieco na południe od Kigali. Masakry zaczęły się tu o godzinie jedenastej 11 kwietnia i zakończyły o czternastej 14 maja. Podczas pięciu tygodni na czternastu wzgórzach wchodzących w skład powiatu zginęło ok. 50 tysięcy z 59 tysięcy Tutsich. Zabijali ich ochotnicy z bojówek Interahamwe, szkolonych przez wojsko ruandyjskie, oraz sąsiedzi Hutu - codziennie od dziewiątej do siedemnastej, włączając niedziele i święta.

Jean Hatzfeld był wieloletnim korespondentem wojennym dziennika “Libération". Ciężko raniony przez snajpera w Sarajewie, napisał dwie książki o wojnie w b. Jugosławii. Do Ruandy trafił, gdy było już po wszystkim, a masy Hutu uciekały do Konga przed nadciągającymi z Ugandy partyzantami Tutsi.

Większość dziennikarzy pisała głównie o tych dwóch milionach przerażonych Hutu, których widziała na drogach. Tutsi, którzy przeżyli, nie przyciągali uwagi. Hatzfelda uderzyło milczenie ocalonych. Tak samo, zauważał, milczeli z początku więźniowie uwolnieni z Buchenwaldu i Dachau: “Po wojnie ludzie, którzy przeżyli, czują silną potrzebę dawania świadectwa. Po ludobójstwie przeciwnie: ci, co przeżyli, dziwnie szukają ciszy". Prawda, ocaleni Tutsi rozmawiali o masakrach - lecz tylko między sobą. Hatzfeld był jednym z pierwszych, którzy zaczęli zbierać ich świadectwa. Jego książka to próba przerzucenia kładki nad przepaścią, którą ludobójstwo otworzyło między tymi, co przeżyli, a światem.

“Po przejściu ludobójstwa pozostaje w duchu ocalonego ukryta rana, która nigdy nie będzie mogła ukazać się w świetle dnia, przed oczyma innych - mówi Sylvie Umubyeyi, pierwsza rozmówczyni Hatzfelda. - My nie znamy dokładnie rodzaju ukrytej rany, lecz wiemy, że ona istnieje. Ci, którzy nie przeżyli ludobójstwa, nie dostrzegają niczego. Jeżeli wykażą dużą wolę, pewnego dnia będą mogli sobie uświadomić istnienie tajemnego bólu, który odczuwamy".

Sylvie urodziła się w uniwersyteckim środowisku w Butare. Jej ojciec był bibliotekarzem, mąż zaczynał karierę wykładowcy. Po ich śmierci nie chciała pozostać w Butare. Została asystentką społeczną w Nyamacie. Odszukuje osierocone dzieci żyjące samotnie na wzgórzach.

W Ruandzie, mówi Sylvie, w dobrym tonie jest powściągliwość i dyskrecja. Dzieciom, jak dorosłym, niełatwo mówić o sobie.

Hatzfeld nie kryje podziwu i miłości do ludzi, którzy poruszają subtelnością refleksji nad tym, czego doświadczyli - jak mówi Sylvie - “w nagości życia".

“Pokazać serce obcemu, mówić o tym, co czujemy - powiedziała Marie-Louise Kagoyire - to wstrząsa nami nad wszelką miarę".

Jeanette

Dzień po dniu Hatzfeld odwiedza więc tych, co przeżyli. Samotni, bez rodzin, wrócili na swoje wzgórza.

Jeanette Ayinkamiye ma 17 lat. Uprawia swoją parcelę, pomaga sąsiadom za jedzenie lub drobne pieniądze i dorabia szyciem na targu - utrzymuje dwie młodsze siostry i dwoje obcych dzieci. Stara się śmiać jak najczęściej, mówi Hatzfeldowi, żeby zbliżyć dzieci do wesołości. O małżeństwie nie myśli. “Prawdę mówiąc, nie czuję się zbyt swobodnie wobec życia - opowiada. - Nie umiem wyjść myślą poza dzień dzisiejszy".

Gdy jest sama w polu, wraca do niej przeszłość i ogarnia smutek. “Odkładam wtedy motykę i idę pogawędzić do sąsiadów - mówi. - Pośpiewamy, napijemy się razem soku i czuję się lepiej".

Jej ojciec i bracia zginęli w pierwszych dniach masakr. Jeanette zdołała uciec z matką i siostrami na bagna. Przez miesiąc ukrywały się w błocie, w gąszczu papirusów. Któregoś dnia matkę dostrzegli Interahamwe. Dała im pieniądze, żeby zabili ją szybko, lecz nie spełnili prośby. Jeanette, ukryta pod liśćmi, słyszała tylko jej szept: “Święta Cecylio, święta Cecylio...". Interahamwe odrąbali jej ręce i nogi i pozostawili ją w mule. Pierwszego dnia mogła jeszcze mówić. Drugiego dnia szeptała “do widzenia, dzieci". Zmarła trzeciego dnia. Nazywała się Agnes Nyirabuguzi.

Młodsza siostra Jeanette, która przeżyła uderzenie maczety, widziała zabójcę. To był najstarszy syn ich pastora, “wysoki i wykształcony chłopiec". Dziś jest w okręgowym więzieniu w Rilimie.

“Ci więźniowie to bolesny problem - powiada Jeanette. - Jeśli się zamknie w więzieniu całą nienawiść tych, co masakrowali, nigdy nie zdoła obeschnąć na powietrzu. Lecz jeśli pozwoli jej się wykraść na plantacje, zabójstwa zaczną się na nowo".

W styczniu 2003 r. rząd Ruandy postanowił zwolnić 16 tysięcy więźniów, którzy przyznali się do winy, lecz nie zdążyli zostać osądzeni.

“W obyczajach ruandyjskich sąsiad to ktoś bardzo ważny - mówi Sylvie Umubyeyi. - On jeden wie, jak się obudziłeś, czego ci brakuje, w czym może ci doradzić, jak możecie sobie wzajem pomóc. Jeśli nie znasz już swojego sąsiada lub jeśli on ucieka, gdy się do niego odzywasz, czegoś ci strasznie brak...".

Zabójcy i ci, którzy umknęli im spod maczet, na nowo mieszkają po sąsiedzku na wzgórzach Ruandy.

Tamci

Gdy Hatzfeld zbierał opowieści ocalonych, nie przyszło mu do głowy rozmawiać z zabójcami. Dopiero pytania czytelników każą mu się zastanowić, co właściwie myśleli tamci.

