Na Morzu Południowochińskim trwa cisza przed burzą

Coraz bardziej zmilitaryzowany akwen, o który Chiny spierają się z państwami Azji, przypomina pole minowe. Choć eskalacja nie byłaby w niczyim interesie, może ją wywołać przypadek.
z Bangkoku

29.08.2022

Czyta się kilka minut

Łodzie rybackie na Morzu Południowochińskim. Prowincja Guangdong, Chiny, 16 sierpnia 2022 r. / LIU XIAOMING / GETTY IMAGES
Łodzie rybackie na Morzu Południowochińskim. Prowincja Guangdong, Chiny, 16 sierpnia 2022 r. / LIU XIAOMING / GETTY IMAGES

Gdy w połowie sierpnia portowi celnicy w Ningbo na wschodzie Chin zarekwirowali tysiące przeznaczonych na eksport map, poza Azją nie odbiło się to szerokim echem. O konfiskacie napisał hongkoński dziennik „South China Morning Post” i doniosły chińskie media państwowe; dowiedzieli się o niej także telewidzowie na Filipinach.

Chińskie służby celne zainteresowały się mapami, ponieważ nie zaznaczono na nich roszczeń Pekinu do wód Morza Południowochińskiego – bogatego w zasoby i strategicznie położonego akwenu, nad którym azjatyckie mocarstwo z roku na rok wzmacnia swoją kontrolę.

Chińczycy już od dziesięcioleci zgłaszali pretensje – motywowane historycznie – do niemal całej powierzchni tego płytkiego tropikalnego morza. Granice roszczeń, sięgające 1800 kilometrów od swoich wybrzeży, oznaczają tzw. linią dziewięciu kresek. Żaden inny kraj nie uznaje tych żądań, bo obejmują one wyłączne strefy ekonomiczne, które zgodnie z prawem międzynarodowym należą do sąsiadów: Filipin, Wietnamu, Malezji, Brunei i Indonezji.

Ale rywalizacja o Morze Południowochińskie daleko wykracza poza regionalny spór o terytorium – chodzi w niej o globalny handel, o panowanie nad szlakami żeglugowymi i o zasoby. Przez strategiczne wody odbywa się blisko jedna trzecia światowego handlu morskiego: rocznie przepływają tędy towary o wartości szacowanej na 3-5 bln dolarów. Są także bogate łowiska i złoża paliw kopalnych. USA oceniają, że pod dnem spoczywa tutaj 11 mld baryłek ropy naftowej i 58 bln metrów sześciennych gazu ziemnego. Chińskie szacunki są wielokrotnie wyższe: według Pekinu może to być, odpowiednio, 125 mld baryłek i ponad 150 bln metrów sześciennych.

To dlatego na tych wodach od kilku lat trwa coraz bardziej ryzykowny taniec okrętów należących do kilkunastu krajów. Podczas gdy Chińczycy budują sztuczne ufortyfikowane wyspy, Amerykanie wraz ze swymi sojusznikami prowadzą manewry i patrole, określane mianem ćwiczeń, mających chronić swobodę żeglugi.

Ryzyko konfrontacji między największymi flotami wojennymi świata jest na Morzu Południowochińskim największe. Tymczasem okoliczne państwa Azji Południowo-Wschodniej ostrożnie nawigują przez zdradliwe wody, poruszając się po cienkiej linii między obroną swoich terytoriów a korzyściami gospodarczymi ze współpracy z Państwem Środka.

Linie na mapie

W lipcu minęło sześć lat od chwili, gdy Stały Trybunał Arbitrażowy w Hadze obalił roszczenia terytorialne Chin wobec Filipin.

Trybunał – powołując się na przyjętą w 1982 r. Konwencję Narodów Zjednoczonych o prawie morza (UNCLOS) – orzekł, że nie ma dowodów, iż Chiny kiedykolwiek sprawowały wyłączną kontrolę nad spornymi wodami, brak więc jest podstaw do powoływania się przez nie na historyczne prawa. Rząd w Pekinie orzeczenie zignorował. Teraz, w jego rocznicę, w Manili, stolicy Filipin, odbyła się niewielka demonstracja, której uczestnicy wzywali prezydenta Ferdinanda Marcosa Juniora do bardziej zdecydowanej ochrony filipińskich wód.

