Sri Lanka: Czerwona kartka dla polityków

Na wyspie trwa obywatelski zryw, jakiego ten kraj nie widział od ogłoszenia niepodległości w 1948 r. Zmęczeni niedoborami podstawowych artykułów Lankijczycy stracili cierpliwość do rządzących.
z Kolombo

25.04.2022

Czyta się kilka minut

Demonstracja przeciwko rządom prezydenta Gotabayi Rajapaksy, który doprowadził Sri Lankę do głębokiego kryzysu. Kolombo, 19 kwietnia 2022 r. / BUDDHIKA WEERASINGHE / GETTY IMAGES
Demonstracja przeciwko rządom prezydenta Gotabayi Rajapaksy, który doprowadził Sri Lankę do głębokiego kryzysu. Kolombo, 19 kwietnia 2022 r. / BUDDHIKA WEERASINGHE / GETTY IMAGES

Pierwszy raz w życiu widzę coś takiego – Sanjit stara się przekrzyczeć demonstrantów, którzy wznoszą antyrządowe hasła przy nadmorskiej promenadzie Galle Face, w administracyjnym sercu Kolombo.

Wokół gęstnieje tłum i powiewają lankijskie flagi. Są tu ludzie w różnym wieku, z banerami i transparentami, z bębenkami i gwizdkami. Niektórzy wyposażeni w megafony, przez które wykrzykują hasła. W ich rytm trąbią stojące w korku samochody. Uczestnicy protestu śpiewają piosenki, a na fasadzie prezydenckiej kancelarii wyświetlają hasła i grafiki.

Tak jest tutaj od prawie trzech tygodni.

Rozczarowani i zirytowani

W tym czasie kilkaset metrów od kancelarii wyrosła również wioska namiotowa protestujących. Można tu posłuchać przemówień, dostać za darmo wodę albo posiłek i skorzystać z zaimprowizowanej biblioteki. Są toalety i ratownicy medyczni.

Dominuje wielkomiejska klasa średnia: biznesmeni, studenci, menadżerowie firm, ludzie wolnych zawodów. Ale można spotkać także kierowców i osoby bezrobotne. Jak również buddyjskich mnichów w szafranowych szatach, protestanckich i katolickich duchownych w bieli. Nie ma tylko polityków.

Sanjit, czterdziestokilkuletni pracownik prywatnej firmy, przyszedł już kolejny raz, z żoną i nastoletnią córką. Najbardziej zaskakuje go atmosfera pikniku i jedność demonstrantów, którzy przychodzą niezależnie od pochodzenia i wyznania, i to w sytuacji, gdy takie podziały są w wieloetnicznej Sri Lance bardzo silne.

– Politycy podzielili nas dla własnych korzyści, ale dziś widać tutaj wszystkich: buddystów, hinduistów, muzułmanów, chrześcijan. Okazało się, że możemy żyć w harmonii i razem budować kraj. To piękna wyspa, tylko politycy zamienili ją w piekło – mówi Sanjit.

Inni zebrani myślą podobnie: w rozmowach tłumaczą, że są rozczarowani rządzącymi elitami, zirytowani korupcją, niekompetencją i arogancją władzy. A nade wszystko zmęczeni trwającymi już od miesięcy przerwami w dostawach prądu, kolejkami po gaz i paliwo, a także brakami podstawowych produktów.

Domagają się ustąpienia prezydenta Gotabayi Rajapaksy, jak również jego brata Mahindy, który sprawuje urząd premiera i całego rządu złożonego z członków prezydenckiej koalicji.

Największy kryzys w historii

W ciągu ostatnich miesięcy można było odnieść wrażenie, że na Sri Lance państwo stopniowo przestaje działać.

Najpierw galopujące ceny i braki podstawowych produktów, takich jak cukier i mleko w proszku. Wkrótce później niedobory nafty, benzyny, oleju napędowego, gazu do gotowania i kłopoty z dostawami elektryczności. Wiele ulicznych garkuchni, w których stołowali się najbiedniejsi, z braku gazu zamknięto, a pod stacjami benzynowymi na całej 22-milionowej wyspie zaczęły się ustawiać sznury pojazdów i długie kolejki ludzi.

Wśród przyczyn kryzysu ekonomiści wymieniają trwające od kilkunastu lat niezrównoważone zadłużanie kraju. Jeszcze w 2010 r. dług zagraniczny wynosił 20 mld dolarów, podczas gdy dziś przekracza 50 mld. Z kolei pandemia przyczyniła się do spadku wpływów z turystyki. Jeszcze przed jej wybuchem rząd przeprowadził szkodliwe dla państwowej kasy cięcia podatków i zakazał używania nawozów sztucznych, co doprowadziło do drastycznego spadku produkcji ryżu, który trzeba było zacząć sprowadzać, a także herbaty – ważnego towaru eksportowego. W efekcie krajowi zabrakło dewiz do spłacania zagranicznych kredytów i obsługi importu.