W Ruandzie niełatwo jednak uzyskać świadectwa zabójców. Hatzfeld czuje, że musi trafić na grupę przyjaciół - grupa daje poczucie bezpieczeństwa. “Zabijaliśmy" łatwiej przechodzi przez usta niż “zabijałem".

W więzieniu w Rilimie Hatzfeld spotyka taką grupę - Adalbert, Pancrace, Pio i inni byli znani na wzgórzach Nyamaty. Razem chodzili do szkoły, póki nie przerwali nauki, żeby uprawiać ziemię, jak wszyscy Hutu w okolicy. Zanim nadeszła wiosna 1994, spotykali się prawie co wieczór, żeby napić się razem urwagwy, domowego wina z bananów, a przy większej okazji też i piwa Primus.

Hatzfeld odwiedza ich codziennie. Czasem gawędzą niemal serdecznie, choć wzajemna nieufność pozostaje.

Ci, co ocaleli, także żywili wobec niego nieufność. Pochodził z kontynentu, który nic nie zrobił, żeby ratować ich bliskich. 21 kwietnia, w pełni masakr, Rada Bezpieczeństwa zredukowała liczbę żołnierzy ONZ w Ruandzie z 2500 do 270. Na co więc teraz słowa?

Ocaleni obawiali się też, że im nie uwierzy.

Zabójcy, pisze Hatzfeld, nie boją się, że im się nie uwierzy. Boją się, że pewnego dnia ich słowa obrócą się przeciw nim. Tylko w więzieniu mówią swobodnie. Gdy wyjdą na wolność, zaczną unikać rozmów.

Nowy zbiór będzie nazywał się “Sezon maczet". Hatzfeld przyznaje, że nigdy nie pozbędzie się wątpliwości, czy słusznie zrobił, decydując się oddać głos zabójcom.

W codziennych wizytach w więzieniu towarzyszy mu Innocent Rwililiza. Rwililiza, Tutsi, jest nauczycielem. Przeżył, przez pięć tygodni ukrywając się w lesie. Gdy rozmówcy mówią w języku kinyaruanda, Innocent tłumaczy ich słowa na ten szczególny, metaforyczny francuski, jakiego używa się w Ruandzie. Zna wszystkich. Nim nadeszła wiosna 1994, ze starszymi widywał się po pracy w barach, młodszych uczył w szkole.

To zwykli ludzie, pisze Hatzfeld, tacy jak u Primo Leviego i Hanny Arendt. Żaden nie ma zatargów z sąsiadami Tutsi o kobietę, o miedzę, o krowę, która weszła w szkodę.

Adalbert Munzigura jest szefem kościelnego chóru i należy do jednej z nacjonalistycznych partii Hutu. Pancrace Hakizamungili chodzi za nim jak cień. Fulgence Bunani wyróżnia się pobożnością i zastępuje księdza podczas mniejszych uroczystości. Pio Mutungirehe, najmłodszy, śpiewa w chórze i kocha piłkę nożną. Alphonse Hitiyaremye dobiega czterdziestki, ma czwórkę dzieci i prowadzi sklepik.

Jest jeszcze Léopord Twagirayezu, który grywa w piłkę z Adalbertem i Pio, ale mieszka daleko i widuje ich rzadziej. Léopord jest członkiem rzadzącej partii Hutu, a zarazem żarliwym katolikiem. To on będzie zabijać najwięcej - i to on pierwszy z dnia na dzień się załamie i odda w ręce sądu.

“Adalbert był bardzo inteligentny i przedsiębiorczy - mówi Innocent Rwililiza. - Pancrace był twardy i mroczny, zawsze za Adalbertem, od najwcześniejszego dzieciństwa. Pio był naprawdę bardzo sympatyczny. Alphonse był najprzebieglejszy w negocjacjach, ale uczynny przy butelce. Fulgence uważał się za przystojniaka. Był nawet bardziej wymuskany niż niektórzy Tutsi. Nigdy nie miał dość modlitw". A Léopord? “Nie wyróżniał się niczym i tylko to, co potem robił swoją maczetą, było wyjątkowe".

W więzieniu zdobędą nowych przyjaciół - Jean-Baptiste Murangira pracował jako urzędnik, zanim wrócił do uprawy ziemi. Jego żona jest Tutsi i Jean-Baptiste ma z nią sześcioro dzieci. Ignace Rukiramacumu, rozgoryczony wdowiec, jest starszy o jedno pokolenie, podobnie jak Elie Mizinge, emerytowany żołnierz i policjant. Jest jeszcze Joseph-Désiré Bitero, działacz z Nyamaty i szef lokalnej formacji Interahamwe, który nie ma prawa opuścić sektora skazanych na śmierć. Wszyscy mieszkali na trzech sąsiednich wzgórzach, Kibungo, N’tarama i Kanzenze. W dole między wzgórzami rozciągają się bagna. Kobiety co dzień schodzą w dół, godzinę czy dwie, żeby w plastikowych kanistrach przynieść z mokradeł wodę do mycia i do gotowania.

Tam, na bagnach właśnie, będą szukać schronienia Tutsi z okolicy, gdy zacznie się zabijanie.

Ci, co nie chcieli zobaczyć

Dwa dni po zestrzeleniu samolotu prezydenta, gdy w Kigali ginęli już pierwsi Tutsi i umiarkowani politycy Hutu, w Nyamacie pojawił się konwój opancerzonych transporterów ONZ. Zatrzymał się najpierw przy kościele i klasztorze, a potem w klinice położniczej i w szpitalu. Zabrał wszystkich Europejczyków - pięciu księży i trzy siostry. Szwajcarskie zakonnice chciały zabrać zakonnice Tutsi. Żołnierze powiedzieli, że ich miejsce jest w Ruandzie. Zakonnice Tutsi zginęły niedługo później.

Gdy bojówkarze Interahamwe zobaczyli, jak konwój odjeżdża, odkapslowali butelki.

Adalbert: “Odkąd spadł samolot, radio powtarzało: »Cudzoziemcy wyjeżdżają. Mają dowody na to, co zrobimy, i opuszczają Kigali. Nie interesuje ich los Tutsich...«. Nasze oczy widziały tę ucieczkę transporterów na drodze. Nasze uszy nie słyszały już cichych głosów wyrzutu... Mówiliśmy sobie: »Prawda, że jedyne, co błękitne hełmy zrobiły w Nyamacie, to w tył zwrot, żeby dać nam spokój?«".

Dlaczego w Nyamacie europejscy księża opuścili parafian bez słowa, nim jeszcze doszło do pierwszych masakr? “Biali nie chcą zobaczyć tego, w co nie wierzą, a nie mogą uwierzyć w ludobójstwo, bo to zabijanie, które przerasta wyobraźnię" - powiedziała Hatzfeldowi Claudine Kayitesi, ocalona Tutsi.