Chińczycy uważają za swoją należącą do Filipin płyciznę Scarborough na wschodzie oraz archipelag Spratlejów na południu Morza Południowochińskiego. W 1974 r., po krótkiej bitwie, zagarnęły od Wietnamu Południowego leżące na północy Wyspy Paracelskie. Na zatłoczonych Spratlejach stacjonują dziś nieduże garnizony z niemal wszystkich państw zaangażowanych w spór, które uważają te wyspy za część swoich terytoriów.

Kraje regionu argumentują, że zgodnie z konwencją UNCLOS przysługuje im prawo do wód terytorialnych na obszarze do 12 mil morskich od swoich wybrzeży i do wyłącznych stref ekonomicznych, rozciągających się na 200 mil. Na tych wodach powinny mieć wyłączność na połowy i wydobywanie zasobów. Teoretycznie.

Byle nie drażnić Pekinu

Pekin wyraźnie zaostrzył swój kurs na strategicznych wodach po 2013 r., gdy władzę objął obecny przywódca Xi Jinping. Nie tylko przyspieszono budowę sztucznych wysp i baz wojskowych na atolach oraz rafach koralowych. Okręty chińskiej straży przybrzeżnej i załogi uzbrojonych kutrów zaczęły coraz bardziej nękać rybaków wietnamskich, filipińskich, malezyjskich, a nawet indonezyjskich. Częściej zaczęło dochodzić też do incydentów z okrętami i patrolami powietrznymi, z wtargnięciami Chińczyków na wody sąsiadów.

Wielu zachodnich i azjatyckich analityków ocenia, że metodą faktów dokonanych Pekin chce zapewnić sobie dominację w tym regionie i zabezpieczyć w ten sposób swoje roszczenia.

Jeszcze kilka lat temu Malezja i Indonezja – ta druga coraz częściej wciągana w konflikt o Morze Południowochińskie, choć sama nie uważa się za jego stronę – zdecydowanie odpowiadały na wtargnięcia na swoje wody. Padały ostrzegawcze salwy, indonezyjska marynarka ścigała i aresztowała załogi chińskich trawlerów, które prowadziły nielegalne połowy, oraz publikowała nagrania, na których zatapia cudzoziemskie jednostki.

Dziś takie konfrontacje są rzadkie. Shahriman Lockman, doświadczony analityk w Instytucie Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (ISIS), mieszczącym się w malezyjskiej stolicy Kuala Lumpur, mówi „Tygodnikowi”, że elity państw regionu doszły do wniosku, że nie opłaca im się drażnić chińskiego smoka. – Z ich kalkulacji wynika, że lepiej mierzyć się z obecnością kilku chińskich okrętów w ich wyłącznej strefie ekonomicznej, niż zareagować przesadnie i spowodować nieproporcjonalnie dużą reakcję – ocenia.

Staranowali i odpłynęli

Indonezja, Malezja i Filipiny zdecydowały się złagodzić ton także ze względu na przynoszącą im korzyści wymianę handlową z potężnym sąsiadem, a także spodziewane chińskie inwestycje i dostawy szczepionek przeciwko koronawirusowi. Wprawdzie zależy im na integralności terytorialnej, ale cenią sobie też partnerstwo z Chinami.

Uległość azjatyckich sąsiadów nie położyła jednak kresu incydentom. Przeciwnie: Chińczycy, używając okrętów straży przybrzeżnej i uzbrojonych kutrów ochotniczej milicji, jeszcze bardziej utrudniają sąsiadom dostęp do ich własnych wód.

