Mam troje dzieci. Dwoje żywych

Na początku nie miałam siły: ani żeby się umyć, ani żeby się zabić. Potem uczyłam się doceniać to, co zostało. Piękno świata, uśmiechy, chwile ze starzejącymi się rodzicami.

25.10.2021

Czyta się kilka minut

 / KASIA KOZAKIEWICZ DLA „TP”
/ KASIA KOZAKIEWICZ DLA „TP”

Agata z Krakowa, która ciągle jest mamą Aleksandry, odziedziczyła po córce psa Zorana: – Ola zdała maturę, dostała się na studia. Wyprowadziła się z domu, bardzo za tym tęskniła. Miała zaprzyjaźnioną parę, Julkę i Patryka. Wynajęła pokój na poddaszu, tuż nad nimi. Wracałam z pracy myśląc, że wejdę do pustego domu, a ona tam była razem z Julką i Zoranem. Ucieszyłam się bardzo. „Agata, podobno masz dla nas pyszny obiad” – usłyszałam. Odgrzałam resztkę zupy pomidorowej i nieudane naleśniki meksykańskie. Zjadły, Ola wzięła psa, wyszłam z nimi na zewnątrz. Poszli pod wiatr – zapamiętałam, że jej włosy spięte w koński ogon kołysały się tak samo jak ogon psa. Taki mam jej ostatni obraz – idą, wiatr rozwiewa jej włosy, a psu ogon. Prawda, że to głupie? Rano zadzwoniłam zapytać, jak się spało w nowym miejscu. Nie odbierała telefonu. Pomyślałam, że może już poszła na zajęcia, to był listopad. Napisałam SMS, potem kolejny, kolejny – żadnej odpowiedzi. Zaczęłam się niepokoić. Zadzwoniłam do Julki – powiedziała, że wszystko dobrze, że były wieczorem w kinie, i że jak wróci z pracy, to zaglądnie do Oli. Ale potem ona też przestała odbierać. Wtedy zadzwonił Patryk i powiedział mi tylko, że muszę przyjechać. Przed kamienicą stali Julka z Patrykiem, zapłakani. Patryk trzymał Zorana. Podszedł facet w cywilu i tylko rzucił: „zabezpieczy pani pieska”. Pytam go, kim jest, a on, że śledczym i czy wiem, co się stało z córką. Zaraz ktoś do pani zejdzie. Z bramy wyszło dwóch policjantów. Chyba mnie nie widzieli. Zapalili papierosy i zaczęli rozmawiać o tym, jak Ola wygląda. Lubiła spać nago, miała piękne ciało z tatuażami i oni o tym tak ohydnie rozmawiali... A ja już wiedziałam, że tam moja córka leży martwa, a oni mówią o niej.

Magdalena z Gdańska, która ciągle jest mamą Miłosza, codziennie wychodzi przed dom na papierosa i nasłuchuje jego kroków: – Miał 20 lat. Często nocował u kolegów. Był uzależniony, długo walczyliśmy o miejsce w szpitalu dla niego. Zwolniło się dopiero w styczniu, jak od listopada nie żył. Pamiętam, jak wychodził z domu ostatni raz. Śpieszył się, zawsze tak było. W biegu, rozkojarzony, ale uśmiechnięty. Jak go długo nie było, to pisałam: „Co słychać, czy wszystko dobrze”. Odpisywał zwykle: „Mama, żyję”. Tak mi napisał 26 listopada, potem 27 też, a 28 już nie. Napisałam do jego dziewczyny: „Natalka, nie wiesz co u Miłosza?”. Oddzwoniła do mnie o godz. 16.23, zapłakana. Nie chciałam słyszeć, co będzie dalej, rzuciłam ­telefonem w męża i podobno zemdlałam. Miłosz zmarł o siódmej. Na komisariat pojechałam boso. Dowiedzieliśmy się, że było zdarzenie z udziałem służb medycznych. Zsikałam się na podłogę, leżałam tam, a oni mi wciskali jakieś papiery do podpisania. Kazali jechać do drugiego komisariatu po rzeczy Miłosza. Wróciłam do domu, gdzie było już pełno ludzi. Nie chciałam iść spać, bo bałam się, że jak się obudzę, to Miłosza nadal nie będzie.

