Archipelag odnaleziony

Odkąd Wyspy Salomona ­podpisały pakt z Chinami, ten kraj w Oceanii i sąsiednie wyspiarskie państwa cieszą się uwagą świata, jakiej dawno nie miały. To dla nich i dobre, i groźne.
z Bangkoku

13.06.2022

Czyta się kilka minut

Symboliczne rozpoczęcie budowy stadionu, na którym odbędą się Igrzyska Pacyfiku 2023. Inwestycja realizowana jest we współpracy z Chinami. Honiara, Wyspy Salomona, 26 maja 2022 r. / XINHUA / AFP / EAST NEWS
Symboliczne rozpoczęcie budowy stadionu, na którym odbędą się Igrzyska Pacyfiku 2023. Inwestycja realizowana jest we współpracy z Chinami. Honiara, Wyspy Salomona, 26 maja 2022 r. / XINHUA / AFP / EAST NEWS

Mikronezja, Melanezja i Polinezja to części Oceanii, które leżą na północ i wschód od Australii i Nowej Zelandii. Kilkanaście wyspiarskich krajów, rozrzuconych na kilku milionach kilometrów kwadratowych oceanu. Zagubione wśród bezkresu Pacyfiku, ale ważne strategicznie archipelagi są w większości niepodległe od mniej więcej pół wieku. Największy z nich, Papua-Nowa Gwinea, ma 9 mln mieszkańców. Fidżi, druga w kolejności, niespełna milion. Najmniejsze państwo – Niue, stowarzyszone z Nową Zelandią – w 2017 r. zamieszkiwały 1784 osoby.

Patrząc z globalnej perspektywy, te wyspy łatwo przeoczyć. Ale to błąd.

Na uboczu

Thomas Lien, norweski żeglarz i filmowiec, pod koniec lat 90. XX w. wyruszył na poszukiwanie raju: miejsca o nieskażonej przyrodzie, nietkniętego zachodnią cywilizacją. Po trzech latach rejsu dookoła świata znalazł je na polinezyjskiej wyspie Tikopia, położonej na skraju archipelagu Wysp Salomona. – Nie było tam wtedy prądu ani żadnych maszyn, a miejscowi prawie nie używali pieniędzy – opowiada „Tygodnikowi” Lien, który wraca na Tikopię od ponad 20 lat, a przez pół roku mieszkał tam wraz z rodziną.

– Od tamtego czasu wyspy mało się zmieniły. Może tylko to, że oprócz radia mieszkańcy zaczęli używać paneli słonecznych i telefonów – relacjonuje podróżnik. – Wyspiarze mówią po angielsku, odbierają australijskie stacje radiowe, wiedzą, co się dzieje w innych krajach, i są ich ciekawi. Ale cieszą się, że żyją na uboczu, z dala od problemów, które mają inni.

Globalne sprawy jednak coraz częściej domagają się ich uwagi. Zwłaszcza te związane z destrukcją środowiska. Wiele wysp Oceanii traci ziemię z powodu podnoszącego się poziomu Pacyfiku. Częściej zdarzają się tajfuny. W 2002 r. trwający wiele dni tropikalny cyklon Zoe doszczętnie zniszczył wszystkie wsie na Tikopii. Ludzie przeżyli tylko dzięki temu, że schronili się w jaskiniach.

Lien uważa, że prócz postępu technologicznego to właśnie globalne zmiany klimatu i niszczenie środowiska przez firmy wydobywcze najbardziej zmieniły życie na wyspach Pacyfiku w ostatnich dekadach. W tym ostatnim kontekście coraz częściej słychać o żądnych zysku Chińczykach.

Zapomniana kolonia

Przez stulecia życie na dzisiejszych Wyspach Salomona toczyło się podobnym rytmem. Od XI w. ludzie żyli w niewielkich osadach, rozwijała się miejscowa religia z megalitycznymi miejscami kultu i żeglarstwo. Między wspólnotami kwitł handel morski. Europejczycy dotarli tu w wieku XVI, ale wtedy nie zostali na stałe. Dopiero w 1886 r. Wyspy stały się częścią imperium brytyjskiego. Kolonią pozostały do 1978 r.

