Niespokojne wody Azji

Powoli, metr po metrze, Pekin rewiduje mapę Morza Południowochińskiego. Sąsiedzi na razie są cierpliwi.

11.07.2016

Czyta się kilka minut

Chińskic patrol na jednej z wysp archipelagu Spratly, luty 2016 r. Napis głosi: „To nasza ziemia, święta i nienaruszalna” / Fot. CHINA STRINGER NETWORK
Chińskic patrol na jednej z wysp archipelagu Spratly, luty 2016 r. Napis głosi: „To nasza ziemia, święta i nienaruszalna” / Fot. CHINA STRINGER NETWORK

Morze Południowochińskie to jedno z najważniejszych miejsc na Ziemi. Tędy przebiega jeden z najbardziej uczęszczanych szlaków żeglugowych, łączących Europę, potęgi gospodarcze Azji oraz bliskowschodnich eksporterów surowców energetycznych. Płytkie wody tego tropikalnego morza są jednocześnie jednym z najbogatszych i najbardziej zróżnicowanych biologicznie ekosystemów morskich na świecie. A także ważnym źródłem utrzymania dla części mieszkańców regionu, żyjących z rybołówstwa.

Transport morski, połowy i ochronę środowiska niełatwo ze sobą pogodzić. A w przypadku Morza Południowochińskiego dodatkową trudność stanowią niepohamowane ambicje polityczne.

Nad morzem tym leży kilka krajów – ich systemy polityczne, stopień rozwoju gospodarczego i interesy różnią się jednak do tego stopnia, że nawet widmo katastrofy ekologicznej nie jest w stanie skłonić je do współpracy. Analogiczna sytuacja ma zresztą miejsce także na innych akwenach azjatyckich – takich jak Morze Wschodniochińskie czy Morze Japońskie.

Rybacy pod bronią

Problemy tymczasem narastają. Po pierwsze, to kurczące się łowiska. Tylko w ubiegłym roku władze Korei Południowej zatrzymały ok. 600 chińskich łodzi rybackich prowadzących nielegalne połowy. W tym roku, według danych koreańskiego ministerstwa mórz i rybołówstwa, liczba zatrzymań przekroczyła na razie setkę. Chińskim rybakom zależy przede wszystkim na połowach wysoko cenionych niebieskich krabów, w Chinach rośnie bowiem popyt na owoce morza.

Coraz intensywniejsza eksploatacja wód u wybrzeży Chin sprawia, że rybacy wypuszczają się coraz dalej, również w pobliże spornej granicy morskiej między Koreą Północną a Koreą Południową. W 2015 r. Indonezja komisyjnie zniszczyła 170 łodzi rybackich z krajów, które prowadziły nielegalne połowy na jej wodach. Ale tego typu incydenty nie zawsze kończą się tylko konfiskatą łodzi. Dwa lata temu południowokoreańska straż przybrzeżna zastrzeliła chińskiego kapitana, który opierał się inspekcji statku podejrzanego o nielegalne połowy ryb.

W odpowiedzi na narastające spory na tle połowów, Chiny stworzyły „rybacką milicję”. Łodzie zostały wyposażone w sprzęt wojskowy, a chińskie władze organizują regularne szkolenia dla rybaków pływających po spornych wodach – oraz oczekują od nich zbierania informacji o obcych statkach.

Jednak nawet powoływanie „milicji rybackiej” blaknie w porównaniu z realizowanym przez Pekin programem budowy sztucznego lądu na spornych obszarach Morza Południowochińskiego.

Wyspy z piasku

Takich sztucznych wysp jest już przynajmniej siedem. Program ich budowy realizowano szybko – od sierpnia 2014 r. aż do oficjalnego zakończenia w połowie 2015 r. Konstruowano je na szczytach zanurzonych raf łańcucha Wysp Spratly. Specjalne pogłębiarki wynosiły osad z dna morskiego na szczyty skał, tworząc w ten sposób ląd o powierzchni przekraczającej tysiąc hektarów. Teraz trwa rozbudowa infrastruktury na wyspach, np. w kwietniu na jednej z nich, rafie-wyspie Subi, uruchomiono 55-metrową latarnię morską.

Budowa sztucznych wysp jest projektem wątpliwym ekologicznie – kilka raf zostało przez to doszczętnie i bezpowrotnie zniszczonych. Ucierpiał także otaczający je morski ekosystem. Jednak jeszcze większe oburzenie sztuczne wyspy wzbudzają na tle politycznym.

