MaerzMusik od nowa

Kamila Metwaly przyszła na świat w Warszawie, w rodzinie egipskiego aktora i reżysera Hanaa Abdela Fattaha Metwalego oraz jego żony Doroty. Ojciec tłumaczył też na arabski Miłosza i Szymborską. Kamila jest szefową berlińskiego festiwalu MaerzMusik.
z Berlina

07.04.2023

Czyta się kilka minut

Kamila Metwaly, 2019 r. / BERLINER FESTSPIELE / MATERIAŁY PRASOWE
Kamila Metwaly, 2019 r. / BERLINER FESTSPIELE / MATERIAŁY PRASOWE

Już nie pamiętam, kiedy to było ­dokładnie: może dwa, może trzy dni po zamachu na World Trade Center. Wybierałam się na swój pierwszy jesienny festiwal Berliner Festspiele, ale zamiast szykować się do wyjazdu, godzinami śledziłam doniesienia z Nowego Jorku, podobnie jak większość znajomych spodziewając się końca świata albo przynajmniej wybuchu globalnej wojny. Mimo to wsiadłam w pociąg, którym oprócz mnie odważyły się podróżować do Niemiec tylko dwie osoby.

O tych przedziwnych doświadczeniach pisałam później w „Ruchu Muzycznym”, dzieląc się wrażeniami z koncertów i spektakli, po których nie biło się braw. Artyści składali na deskach proscenium bukiety śnieżnobiałych kwiatów. Świat się nie skończył. Wojna wybuchła gdzie indziej. Moja relacja spodobała się w Berlinie i zaowocowała zaproszeniem na nowy festiwal MaerzMusik – jak się z czasem okazało, jeden z ostatnich prawdziwie autorskich festiwali muzyki współczesnej w Europie.

Raz

Jego pomysłodawca i dyrektor artystyczny, Matthias Osterwold, nie był ani kompozytorem, ani wykonawcą, ani teoretykiem, tylko socjologiem, ekonomistą i urbanistą, przede wszystkim zaś wielbicielem muzyki eksperymentalnej, niekoniecznie spod znaku twórczości kojarzonej dotąd z prawdziwie „wysoką” muzyką nową. Osterwold opatrzył imprezę przekornym podtytułem „Festival für aktuelle Musik” – „festiwal muzyki aktualnej”. W roku 2002 w marcowym Berlinie zaczęły rozbrzmiewać dźwięki ściśle osadzone w kontekście – geograficznym, pokoleniowym, przestrzennym – nie zawsze jednak będące muzyką samą w sobie.

Po kilku sezonach MaerzMusik okrzepł i zyskał wierną, ogromną publiczność. Z roku na rok okazywał się coraz ciekawszy. W pewnym momencie zaczęło mi nawet brakować spektakularnych katastrof z czasów, gdy Osterwold swobodniej folgował własnym gustom i sentymentom. Dyrektor spoważniał, szyderstwa przycichły. Jedno się tylko nie zmieniało: zwyczaj konstruowania programów wokół haseł, które celnie odzwierciedlały strachy, bolączki i dylematy społeczeństw ponowoczesnych.

Organizatorzy MaerzMusik pod wodzą Osterwolda przewidzieli też niszę dla zabaw okołomuzycznych, skądinąd bardzo potrzebnych – eksperymenty dźwiękowo-przestrzenne przydawały się również twórcom i wzbogacały ich warsztat kompozytorski. Od początku starano się włączyć imprezę w szerszy kontekst miejski, uczynić ją atrakcyjną dla przeciętnego turysty, gotowego wybrać się nawet na koncert tak dziwnej muzyki – pod warunkiem, że jego poświęcenie doczeka się nagrody w postaci wycieczki po Szprewie, kolacji w fajnej knajpie albo wizyty w ciekawym przybytku kultury i nauki.