Pierwsze dni

Adalbert: “Sobota, po upadku samolotu, to był dzień próby chóru w kościele w Kibungo. Śpiewaliśmy pieśni w dobrym porozumieniu z naszymi rodakami Tutsi, nasze głosy mieszały się jeszcze w jednym chórze. W niedzielę przyszliśmy na mszę o ustalonej godzinie: oni nie przyszli. Zdążyli już uciec w busz ze strachu... To bardzo nas zdenerwowało, zwłaszcza w niedzielę. Gniew dopadł nas przed drzwiami kościoła. Zostawiliśmy Pana i nasze modlitwy w środku, żeby szybkimi krokami zawrócić do domu. Zmieniliśmy nasze niedzielne ubrania na ubrania do robót polowych, wzięliśmy maczety i maczugi. Poszliśmy prosto na zabijanie".

W południe pierwszego dnia zabójstw Isidore Mahandago, 65-letni Hutu, odpoczywa przed domem po poranku pielenia. Mówi młodym, którzy idą z maczetami: “Wy, młodzi, robicie źle. Zawróćcie. Wasze ostrza zapowiadają straszne nieszczęście dla nas wszystkich... Wróćcie na swoje parcele, nie dręczcie już waszych sąsiadów". Młodzi śmieją się i powalają go ciosem maczety. Jest wśród nich syn zabitego. Idą dalej, śpiewając.

Zabójstwa w Nyamacie przybiorą charakter masowy cztery dni po śmierci prezydenta, gdy miejscowe władze zbiorą wszystkich mężczyzn Hutu na stadionie.

Pancrace: “Posłaniec radnego powiatu przeszedł po domach, żeby nas wezwać bezzwłocznie na mityng. Tam radny oznajmił nam, że powodem mityngu było zabicie wszystkich Tutsich bez wyjątku. To było prosto powiedziane i proste do zrozumienia".

Bojówkarze Interahamwe, których wielu przybyło z innych okolic, rozdzielają zadania. Najpierw trzeba iść tam, gdzie zebrali się Tutsi - do kościołów. W Ruandzie pogromy zdarzały się wcześniej. Zabójcy jednak zawsze omijali kościoły.

Alphonse: “W czwartek, gdy weszliśmy do kościoła w N’taramie, ludzie leżeli w półmroku... Czekali na śmierć w spokoju kościoła. Nie było dla nas ważne, że znaleźliśmy się w domu Boga. Krzyczeliśmy, żartowaliśmy, rzucaliśmy rozkazy i wyzwiska. Sprawdziliśmy osobę po osobie, przyglądając się twarzom, żeby dobić wszystkich sumiennie. Kiedy mieliśmy wątpliwości co do agonii uczestnika, ciągnęliśmy ciało na zewnątrz, żeby przyjrzeć mu się w świetle dziennym".

W kościołach w Nyamacie i w N’taramie ginie dziesięć tysięcy ludzi, wśród nich żona Innocenta Rwililizy i jego syn. Ludzie już wiedzą, że nie jest to zwykły pogrom. “Wieczorem po masakrze w kościele powaga sprawy całkiem się odmieniła - mówi Jean-Baptiste. - Czyny zapowiadały się ostateczne, a słowa niepotrzebne".

W klinice położniczej Sainte-Marthe żołnierze żądają pieniędzy za ochronę. Szwajcarskie zakonnice zabrały wszystkie fundusze, lecz kobiety Tutsi, które schroniły się w środku, robią zbiórkę. Trzeciego dnia nie mają już czym się opłacić. Ale żołnierze przyznają, że i tak już nic nie mogliby dla nich zrobić.

Valérie Nyirarudodo, pielęgniarka Hutu, została w klinice do końca: “Spojrzałam na kobietę, która urodziła i leżała przede mną na materacu z dwojgiem dzieci. Modliłam się szybko: »Mój Boże, powiedz mi, które mam zabrać«. Potem pomyślałam: »Jak wezmę noworodka, nie będę go mogła wykarmić, bo nie mam mleka. Jak wezmę starszego, będzie łatwiej«. Zawiązałam go na plecach i powiedziałam żołnierzom: »Ten też jest mój«".

Rankiem 14 kwietnia w klinice było ponad 300 kobiet i dzieci. Wieczorem żyło pięć kobiet i ocalone dziecko.

Chłopcu na imię Honnęte. Mieszka dziś w Kenii u krewnych.

Czas siewu

Pio: “Nie wiem, czemu zacząłem nienawidzieć Tutsich. Byłem młody, lubiłem piłkę nożną, grałem z Tutsimi w moim wieku... Nienawiść pojawiła się o tak, w momencie zabójstw, podjąłem ją przez naśladowanie i wygodę".

Fulgence: “W gruncie rzeczy Hutu nie nienawidzili Tutsich aż tak bardzo. W każdym razie nie na tyle, żeby zabijać ich bez wyjątku. Złe siły, straszniejsze niż uporczywa nienawiść, wmieszały się w tę rywalizację etniczną, żeby rzucić nas na bagna. Brak parcel, np., mówiliśmy o tym między nami...".

Léopord: “To delikatna sprawa, mówić o nienawiści między Hutu i Tutsi, bo po zabójstwach słowa zmieniły sens. Przedtem mogliśmy żartować między sobą i mówić, że zabijemy ich wszystkich, a chwilę potem spotykaliśmy się z nimi przy jakiejś pracy albo przy butelce. Żarty i groźby były przeplecione... Tutsi nie oddalali się z powodu tych przykrych rozmów. Od tamtej pory, zobaczyliśmy - słowa przyciągnęły poważne konsekwencje".

“Myślę, że nikt nie zapisze nigdy wszystkich prawd tej tajemniczej tragedii - mówi Claudine Kayitesi. - Każde tłumaczenie będzie utykać z jednej czy drugiej strony, jak krzywy stół. Ludobójstwo to złe chaszcze, które nie wspierają się na dwóch czy trzech korzeniach, ale na węźle korzeni, które spleśniały pod ziemią, gdzie nikt nie mógł ich dostrzec".

Hatzfeld powtarza pytanie, które przed laty zadawał sobie Primo Levi. Czy byliśmy świadkami racjonalnie zorganizowanego planu, czy jedynej w swoim rodzaju manifestacji zbiorowego szaleństwa? Logiki zmierzającej ku złu, czy też braku logiki? Oba aspekty z sobą współistniały - konkluduje Levi.