Katarzyna z Opola, która ciągle jest mamą Emilki, chociaż woli nie wymawiać jej imienia, bo to nadal boli: – Byłam w tym samochodzie razem z nimi. Wracaliśmy z majówki w Puszczy Augustowskiej, gdzie spędziliśmy trzy dni nad jeziorem. Potem krótki przystanek przed Warszawą na spacer po Puszczy Biebrzańskiej. Pogoda była cudowna – zapamiętałam białe obłoczki na tle błękitnego nieba. To było około trzynastej. Potem krótki odpoczynek w Warszawie. W samochodzie Córeńka podała mi swojego jaśka, żebym sobie podłożyła pod głowę. Do tej pory czuję, jak w podzięce pogłaskałam jej rączkę. To był nasz ostatni dotyk, został we mnie bardzo głęboko. O godzinie osiemnastej już nie żyła. Nie żył mój narzeczony. Najechał na nas inny kierowca, chciał nam pokazać, kto jest ważniejszy. Zajechał nam drogę, źle wymierzył, wybił nas z trasy. Obok był ośmiometrowy nasyp, dachowaliśmy. To był koniec. Z minuty na minutę po prostu umarliśmy. Oni w sensie dosłownym.

Co dalej

Żałoba po stracie dziecka. Można próbować ją oswoić, można nawet z nią żyć i planować przyszłość. Nie da się jednak znaleźć odpowiedzi na pytanie – dlaczego?

Agata, tak jak wszyscy rodzice po stracie, stawia to pytanie, ale dręczy ją jeszcze jedno – co dalej? Jak długo będzie szukać sił, by wstać i wyjść z psem?


CZYTAJ TAKŻE

Nie jestem samą żałobą - Jacek Taran rozmawia z psycholożką Justyną Dylczyk


Kiedy opada pierwsza trauma, zaczyna pisać blog. Potem zakłada grupę na Face­booku. W pierwszym poście pisze: „Wcześniej czy później, przyjdzie dzień, w którym musisz zmierzyć się z tym, co się stało. Zostałeś tutaj, ciągle żyjesz, a świat nie chce stanąć i rozpaczać razem z tobą. Ludzie rozchodzą się do swojego życia, pracują, cieszą się, bawią”.

Agata: – Zaczęłam szukać grup, w których mogłabym znaleźć wsparcie. Jest ich sporo, ale te, które znalazłam, opierały się na religijnym punkcie widzenia. Rozmowy sprowadzały się do tłumaczenia sobie – jesteś wybrana jak Matka Boska. Cierpisz jak Maryja pod krzyżem syna. Nie chcę tego oceniać, ale myślę, że takie stawianie sprawy mocno wciska człowieka w żałobę. Albo w drugą stronę – to jest kara za twoje grzechy. Ja chciałam wyjść z żałoby, a nie utopić się w niej. Założyłam grupę, zaprosiłam do niej znajomych bez względu na ich doświadczenia z żałobą. Wspólnie uczymy się, jak sobie radzić z tą traumą.

Pani Hydra

Jeden ze sposobów to oswojenie żałoby i sprawienie, że to nie ona dominuje nad życiem. Ktoś pisze – uczymy się zarządzać żałobą. Agata o swojej mówi Pani Hydra: – Ucinasz jej głowę, wydaje ci się, że już wygrałeś i zaczynasz widzieć słońce, niebo, a tu nic z tego. Jej głowa odrasta, a ona znów rzuca się na ciebie i zanurza w pustce. Nie poddaję się, idzie mi coraz lepiej. Najtrudniej jest na początku. Te pierwsze minuty, dni, w których twoja podświadomość próbuje wyprzeć wiedzę o tym, że twoje dziecko właśnie odeszło i nigdy już nie będziesz tulić go do siebie – bez względu na to, ile miało lat.

