Dziesięć przykazań Hutu

Rwandyjskie ludobójstwo to jedna z najczarniejszych kart w historii chrześcijaństwa. Po niedawnych przeprosinach Kościoła czas na podobny gest polityków.

05.12.2016

Czyta się kilka minut

Podczas ceremonii 20. rocznicy ludobójstwa, Kigali, Rwanda, 7 kwietnia 2014 r. / Fot. Ben Curtis / AP / EAST NEWS
Podczas ceremonii 20. rocznicy ludobójstwa, Kigali, Rwanda, 7 kwietnia 2014 r. / Fot. Ben Curtis / AP / EAST NEWS

Kilka dni temu Episkopat Rwandy przeprosił za rolę, jaką niektórzy duchowni pełnili podczas ludobójstwa w 1994 r. To przełom – nigdy wcześniej miejscowa hierarchia nie uznała bowiem tak jednoznacznie roli „członków Kościoła, duchownych, osób, które oddały się w służbę Bogu i chrześcijan w ogólności” w tragicznych wydarzeniach sprzed 22 lat.

„Przepraszamy za zbrodnie popełnione przez księży, zakonnice i przywódców Kościoła, którzy szerzyli nienawiść i podziały oparte na różnicach etnicznych – napisali biskupi. – Prosimy o wybaczenie za to, że tak często nie umieliśmy być jedną rodziną, za to, że jedni zwracali się przeciw drugim, zabijając, plądrując mienie ofiar i pozbawiając je godności ludzkiej. (...) Przepraszamy za wszystkich pasterzy chrześcijańskich, którzy wywoływali konflikt i siali ziarna nienawiści, krzywdzili innych, nadużywali swoich praw, pełniąc służbę”.

Rząd: „przepraszamy” to mało

Używając określenia „Ludobójstwo 1994 roku na Tutsich” biskupi odcięli się od prób relatywizowania i tłumaczenia zbrodni jako usprawiedliwionego odwetu Hutu za zbrodnie Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego dokonane na Hutu przed i w trakcie 1994 r. Pisząc o „pasterzach siejących ziarna nienawiści”, odnieśli się bezpośrednio do win tych duchownych, którzy wspierali paramilitarne milicje oraz aparat propagandy państwowej, które przygotowały grunt pod rzezie.

Mimo tak jasnego przesłania rząd rwandyjski uznał deklarację za niewystarczającą. Zdaniem władz „przepraszając w imieniu kilku anonimowych osób”, biskupi „wykonali niebywały krok w celu zdjęcia winy za ludobójstwo z Kościoła katolickiego jako instytucji (dosł. „as a whole”). (...) Zważywszy na skalę zbrodni, istnieją wystarczające podstawy, by to Watykan wykazał skruchę, podobnie jak to się regularnie dzieje w przypadkach o mniejszej skali”.

Rząd rwandyjski zwrócił też uwagę, że wbrew wezwaniom biskupów proboszczowie w niektórych parafiach odmówili odczytania listu skierowanego do wiernych w ostatnią niedzielę Roku Miłosierdzia.

Miejsca rzezi

Rwandyjskie ludobójstwo, podczas którego w ciągu stu dni w połowie 1994 r. ponad 800 tys. ludzi (Tutsi i chroniących ich Hutu) zostało zamordowanych przez Hutu, jest jedną z najczarniejszych kart w historii chrześcijaństwa. Chrześcijaństwa – ponieważ zarówno zbrodniarze, jak i ofiary byli w większości wyznawcami tej religii, najczęściej katolikami (w Rwandzie 90 proc. mieszkańców to chrześcijanie; ponad 60 proc. – katolicy).

Belgijski historyk Leon D. Saur tak opisywał rzeź: „(...) niektórzy zabójcy nosili medaliki z Matką Boską, inni różańce na szyi, albo oplatali różańcami swoją broń. Kiedy jedna z zakonnic zapytała żołnierza, jak może zabijać z różańcem na szyi, odpowiedział, że Najświętsza Panienka pomaga mu wyszukiwać wrogów. Wielu członków Interahamwe [milicji, której członkowie kierowali ludobójstwem – DR] zabijało swoje ofiary, trzymając krucyfiks w jednej ręce i maczetę w drugiej. Mordercy i ofiary modlili się do tego samego Boga. Zabójcy chodzili na msze odprawiane między masakrami”.

