Nie dla nich wakacje kredytowe. Ciężki los polskich frankowiczów

Gdy brał kredyt, w banku pokazano mu symulację rat, gdyby kurs franka wzrósł o 20 proc. Nikt nie ostrzegał, że to symulacje oparte na szczątkowych danych. Dziś wmawia się mu, że wszystko mógł przewidzieć.

07.10.2022

Czyta się kilka minut

Demonstracja pod hasłem "Stop Bankowemu Bezprawiu" przed budynkiem NBP, 16 kwietnia 2016 r. / Mariusz Gaczynski/East News
Demonstracja pod hasłem "Stop Bankowemu Bezprawiu" przed budynkiem NBP, 16 kwietnia 2016 r. / Mariusz Gaczynski/East News

Pierwsza kluczowa liczba – pięć. Pod koniec września kurs franka do złotego po raz pierwszy w dziejach przekroczył na dłużej próg 5 zł, z czym wiąże się od razu inna ważna liczba. Sto. W trakcie 15 lat, jakie minęły od chwili, kiedy zainteresowanie kredytami frankowymi osiągnęło w Polsce apogeum, szwajcarska waluta umocniła się do złotego dokładnie o 100 proc.

W efekcie klienci, którzy regularnie spłacali rosnące z miesiąca na miesiąc raty, często mają dziś do oddania dokładnie tyle pieniędzy, ile pożyczyli przed 15 laty. A wkrótce może nawet więcej – bo szwajcarski bank centralny już dwukrotnie w tym roku podniósł nieruszane od ponad dekady stopy procentowe. To kolejna fatalna wiadomość dla 370 tys. polskich frankowiczów.

Podczas gdy posiadacze złotówkowych długów bankowych mogą liczyć na wakacje kredytowe, on – statystyczny polski frankowicz – ma miesięczną ratę już dwukrotnie wyższą od początkowej, bez prawa do wakacji. Odmówiono mu ich, bo należy do grupy społecznie niejednorodnej i wyborczo nieprzewidywalnej, dlatego polscy politycy dawno skreślili ich z agendy. Jak ujął to prezes Jarosław Kaczyński, powinni „wziąć sprawy we własne ręce i walczyć w sądach”.

Niepoważne państwo

No to walczą. Jak wynika z ostatnich danych Związku Banków Polskich, przed sądami toczy się aktualnie batalia o zakwestionowanie 95 tys. umów frankowych. Około pięciu tysięcy takich spraw – to już statystyki biura Rzecznika Finansowego – dotarło do drugiej instancji. W ubiegłym roku ponad tysiąc pozwów frankowych zakończyło się prawomocnym wyrokiem. Najczęściej na korzyść frankowiczów.

Za osnowę tego tekstu niech posłuży historia jednego kredytu. Jego posiadacz również wybiera się do sądu. Nie może dłużej czekać na mityczne „systemowe rozwiązanie problemu frankowiczów”. Bank, do którego jego kredyt trafił w końcu po serii fuzji i przejęć, nie oferuje kart kredytowych, nie można w nim nawet założyć konta czy lokaty. Nie wyszedł, jak inne, z propozycją ugody i przewalutowania kredytu po korzystniejszym dla klienta kursie. Prawnicy mówią, że to wydmuszka wydzielona z innego banku po to, żeby toksyczne frankowe aktywa odseparować od zdrowej reszty.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
DLACZEGO WSZYSTKO JEST TAKIE DROGIE? Polskie firmy znalazły dobry sposób na kryzys. Przerzucają koszty na klientów >>>>