Szykany dotyczą zarówno jednostek marynarki tych krajów, statków należących do firm wydobywczych, jak i zwykłych rybaków, których łodzie Chińczycy atakują armatkami wodnymi i odbierają im sieci. W 2019 r. chińska jednostka, prawdopodobnie należąca do sił paramilitarnych, staranowała i zatopiła filipiński kuter w rejonie Ławicy Reed nieopodal prowincji Palawan na zachodzie Filipin, po czym odpłynęła. Na tonącym statku pozostało ponad dwudziestu rybaków. Wyłowili ich dopiero przepływający w pobliżu Wietnamczycy. Kilka miesięcy później podobny los spotkał w rejonie Wysp Paracelskich wietnamską łódź rybacką, z jej ośmioosobową załogą.

W maju 2021 r. Malezja poderwała myśliwce z bazy na wyspie Borneo, gdy nad jej wodami pojawiło się – według tamtejszych sił powietrznych – szesnaście maszyn chińskiego lotnictwa. Samoloty miały lecieć w formacji taktycznej i zbliżyć się do wybrzeży Malezji na odległość 60 mil morskich, ignorując wezwania kontrolerów do zawrócenia.

Malezyjskie lotnictwo nazwało ten incydent „poważnym zagrożeniem dla suwerenności narodowej i bezpieczeństwa w ruchu lotniczym”, ale dyplomaci milczeli. Dopiero w październiku 2021 r. wezwali do MSZ chińskiego ambasadora, by wyrazić protest przeciw kolejnemu naruszeniu swoich wód przez chińskie statki.

Niedyplomatyczne środki

Chińczycy coraz częściej zapuszczają się też na indonezyjskie wody na północ od Wysp Natuna. Na przełomie roku 2019 i 2020 Dżakarta oskarżyła władze w Pekinie o wielokrotne wtargnięcia na swoje terytorium morskie i rozlokowała w rejonie konfliktu dodatkowe okręty, samoloty i oddziały wojska. Wizytę na rybackim archipelagu złożył prezydent Indonezji Joko Widodo, któremu towarzyszyli wysocy rangą oficerowie i urzędnicy.

Z kolei na początku 2021 r. głównodowodzący filipińskiego wojska, generał Cirilito Sobejana, z oburzeniem komentował chińskie oświadczenie, że tamtejsza straż przybrzeżna ma prawo strzelać do osób, które znajdą się na terytoriach uważanych przez Pekin za sobie podległe. „Nasi obywatele nie pływają na sporne wody, aby toczyć tam wojnę, tylko żeby zarobić na życie” – podkreślił generał i zapowiedział wzmocnienie patroli.

Wkrótce w rejonie płycizny Scarbo- rough wykryto około dwustu chińskich kutrów i innych jednostek, według Filipin obsadzonych członkami paramilitarnej milicji. Gdy zaraz potem filipińska marynarka wojenna i straż przybrzeżna rozpoczęły w tym rejonie ćwiczenia, chińskie MSZ stanowczo zaprotestowało.

Temperaturę sporu, w którym stosuje się czasem niedyplomatyczne środki, dobrze pokazuje wypowiedź szefa filipińskiego MSZ Teodoro Locsina Juniora. W maju 2021 r. Locsin opublikował ­na Twitterze apel, w którym – używając ­wulgarnego sformułowania – kazał Chinom wynosić się z filipińskich wód. 72-letni dyplomata porównał przy okazji komunistyczny rząd w Pekinie do „szpetnego przygłupa”. Choć później przeprosił za te słowa, tłumacząc się gorącym temperamentem, to ówczesny prezydent ­Filipin Rodrigo Duterte zakazał pracownikom swojej administracji publicznych wypowiedzi o Morzu Południowochińskim.

Nie oznacza to jednak, że Filipiny czy inne państwa regionu zrezygnują ze swoich terytoriów.

Przyczółki na rafach

W 2021 r. amerykańscy analitycy z US Naval War College wskazali w swoim raporcie, że zbudowane od zera miasteczko Sansha na Wyspie Woodego – największej w okupowanym przez Chiny archipelagu Wysp Paracelskich – nie jest już tylko nieznaczącą placówką. Posiada rozbudowany port i osiedle, stację uzdatniania wody morskiej, oczyszczalnię ścieków, szkołę, sąd i dostęp do sieci 5G, a z Chinami kontynentalnymi łączą je regularnie loty czarterowe. Wcześniej informowano o rozmieszczeniu na wyspie chińskich bombowców.