Ludobójstwo ruandyjskie, jak Shoah, było aktem szaleństwa - ale przede wszystkim ukoronowaniem długich przygotowań.

Przez osiem wieków rządzili Tutsi. Niemal feudalna monarchia, oparta w dużej mierze na wyzysku Hutu, była zorganizowana w sposób tak złożony, że pozostaje zagadką dla historyków. Belgowie, którzy zajęli kraj, poparli monarchię. Europejscy antropolodzy dowodzili, że Tutsi nie są jedynie klasą społeczną, ale osobną grupą etniczną, przybyłą skądinąd. Gdy w 1933 r. wprowadzono dowody osobiste z wpisem “Hutu" lub “Tutsi", bariera została nakreślona. Hatzfeld nie bada jednak winy kolonialnej administracji, stosującej zasadę “dziel i rządź". Notuje tylko, że podczas ludowej rewolty 1959 r. Belgowie stanęli nagle po stronie rolników Hutu, którzy obalili arystokrację Tutsi.

Gdy trzy lata później Ruanda zdobyła niepodległość, Hutu zepchnęli Tutsich na margines - nie tylko dawnych arystokratów, ale i nauczycieli, urzędników, rolników. Piętnowano ich jako chytrych krwiopijców w przeludnionym kraju.

Juvénal Habyarimana objął urząd prezydenta w 1973 r. Przez 20 lat rządów utwierdził system oparty na konfiskatach dóbr Tutsich, limitach miejsc w szkołach i pogromach, których sprawcy nie byli karani. Francja wspierała reżim militarnie.

Yolande Mukagasana, pielęgniarka z Kigali, która w 1994 r. straciła męża i troje dzieci, opowiadała przed Międzynarodowym Trybunałem o szkole, do której chodziła. Na jej przykładzie pani uczyła inne dzieci, jak odróżniać Tutsich. “Udało im się nam wmówić, że do niczego się nie nadajemy - mówi Yolande. - Wyrośliśmy: jedni na uległe ofiary, drudzy na potencjalnych katów".

Ludobójstwo w Ruandzie, jak w Niemczech - pisze Hatzfeld - było dziełem totalitarnego reżimu, który od dawna utrzymywał się u władzy. Pytania, co byśmy zrobili na miejscu Pio czy Léoporda, nie mają sensu. Nie dlatego, że nie możemy postawić się w sytuacji rolnika, który uprawia fasolę na wzgórzach Ruandy. Dlatego, że nie wychowaliśmy się w despotycznym reżimie opartym na podziale etnicznym.

W 1990 r. Inkotanyi, uchodźcy Tutsi szkoleni w Ugandzie, zaczynają atakować armię rządową, opartą w większości na żołnierzach Hutu. Siły ONZ nie potrafią położyć kresu walkom. “Wszystkie ludobójstwa współczesnej historii zdarzają się w czasie wojny - pisze Hatzfeld. - Wojna tworzy stan bezprawia, uprawomocnia śmierć, normalizuje barbarzyństwo, podsyca strach i fantasmagorie, ożywia stare demony, podważa moralność i humanizm".

“Od 1992 r. programy wszystkich partii Hutu proponowały zabójstwa Tutsich - mówi Hatzfeldowi skazany na śmierć Joseph-Désiré. - Były dokładne i przemyślane. Odczytywano je na mityngach, powtarzano je w radio... Wszyscy mogli je dobrze usłyszeć i zrozumieć, w pierwszym rzędzie Biali i Tutsi".

W Nyamacie, zapewne już od grudnia 1993 r., lokalni notable wiedzieli o planach eksterminacji. W Kigali wiedziały ambasady obcych państw i sztab ONZ.

Hutu, dowodzi oficjalna propaganda, lepiej potrafią uprawiać rolę - stada krów, które tradycyjnie hodują Tutsi, tylko tratują żyzną ziemię ruandyjską. W radiu o Tutsich mówi się “karaluchy", a humorystyczne piosenki i skecze wzywają do ich eksterminacji. Innocent Rwililiza wspomina, że nawet on się śmiał. “Przyzwyczailiśmy się - mówi. - Nie zwracaliśmy już uwagi na groźby".

“Odpowiedzialni za ludobójstwo w Ruandzie nie są ubodzy i ciemni rolnicy, czy krwiożerczy i pijani Interahamwe - ciągnie Innocent. - Odpowiedzialni są ludzie wykształceni. Profesorowie, politycy, dziennikarze, którzy wyjechali do Europy studiować rewolucję francuską i nauki humanistyczne... Jestem nauczycielem, więc myślę, że wykształcenie jest potrzebne, żeby nas oświecić. Ale ono nie czyni człowieka lepszym, ono czyni go bardziej skutecznym".

“W 1959 r. Hutu zabijali, przepędzali, plądrowali Tutsich bez wytchnienia, ale ani przez chwilę nie wyobrażali sobie, że mogą ich eksterminować - zauważa Innocent. - To intelektualiści dodali im odwagi, zaszczepiając myśl o ludobójstwie i uwalniając od wahań".

Elie: “Jak przy pracach polowych, czekaliśmy na odpowiedni sezon. Śmierć prezydenta była sygnałem do ostatecznego chaosu. Ale tak jak przy zbiorach, siew miał miejsce już wcześniej".

“Zrozumiałem - mówi Jean-Baptiste po masakrze w kościele - że słowa i czyny się dopasowały".

Oczyścić ziemię

Afryka, zauważa Hatzfeld, to mieszanka setek grup etnicznych. Regułą jest jednak współpraca, nie konflikt. Pisarze afrykańscy, jak Tierno Monenembo z Gwinei czy Boubacar Boris Diop z Senegalu, którzy pisali o tragedii Ruandy, nie mieli więcej kluczy, by zrozumieć to, co się stało, niż pisarze z Europy.

Ludobójstwo nie jest w obyczajach afrykańskich, przyszło skądinąd - powiedziała Hatzfeldowi Berthe Mwanankabandi, ocalona Tutsi. Ludobójstwo, poprawia ją Hatzfeld, nie jest w niczyich obyczajach. Choć prawda, że jego przebieg zależy od miejscowych warunków. “W kraju filozofii, jakim były Niemcy, ludobójstwo miało za cel oczyścić istotę i myśl - pisze Hatzfeld. - W kraju wiejskim, jakim była Ruanda, ludobójstwo miało na celu oczyścić ziemię, zdezynfekować ją od »rolników karaluchów«".