Wielu masakr dokonywano w kościołach (według danych rządowych 11 proc. ofiar zginęło w budynkach katolickich i protestanckich świątyń). Od 1959 r., kiedy to Hutu dokonali pierwszego pogromu Tutsich, ludzie uciekali do kościołów jako miejsc schronienia. Przez wiele lat taka taktyka działała, ale po 6 kwietnia 1994 r. przestała. Interahamwe wchodzili do kościołów i wyciągali z nich Tutsich na rzeź, palili świątynie z ludźmi w środku albo – jak w Nyange w prowincji Kibuye – zrównywali kościół z ziemią.

6 kwietnia 2 tys. mieszkańców Nyange i okolic uciekło do kościoła. Dwa dni później budynek został otoczony przez Interahamwe. Tutsi w środku byli atakowani maczetami i siekierami, zabójcy wrzucali do kościoła koktajle Mołotowa. Wieczorem wszedł do świątyni miejscowy ksiądz Anastase Seromba, wyniósł monstrancję i szaty liturgiczne. Wierni prosili go, by zostawił im chociaż Eucharystię, aby mogli odprawić ostatnią mszę, ale stwierdził, że budynek nie jest już kościołem. Ksiądz Seromba opuścił świątynię, następnie buldożer zniszczył ją, a Interahamwe dobiła tych, którzy przeżyli.

Tak jest zapisane w aktach procesowych ks. Seromby, skazanego na karę dożywocia przez Międzynarodowy Trybunał Karny dla Rwandy w Aruszy.

Zbrodniarze i męczennicy

Trybunał w Aruszy zakończył działalność w styczniu tego roku, wydając wyroki w 45 sprawach (skazał m.in. czterech duchownych). Co najmniej kilkunastu księży i zakonnic zostało skazanych za zbrodnie podczas ludobójstwa przez sądy rwandyjskie – państwowy wymiar sprawiedliwości i tradycyjne sądy, tzw. gacaca, powołane do osądzenia ponad miliona podejrzanych o współudział w rzeziach. Co najmniej kilku duchownych zostało osądzonych i skazanych za granicą, w krajach takich jak Belgia czy Francja.

Wyroki sądowe oddają jednak w minimalnym stopniu rolę, jaką spełniali duchowni katoliccy w trakcie ludobójstwa – a także przed nim. Do 1994 r. Kościół katolicki był częścią rwandyjskiego esta blishmentu, wspierał faworyzujący Hutu system, stosowany przy zatrudnieniu i przyjmowaniu do szkół. Przedstawiciele Kościoła asystowali działaniom organizacji hutuskiej Parmehutu; arcybiskup Kigali był członkiem Komitetu Centralnego rządzącej partii MRND i odprawiał msze z wizerunkiem prezydenta wpiętym w szaty liturgiczne. Kościół generalnie akceptował i wspierał interpretację historii Rwandy, według której Tutsi stanowią zagrożenie dla większości Hutu. Ta interpretacja z czasem miała przerodzić się w przekonanie rozpowszechniane już w latach 90., że Hutu muszą zabijać Tutsi po to, by sami nie być przez nich zabitymi.

Punktem kulminacyjnym propagandy nienawiści do Tutsi i prób ich dehumanizacji było opublikowanie tzw. 10 przykazań Hutu, rasistowskiego zestawu zasad, których celem miało być wyeliminowanie Tutsi z życia Rwandy. Analogia do Dziesięciorga Przykazań była oczywista, mimo to Episkopat nie uznał za stosowne wyrazić sprzeciwu wobec wykorzystywania chrześcijańskiej symboliki do szerzenia nienawiści.

Księża niepokorni

Nie znaczy to, że wszyscy rwandyjscy duchowni bezkrytycznie przyjmowali sojusz Kościoła z rasistowskim państwem. Np. w kwietniu 1990 r. pięciu rwandyjskich księży diecezjalnych określiło system kwotowy w zatrudnieniu i szkolnictwie jako „rasistowski” i nazwało go „aberracją” w Kościele. Księża podkreślali, że Kościół nie może być „wasalem władzy świeckiej”. Trzech z pięciu autorów listu zostało zamordowanych podczas masakr w 1994 r.