Rok później amerykańskie wojsko ogłosiło, że Chińczycy „w pełni zmilitaryzowali” co najmniej trzy z kilku sztucznych wysp, które zbudowali w archipelagu Spratlejów. Rozlokowano tam systemy rakiet przeciwokrętowych i przeciwlotniczych, sprzęt zagłuszający i laserowy oraz myśliwce.

Sam Pekin poinformował w 2020 r. o utworzeniu na obu archipelagach dwóch podległych sobie jednostek administracyjnych. W rejonie raf, które Filipiny uważają za swoją własność, otwarto dwie chińskie naukowe stacje badawcze. Opublikowano też listę ok. 80 nowych chińskich nazw nadanych wyspom, rafom, płyciznom i grzbietom śródoceanicznym.

W wielu z tych miejsc Chińczycy wznieśli bazy okrętów i samolotów (istnieją co najmniej cztery), radary, lądowiska dla śmigłowców, sztuczne porty, magazyny amunicji, urządzenia komunikacyjne itd. Zwiększa to również ich możliwości monitorowania aktywności rywali na przyległym morzu.

We własną grę

Dyplomaci z Chin i krajów Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) wielokrotnie spotykali się w sprawie Morza Południowochińskiego. Za każdym razem dochodzili do wniosku, że związane z nim sprawy trzeba załatwiać na drodze rozmów i negocjacji. Mimo to w tym samym czasie Chińczycy nadal rozbudowywali tam porty, a ich okręty rutynowo patrolowały wody innych państw.

Równocześnie Pekin żąda od sąsiadów wstrzymania poszukiwań i wydobycia złóż w ich własnych strefach ekonomicznych (często wysyłając własne statki i okręty w rejon odwiertów) i negocjuje z państwami ASEAN kodeks postępowania na zapalnych obszarach. W założeniu umowa ma zmniejszyć napięcia i ułatwić rozwiązywanie sporów.

W istocie jednak Chińczycy chcieliby grać z sąsiadami we własną grę, a sprawy sporne załatwiać tylko dwustronnie. Chiński minister spraw zagranicznych Wang Yi i podlegli mu dyplomaci stale oskarżają „kraje spoza regionu” – jak to ujmują – o jego destabilizację. Ale niektórzy z sąsiadów widzą rzecz inaczej. Filipiny wielokrotnie deklarowały, że życzą sobie zachodniej obecności w regionie nawet po przyjęciu wspomnianego kodeksu.

Na wszelki wypadek Wietnam, Indonezja i Filipiny zaczęły rozbudowywać swoje możliwości obronne.

I tak, władze w Dżakarcie wybudowały na archipelagu Natuna doki dla okrętów podwodnych oraz nabrzeża mogące obsługiwać większe statki, a także lądowiska. Chcą też promować archipelag wśród turystów.

Z kolei Filipińczycy wyremontowali stary pas startowy i zbudowali nabrzeże na administrowanej przez siebie wyspie Thitu, gdzie od 20 lat funkcjonuje także cywilna osada. Lokalne władze zapowiedziały, że sprowadzą osadników na sąsiednią wyspę West York i zaproszą tam filipińskich wczasowiczów.

Działają też Wietnamczycy. Waszyngtońskie Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) twierdzi, że na dwóch kontrolowanych przez siebie wyspach archipelagu Spratlego wietnamskie wojsko wzniosło infrastrukturę pod systemy przeciwlotnicze i obrony wybrzeża, a także bunkry i wieże komunikacyjne. Władze w Hanoi biorą też pod uwagę wystąpienie o międzynarodowy arbitraż w sprawie spornych terytoriów, co dałoby im do ręki dodatkowe argumenty.