Cudzoziemcy dziwili się czasem, jak zabójcy rozpoznawali ofiary. Hutu i Tutsi mówią jednym językiem, mieszkają przemieszani, a różnice w wyglądzie bywają zdradliwe. Hatzfeld odpowiada: oni się znali.

Historycy wyliczają cztery etapy Shoah: poniżenie, naznaczenie (gwiazdy na rękawie), potem deportacja i koncentracja w obozach czy gettach, w końcu likwidacja. Naznaczenie, deportacja i koncentracja w Ruandzie nie były potrzebne. Cały kraj był ogromną wsią i każdy wiedział, kim są jego sąsiedzi. Tutsi zresztą ze strachu skupiali się w grupy sami, wpierw w kościołach, a potem na bagnach i w lasach.

Społeczeństwo miejskie ma ludobójstwo miejskie, społeczeństwo wiejskie - ludobójstwo wiejskie - pisze Hatzfeld. Wiejskie ludobójstwo ruandyjskie przerosło jednak wydajnością miejskie ludobójstwo niemieckie. Starczyły trzy miesiące, by zginęło 800 tysięcy Tutsich. Zginęły też dziesiątki tysięcy Hutu, którzy nie chcieli wziąć udziału w rzezi.

Drugiego dnia zabójstw François Kalinganiré, dawny burmistrz Nyamaty, Hutu, widzi na swoim podwórzu tłum ludzi. Umiarkowane poglądy przysporzyły mu wrogów. Jego żona jest Tutsi - ma ją teraz zabić. Odmawia. Sąsiedzi próżno przekonują go, by usłuchał. Kalinganiré ginie na swoim podwórzu.

Innocent Rwililiza ukrywa się w lesie w Kayumba. Las jest eukaliptusowy. Eukaliptusy rosną rzadko, nie można się przyczaić, jak na bagnach. Trzeba uciekać, cały dzień.

Gdy zapada zmrok i zabójcy wracają do domów, ziemia jest usłana martwymi i konającymi. Żywi zbijają się w grupy w ciemnościach. Próbują dodać sobie odwagi przed dniem, który nadejdzie.

Innocent spotka tu trzech Hutu. To najemni robotnicy rolni. Mówią, że uciekli do lasu, bo są zielonoświątkowcami i Pismo Święte zabrania im zabijać ludzi, których Bóg stworzył na swe podobieństwo.

“Są dni, kiedy mówię sobie, że gdyby mężczyźni i kobiety żyli na ziemi tak przychylni sobie, jak my w Kayumba, świat byłby znacznie łagodniejszy niż jest - powiada Innocent. - Ale wszyscy ci solidarni ludzie nie żyją i nie zostali nawet pogrzebani".

W lesie w Kayumba szukało schronienia około pięciu tysięcy osób. Przeżyło dwadzieścia. Trzech zielonoświątkowców nie było między ocalonymi.

Rutyna

Pancrace: “Pamiętam pierwszą osobę, która spojrzała na mnie w momencie krwawego ciosu... Oczy tego, kogo się zabija, są nieśmiertelne, jeśli są na wprost ciebie, gdy zabijasz. Mają straszny czarny kolor. Robią większe wrażenie niż cieknąca krew i jęki ofiar, nawet w ogromnym zgiełku śmierci".

Fulgence: “Najpierw rozbiłem głowę starej babci uderzeniem pałki. Ale ponieważ leżała konając na ziemi, nie poczułem śmierci w ramieniu. Wróciłem wieczorem do domu nawet o tym nie myśląc. Na drugi dzień ścinałem żywych na stojąco, w kościele. Z powodu zamieszania, pamiętam, zacząłem uderzać nie patrząc... Wtem zobaczyłem strumień krwi, który płynął przed moimi oczami, zalewając skórę i ubrania osoby, która wciąż się nie przewracała... Poczułem, że to wzięło się z mojej maczety, spojrzałem, była mokra. Przestraszyłem się i wymknąłem się na zewnątrz...".

Alphonse: “Za tym pierwszym razem zaskoczyła mnie szybkość śmierci, a także miękkość uderzenia, jeśli mogę się tak wyrazić. Nigdy jeszcze nie zadałem śmierci... Ponieważ nieźle mi się powodziło, w dni wesel albo na Boże Narodzenie opłacałem chłopaka, żeby zabił mi kurczaki za domem, aby uniknąć tego brudactwa".

“Byli koledzy, którzy pozostali niezręczni do końca - mówi Alphonse. - Nie mieli śmiałości... Uderzali w ramię zamiast w szyję i uciekali krzycząc: »Załatwione, zabiłem go zupełnie«. Ale wiadomo było, że to nieprawda. Specjalista musiał interweniować, żeby dogonić cel i go dokończyć".

Clémentine Murebwayre jest Hutu. Jej mąż, Tutsi, zginął. Clémentine widziała ojców, którzy uczyli synków, jak ciąć. “Pokazywali swoje umiejętności na osobach nieżywych albo na żywych, których schwytali w ciągu dnia - mówi. - Najczęściej chłopcy próbowali swych sił na dzieciach, odpowiadających im wzrostem. Ale bardzo wielu nie chciało mieszać dzieci bezpośrednio do tych krwawych brudactw, chyba że do patrzenia, oczywiście".

Na wzgórzach powoli zaczyna się rutyna.

Dzień po dniu, nie zważając na niedziele i święta, w godzinach pracy mężczyźni ruszają na bagna. “Podczas zabójstw - mówi Alphonse - nie było żadnego ślubu, chrztu, meczu piłki nożnej czy mszy... Nie zajmowały nas już takie celebracje".

Alphonse: “Starsi ludzie zadawali pytania półgłosem: »Czemu nie zadowolić się zabiciem krów, które wchodzą w szkodę, zabrać żyzne parcele, lecz zostawić przy życiu pewną liczbę Tutsich?«. Szef odpowiadał: »Nie. Ich tradycja jest zbyt długa. Tutsi łażą za swoimi krowami od zbyt dawnych czasów, zaczną od nowa z nowymi krowami. Zabijcie krowy i Tutsich, to jedno zadanie«".

Pancrace: “Reguła numer jeden, to było zabijać. Reguły numer dwa nie było. To była organizacja bez komplikacji".

“Myślę, że ten, kto został zmuszony do zabijania, chciał na drugi dzień, żeby jego sąsiada też zmuszono, aby na obu patrzono podobnie" - zauważa Christine Nyiransabimana, której ojciec, Tutsi, zginął podczas masakr.

