W poszukiwaniu traconego czasu

MaerzMusik to jeden z najważniejszych festiwali muzyki współczesnej. Dużo dobrego i nadmiar smętnych debat speców od ideologii.

04.04.2015

Czyta się kilka minut

Festiwal MaerzMusik w postindustrialnych przestrzeniach Berlina Wschodniego, marzec 2015 r. / Fot. Lukas Beck / MAERZMUSIK
Festiwal MaerzMusik w postindustrialnych przestrzeniach Berlina Wschodniego, marzec 2015 r. / Fot. Lukas Beck / MAERZMUSIK

Rok temu wydawało się, że formuła berlińskiego – zaprogramowanego przez Matthiasa Osterwolda – festiwalu MaerzMusik powoli się wyczerpuje, że jeden z ostatnich prawdziwie autorskich festiwali muzyki współczesnej w Europie zaczyna zjadać własny ogon. Coś wiem na ten temat: jako jedyny krytyk muzyczny z Polski towarzyszyłam tej imprezie od początku, obserwując jej wzloty i upadki, od fascynującej, wielodniowej prezentacji twórczości Johna Cage’a, przez mniej lub bardziej przekonujące spotkania twórców z pogranicza, aż po imponujące wypady jej szefa w dziedzinę nieznanej muzyki nowej, której zaskakujące wcielenia mamy teraz okazję obserwować m.in. w ramach kolejnych wydań Warszawskiej Jesieni, wrocławskiej Musica Polonica Nova i Poznańskiej Wiosny.
 

Kopalnie dźwięków
Berliński festiwal – z imprezy czysto autorskiej, ułożonej od początku do końca przez socjologa i antropologa miasta, związanego z muzyką współczesną miłością pierwszą i niekoniecznie przemyślaną – miał się przeistoczyć w całkiem nowy byt, który zorganizował w najdrobniejszych szczegółach nowy szef, Berno Odo Polzer, do niedawna odpowiedzialny za festiwal Wien Modern.

Pierwsze koty za płoty są zawsze potargane, utytłane w błocie i niepewne swego. Jedno Osterwoldowi trzeba przyznać: zmienił nam sposób odbioru muzyki współczesnej, zawzięcie eksplorował ją w kontekstach czasu, przestrzeni i innych pojęć abstrakcyjnych. Nauczył nas traktować muzykę nową jako fakt, o którym nic nie wiemy, i „przystawiać” ten fakt do najrozmaitszych zachowań społecznych. Słuchać w kompletnych ciemnościach, w ruchu, na leżąco i podczas jedzenia. Wychodzić z muzyką w przestrzeń miejską albo przeciwnie, zamykać się z nią w coraz to nowych i dziwniejszych wnętrzach: w kabinie rzecznego statku pasażerskiego, w pracowniach preparatorskich Muzeum Przyrodniczego Humboldta, w postindustrialnych przestrzeniach dawnego Berlina Wschodniego.

Jak wyjaśniał Osterwold, miasta to kopalnie muzyki, dźwięków i hałasów. Miasta to nowy rodzaj habitatów, w których ludzkość próbuje się dziś odnaleźć, jak niegdyś w naturalnym środowisku nizin, łańcuchów górskich i łagodnych wzniesień.

Z czasem Osterwold zaczął iść na kompromisy, trochę pod presją starszych wiekiem słuchaczy, którzy w Berlinie stanowią zaskakująco liczną i bardzo świadomą grupę odbiorców twórczości współczesnej. Zbyt często wracał do sprawdzonych rozwiązań logistycznych, uznanych wykonawców i oswojonych sal koncertowych. Kończyły mu się pomysły, wokół jakiej idei skupić program kolejnego festiwalu. Niemniej wszystkie dotychczasowe odsłony MaerzMusik wręcz kipiały różnorodnością prezentowanej muzyki, rozbrzmiewały szmerem i hałasem aż do późnych godzin nocnych, dawały możliwość wyboru.

Dramaturg Thomas Oberender, od trzech lat dyrektor generalny centrum sztuki Berliner Festspiele, pod którego egidą odbywają się także festiwale MaerzMusik, jest przede wszystkim człowiekiem teatru. Dodajmy może, że teatru postrzeganego przez pryzmat zachowań artystycznych traktowanych jako element zrytualizowanej codzienności. Reformę podlegającej mu instytucji rozpoczął od całkowitego „przeprogramowania” festiwalu teatralnego, który przemienił się w doroczne święto sztuk performatywnych z pogranicza wszelkich dyscyplin. Z analogicznych pobudek powierzył kierownictwo Maerz Musik Polzerowi, który również jest dramaturgiem, tyle że skupionym głównie na poszukiwaniach w dziedzinie sztuki dźwięku. Szeroki obszar zainteresowań Polzera – od teorii politycznej, przez architekturę, historię mediów i neurobiologię, aż po taniec i sztuki wizualne – dawał nadzieję, że świeżo mianowany kurator popchnie odrobinę skostniałą już imprezę na nowe tory.
 