Wszystkie siedem wysepek powstało bowiem w archipelagu Spratly, który od Chin oddalony jest aż o 500 kilometrów. Tymczasem do wysp Spratly pretensje roszczą sobie również Filipiny, Tajwan, Malezja, Wietnam i Brunei. Kraje prowadzące spory terytorialne z Chinami na obszarze ruchliwego Morza Południowochińskiego są więc szczególnie zaniepokojone postępowaniem Pekinu – tym bardziej że część sztucznych wysp została wyposażona w infrastrukturę wojskową: radary, pasy startowe i nabrzeża portowe. Jakkolwiek są one zbyt małe, aby obsługiwać duże jednostki wojskowe, to ich wielkość jest wystarczająca dla prowadzenia morskich i lotniczych patroli okolicy czy rozmieszczenia uzbrojenia przeciwlotniczego.

Chiny nie są pierwszym krajem budującym sztuczny ląd na Morzu Południowochińskim. Również Wietnam, Malezja, Filipiny i Tajwan powiększały zajmowane przez siebie pojedyncze wyspy w archipelagu Spratly – stosując podobną do chińskiej technikę. Nigdy jednak nie miało to miejsca na taką skalę. Podobnie wygląda sytuacja z konstruowaniem lądowisk: choć każde z państw zajmujących Spratly posiada lądowisko na przynależnej sobie wyspie, to wybudowany przez Chiny pas startowy (długości aż 3 km) wykracza poza dotychczasową skalę.

Morze wewnątrzchińskie?

Tymczasem roszczenia terytorialne Pekinu wykraczają poza tę jedną grupę wysp: Chiny dążą do uzyskania kontroli i uznania swoich praw aż do 90 proc. Morza Południowochińskiego. Budowa sztucznego lądu stanowi próbę przeforsowania tych roszczeń na zasadzie faktów dokonanych. Do innych działań można zaliczyć przywłaszczenie (w 2012 r.) spornych raf łańcucha Scarborough, które Filipiny uznają za swoją własność. Albo rozmieszczenie platformy wiertniczej na wodach uznawanych przez Wietnam za należące do jego wyłącznej strefy ekonomicznej.

Dla krytyków polityki Pekinu te posunięcia stanowią dowód, iż Chiny na otaczających je morzach zachowują się jak Rosja wobec Ukrainy. Jednak w przeciwieństwie do przeprowadzonej błyskawicznie aneksji Krymu, Pekin postępuje stopniowo. Chociaż metr po metrze zmienia mapę Morza Południowochińskiego, to stara się unikać radykalnych działań, mogących skłonić sąsiadów – bądź Stany Zjednoczone – do zdecydowanej reakcji.

Jak dotąd, cierpliwość straciły jedynie Filipiny. Nie mogąc doczekać się efektu rozmów z Pekinem, prowadzonych już od kilku dekad, jako pierwsze odważyły się odwołać do sądu międzynarodowego. Manila, mając na uwadze przede wszystkim zajęcie raf Scarborough, wskazała na niezgodność działań Chin z obowiązującym prawem morza. Pekin nie zareagował pozytywnie: stwierdził, że Międzynarodowy Trybunał Prawa Morza w Hadze nie może decydować o tym sporze. Władze chińskie dały do zrozumienia, że nie przyjmą do wiadomości niekorzystnego dla siebie wyroku.

Wycofana deklaracja

Chiny stawiają kilka warunków rozstrzygnięcia tego sporu. Najchętniej prowadziłyby dialog z każdym zainteresowanym państwem z osobna – dyskusja z wieloma naraz osłabia bowiem chińską pozycję negocjacyjną. Rolę i wagę Pekinu zmniejszyłoby również poddanie sporu decyzji sądu międzynarodowego lub ingerencja amerykańska.

Pekin dokłada zatem starań, aby sąsiedzi z regionu nie przyjęli wspólnego stanowiska w kwestii Morza Południowochińskiego. Na czerwcowym szczycie Chiny-ASEAN (tj. ugrupowania zrzeszającego kraje Azji Południowo-Wschodniej, a więc także wszystkich uczestników sporu z Pekinem) doszło do kuriozalnej sytuacji. Członkowie tej organizacji najpierw przyjęli wspólną deklarację, wyrażając poważne zaniepokojenie sytuacją na spornych obszarach morskich i podkreślając wagę wolności nawigacji oraz konieczność rozwiązania sporu zgodnie z prawem międzynarodowym. Ale już kilka godzin później, najprawdopodobniej w wyniku ingerencji Pekinu, minister spraw zagranicznych Malezji (przewodniczącej w tym roku ASEAN-owi) wycofał ten dokument. ASEAN nie zdecydował się na wydanie nowego bądź skorygowanego oświadczenia.

Nie była to pierwsza taka sytuacja. Również w 2012 r. Chinom udało się powstrzymać zajęcie przez ASEAN wspólnego stanowiska w kwestii spornych wysp.