Katarzyna: – Tracąc dwie bliskie osoby w takiej okrutnej kumulacji, miałam poczucie, jakby mi ktoś obciął dwie nogi. Nie mogłam znaleźć gruntu. Tkwiłam w całkowitym odrętwieniu. Szukałam małych punktów zaczepienia. Prysznic i dotyk gorącej wody na skórze, który na chwilę wyrywał z odrętwienia. Czasami zapach kawy. To było jedyne, co mogłam odczuwać.

Magdalena, której syn odszedł dzień po Oli, córce Agaty: – Ze mną wtedy było bardzo trudno wytrzymać. Miałam w sobie bardzo dużo złości. Nie byłam taką typową matką zapłakaną nad grobem. Byłam po prostu wściekła, agresywna i auto­agresywna. Rzucałam czym popadnie, szklanki latały. Pragnęłam rozwalić sobie głowę o ścianę, żeby stracić świadomość tego, że mój syn nie żyje. Dwa razy karetka mnie zabierała.

Agata: – Jak wróciłam z pogrzebu Oli, to miałam gotowy scenariusz mojej śmierci. Nie zrobiłam tego, bo jestem tchórzem. Dopiero później przyszła decyzja, że przecież muszę żyć. Na początku wyczynem było wstanie z łóżka, umycie się. Miałam taki moment, w którym uświadomiłam sobie, że jak się myję, to czuję zapach mydła. To był impuls, który mi powiedział jak zwierzęciu – mam węch, żyję. Potem musiałam zrobić kolejny krok. Nauczyłam się, że jak ogarnia cię przerażanie, że nie możesz czegoś zrobić, to rozbij to na mniejsze. Nie krok po kroku, bo to może być czasami zbyt trudne, ale kroczek po kroczku.

Obraziłam się na Boga

Pytania, które sobie stawiają, dotyczą też wiary.

Agata: – Żałoba była dla mnie więzieniem. Musiałam znaleźć klucz do ­wyjścia na wolność. Spotykałam ludzi, dla których ten ból to droga prowadząca do zbawienia. Mówili mi, że im bardziej cierpisz, tym większa nagroda po śmierci. Ja tak nie chcę. Do śmierci Oli byłam osobą wierzącą. Potem wiara stała mi się kamieniem, który ciągnął mnie w dół. Pamiętam, jak stałam na ulicy z tą informacją, że moje dziecko nie żyje. Boga przy mnie wtedy nie było. Chodziłam wcześniej do kościoła św. Katarzyny w Krakowie, to było takie moje sacrum. Teraz nie czuję tam niczego. Zerwanie z wizją Boga, który karze za grzechy, pozwoliło mi się wyrwać z żałoby, patrzeć przed siebie. Może pójdę za to do piekła – nie wiem tego, ale nie chcę mieć piekła tu na ziemi.

Katarzyna: – Wraz ze śmiercią mojej Córeńki runął w gruzy system wartości, w którym byłam wychowywana. Ta wiara, że jeśli jesteś dobry dla drugiego człowieka, to wtedy to dobro wraca do ciebie. Tak starałam się żyć i wychowywać moje dzieci. I nagle w kilka minut nie żyje moje dziecko, nie żyje mój narzeczony, i to w momencie, w którym byliśmy bardzo szczęśliwi. I co? Gdzie jest Pan Bóg miłosierny? To wpłynęło na moją religijność. Jeśli Pan Bóg jest karzący, to niechże karze sprawiedliwie. Mam silnie zakorzenione poczucie sprawiedliwości i wiem, że nic takiego nie wydarzyło się w moim życiu. Wiem, że nic takiego nie wydarzyło się w życiu mojej Córeńki, za co można by ukarać ją śmiercią. Od pogrzebu nie byłam w kościele. Chciałabym wierzyć, że jest jej teraz tak dobrze, że nie jestem w stanie tego ogarnąć umysłem. Niestety, nie mam takiej wiary w sobie. Ona powinna być teraz przy mnie.

Wbijanie

Szukają najmniejszych punktów, o które można się zaczepić. Wbić palce w rzeczywistość, jak wspinacz wynajduje maleńkie występy skalne, by podciągać się wyżej.