“Była specjalna ekipa podochoconych chłopaków, która miała za zadanie przeczesywać domy tych, co chcieli się chować - powiada Pancrace. - Bardziej się obawialiśmy gniewu władz niż krwi, którą przelewamy. Ale tak naprawdę, to się nie baliśmy niczego...".

“Staliśmy się naturalnie źli. Nie potrzebowaliśmy już zachęty ani grzywn, by zabijać - mówi Jean-Baptiste. - Byli gwałtownicy, którzy po zabójstwach dalej zabijali krowy, bo nie mogli odłożyć maczety".

Ten, kto ma banany do tłoczenia, może poprosić o zwolnienie. Ten, kto jest chory, także. “Ale dla tego, kogo złapano na oszukiwaniu - mówi Alphonse - to się mogło źle skończyć. Musiał zapłacić karę...".

Ibrahim Nsengiyumua, zamożny kupiec z Nyamaty, płaci w ten sposób grzywnę za grzywną, aż utraci wszystko, co ma. “Zgromadził dość bogactw w swoim życiu - mówi Innocent Rwililiza - żeby go nie zmarnować krwią".

“Rolnicy nie byli dość bogaci - mówi Marie-Chantal, której mąż był szefem Interahamwe w Nyamacie - żeby kupić sobie spokój od zabijania. Doktorzy czy profesorowie z Kigali opłacali służbę czy pracowników, żeby się nie brudzić. Na wzgórzach wielu zabijało po prostu, żeby umknąć biedzie. Jeśli uczestniczyli w zabijaniu, nie ryzykowali grzywny i mogli zdobyć dużo pieniędzy. Ten, komu los proponował pokrycie dachu blachą, nie mógł się wahać".

Ale na bagna idą nie tylko biedacy.

“Dyrektor szkoły i inspektor oświaty mojego rejonu uczestniczyli w masakrach z pałką nabitą gwoździami - mówi Jean-Baptiste Munyankore, nauczyciel z N’taramy, który przeżył na bagnach. - Dwaj koledzy profesorowie, z którymi wcześniej pijaliśmy piwo i wymienialiśmy uwagi o uczniach, przyłożyli ręce do roboty... Jeden z księży, prezydent miasta, podprefekt, lekarz... Dla tego, kto jak ja, całe życie uczył przedmiotów humanistycznych, ci zbrodniarze są straszną tajemnicą".

“Na naszym wzgórzu - mówi Alphonse - nie ma nikogo, kto może powiedzieć Bogu z zamkniętymi oczami, że nigdy nie poszedł na wyprawę".

Obcy i znajomi

Nim przyszła tamta wiosna, Tutsi i Hutu grali w Nyamacie w jednej drużynie piłkarskiej. Przez dwa sezony drużyna była nawet w pierwszej lidze. Ostatni mecz rozegrała w lutym 1994. Tamtego dnia na boisko wyszło pięciu Hutu, pięciu Tutsich i chłopak z mieszanego małżeństwa.

Piłkarze są wysportowani i lubiani. Gdy zacznie się sezon maczet, ludzie zażądają, żeby przewodzili na bagnach.

Evergiste Habihirwe, dawny gracz Tutsi, chce się schronić u przyjaciela z boiska. “Gdy przyszedłem na jego podwórze - wspomina - trzymał maczetę i zobaczyłem, że ściął już dwoje dzieci. Na szczęście czas dał mi chwilę, by uciec". Za dnia Evergiste chowa się na polach sorgo, w nocy drapie ziemię, szukając manioku. Słyszy okrzyki dawnych kolegów: “Evergiste, przejrzeliśmy trupy i nie widzieliśmy jeszcze twojej twarzy karalucha. Dopadniemy cię!".

Pio: “Jeśli przez nieszczęście dostrzegałem kogoś, kogo znałem, na przykład kolegę od piłki, jakieś ostrze jakby kłuło moje serce i zostawiałem go, żeby zabił go kolega idący obok. Ale musiałem zrobić to ostrożnie, żeby nie zdradzić mego dobrego serca".

Elie: “Tak czy owak, ten, kto unikał śmiertelnego gestu wobec dobrego znajomego, czynił to przez wzgląd na siebie, nie na niego, bo wiedział, że tamtemu nic nie pomoże. Zostanie zabity tak czy owak. Przeciwnie, mógł zostać ścięty bardziej okrutnie, bo na chwilę opóźnił robotę".

Fulgence: “Znacznie lepiej było zabijać obcych niż znajomych, bo znajomi mieli czas, żeby przeniknąć cię skrajnym spojrzeniem, nim otrzymali ciosy. Spojrzenie nieznajomego mniej łatwo przenikało umysł czy pamięć".

Francine Niyitegeka przez miesiąc ukrywała się na bagnach Nyamaty. “Byli zabójcy, którzy szeptali imiona znajomych podnosząc papirusy i obiecywali ochronę - mówi Francine. - Ale to był tylko fortel, żeby zachęcić ich do wstania z kryjówki i móc ściąć ich bez trudu poszukiwań. To było bardzo niebezpieczne, zostać odkrytym przez znajomego, bo mógł ci zadać cierpienia na pokaz".

Léopord: “Wiedzieliśmy, że naszym sąsiadom Tutsim nie da się zarzucić żadnych złych uczynków, ale myśleliśmy, że wszyscy Tutsi są winni naszych odwiecznych kłopotów. Nie patrzyliśmy już na nich z osobna...".

Pancrace: “Podczas wojny zabijasz tego, kto się z tobą wadzi lub chce twojej krzywdy. W zabójstwach tej kategorii zabijasz swoją sąsiadkę Tutsi, z którą słuchałeś radia, albo kobietę, która kładła ci lecznicze zioła na rany, albo własną siostrę, której mąż był Tutsi. Albo nawet, w przypadku tych, którym się nie poszczęściło - własną małżonkę Tutsi i dzieci na ogólne żądanie. Oto różnica, która zmienia wszystko."

Ignace: “Tutsi przyjęli tyle zabójstw bez protestu, tak często czekali na śmierć lub na ciosy nie podnosząc głosu, że myśleliśmy niejako, że taka ich dola, umrzeć tu i teraz, wszyscy razem".

Pio: “Nie widzieliśmy już ludzkich istot, kiedy wyszukiwaliśmy Tutsich w bajorach. To znaczy ludzi takich jak my, dzielących myśl i podobne uczucia... Ta prawda nie jest do uwierzenia dla tego, kto nie przeżył jej w swoich mięśniach. Nasze życie codzienne było nadprzyrodzone i krwawe, i to nam odpowiadało".