Frankowi klienci coraz chętniej idą do sądu, zazwyczaj wygrywają i łatwo odzyskują nadpłacone pieniądze z większości banków. Nasz bohater jest jednak wraz z wieloma innymi kredytobiorcami w specyficznej sytuacji. Gdyby ich umów frankowych nie „zaparkowano”, jak mówią prawnicy, w banku wydmuszce, pokrzywdzeni mogliby ściągać należności z całego, wielomiliardowego majątku banku. Kilka lat temu wszystkie hipoteki frankowe banku znalazły się jednak w wydzielonej spółce i wygrani frankowicze będą odzyskiwać pieniądze dopóty, dopóki z tytułu pozostałych, jeszcze niezakwestionowanych przed sądem umów spływać będą do zaskarżanego  banku dostatecznie wysokie wpłaty w kolejnych ratach. Kiedy suma zobowiązań przekroczy te wpływy, wydmuszka ogłosi upadłość. Wówczas nawet z prawomocnym wyrokiem i nakazem komorniczym można będzie najwyżej ustawić się na końcu długiej kolejki roszczeń. Bez szans na ich zaspokojenie – bo upadły bank nie posiada przecież majątku. Dziś nawet siedzibę ma w wynajętym biurowcu.

Kiedy nasz bohater pyta swojego prawnika, czy to normalne, że w majestacie prawa można wykiwać ludzi, których wcześniej naraziło się na niekorzystne rozporządzenie mieniem, mecenas wzrusza ramionami. W sprawie frankowiczów – odpowiada – Polska mogła dawno zrobić porządek. Choćby, jak to uczyniono w Chorwacji, zmusić banki do przewalutowania kredytów po kursie satysfakcjonującym obie strony. Albo – jak w Austrii w 2008 r. – zawczasu zakazać powszechnego udzielania pożyczek hipotecznych w obcej walucie. Wobec kredytów frankowych polskie państwo od lat okazuje jednak dziecięcą bezradność. „Skontrolowane podmioty administracji publicznej nie zapewniły właściwego egzekwowania praw kredytobiorców oraz zbyt późno lub w nieodpowiednim stopniu przeciwdziałały zagrożeniom, wynikającym z charakteru tych kredytów oraz z nieuczciwych praktyk banków” – podsumowała w 2018 r. Najwyższa Izba Kontroli.

Instytucje polskiego państwa nie zadbały o prawa ludzi zadłużonych. Nawet Sąd Najwyższy w tej kwestii nie potrafi zająć jednoznacznego stanowiska. Za kilka dni Trybunał Sprawiedliwości UE odpowie na pytanie, czy polski bank, który przegrał sprawę frankową, może potem żądać od klienta opłaty za korzystanie z przekazanego mu kapitału. Nierzadko chodzi o dziesiątki tysięcy złotych.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

SZESNAŚCIE I JEDEN POWODÓW DO NIEPOKOJU. Z wstępnych danych GUS wynika, że napędzającymi inflację czynnikami są dziś przede wszystkim ceny nośników energii >>>>


Mecenas nie rozumie, dlaczego do takiej sprawy włączono aż TSUE. Wystarczy, jak twierdzi, przeczytać polskie kodeksy, żeby wiedzieć, iż instytucja, która podsuwa klientom do podpisu felerne umowy, nie może jednocześnie uznać się za poszkodowaną z tego samego tytułu.

Włoska robota

Przystępując około 2005 r. do frankowej ofensywy, polscy bankowcy powinni byli zdawać sobie sprawę, że umowy indeksowane kursem obcej waluty są bublem prawnym. Musieli też wiedzieć, na jakie ryzyko narażają klientów. Znamienne, że wśród banków oferujących lekką ręką kredyty we franku nie było Pekao S.A., należącego wówczas do włoskiej grupy UniCredit. Jej menedżerowie świetnie pamiętali jednak kryzys, w jaki kilkanaście lat wcześniej ich rodzimy rynek bankowy wpadł właśnie za sprawą kredytów walutowych.

Na przełomie lat 80. i 90. różnica wysokości głównych stóp dla włoskiego lira i franka przekraczała 11 punktów procentowych. Niższe oprocentowanie kredytów indeksowanych kursem szwajcarskiej waluty pozwalało pożyczyć więcej, rosła też, w porównaniu z pożyczką w lirach, zdolność kredytowa klientów. W rezultacie Włosi masowo rzucili się na tańsze kredyty walutowe. Od połowy 1988 r. do połowy 1991 r. wartość pożyczek dla gospodarstw domowych wzrosła trzykrotnie. Zarazem od stycznia 1990 r. do września 1992 r. ceny włoskich nieruchomości skoczyły aż 25 proc.