W trakcie ludobójstwa Kościół hierarchiczny w Rwandzie nie wypowiadał się publicznie. Wezwania Jana Pawła II do zakończenia rzezi albo pozostawały bez echa, albo wywoływały reakcje przeciwne do zamierzonych. Np. w sierpniu 1994 r. 29 księży rwandyjskich napisało list do papieża, w którym stwierdzali: „Każdy wie, z wyjątkiem tych, którzy nie chcą wiedzieć i zrozumieć, że masakry, które miały miejsce w Rwandzie, są wynikiem prowokacji wobec narodu rwandyjskiego ze strony Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego [armii Tutsi od 1990 r. prowadzącej kampanię na północy Rwandy, a od 1993 r. kontrolującej jedną trzecią kraju – DR]”. Papież został zaliczony do kategorii „tych, którzy nie chcą wiedzieć i zrozumieć”. Do dziś wśród części duchowieństwa rwandyjskiego panuje przekonanie, że wersja o prowokacji ze strony RFP jest prawdziwa.
Nie wolno przy tym zapominać, że dziesiątki księży i zakonnic poświęciło życie, broniąc swoich parafian albo padając ofiarą rzezi jako Tutsi. Ogółem zginęło 159 księży i ponad 150 sióstr zakonnych. To więcej niż jedna czwarta duchowieństwa ówczesnej Rwandy.

Winni, czyli wszyscy

Między innymi właśnie ze względu na tę ofiarę Kościół rwandyjski, ale również Watykan (oskarżany – niestety nie bez podstaw – o chronienie duchownych obwinianych o zbrodnie) unikał dotąd jednoznacznego aktu skruchy. Zapewne wychodząc z założenia, że ci, którzy dziś najgłośniej wzywają Kościół do pokuty, sami mają krew na rękach. RFP, którym kierował przyszły prezydent Paul Kagame, dokonywał na północy kraju masowych egzekucji cywilów, palił domy i całe wsie. W okolicach Kigali powstawały ogromne obozy dla tysięcy uchodźców z północy.

Kagamego wspierała ONZ i inne organizacje, które dziś nie kwapią się publikować rachunków własnych zaniechań z 1994 r. Można krytykować zagranicznych księży za ucieczkę z Rwandy – ale nie zapominajmy przy tym, że uciekali wszyscy, którzy mogli; że tzw. wspólnota międzynarodowa nie zrobiła nic, aby ludobójstwo powstrzymać; że oddziały ONZ zostały wycofane z Rwandy jeszcze przed rzeziami, a kontyngent, który pozostał, bezczynnie patrzył na rozwój wypadków.

ONZ nie dopuściła do publikacji (zamówionego przez siebie!) raportu amerykańskiego konsultanta Roberta Gersony’ego, który obliczał liczbę ofiar RFP na od 20 do 45 tys. Gersony odkrył fakty, które pokazywały, że terror wobec Hutu miał się stać jednym z podstawowych narzędzi polityki nowego rządu. Według danych ONZ w następnym roku z rąk RFP, który kontrolował kraj, zginęło około 60 tys. Hutu. W samej masakrze w Kibeho, gdzie dziś stoi sanktuarium Matki Boskiej (podczas ludobójstwa doszło tu do masakry Tutsi), żołnierze RFP zabili w 1995 r. od kilku do 20 tys. Hutu. Do uchodźców zebranych w obozie pod miastem strzelali jak do kaczek, a tych, którym udało się wyrwać z oblężenia, dobijali na drodze do Butare.

W 1996 r. wybuchła wojna w Zairze, w której wojska Kagamego wymordowały setki tysięcy ludzi. Ile dokładnie – nie wiadomo, bo trupy dawno zgniły na plantacjach bananowców albo zostały spalone.

„Nasz” dyktator

Do dziś odkrywane są ślady mordów odwetowych dokonywanych przez Tutsich – i do dziś Hutu, którzy stracili w nich rodziny, nie mają prawa czcić pamięci, a czasem nawet pochować swoich bliskich. Rwanda pozostaje autorytarnym krajem zarządzanym przez „oświeconego”, cenionego na Zachodzie dyktatora Paula Kagamego. Każda forma sprzeciwu wobec władzy – również wobec interpretacji historii niezgodnej z linią rządu – spotyka się z represjami. Znane są przypadki księży osadzanych w więzieniu za „niesłuszne” kazania. Kościół instytucjonalny czuje się w dużym stopniu ofiarą obecnej władzy, co oczywiście nie sprzyja samokrytyce. Uważa się również – słusznie – za jedną z instytucji realnie zaangażowanych dziś w pojednanie między Hutu i Tutsi.

Teraz dobrze byłoby, żeby na podobny do przeprosin Kościoła gest, choćby ograniczony rachunek sumienia, zdobył się prezydent Paul Kagame i jego obrońcy. Byłoby dobrze – ale to mało prawdopodobne. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2016