Niepodległy kraj, liczący niespełna 700 tys. obywateli, pozostał w orbicie państw Zachodu z Australią jako najbliższym sojusznikiem. Ale nie przyniosło mu to bogactwa ani szybkiego rozwoju. Wyspiarze eksportują głównie drewno, ryby i produkty rolne oraz rudę aluminium, choć pod ziemią czekają złoża innych metali. Paliwa i produkty przemysłowe trzeba sprowadzać.

O wyspach pamięta się głównie przy okazji rocznic bitwy o wyspę Guadalcanal, którą USA stoczyły z Japonią w czasie II wojny światowej, na przełomie lat 1942-43. Wynik tego starcia był kluczowy dla całej kampanii na Pacyfiku: Amerykanie, wspierani przez miejscowych zwiadowców, po raz pierwszy pokonali wtedy Japończyków w starciu na lądzie i zatrzymali ich zwycięski dotąd pochód przez kolejne kraje i wyspy.

Po tamtej kampanii wyspiarzom pozostały pomniki, niewybuchy i wraki spoczywające na rafach koralowych.

Wejście Smoka

Pierwsi Chińczycy zaczęli osiedlać się na Wyspach Salomona jeszcze przed II wojną światową. Przypływali jako handlarze, zakładali sklepy i szybko stawali się naturalizowanymi obywatelami. Aż do ostatnich lat XX w. zamieszkiwali w stołecznym mieście Honiara tylko jedną dzielnicę, zwaną China Town. Potem – w miarę, jak pomnażali majątki – zaczęli kupować budynki poza nią. Dziś są wszędzie. W centralnej dzielnicy biznesowej należy do nich większość ziemi, podobnie jak większość firm we wschodniej dzielnicy przemysłowej. Zdominowali połowy ryb, budują domy, prowadzą supermarkety.

– Odkąd pamiętam, radzili sobie w biznesie lepiej od miejscowych i mieli wpływ na to, co kupujemy i jak jadamy – mówi Dorothy Wickham, doświadczona dziennikarka z Honiary. – Większość towarów w sklepach, od podstawowych produktów po słodycze, jest sprowadzana z Chin. Jada się u nas dużo ryżu, który trzeba w całości importować, bo u nas nie rośnie. Choć język mandaryński nie jest powszechnie używany, ostatnio zaczęli go uczyć w podstawówkach.

W latach 80. XX w. Wickham chodziła do chińskiej szkoły w Honiarze, jednej z dwóch najlepszych w kraju. Zapamiętała, że dyrektor był Chińczykiem, a podczas codziennych apeli uczniowie musieli pozdrawiać nauczycieli wyuczoną formułką po kantońsku.

Interesy i sympatie

Chińska ekspansja przyspieszyła w latach 90. XX w., gdy duże firmy z Państwa Środka zaczęły szukać okazji biznesowych na Pacyfiku. Rosnące wpływy Chińczyków zaczęły przeszkadzać miejscowym dopiero na początku lat dwutysięcznych, gdy azjatyccy przedsiębiorcy zaczęli wspierać odpowiadające im partie.

– Wtedy zaczęliśmy patrzeć na nich inaczej. Nasi młodzi postrzegali ich zaangażowanie w politykę jako próbę przejęcia kontroli nad krajem – mówi Wickham.

Coraz ściślejsze kontakty gospodarcze przyniosły logiczne następstwa. We wrześniu 2019 r. politycy z Honiary nawiązali z ChRL relacje dyplomatyczne, jednocześnie zrywając je z Tajwanem. Zaraz potem, w październiku, władze tutejszej Prowincji Centralnej podpisały z chińską firmą umowę dzierżawy na 75 lat wyspy Tulagi. Po tygodniu rząd centralny uznał to za niezgodne z konstytucją i umowę unieważniono.