Audiosfera miasta
I co? No i na razie tyle, że MaerzMusik zyskał nowy podtytuł: Festival für Zeitfragen („festiwal zagadnień związanych z czasem”). Z czasem rozumianym jako wymiar dzieła sztuki, a zarazem jako kategoria polityczna: swoisty instrument władzy, wyznaczający rytm współczesnego świata.

Dzięki ujętym w programie koncertom, performansom, instalacjom dźwiękowym, projekcjom filmowym oraz dyskusjom mieliśmy przez ponad tydzień borykać się z czasem w postaci skondensowanej lub rozrzedzonej, czasem anachronicznym i wybiegającym w przyszłość, czasem zatrzymanym, zaburzonym i świadomie zmarnowanym. Brzmi świetnie, tyle że do złudzenia przypomina model założeń wypracowanych kiedyś przez Osterwolda. Co samo w sobie nie jest zarzutem, model jest bowiem bardzo pojemny i niewykluczone, że jedynie słuszny w odniesieniu do festiwalu muzyki współczesnej, która coraz głębiej wchodzi w dyskurs międzykulturowy i zmienia nasz sposób myślenia o czasie.

Jedyne, co naprawdę niepokoi, a w każdym razie martwi w koncepcji Polzera, to zepchnięcie muzyki na dalszy plan wobec rozdmuchanych ponad wszelką miarę dyskusji. Interdyscyplinarna konferencja „Thinking Together – Politics of Time” trwała dzień w dzień po sześć godzin i w lwiej części była poświęcona zagadnieniom niezwiązanym z muzyką ani jakkolwiek rozumianą sztuką dźwięku.
Imprez stricte muzycznych dostaliśmy w tym roku o połowę mniej niż w najlepszych latach Osterwolda i niemal we wszystkich przypadkach były to spotkania ze sztuką wykonawczą znanych już artystów, z twórczością znanych kompozytorów, w przestrzeniach wielokrotnie i na rozmaite sposoby wykorzystywanych podczas wcześniejszych festiwali.

I od tej strony doprawdy nie było na co narzekać. Bo choć pomysł belgijskiego zespołu Ictus na tak zwane Liquid Rooms, czyli koncerty zrywające z tradycyjną konwencją organizowania wydarzeń muzycznych w przestrzeni, wcale nie jest nowy, dobrze było posłuchać dzieł Ablingera, Billonego, Poppego i kilkanaściorga innych kompozytorów w tak wyśmienitych interpretacjach. Przechodząc od sceny do sceny, krążąc między muzykami, zaglądając im w nuty i instrumenty, siedząc, stojąc, medytując, obserwując rzecz z dystansu albo nurzając się w niej po uszy.

To żaden przełom w modelach odbioru, to raczej powrót do źródeł, ale jakże przyjemny.
Dobrze było znów zetknąć się z twórczością Georgesa Aperghisa (mistrza eksperymentalnego teatru muzycznego i trochę mniej odkrywczego kameralisty), zwłaszcza w fenomenalnym ujęciu Donatienne Michel-Dansac, pierwszej wykonawczyni arcytrudnych „Récitations” na głos solo, swoistych „arii” do libretta potłuczonego w drobny mak, wymagających od śpiewaczki mistrzowskiego opanowania wszelkich możliwych technik wokalnych.

Dobrze było umościć się w znajomym, mądrze zrewitalizowanym wnętrzu dawnej elektrowni w centrum Berlina i spędzić tam tyle czasu z muzyką, na ile się miało ochotę: wejść i wyjść, przysnąć na wojskowym łóżku przy dźwiękach pięciogodzinnego II Kwartetu smyczkowego Mortona Feldmana i ocknąć się dobę później na ogłuszających dźwiękach minimalistycznej elektroniki Miki Vainio (wszystko to w ramach „The Long Now”, rozciągniętego na prawie dwa dni finału, w którym czas objawił się słuchaczom we wszelkich możliwych aspektach i wymiarach).

Tylko doprawdy nie wiem, po co oblekać ciekawą ofertę muzyczną w niezbyt twarzowo skrojoną szatę ideologiczną. Po co oddawać przewagę smętnym wywodom filozofów, politologów i socjologów nad niewątpliwie wyrafinowaną sztuką dźwięków. Inna rzecz, że koncepcja Polzera dopiero się wykluwa. Dajmy mu jeszcze szansę. Znudzeni, zmęczeni i poirytowani mieli gdzie się schować przed wielosłowiem teoretyków. Odnaleźć spokój ducha w muzyce, pozbierać myśli rozpierzchnięte w popłochu przed grozą niedawnych wydarzeń, wsłuchać się w siebie, w audiosferę miasta i czasem w ciszę. Zmarnować ten czas z pożytkiem dla wszystkich. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2015