Nieoczywiste intencje

Na arenie międzynarodowej Chiny znane są z wyrażania swoich oczekiwań w dość ogólny sposób. Dla innych krajów nie jest więc do końca jasne, jak interpretować np. wymóg „poszanowania godności Chin”. Podobnie wygląda sprawa wokół spornych wysp na Morzu Południ0wochińskim. Pekin powtarza, że jest gotowy do dialogu z poszczególnymi państwami, a kiedy indziej sugeruje, że sprawa nie podlega dyskusji ze względu na „historyczne prawo Chin” do zwierzchnictwa nad tymi akwenami morskimi.

Co jest zatem celem chińskich działań? Zabezpieczenie swoich roszczeń metodą faktów dokonanych czy „jedynie” powiększenie swoich zdolności wojskowych na spornym obszarze? Część państw wskazuje, że sztuczne wyspy mogą posłużyć do ograniczania swobody żeglugi na wodach międzynarodowych oraz że ułatwią Chinom wydobycie surowców naturalnych z dna morskiego. Pozwolą także na sprawowanie większej kontroli nad połowami w tym regionie.

Wydaje się jednak mało prawdopodobne, aby Chiny zamierzały zablokować ruch morski przez archipelagi na Morzu Południowochińskim lub w jakikolwiek inny sposób utrudnić handel międzynarodowy. Pekin zdaje sobie sprawę ze swego uzależnienia od współpracy gospodarczej z resztą świata. I również konflikt zbrojny nie jest mu na rękę – z tych samych powodów.

W okresie rządów poprzedniego kierownictwa partii komunistycznej (do 2012 r.) agresywne postępowanie Chin w regionie spornych wysp przypisywano chaosowi biurokratycznemu i brakowi zdecydowanego przywództwa. Głos w kwestiach wysp zabierało wtedy kilkanaście różnych struktur państwa – politycznych, wojskowych i administracyjnych. Z kolei teraz specyfiką chińskiej polityki zagranicznej jest silny głos lidera, Xi Jinpinga, który rozbrzmiewa mimo formalnego założenia, że u steru jest cała partia komunistyczna. Xi z jednej strony dokłada starań, aby zwiększyć spójność chińskiej polityki, z drugiej zaś jego zdecydowane działanie rozbudza oczekiwania sukcesu. Dodatkowym problemem jest tu rosnący chiński nacjonalizm, który może uczynić kompromis niemożliwym.

Co na to świat?

Narzucone przez Chiny tempo i skala przedsięwzięć wywołały jak dotąd największe zaniepokojenie w Stanach Zjednoczonych. Wartość handlu przepływającego przez Morze Południowochińskie między USA a państwami regionu osiąga rocznie 1,2 biliona dolarów. Dodatkowo, Stany zobowiązały się do obrony kilku państw regionu przed potencjalną agresją.

Tymczasem coraz częściej dochodzi do sytuacji nerwowych. W październiku 2015 r. amerykański niszczyciel „USS Lassen” przepłynął w obrębie 12 mil morskich od Subi, czym wywołał gniewną reprymendę Chin. Pekin nazwał to posunięcie skrajnie nieodpowiedzialnym. Waszyngton wydaje się na razie ograniczać do testowania „wolności nawigacji” – od zeszłego roku amerykańskie okręty kilkakrotnie demonstracyjnie przepływały przez obszar, do którego pretensje roszczą sobie Chiny.

W wymiarze prawnomiędzynarodowym sytuacja jest paradoksalna. Konwencji o prawie morza bronią Stany Zjednoczone, które nigdy jej nie podpisały. Rozwiązania zgodne z konwencją kwestionują zaś Chiny, które są jej sygnatariuszem. Dodatkowo, zgodnie z tą konwencją, granicy 12 mil morskich nie można ustanowić wokół sztucznych wysp zbudowanych na podwodnych rafach. W praktyce oznacza to, że sporu wokół Morza Południowochińskiego nie da się rozstrzygnąć wyłącznie za pomocą prawa międzynarodowego.

Spór z konsekwencjami

Chiny podchodzą do prawa międzynarodowego wybiórczo. Z punktu widzenia Pekinu stawką w rozgrywce wokół sztucznych wysp jest uzyskanie domyślnej zgody USA na rewizję istniejących reguł międzynarodowych – i uznanie, że Chińczycy mają takie samo prawo do reinterpretacji prawa międzynarodowego jak państwa zachodnie, zwłaszcza Amerykanie.

Tym samym spór o sztuczne wyspy staje się sporem o konsekwencje wzrostu Chin, zwłaszcza dla przyszłości porządku międzynarodowego. Budując je, Chińczycy liczą na realizację scenariusza „pośredniego”: na dokonanie zmiany w regułach porządku międzynarodowego w taki sposób, który nie naruszy międzynarodowej wymiany handlowej, ale jednocześnie zmusi do ustępstw Zachód. Czyli w pierwszym rzędzie Waszyngton. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2016