W listopadzie 2021 r. mieszkańcy najludniejszej prowincji Malaita wyszli na ulice, by protestować przeciw sojuszowi z Chinami. Protesty przelały się do Honiary, zginęło w nich kilka osób. Młodzi bezrobotni z przedmieść plądrowali sklepy w China Town i podpalali należące do Chińczyków budynki. Sytuację uspokojono dzięki pomocy Australii, która przysłała żołnierzy i policjantów – choć premier Manasseh Sogavare sugerował, że protesty to efekt spisku zachodnich mocarstw, które nie chcą sojuszu jego kraju z Pekinem.

Ale nie trzeba spisków, by zauważyć, że mieszkańcy Wysp Salomona większą sympatią darzą Zachód niż Chińczyków, wobec których są coraz bardziej podejrzliwi.

Między Zachodem a Chinami

– Pokolenie mojego ojca zostało wychowane w kulcie Zachodu. Brytyjczyków, Amerykanów i Australijczyków wynosiło się na piedestał jako lepiej wykształconych i mogących więcej niż my – mówi Dorothy Wickham.

Jej zdaniem zaczęło się to zmieniać w latach 90., w miarę jak poprawiał się dostęp do informacji. – Dzięki internetowi wiemy dziś o rzeczach, o których wcześniej mieliśmy słabe pojęcie. Obserwujemy kampanię Black Lives Matter w USA i widzimy, jak niesprawiedliwie Australijczycy traktują uchodźców. A gdy Stany mówią nam, jak mamy zarządzać krajem, możemy im wypomnieć testy nuklearne na Wyspach Marshalla – przekonuje dziennikarka. – Przestaliśmy widzieć w nich starszych braci i siostry, i zaczynamy wątpić, czy Australia powinna być naszym oczywistym partnerem.

Emmanuelle Mangalle, miejscowy urzędnik i aktywista, uważa jednak, że większość społeczeństwa i nowe pokolenie liderów nadal widzi swoje miejsce bliżej zachodnich demokracji niż autorytarnych Chin. – Starsza generacja, dzieci zwiadowców z czasów II wojny, naturalnie czuje się związana z USA. W przypadku młodszych to skomplikowane, ale zachodnia popkultura i system polityczny nadal cieszą się większą popularnością – mówi Mangalle.

To, co jego zdaniem odróżnia pokolenie wykształconych milenialsów od starszych, to dostęp do informacji. – Zdajemy sobie sprawę z chińskich nadużyć np. w Tybecie i Sinciangu, widzimy też podwójne standardy na Zachodzie. Ale ostatecznie ludzie i tak wyrabiają sobie opinie na podstawie bezpośrednich kontaktów i najbardziej dla nich liczy się, jak im się żyje.

Młodzi chcą dróg i stadionów

Trzydziestoparoletni Mangalle jako aktywista angażuje się w obronę praw mieszkańców w starciach z zagranicznymi firmami, które nielegalnie wyrębują lasy i eksploatują złoża. A także w lobbowanie na rzecz potrzeb tutejszych milenialsów. Trzy czwarte mieszkańców Wysp Salomona ma mniej niż 30 lat.

Emmanuelle pochodzi z wioski na południu wyspy Guadalcanal. Ze stołecznej Honiary płynie się tam motorówką co najmniej pięć godzin. Mówi, że ludzie z prowincji mają proste potrzeby: chcą prądu, dróg i stałych dostaw podstawowych produktów żywnościowych. W wiejskich podstawówkach brakuje podręczników i wykształconych nauczycieli.

Także w stolicy, gdzie na ulicy nadal widuje się osoby chodzące bez butów, aspiracje dotyczą rzeczy oczywistych dla mieszkańców choćby Australii. – W Honiarze nie ma ani jednego kina. Brakuje parków i obiektów sportowych. Gdy Chińczycy zbudowali tu pierwszy stadion futbolowy, a Indonezja ufundowała halę futsalową, bardzo poprawiło to postrzeganie tych krajów – mówi Mangalle.

W tym samym czasie państwa takie jak Australia swoją pomoc rozwojową dla niewielkich krajów Oceanii przeznaczały głównie na mniej namacalne rzeczy, takie jak szkolenia dla urzędników, policjantów oraz wysyłały wyspiarzom doradców i instruktorów.