USA i ich sojusznicy

Aby zrównoważyć wpływy Pekinu, w ostatnich latach tropikalne wody patrolują już nie tylko okręty USA, ale także państw sojuszniczych – w tym Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Japonii, Korei Południowej, Australii i Nowej Zelandii. Powody podsumowała w ubiegłym roku ówczesna niemiecka minister obrony ­Annegret Kramp-Karrenbauer: „Dla naszych partnerów w obszarze Indo-Pacyfiku rzeczywistość jest taka, że szlaki morskie nie są już otwarte i bezpieczne, a roszczenia terytorialne są wysuwane prawem silniejszego”.

Gregory Poling, badacz wspomnianego think tanku CSIS, w świeżo wydanej książce „On Dangerous Ground: America’s Century in the South China Sea” (Na niebezpiecznym gruncie: stulecie Ameryki na Morzu Południowochińskim) przyznaje, że w wypadku otwartego konfliktu zbrojnego Chiny mają na tym morzu tak dużą przewagę, że Stany musiałyby im je oddać.

Choć takiego konfliktu nikt nie chce, nie czyni go to niemożliwym. Poling przypomina o niebezpiecznych manewrach, jak choćby tych z 2018 r., gdy chiński niszczyciel rakietowy przepłynął w odległości 40 metrów od amerykańskiego okrętu USS „Decatur”, niemal się z nim zderzając. Wiele razy mało brakowało, aby doszło do kolizji chińskich jednostek z filipińskimi łodziami transportującymi zaopatrzenie dla placówek na Spratlejach.

Zdaniem Polinga chińskie ambicje terytorialne zagrażają amerykańskiej zamożności i bezpieczeństwu, opartych na zasadzie wolności żeglugi. Naruszają również podstawową zasadę prawa międzynarodowego: równość państw. Gdyby jednak odpowiednio silny sojusz zaczął izolować Chiny podobnie jak dzisiaj Rosję, Pekin mógłby dojść do wniosku, że jego konfrontacyjna polityka nie jest opłacalna.

Po cienkiej linii

W czasie niedawnej wizyty w Manili amerykański sekretarz stanu Antony Blinken potwierdził traktatowe zobowiązania USA i zadeklarował, że w wypadku zbrojnej agresji Waszyngton będzie bronił Filipin. Od 1951 r. Filipiny i Stany Zjednoczone łączy sojusz obronny. Wcześniej Blinken deklarował poparcie dla wszystkich państw Azji Południowo-Wschodniej, które opierają się naciskom Pekinu na Morzu Południowochińskim.

Ferdinand „Bongbong” Marcos Jr., nowy filipiński prezydent, zapewnił, że nie zgodzi się na zrezygnowanie z choćby jednego cala terytorium na rzecz jakiegokolwiek obcego państwa. Wcześniej, jeszcze podczas kampanii wyborczej, powiedział jednak, że jako przywódca będzie musiał poruszać się po „bardzo, bardzo cienkiej linii” między jednym mocarstwem a drugim, i że zamierza kontynuować dialog z Pekinem.

Równocześnie Filipiny zapowiedziały dalszą modernizację swojej armii, której budżet w 2023 r. ma wzrosnąć o 8 procent. Manila kupiła m.in. ponaddźwiękowe pociski manewrujące BrahMos, produkowane przez indyjsko-rosyjską spółkę. Sprzęt, przeznaczony do zwalczania okrętów, w 2023 r. ma trafić do jednostek obrony wybrzeża.

***

Shahriman Lockman uważa, że przed planowanym na jesień kongresem Chińskiej Partii Komunistycznej – kluczowym wydarzeniem dla konsolidacji władzy Xi Jinpinga – Pekin chce utrzymać spokój na Morzu Południowochińskim, ale że ta cisza nie potrwa długo.

Jedno na tych wodach pozostaje pewne: w najbliższych latach będą jeszcze bardziej zatłoczone wojskiem i jeszcze bardziej ufortyfikowane. Czy przez to staną się bezpieczniejsze? To zależy od wyniku strategicznych kalkulacji przywódców i generałów.©

Autor jest korespondentem i analitykiem w Azji Południowo-Wschodniej. Z „Tygodnikiem” współpracuje od 2017 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Cienka przerywana linia