W 2008 r., jako „przygrywkę” do festiwalu, urządzono performans w Muzeum Historii Naturalnej. Publiczność podczepiała się do przewodników, za którymi można było trafić na pogadankę do kustosza zbioru wypchanych ryjówek, do aktorów odgrywających historię życia i śmierci pewnego słonia w Poczdamie albo na niecodzienną przekąskę u specjalisty od bezkręgowców. Wszystko to uzupełnione wstawkami muzycznymi: od niezobowiązującego popukiwania w zanurzone w misce z wodą instrumenty perkusyjne po regularny koncert kameralny wśród zakonserwowanych w formalinie zwierzęcych okazów i preparatów anatomicznych.

Po dziesięciu latach Osterwoldowi zaczęło jednak brakować pomysłów. Festiwal zrobił się dziwnie mieszczański, programy – zamiast krążyć wokół palących problemów współczesności – skupiały się na okrągłych rocznicach. Odbiorcy poczuli się wykluczeni: coraz rzadziej mieli okazję spierać się z prezentowaną muzyką, kontestować ją choćby przez przejście do innej sali na równoległy koncert, bawić się nią w przyjaznych wnętrzach, niestwarzających barier między słuchaczem a wykonawcą.

Osterwold na odchodnym uczynił bohaterem MaerzMusik sam Berlin – swoje ukochane miasto, mimo że z urodzenia jest hamburczykiem. Metropolia po upadku muru stała się głównym celem pielgrzymek i imigracji artystów z całego świata, mekką dla stypendystów, rajem dla muzyków niezależnych, którzy z dzielnic Neukölln, Friedrichshain, ­Prenzlauer Berg i Kreuzberg uczynili w swoim czasie wielką, tętniącą życiem scenę koncertową. Z tego pomysłu nie wysnuła się jednak żadna nić przewodnia.

Dwa

Przełomowa decyzja zapadła w 2014 r. Thomas Oberender, nowy dyrektor generalny Berliner Festspiele, nie przedłużył umowy z Osterwoldem. Jesienią pracę nad nową odsłoną festiwalu rozpoczął Berno Odo Polzer, młody austriacki archeolog, filozof, muzykolog i germanista. Zapoznawszy się jednak z programem kolejnej MaerzMusik, odniosłam wrażenie, że nowy dyrektor ma jeszcze mniej do zaproponowania. Polzer okazał się modelowym przykładem nowoczesnego kuratora – człowieka, który najwyraźniej nie wierzy w potęgę samej muzyki, choćby nieoczywistej, próbuje więc ją osadzić w najrozmaitszych kontekstach interdyscyplinarnych, od teorii polityki, poprzez architekturę, historię mediów, neurobiologię, taniec i performatykę, aż po sztuki plastyczne.

Impreza została przemianowana na „Festival für Zeitfragen” (w luźnym tłumaczeniu „festiwal zagadnień związanych z czasem”), hasło wieloznaczne, przez Polzera wykorzystywane do granic pojemności. W 2017 r., ostatnim, zanim straciłam cierpliwość do jego koncepcji, upchnął w ramach MaerzMusik walkę z marginalizacją społeczną, rasizmem i homofobią, rozważania nad kolonizacją, płcią kulturową i kryzysem finansowym, feminizm, mistycyzm, duchowość i jeszcze parę innych nośnych medialnie tematów. Coraz mniej było muzyki, coraz więcej jałowych rozmów, paneli i debat. Nie wszystkim się podobało, zwłaszcza że i gust muzyczny Polzera pozostawiał sporo do życzenia.

W końcu nadeszła pandemia i festiwal na dwa lata znikł z żywego obiegu kultury. Przywrócony w przestrzeń miejską w ubiegłym roku, rozpoczął się trzygodzinnym koncertem w Martin-Gropius-Bau, pod Borgesowskim tytułem „Ogród o rozwidlających się ścieżkach”. Publiczność zaproszono do swobodnej wędrówki po gmachu wystawowym, przy dźwiękach muzyki Aperghisa, Hosokawy, Saunders i – jak to u Polzera – „wielu, wielu innych”. Wkrótce miało się okazać, że jedną z tych rozwidlających się ścieżek, w nie do końca jeszcze sprecyzowanym kierunku, uda się sam Polzer.