Chińska ofensywa…

Umowa, którą Chiny zawarły z Wyspami Salomona w kwietniu tego roku, nazwana paktem bezpieczeństwa, sprawiła, że świat zauważył na nowo ten archipelag. W dokumencie mowa jest bowiem o możliwości postojów w miejscowych portach chińskich okrętów i współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa, w tym o możliwości przysłania na Wyspy chińskiej policji i wojska, jeśli zażyczą sobie tego władze w Honiarze.

Pekin nie poprzestał na tej jednej umowie. W czasie 10-dniowego tournée na przełomie maja i czerwca szef chińskiej dyplomacji Wang Yi spotkał się z przywódcami wszystkich wyspiarskich państw Pacyfiku, z którymi ChRL utrzymuje stosunki dyplomatyczne.

Pierwszym przystankiem na trasie tej podróży były właśnie Wyspy Salomona. Będąc w Honiarze, Wang nazwał „swoim starym przyjacielem” Jeremiaha Manele, szefa tutejszego MSZ, i zapowiedział ułatwienia dla eksportu wyspiarskich produktów do Państwa Środka, pomoc rozwojową i inwestycje. Według jego słów Chiny chcą pomagać krajom regionu w rozwoju i podnoszeniu jakości życia mieszkańców. Wang zastrzegł, że nie będą ingerować w ich sprawy wewnętrzne i nie planują budowy bazy wojskowej, czego obawia się Zachód. Na Wyspach Salomona chińskie firmy mają za to zbudować stadiony i hotele dla atletów, którzy wezmą udział w Igrzyskach Pacyfiku, zaplanowanych tu na koniec 2023 r. Trwają też konsultacje w sprawie budowy największego w kraju szpitala.

Analitycy polityki zagranicznej ChRL oceniają, że Pekin potrzebuje na Pacyfiku sojuszników, którzy w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ będą głosować zgodnie z jego interesami. Chińscy wojskowi chcą się też upewnić, że w razie zaostrzenia konfliktu z Zachodem będą mogli operować w tym regionie.

...i zachodnia riposta

Dla państw zachodnich pakt między Chinami a Wyspami Salomona był niemiłą niespodzianką. Wieść o jego zawarciu gruchnęła w czasie australijskiej kampanii wyborczej.

Dorothy Wickham: – Nasz rząd przyglądał się, czy umowy, które z Chinami zawarły w ostatnich latach Fidżi i Vanuatu, przyniosą tam korzyści. Ocena wypadła chyba pozytywnie. Do decyzji o zawarciu paktu przyczyniła się świadomość, że Australia realizuje głównie swoje interesy, a wielu polityków w regionie czuło, że w czasie spotkania Forum Wysp Pacyfiku w 2021 r. australijski premier Morrison zachował się wobec nich w uwłaczający, protekcjonalny sposób.

Zachodnie demokracje, w tym USA, Australia, Wielka Brytania i Francja, od kilku lat zapowiadały wzmocnienie obecności w regionie Pacyfiku. Ale intensywne zabiegi podjęły dopiero w tym roku, gdy stało się jasne, że ChRL chce zwiększać tam swoje wpływy. W lutym wizytę na Fidżi złożył sekretarz stanu Antony Blinken, a Stany poinformowały o planie ponownego otwarcia ambasady w Honiarze, nieczynnej od dwóch dekad. Na początku czerwca archipelag Tonga odwiedziła Penny Wong, szefowa MSZ Australii.

Balansowanie

Dorothy Wickham uważa, że dzięki zainteresowaniu świata Wyspy Salomona oraz ich sąsiedzi nabiorą wiatru w żagle. – Będziemy chcieli to przełożyć na własne korzyści. Nagle odwiedza nas wielu zagranicznych polityków, ich ton zmienił się z pobłażliwego na partnerski. Jestem dobrej myśli, choć to ostrożny optymizm. Chiny w wielu krajach pomagają w rozbudowie portów i dróg, ale wystarczy spojrzeć na to, co się dzieje na Sri Lance, aby dojść do wniosku, że najważniejsze jest pragmatyczne zarządzanie – mówi Wickham.