Agata: – Pomogła mi decyzja o tym, żeby żyć. Pomogli mi też buddyści. Było takie miejsce, gdzie chodziłam z Olą na wymianki ciuchowe. Ostatni raz byłam tam po pogrzebie, żeby oddać jej rzeczy. Obok było inne miejsce, coś jak biblioteka. Zajrzałam – ciepłe kolory, domowa atmosfera. Nauczyłam się tam medytować, oddychać, znalazłam spokój. Chodziłam na wykłady o karmie – tam nie mówi się o cierpieniu, o stracie. Wszystko dzieje się po coś. To nie był przełom, ale mikrokroki, które prowadziły mnie do spokoju. Nie chodziłam na żadną terapię, nie chcę.

Magdalena: – Wcześniej pracowałam w kwiaciarni. Tydzień przed śmiercią Miłosza robiłam mu wieniec dla jego przyjaciela. A potem u moich koleżanek zamówiłam wieniec dla Miłosza... Nie wrócę już tam, bo wszystko kojarzy mi się z najmroczniejszym momentem żałoby. Jestem wolontariuszką i bardzo dobrze mi z tym. Jeżdżę z dziećmi na kolonie jako wychowawca, pomagam bezdomnym. Zaczynam szukać pracy, ale nie chcę już tak dużo pracować. Wcześniej nie mogłam, bo szpitale psychiatryczne, załamania, nie było sensu. Wolontariatem zajmowałam się już dawniej i wiedziałam, że mogę do tego wrócić, bo tam są ludzie, którzy mnie rozumieją. Jak się poczuję źle, to mogę jechać do domu i nikt nie będzie miał pretensji. To mi pozwoliło wchodzić na nowo w świat ludzi żywych. Szukałam też pomocy na różnych grupach w internecie. Poznałam Agatę, odnalazłam w niej bratnią duszę – jak byłam w rozpaczy, mówiła mi po prostu: „wstawaj”. A potem ja jej. To działało.

Katarzyna: – Mam jeszcze dwoje dzieci, moja druga córeczka doznała w wypadku ciężkich obrażeń. Potrzebna była moja mobilizacja, żeby jej pomóc. Nie mogłam dać się zassać tej czerni. To było jak chodzenie w błocie. Funkcjonowałam mechanicznie – krok, krok, uśmiech, zadanie. A w głowie mrok, destrukcja, żal. I ciągle myślenie – co zrobić? Moja intuicja podpowiadała mi, że potrzebuję kontaktu z ludźmi, którzy przeżyli to samo, chociaż terapeuta mi odradzał. Poznałam Agatę. Przeczytałam jej wpisy, które były bardzo celne. Spotkanie z nią dało mi poczucie, że nie jestem tak wyalienowana, jak mi się wydaje.

Wysoka cena

Agata: – Jestem silna i to jest moje przekleństwo. To nie jest żadna zaleta. To najprostsza droga do depresji. Wychowywałam Olę sama. I mówiłam – dam radę. Pomogło mi to w żałobie, ale ta siła może spowodować też to, że tracisz wrażliwość. Stajesz się jak kołek w płocie, który nic nie czuje. Dopiero jak dostaniesz potężnego kopa od życia, to przychodzi opamiętanie. Po tym wszystkim od nowa uczę się, kim jestem. Ciągle muszę też szukać nowych odpowiedzi na pytanie, co lubię, co chcę robić, gdzie jechać. Nie jestem nowym człowiekiem, ale innym zupełnie. Nie mam jeszcze odwagi powiedzieć, że kimś lepszym. Może kiedyś do tego dojrzeję i to powiem, ale cena tej przemiany była zbyt wysoka. Wolałabym być kimś najgorszym na świecie, żeby tylko Ola żyła.