Trzy

Polzerowi przy układaniu programu ostatniej firmowanej jego nazwiskiem odsłony MaerzMusik towarzyszyła nowa główna kuratorka, w osobie Kamili Metwaly, krążącej między Berlinem a Kairem badaczki i dziennikarki muzycznej, artystki związanej ze sceną muzyki elektronicznej, współorganizatorki wielu niezależnych przedsięwzięć kulturalnych, między innymi w ramach działalności SAVVY Contemporary, berlińskiej przestrzeni sztuk wizualnych i performatywnych. We wrześniu 2022 r. Metwaly objęła kierownictwo artystyczne festiwalu i rozpoczęła przygotowania do tegorocznej edycji wraz z dyrygentem i kompozytorem Enno Poppem, występującym w roli kuratora gościnnego.

I tak w historii MaerzMusik otworzył się całkiem nowy rozdział – dla nas tym bardziej interesujący, że Metwaly przyszła na świat w Warszawie, w rodzinie egipskiego aktora, reżysera i tłumacza ­ bHanaa Abdela Fattaha Metwalego oraz jego polskiej żony Doroty. Trudno się oprzeć wrażeniu, że w swej drodze życiowej poszła w ślady niezwykłego ojca, który rozpoczął karierę w wieku lat ośmiu, jako jeden z najpopularniejszych w Egipcie aktorów dziecięcych. W przeciwieństwie do większości wunderkindów wytrwał w swym powołaniu: skończywszy z wyróżnieniem studia teatralne i filmowe w Kairze, otrzymał stypendium na dalszą edukację w Wielkiej Brytanii lub w dowolnym państwie bloku wschodniego. Wybrał Polskę. Za Gierka, na początku lat 70.

Zanim trafił do warszawskiej PWST, mówił już biegle językiem swej „drugiej ojczyzny”. Po studiach reżyserował w wielu polskich teatrach: jego „Sługę dwóch panów” Goldoniego uznano w 1986 r. za najlepsze przedstawienie sezonu w białostockim Teatrze Węgierki. Tłumaczył na arabski polskie dramaty, teksty Hübnera i Grotowskiego, poezje Miłosza i Szymborskiej. Wrócił do Kairu w roku 1992, wraz z żoną i trzema córkami, nigdy jednak nie zerwał kontaktów z Polską. Na kilka miesięcy przed przedwczesną śmiercią w 2012 r. został laureatem Srebrnego Medalu Gloria Artis.

Kamila Metwaly wyrosła na równie zaangażowaną rzeczniczkę dialogu międzykulturowego. W programie tegorocznej MaerzMusik uwzględniła twórczość i praktyki artystów wychodzących poza sztywne ramy dyscyplin muzycznych, eksperymentujących z nowymi technologiami, pracujących z głosem i z ciałem, żywo zainteresowanych polityczną funkcją twórczości. Mniej tu jednak ględzenia, za to więcej emocji, czystego rzemiosła i zwykłej ludzkiej ciekawości, skierowanej także w głąb historii muzyki.

No i wreszcie, po tylu latach, zaistnieli na festiwalu Polacy. Młodzi i bardzo młodzi, w osobach członków znakomitego krakowskiego zespołu Spółdzielnia Muzyczna, którzy w pierwszej części koncertu 20 marca przedstawili interpretacje utworów ruszającego dopiero na podbój świata pokolenia polskich kompozytorów (m.in. subtelne, zaskakujące nieoczywistą wirtuozerią „No-body” Moniki Szpyrki); w drugiej współtworzyli „Field 7. Delta” Wojciecha Blecharza, z cyklu jego zmysłowych medytacji „na przestrzenie dźwiękowe”, z wykonawcami rozmieszczonymi wśród publiczności, podobnie jak w swobodnych performansach, kierującymi się jednak ściśle zapisem i dramaturgią partytury.

Wpadłam na MaerzMusik i odnalazłam dawną siebie, sprzed dwudziestu lat z górą. Niezmiennie zaciekawioną, czasem troszkę znudzoną, częściej uważnie zasłuchaną, kilka razy przepełnioną prawdziwym zachwytem. Znów było o czym pogadać z grupą obserwatorów berlińskich festiwali. Przybyłam obca do tego miasta, jak w Schubertowskiej „Podróży zimowej”, ale teraz czuję się tu mniej obco niż w domu.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Coś dla ludzkiej ciekawości