W marcu tego roku brak prądu stał się bardziej dotkliwy, zmniejszono częstotliwość kursowania autobusów i pociągów. Odwołano też kończące rok szkolny egzaminy dla milionów uczniów, bo okazało się, że nie da się sprowadzić papieru i tuszu potrzebnego do wydrukowania testów.

W końcu zaczęło brakować leków i żywności, której ceny biją nowe rekordy, a szpitale wstrzymały wykonywanie operacji. Gdy na początku kwietnia skończyły się zapasy oleju napędowego, nawet wyposażone w agregaty sieciowe kawiarnie i restauracje zaczęły zostawać bez prądu. W tym samym czasie nasiliły się problemy z dostępem do internetu. Nietknięte kryzysem pozostały tylko obiekty administracyjne, nieliczne turystyczne enklawy i rezydencje bogaczy.

Tłumy na ulicach

W sobotę 26 marca w Colombo Port City – na prawie 270-hektarowym skrawku lądu usypanym w pobliżu stołecznego portu, gdzie ma powstać nowa dzielnica finansowa – zorganizowano festiwal muzyki elektronicznej z imponującymi pokazami świateł. Dzieci najbogatszych bawiły się tam w tym samym czasie, gdy codzienne przerwy w dostawach elektryczności trwały więcej niż pół dnia.

Wybuch niezadowolenia – największy od momentu uzyskania przez Sri Lankę niepodległości od Wielkiej Brytanii w 1948 r. – nastąpił parę dni później: w nocy z 31 marca na 1 kwietnia, gdy ogłoszono, że energia będzie odcinana każdej doby już nie na kilka, ale na 13 godzin. Tłum ruszył na prywatną rezydencję prezydenta na wschodnim przedmieściu Kolombo. W czasie starć z policją w ruch poszły kamienie, policja odpowiedziała gazem łzawiącym i armatkami wodnymi. Podpalono kilka pojazdów.

Następnego dnia prezydent nazwał protestujących ekstremistami i ogłosił stan wyjątkowy na całej wyspie. Dzień później – chcąc zapobiec kolejnym anty- rządowym marszom – zarządził 36-godzinny zakaz przebywania w miejscach publicznych. Zamknięto niemal wszystkie sklepy, biznesy i obiekty użyteczności publicznej, a ulice opustoszały.

Wiele osób, często pozbawionych zapasów żywności, łamało jednak zakaz, wdając się w utarczki z mundurowymi. Frustracja rosła, a oliwy do ognia dolała kilkunastogodzinna blokada mediów społecznościowych, która rozwścieczyła młodych i aktywnych społecznie obywateli.

Karnawał wolności słowa

Żeby uspokoić nastroje, do dymisji podał się cały rząd – choć poza premierem i prezydentem. Wśród tych, którzy zrezygnowali ze stanowisk, byli bracia prezydenta: kierujący resortem finansów Basil i minister rolnictwa Chamal, oraz syn premiera Namal, który sprawował urząd ministra sportu.

Ale to Lankijczyków nie przekonało. Następnego dnia rano, tuż po zniesieniu godziny policyjnej, na ulice wyległy dziesiątki tysięcy ludzi. Do wieczora spontaniczne protesty objęły cały kraj. Wśród terkotu agregatów prądotwórczych, niedaleko ciągnących się na setki metrów kolejek, zaczął się karnawał wolności słowa, jakiego Sri Lanka nie widziała w swojej historii.

Rodziny z dziećmi, właściciele firm i kierowcy z plakatami, banerami i transparentami zaczęli ustawiać się przy głównych ulicach i na skrzyżowaniach. Uczniowie i studenci pojawiali się z hasłem „Zadarliście z niewłaściwym pokoleniem”. Od ludzi zaroiło się na pustym zwykle stołecznym placu Niepodległości. Zdarzało się, że naprzeciw siebie wychodziły nieskoordynowane marsze. Wkrótce pikiety i wystąpienia w całym kraju zaczęli organizować lekarze i medycy, informatycy, wykładowcy, stolarze, rybacy i pracownicy plantacji herbaty, a poparcie dla protestów wyrazili członkowie narodowej drużyny krykietowej.

Polityczny klan

Większość haseł skupia się na osobie prezydenta i jego politycznym klanie, którego członkowie zasiadają na najważniejszych stanowiskach. „Gota do domu!”, „Gota złodziej!”, „Gota wariat!”, „Rajapaksowie wynocha”, „Kraj należy do wszystkich, a nie do jednej rodziny” – słychać na ulicach.