Elie: “Wszystkie wielkie osobistości odwróciły się plecami od naszych zabójstw. Błękitne hełmy, Belgowie, biali dyrektorzy, czarni prezydenci, organizacje humanitarne i światowe telewizje, biskupi i opaci, w końcu nawet Bóg. Czy On obserwował, co się działo na bagnach? Czemu nie skierował swego gniewu na nasze spojrzenia zabójców?".

Ignace: “Biali księża uciekli przy pierwszych utarczkach. Czarni księża zostali albo zabitymi, albo zabójcami. Bóg się nie odzywał, a kościoły śmierdziały trupami, które porzucono w środku... Nie byliśmy już zwykłymi chrześcijanami. Musieliśmy na krótki okres zapomnieć o obowiązkach, których nauczyliśmy się na katechezie. Musieliśmy najpierw być posłuszni szefom. A Bogu dopiero potem, długo później, żeby się wyspowiadać i odbyć pokutę, kiedy robota będzie zakończona".

“Tylko psy i dzikie zwierzęta zapuszczały się do kościoła, do jego smrodu rzeźni. Nas, kiedy szliśmy wzdłuż muru kościoła, żeby zejść do bagna, ten smród odwracał jeszcze bardziej od lektury Ewangelii - mówi Jean-Baptiste. - W gruncie rzeczy wiedzieliśmy, że Chrystus nie był w tej sytuacji po naszej stronie, ale ponieważ nie mówił nic ustami księży, to nam wystarczało".

Léopord: “To czasem boleśnie nas dotykało, że Tutsi czekali na śmierć bez krzyku. Wieczorem zadawaliśmy sobie pytania: dlaczego ci ludzie nie protestują, dlaczego nie proszą o litość?... Organizatorzy mówili, że Tutsi czują się winni za zło bycia Tutsi. Ja wiedziałem, że to nieprawda. Tutsi nie prosili o nic, bo nie wierzyli już w słowa w tej godzinie śmierci. Nie wierzyli już w krzyki, jak przestraszone zwierzęta, które wyją pod śmiertelnymi ciosami, żeby je usłyszano. Przejmował ich wszechpotężny smutek. Czuli się opuszczeni przez wszystko, nawet przez to, co mogli powiedzieć".

Kolby i kiście

Claudine Kayitesi, która uciekła podczas masakry z kościoła i kryła się na bagnach, opisała Hatzfeldowi swój “rozkład zajęć przeżycia".

Za dnia Claudine chowa się w mule pod papirusami. Wieczorem, gdy zabójcy wracają na wzgórza plądrować, krąży po parcelach, szukając korzeni manioku. Noc przesypia z innymi w opuszczonej szkole. Przed świtem wraca na bagna. Pomaga chować dzieci po dwoje czy troje w mule nasiąkłym krwią i sama kładzie się pod liśćmi. Zamiera.

Zabójcy nadchodzą kolumną, śpiewając.

Pancrace: “Ciąć kukurydzę czy banany, to równa robota. Bo kolby i kiście są podobne, nie stawiają oporu. Ciąć na bagnach, to było coraz bardziej wyczerpujące. Gest podobny, ale wrażenie inne... To była robota niespokojna. Na początku Tutsi byli bardzo liczni i wystraszeni, wcale nie ruchliwi, i to nam ułatwiało zadanie. Kiedy nie dawaliśmy rady tknąć najbardziej zwinnych, nadrabialiśmy sobie na chudzielcach. Były małe grupki bardzo dobrze schowane. Chwytali wszystkie fortele zwierzyny bagiennej... Zbyt często zagłębialiśmy się w bagna na nic... Bagna w dodatku gniły trupami, które miękły w mule. Zbierały się, coraz bardziej śmierdzące, i trzeba było uważać, żeby na nie nie stanąć".

Alphonse: “Błoto pokrywało nam kostki, czasem kolana. Słońce przeszywało nam czaszkę. Papirusy drapały nam koszule i skórę pod nią. Patrzyli na nas koledzy. Jeśli okazywaliśmy drżenie, wyśmiewali się i wyzywali od tchórzy...".

“Ale nie można powiedzieć, żebyśmy żałowali pól - mówi Pio. - Zabijanie to była działalność brutalniejsza, lecz bardziej dochodowa. Najlepszy dowód - nikt nie poprosił o zezwolenie, żeby iść karczować swoje pole, nawet na pół dnia".

“Na bagnach - mówi Léopord - można było ociągać się godzinami, szukając kogoś do zabicia. Można było ukryć się w cieniu i gawędzić, nie czując się nierobem. Dzień nie ciągnął się tak, jak na polach".

O piętnastej zabójcy wracają - muszą zachować czas na plądrowanie.

Jean-Baptiste: “Gdyby Inkotanyi nie zmusili nas do ucieczki, pozabijalibyśmy się wzajem po śmierci ostatniego Tutsi, tak byliśmy ogarnięci szaleństwem parceli do podziału".

Léopord: “Widziało się kobiety, które przeszukiwały domy. Zapuszczały się nawet na bagna, żeby rozwiązywać kupony kretonu, którym przepasane były nieszczęśniczki, które zginęły. Plądrowały wszystko: miednice, dzbanki, święte obrazki, zdjęcia ślubne. Zabierały zakrwawione ubrania nie obawiając się prania. Szperały w majtkach z powodu schowanych pieniędzy. Tylko nie w kościele, z powodu gnicia trupów zapomnianych od masakry pierwszego dnia".

Są kobiety, które dobijają konających. Inne zdzierają tylko ubranie i zostawiają w agonii.

“Okrucieństwo osoby zależy od jej serca, nie od jej płci" - mówi Marie-Chantal, której mąż siedzi dziś w celi śmierci w Rilimie.

Nikt nie schodził na pole

Jean-Baptiste: “Nikt już nie schodził na pole. Na co plewić, kiedy i tak jedliśmy do syta? Jedyne zadanie to było zakopać banany w rowach, żeby sfermentowała urwagwa na następne wieczory. Stawaliśmy się bardzo leniwi. Nie grzebaliśmy trupów... Chyba, oczywiście, że przez nieszczęście jakiś Tutsi został zabity na twoim polu, z powodu brzydkiego zapachu, psów i żarłocznych zwierząt".

Léopord: “Wieczorem spaliśmy bezpiecznie, nie myśląc o suszy. Zapomnieliśmy o naszych troskach rolników. Jedliśmy obficie jedzenie pełne witamin. Byli nawet ludzie między nami, którzy pierwszy raz w życiu spróbowali makaronu i słodyczy... Bo zaopatrywaliśmy się nie płacąc w centrum Nyamaty, w sklepach, do których rolnicy nigdy nie weszli".