Magda: – Na początku tej siły nie miałam w ogóle. Ani żeby się umyć, ani żeby się zabić. Potem już tylko morze łez, przez które trzeba przepłynąć i uczyć się doceniać to, co zostało. Piękno świata, uśmiechy innych, chwile ze starzejącymi się rodzicami. Ja nie wiem, jak my, rodzice, którzy tracimy dzieci, dajemy radę to przetrwać. Gdyby spotkało mnie to drugi raz, to by mi już tych sił zabrakło. Tak mówię, ale wiem, że jesteśmy silniejsi, niż nam się wydaje. Nie ma odpowiedzi na pytanie – dlaczego ja? Po prostu trzeba przestać je zadawać.

Katarzyna: – Zanim poszłam do terapeuty, chciałam przeczytać całą literaturę poświęconą radzeniu sobie z żałobą. Czytałam „Rozmowy o śmierci i umieraniu” Elisabeth Kübler-Ross. Podzieliła żałobę na pięć etapów. Nie mogłam pogodzić się z tym, że ostatnim etapem ma być akceptacja. Buntowałam się – jak mogłabym zaakceptować śmierć mojego dziecka? Byłam wściekła. Po roku widzę, na czym to polega. To nigdy nie będzie akceptacja tego, że ona nie żyje: akceptujesz to, że ty musisz żyć dalej bez niej. U mnie to ciągle jeszcze jest życie dla kogoś – dla córki, dla syna. Mam nadzieję, że zacznę w końcu odzyskiwać poczucie, że żyję dla siebie. Z jej śmiercią umarła duża część mnie. Odejście osoby ukochanej, mojego partnera, to jednak jest odejście kogoś osobnego, osoby drugiej. Odejście dziecka to jest śmierć we mnie, to jest moja śmierć. Ja mam takie myśli, że gdziekolwiek by Ona teraz była, w jakichkolwiek zaświatach, to postawiła tam też moją nogę. Muszę spróbować zbudować nową siebie bez mojej malutkiej dziewczynki.

Prezent

Agata w prezencie na dwudzieste pierwsze urodziny Oli kupiła jej nietypowy prezent. Na swoim blogu napisała: „Zostałaś we mnie, we wszystkim, czego mnie nauczyłaś, we wspomnieniach i w mojej miłości do Ciebie. Tak będzie zawsze, ale chcę napisać jeszcze swój ciąg dalszy. Moją własną historię. Z okazji Twoich urodzin Zoran dostał szkolenie. Będzie umiał wszystko to, czego Ty chciałaś go nauczyć. Pójdziemy i pojedziemy wszędzie tam, gdzie Ty chciałaś go zabrać. On jest bardzo zdolny. Ja niestety trochę mniej. Poligon to nie jest coś, do czego starsze panie bardzo się nadają. Ten podarunek dla Ciebie i Zorana, nieoczekiwanie, okazał się motorem do życia dla mnie. Biegi w błocie, kontakt z ludźmi i ich psami, codzienne treningi i coraz bardziej intensywne spacery nie zostawiają dużej przestrzeni na przeżywanie żałoby. Na dodatek »piękniejemy«. Ruch na świeżym powietrzu zawsze poprawiał mój wygląd. Lepszy wygląd poprawiał nastrój i motywację. Chęć życia, która wykiełkowała we mnie, już jakiś czas temu. Tak krok po kroku, codziennie jestem dalej, zostawiając za sobą Panią Hydrę. Zaczynam się zastanawiać, czy ja na pewno Ciebie obdarowałam? Umiem sobie wyobrazić, jak teraz się śmiejesz, ale wiem, że tak właśnie byś chciała i że tak jest dobrze. Mam nadzieję, że dzisiaj już niczego nie muszę Ci życzyć. Bądź szczęśliwa malutka i nie zgub mi się tam po drugiej stronie. Jeżeli jesteś, możesz już wszystko. Popatrz na nas łaskawym okiem i uśmiechnij się, widząc jak przeskakujemy przez coraz wyższe przeszkody”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Fotoreporter i dziennikarz, fotoedytor „Tygodnika Powszechnego”. Jego prace publikowane były m.in w „Gazecie Wyborczej”, „Vogue Polska”, „Los Angeles Times”, „Reporter ohne Grenzen”, „Stuttgarter Zeitung”. Z „Tygodnikiem” współpracuje od 2008 r. Jest też… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2021