Pochodząca z rolniczego południa wyspy rodzina Rajapaksów polityką zajęła się jeszcze w latach 30. XX w., gdy kraj był brytyjską kolonią. Natomiast na szczytach władzy po raz pierwszy umościła się w 2005 r., kiedy prezydentem został Mahinda Rajapaksa, wcześniej szef rządu i minister z ramienia nacjonalistycznej Partii Wolności Sri Lanki (SLFP).

Nowy przywódca okazał się skuteczny w twardej walce, nie tylko czysto politycznej. To za jego kadencji – w maju 2009 r. – rządowe wojsko zadało klęskę rebeliantom z separatystycznej organizacji Tamilskie Tygrysy (LTTE), kończąc trwającą przeszło ćwierć wieku wojnę domową.

Na tym historycznym zwycięstwie – oraz na szowinistycznym przekazie, mającym zapewnić im poparcie buddyjskich Syngalezów stanowiących większość mieszkańców kraju – Rajapaksowie zbudowali swoją pozycję.

Rodzina na swoim

Ich znakiem rozpoznawczym szybko stał się także nepotyzm. Posady w ministerstwach, urzędach, dyplomacji, w kontrolowanych przez rząd mediach i państwowych spółkach dostawały się dziesiątkom krewnych prezydenta.

Kiedy podczas wywiadu w 2010 r. dziennikarka stacji Al-Jazeera zwróciła uwagę, że publiczne synekury otrzymało już około 30 spokrewnionych i spowinowaconych z nim osób, Rajapaksa nie zaprzeczył, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu. „Wszyscy ludzie w kraju są ze mną spokrewnieni” – wypalił.

W tym samym czasie opozycja oskarżała klan o dopuszczenie do zbrodni na tamilskich cywilach w ostatniej fazie wojny, przypisując Rajapaksom odpowiedzialność za zaginięcia jeńców oraz porwania i zabójstwa krytycznych wobec władz dziennikarzy.

Ale zwykli Lankijczycy, zwłaszcza Syngalezi, byli gotowi wiele wybaczyć swoim wybrańcom. Zwłaszcza że ci obiecywali bronić buddyjskiej większości przed stanowiącymi jedną trzecią mieszkańców mniejszościami i roztaczali wizję budowy na Sri Lance „drugiego Singapuru”.

Rajapaksowie weszli w strategiczny sojusz z Chinami, które zaczęły otrzymywać największe kontrakty infrastrukturalne. I choć po prawie dekadzie musieli oddać władzę, to wrócili do niej wkrótce po wielkanocnych zamachach terrorystycznych z 2019 r. Prezydentem został Gotabaya Rajapaksa, dawny żołnierz i sekretarz obrony, widziany jako lider, który zapewni krajowi porządek i bezpieczeństwo.

Niedługo później kierowana przez członków jego klanu koalicja zapewniła sobie przytłaczające zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, uzyskując bezwzględną większość. Ich pozycją wstrząsnął dopiero teraz głęboki kryzys gospodarczy.

Ulica nie odpuszcza

W połowie kwietnia, po wielu tygodniach niepokojów, szef banku centralnego ogłosił, że Sri Lanka nie jest w stanie spłacać swojego zadłużenia, zaś niespełna 2 mld dolarów pozostałych rezerw walutowych wyda na najpotrzebniejsze produkty, w tym na żywność i paliwa. Tymczasem tylko w tym roku rząd miał spłacić przeszło 4 mld dolarów długu zagranicznego. Politycy zasiedli do negocjacji z Międzynarodowym Funduszem Walutowym w sprawie możliwego planu pomocowego.

Demonstranci jednak nie odpuszczają. Domagają się nie tylko rozwiązania obecnego kryzysu, ale także głębokich reform, wśród nich ograniczenia kompetencji prezydenta i wprowadzenia wyższego progu wykształcenia dla osób piastujących najważniejsze urzędy. Organizacja badawcza WatchDog szacuje, że od 30 marca do 20 kwietnia na wyspie odbyło się blisko 300 demonstracji.

Ale prezydent i premier nie zamierzają ustąpić, nadal dysponują parlamentarną większością. Natomiast ruchowi protestacyjnemu, który stroni od kontaktów z opozycyjnymi partiami, brakuje lidera, który mógłby stać się przeciwwagą dla obecnych elit.

Pat trwa, a po obu stronach konfliktu rośnie frustracja. Policja regularnie używa przeciwko protestującym pałek, gazu i armatek wodnych. W miniony wtorek 19 kwietnia funkcjonariusze otworzyli ogień do demonstrantów blokujących linię kolejową w centrum kraju. Zginęła jedna osoba, a wiele z ranami postrzałowymi trafiło do szpitali.

Choć uczestnicy obywatelskiego zrywu nie tracą nadziei na lepszą przyszłość, to Sri Lanka pogrąża się w narastającym chaosie. ©

Tekst ukończono 20 kwietnia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18-19/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Czerwona kartka dla polityków