Alphonse: “Targowanie robiło się mniej poważne, cyfry wirowały radośnie. Starsi szeptali, że to plądrowanie skrzywiało nasze umysły w złym kierunku. Że przyszłość szykowała nam pułapkę. Ale widząc te wygodne początki, kto mógł ich słuchać?".

Mówiło się, że to szczęśliwy sezon i nie będzie drugiego takiego. “Wstawaliśmy bogaci, szliśmy spać najedzeni, prowadziliśmy życie do syta" - mówi Ignace.

Po trudach dnia przychodził bowiem czas świętowania.

“Kobiety zmieniały sukienki trzy razy w ciągu wieczora - powiedziała Hatzfeldowi Clémentine Murebwayre. - To były codzienne bachanalia".

Fulgence: “W barze robiliśmy porównania i konkursy. Wielu zawyżało swoje liczby, żeby więcej otrzymać w zamian. Inni je zaniżali, bo czuli się nieswojo opowiadając o przelanej krwi... Ale był jeden, którego znamy dziś dobrze w więzieniu, który się chwalił w dobry dzień ponad trzydziestoma ofiarami i nikt nie zarzucił mu kłamstwa".

“Ja spędzałem te wieczory wesela z udawanym uśmiechem i niespokojnym uchem - mówi Jean-

-Baptiste. - Opłaciłem chłopaka, żeby obchodził mój dom, ale pozostawałem czujny. Ocalenie mojej małżonki Tutsi mnie męczyło, zwłaszcza podczas tych momentów pijatyk".

Jean-Baptiste, nim wrócił na rolę, był urzędnikiem w Nyamacie. Małżeństwa mieszane były sprawą ludzi z miasta - tłumaczy Innocent Rwililiza. Dla rolnika to była tylko komplikacja. Tylko w mieście kupcy Tutsi żenili się z dziewczętami Hutu, żeby mieć dojście do lokalnych władz, a urzędnicy Hutu brali za żony Tutsi, bo uchodziły za piękne kobiety. Żona Tutsi nie musi być dowodem tolerancji - może być dowodem snobizmu.

Jeśli ojciec jest Hutu, dziecko będzie Hutu. Jeśli ojciec jest Tutsi, dziecko jest Tutsi. Teraz mężowie Tutsi i ich dzieci mają zginąć. Żony Tutsi i ich dzieci mogą przeżyć, jeśli ich mężowie Hutu opłacą, kogo trzeba i dowiodą lojalności stając na czele masakr. Dyrektor poczty, sędzia i inni notable z Nyamaty zachowają swoje żony Tutsi.

Léopord: “Pewnego dnia radny powiedział: »Kobieta, która leży, nie ma przynależności etnicznej«. Po tych słowach mężczyźni łapali dziewczyny i zabierali sobie na żony na swoją parcelę. Wielu obawiało się wyrzutów małżonek i siłą brało dziewczyny podczas pracy zabijania na bajorach, nie chowając się nawet za papirusy przed towarzyszami. Są dziewczyny, które przeżyły dzięki temu... Zwłaszcza, jak wpadły w ręce wojskowych, którzy nikogo nie mieli w domu. W rękach rolników to oczywiście nie mogło trwać długo".

“Przed gwałtem chroniła nas nienawiść rasowa" - mówi Simone Veil, francuska deputowana, ocalona z Shoah. W Ruandzie nienawiść rasowa nie stała na przeszkodzie.

Fulgence: “Wieczorem atmosfera była bardzo radosna. Ale w nocy zmieniała się, kiedy wracałem do domu. Żona czuła wobec mnie strach... Odwracała się na złą stronę. Czuwanie i sen nas dzieliły, nie mieliśmy już tych samych nadziei. Wielu kolegów szukało spraw seksu w chaszczach, po prostu z powodu zmiany atmosfery w ich pościeli".

Alphonse: “Moja małżonka pewnego wieczora zrobiła mi kazanie: »Alphonse, uważaj, wszystko co robicie będzie miało przeklęte konsekwencje, bo jest niesamowite i przerasta to, co ludzkie. Cała ta krew wyznacza nasz los poza naszym życiem. Idziemy ku potępieniu«. Na końcu nie chciała dzielić łóżka, spała na ziemi, i mówiła: »Ścinasz ich tylu, że nawet nie możesz policzyć. Boję się tej hańby. Zamieniasz się w zwierzę, ja nie śpię ze zwierzęciem«".

“Są tacy, którzy opowiadają, że zamieniliśmy się w dzikie bestie - mówi jeszcze Alphonse. - Że zaślepiało nas okrucieństwo. Że ukryliśmy naszą cywilizację pod gałęziami - dlatego nie możemy znaleźć pasujących słów, żeby mówić o tym jak należy... Ja mogę powiedzieć tyle: poza bagnami nasze życie wyglądało bardzo zwyczajnie. Podśpiewywaliśmy na ścieżce, piliśmy Primusy albo urwagwa... Rozmawialiśmy o naszym szczęśliwym losie, mydliliśmy plamy od krwi w miednicy, cieszyliśmy nozdrza przed kociołkami z jedzeniem. Cieszyliśmy się nowym życiem, które miało się zacząć... Rozgrzewaliśmy się w nocy na naszych małżonkach i prawiliśmy kazania rozbrykanym dzieciom...

Na końcu sezonu bagien byliśmy bardzo rozczarowani, że nam się nie udało. Martwiliśmy się wszystkim, co mieliśmy utracić, baliśmy się złego losu i zemsty, które wyciągały do nas ramiona. Lecz w gruncie rzeczy niczym nie byliśmy zmęczeni".

Dokończenie za tydzień

Olga Stanisławska jest reportażystką i eseistką. Laureatka Nagrody Kościelskich 2002 za książkę “Rondo de Gaulle’a", zapis samotnej wędrówki przez Afrykę. Podróżowała na Bliski Wschód szlakiem krzyżowców, niemal rok spędziła w Bośni.

Raymond Depardon (ur. 1942) jest wybitnym francuskim fotografem i dokumentalistą. Laureat Nagrody Pulitzera (1977), wyreżyserował m.in. “Reporters" (1981, Cezar i Oskar dla najlepszego dokumentu), “New York, N.Y." (1986), “Urgences" (1988), “Niedotknięty przez Zachód" (2002).

W tekście wykorzystano cytaty z książek Jeana Hatzfelda “Dans le nu de la vie" i “Une saison de machettes", opublikowanych przez wydawnictwo Seuil.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2004