Prof. Tarcisius Kabutaulaka z University of Hawaii uważa, że małe kraje powinny być ostrożne w przyjmowaniu pomocy i inwestycji: – Wyspy Oceanii są największym odbiorcą zagranicznej pomocy w przeliczeniu na głowę mieszkańca. Ale finansowane przez cudzoziemców duże projekty infrastrukturalne niosą koszty utrzymania tej infrastruktury, które dla biednych krajów potrafią być ciężarem nie do uniesienia. Poza tym nowe drogi same w sobie nie gwarantują wzrostu gospodarczego.

Chinom, które zawarły wprawdzie nowe umowy z kilkoma krajami regionu, nie udało się nakłonić ich wszystkich do podpisania dużego wielostronnego porozumienia. Kabutaulaka sądzi, że Pekin popełnił ten sam błąd, co duże państwa Zachodu: nie docenił podmiotowości rządów Oceanii, przedstawiając im dokument bez wcześniejszych konsultacji.

– Przykładem asertywności jest rząd Fidżi, który sam dyktuje agendę rozmów z ChRL. Nie zgodził się też na przyjęcie chińskich pożyczek. Bliższe relacje handlowe z Pekinem i chińska pomoc mogą być dobre dla regionu, ale retoryka płynąca z wysp wskazuje, że także relacje z Zachodem pozostają dla nich niezwykle ważne – mówi profesor.

Tam, gdzie walczą słonie

Kabutaulaka wychował się na Wyspach Salomona. Dziś żyje na Hawajach i zajmuje się studiami nad wyspami Pacyfiku. W rozmowie z „Tygodnikiem” zauważa, że jest mało prawdopodobne, by rodzinna Oceania stała się nowym punktem zapalnym na mapie świata – obok np. Morza Południowochińskiego – bo w strategii i Chin, i USA zajmuje miejsce zbyt odległe.

Profesor sądzi, że jeśli rywalizacja tych dwojga się zaostrzy, kraje regionu będą unikać opowiedzenia się po którejś stronie, choć państwa z północy (Palau, Mikronezja i Wyspy Marshalla) są ściślej związane z USA. Z kolei dla Papui-Nowej Gwinei, Tonga, Samoa i Fidżi relacje z ChRL mogą być atrakcyjniejsze: – Ale i one nie będą chciały stać się jej satelitami, w każdym razie nie w najbliższej dekadzie.

Jego zdaniem większe zaangażowanie Chin na obszarze Oceanii nie zmieni architektury bezpieczeństwa z dnia na dzień, choć umożliwi Pekinowi dostęp na większą skalę do tamtejszych strategicznych zasobów. Ale gra nie będzie łatwa: – Stany planują nową bazę marynarki na Nowej Gwinei i prowadzą rozmowy o wojskowej obecności na Palau. Mają zaś już bazy na Guam i Wyspach Marshalla.

Gotowość Zachodu do kontrowania ruchów Pekinu pokazuje też podpisanie w 2021 r. brytyjsko-amerykańsko-australijskiego polityczno-wojskowego paktu AUKUS, który umożliwi Australii pozyskanie atomowych okrętów podwodnych.

Emmanuelle Mangalle: – Najbardziej się boję, że zostaniemy postawieni wobec wyboru: Chiny lub Zachód. Na razie udaje nam się utrzymywać dobre relacje ze wszystkimi, i to rozsądne podejście. Jesteśmy demokracją młodą i niezamożną. Musimy budować drogi, walczyć z korupcją, ograniczać zachłanność firm wydobywczych i dbać o wolność słowa. Mamy zbyt ważne sprawy na głowie, by dać się wciągać w gry mocarstw.

– Oczekiwanie, że w razie konfliktu balansowanie będzie łatwe, jest nierealistyczne. Gdzie walczą dwa słonie, tam cierpi trawa – dodaje prof. Kabutaulaka i podkreśla, że najważniejsze to nie wchodzić w bliskie relacje z Chinami bez zrozumienia ich prawdziwych intencji. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2022