Ryzyko kursowe wydawało się niewielkie. Wahania lira do głównych walut Europy jeszcze w 1979 r. ograniczono do 6 proc. w ramach Europejskiego Systemu Walutowego. We wrześniu 1992 r. wspólnotowy mechanizm kursowy załamał się jednak pod ciężarem ataku spekulacyjnego na funta i problemów budżetowych wielu krajów, z Włochami na czele. Lir gwałtownie osłabł do franka i marki. Klienci, którym sprzedano wizję bezpiecznej pożyczki w obcej walucie, znaleźli się w pułapce.

„Megastabilna waluta”

Tymczasem gdy tylko w krajach Europy Środkowo-Wschodniej zaistniały zbliżone warunki makroekonomiczne (wejście państw regionu do UE plus duża różnica wysokości stóp procentowych, a także umocnienie lokalnych walut do franka, dolara oraz euro), banki gremialnie ruszyły z ofertą kredytów walutowych – jak gdyby chciały przećwiczyć włoski scenariusz na innym podwórku. Momentem przełomowym zdaje się marzec 2005 r. Anemiczna do tej pory dynamika wzrostu liczby udzielanych kredytów walutowych nagle wystrzeliła w Polsce z kwartału na kwartał o jakieś 10 punktów procentowych. I analogicznie – w niemal takim samym tempie skurczyła się liczba udzielanych pożyczek złotówkowych. Zbieżność tak duża, że aż nasuwają się podejrzenia o rynkową zmowę, ale można wytłumaczyć to również danymi NBP.

W 2005 r. pożyczenie 250 tys. zł na 30 lat wiązało się z zawarciem umowy oprocentowanej na 5,3 proc. w skali roku – w przypadku kredytu złotówkowego. Przy umowie frankowej oprocentowanie spadało do 1,8 proc. rocznie. Był to więc wybór między ratą w wysokości 1430 a 930 zł miesięcznie, często zresztą czysto hipotetyczny, bo przy tak dużej różnicy wysokości stóp procentowych wielu klientów już podczas pierwszej wizyty w banku dowiadywało się, że mogą pożyczyć na mieszkanie jedynie „we frankach”.

Po latach, zeznając przed sądem w sprawach o unieważnienie umów walutowych, pracownicy banków opowiadali, jak celowo zawyżali zdolność kredytową klientów we franku, przyjmując za podstawę do jej obliczenia średni kurs tej waluty w NBP – a nie wyższy kurs jej zakupu. Dlaczego? Bo za sprzedany kredyt frankowy bank dawał im znacznie wyższą premię niż za złotówkowy.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

OGRZEWANIE I OSZCZĘDZANIE. CO NAS CZEKA TEJ ZIMY >>>>


Nasz bohater pamięta, jak sam próbował zadłużyć się najpierw w złotym. Wizyta w prowadzącym jego rachunek oddziale Pekao S.A. latem 2006 r. skończyła się jednak rozczarowaniem: bank gotów był dać mu w złotówkach o 40 proc. mniej, niż potrzebował. Upatrzone mieszkanie ktoś w każdej chwili mógł sprzątnąć mu sprzed nosa, bo popyt był wtedy tak duży, iż na pniu sprzedawały się nawet inwestycje na etapie przysłowiowej „dziury w ziemi”. Pod presją okoliczności postanowił więc sprawdzić ofertę frankową, którą polecali znajomi – i rzeczywiście, w GE Money Banku zgodę na kredyt, do tego w kwocie wystarczającej na sfinansowanie planowanej inwestycji, dostał właściwie od ręki. Pierwsza z 360 rat opiewała na nieco ponad 1,9 tys. zł. Była to niespełna jedna czwarta jego ówczesnej pensji.

Pracownica w banku ze zdziwieniem przyjęła prośbę o przeliczenie raty przy założeniu, że kurs franka wzrośnie o 300 proc. Wprowadzona kilka miesięcy wcześniej rekomendacja kazała jej wszak pokazać klientom scenariusz zakładający wzrost jedynie o 20 proc. „Zresztą to i tak takie dmuchanie na zimne. Frank to megastabilna waluta” –  podkreślała.

Dwa lata później upadł bank Lehman Brothers. Z raty nieco poniżej 2 tys. zł nagle zrobiło się 2,2 tys. zł. W styczniu 2009 r. – już 2,4 tys. A gdy 15 stycznia 2015 r. szwajcarski bank centralny przestał bronić franka przed dalszym umocnieniem (wcześniejszy atak Rosji na Krym i wschód Ukrainy zwiększył zapotrzebowanie na bezpieczne waluty), kurs wybił chwilowo aż do 5,19 zł i ostatecznie ustabilizował się w okolicach 4,31 zł. 

Pracownica banku w pewnym sensie mówiła prawdę. Frank to przewidywalna waluta, bo za każdym razem, gdy na świecie dzieje się źle, natychmiast umacnia się do innych. W ten sposób staje się jednak pułapką dla każdego, kto chciałby się w nim zadłużyć, jednocześnie zarabiając w innej walucie. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi pożyczka na długi czas.

Biała księga

Gdy w 2007 r. polski rynek bankowy bił rekord blisko 200 tys. udzielonych kredytów walutowych, kurs franka do złotego już od kilku lat zmierzał konsekwentnie w stronę 2 zł. Rok później, 31 lipca 2008 r. zjechał nawet do 1,95 zł. Wprawdzie na chwilę, ale nie przeszkodziło to popularnym ekonomi-stom twierdzić, że wkrótce na tabeli kursowej klienci zobaczą helwecką walutę za mniej niż 1 zł. Miast paść na deski, frank znokautował jednak kilkaset tysięcy polskich kredytobiorców. Banki umyły ręce, zapewniając, że należycie informowały o ryzyku. 

Czy na pewno? W połowie pierwszej dekady XXI w. polski złoty jako pieniądz w pełni wymienialny miał zbyt krótką, ledwie sześcioletnią historię kursową, by wyczytać z niej coś więcej niż szczęście debiutanta. Bardziej przydatne byłyby historyczne kursy pokazujące np. relację franka do dolara amerykańskiego. Gdyby w 2006 i 2007 r. polska opinia publiczna mogła zapoznać się z wykresem, który pokazywał, że w ciągu poprzednich 30 lat dolar kilka razy tracił do franka nawet po 30-40 proc., krajowy rynek kredytów walutowych nie przeżyłby najpierw takiej hossy, a potem równie głębokiego załamania.

Zawiedli też polscy politycy, nierzadko ci sami, którzy dziś odsyłają frankowiczów do sądów. Właściwie żaden z nich nie zauważył w porę zagrożeń. W „Białej księdze kredytów frankowych w Polsce” Związek Banków Polskich zebrał w 2015 r. najważniejsze dokumenty i fakty związane z upowszechnieniem takich pożyczek nad Wisłą. Celem księgi jest odsunięcie odpowiedzialności od branży poprzez udowodnienie, że to same banki broniły się przed kredytowaniem Polaków w obcych walutach, a jeśli im to nie wyszło, to głównie z powodu presji politycznej. I trzeba przyznać, że w jednym punkcie ta argumentacja trzyma się faktów.

„Klub parlamentarny PiS z niepokojem przyjmuje zalecenia Komisji Nadzoru Bankowego (…) wprowadzające ograniczenia w dostępności do kredytów walutowych, których głównym skutkiem będzie zmniejszenie możliwości nabywania przez obywateli (szczególnie przez młode osoby) własnych mieszkań” – cytują z lubością bankierzy stanowisko posłów partii rządzącej z lipca 2006 r.  

Katastrofa, jaką stały się w Polsce kredyty frankowe, ma wielu ojców. Pierwszeństwo, jakie klientom próbują w niej oddać banki, instytucje państwa i wreszcie politycy, jest doprawdy fałszywą kurtuazją.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Historia negatywna