Lęki środkowej Europy

Czesi czują się w swym kraju bezpiecznie jak nigdy. Ale ich politycznymi wyborami rządzi strach: przed uchodźcami i imigrantami. Zjawisko to rozlało się po naszej części kontynentu.

19.02.2018

Czyta się kilka minut

Romskie getto w Předlicach, przedmieściu Uścia nad Łabą, Czechy, 2017 r. / JANA PLAVEC
Romskie getto w Předlicach, przedmieściu Uścia nad Łabą, Czechy, 2017 r. / JANA PLAVEC

Czesi, którzy w styczniowych wyborach prezydenckich wybrali znowu Miloša Zemana, oddychają z ulgą. Teraz są przekonani, że nie grozi im już „islamska inwazja”, nie będzie uchodźców i będą mogli żyć jak przedtem, spokojnie, po swojemu.

Choć Jiří Drahoš, konkurent Zemana w drugiej turze tych wyborów, nie popierał wyznaczonych przez Unię Europejską kwot uchodźców do relokacji i jest też przeciwnikiem przyjmowania imigrantów ekonomicznych, to w kampanii jego poglądy, podobnie jak jego program, nie miały znaczenia. Liczyły się hasła: „Stop imigrantom i Drahošowi. Ten kraj jest nasz. Głosuj na Zemana!”. Hasła łączące w jedno elekcję prezydencką ze sprawą kryzysu migracyjnego i sugerujące, że Drahoš jest tzw. „vítačem” – politykiem, który chce powitać uchodźców. Zgrabne słowo wytrych, wymyślone niedawno i pogrążające polityka, do którego przylgnie.

Zeman nieznaczną większością, ale wygrał. Rosnący wśród Czechów strach przed uchodźcami, muzułmanami czy w ogóle cudzoziemcami był jednym z głównych czynników jego sukcesu. Tyle że w Czechach prawie nie ma uchodźców ani muzułmanów. Skąd więc takie obawy?

Zagrożenie dla spokoju

W Czechach żyje ok. 20 tys. muzułmanów, wliczając w to również tych, którzy nie mają czeskiego obywatelstwa (według spisu ludności z 2011 r., Czechów wyznających islam jest zaledwie ok. 3,5 tys.). To znikomy odsetek w ponad 10-milionowym kraju. Prawdopodobieństwo, że przeciętny Czech spotka na swej codziennej drodze wyznawcę islamu, jest doprawdy nikłe. A prawdopodobieństwo, że będzie to dodatkowo muzułmanin-uchodźca, prawie zerowe.

W całym 2017 r. czeska policja zatrzymała tylko 172 imigrantów starających się nielegalnie przedostać do Czech, zwykle w drodze do Niemiec. Pochodzili głównie z Afganistanu, Syrii i Iraku. To wielki spadek w porównaniu z rokiem 2015, gdy w Europie doszło do wielkiego kryzysu uchodźczego. Wtedy w Czechach zatrzymano ponad 2 tys. imigrantów przebywających tu nielegalnie. Ale i to nadal niewielka liczba, biorąc pod uwagę populację całego kraju.

Jednak to właśnie muzułmanie, a ściślej muzułmańscy uchodźcy, są obecnie dla Czechów uosobieniem zagrożenia. – To nie jest do końca po prostu strach. To raczej obawa, że powód strachu się pojawi, że pojawi się takie zagrożenie – tłumaczy w rozmowie z „Tygodnikiem” francuski politolog dr Nicolas Maslowski, specjalizujący się w Europie Środkowej. – Czechy to kraj, gdzie wysoko w hierarchii wartości sytuują się pragnienie spokoju i tendencja do zamykania się. Gdy ludzie widzą, jakie są efekty otwarcia np. we Francji, gdzie dochodziło do zamachów terrorystycznych, wolą być zamknięci – dodaje Maslowski.

Podobnie zjawisko niechęci i strachu wobec muzułmanów na Węgrzech ocenia węgierski dziennikarz Attila Mong, mieszkający dziś w Berlinie. – To nie jest islamofobia – mówi. – Tu chodzi o lęk przed utratą tego, co ludzie już mają, lęk przed zewnętrznymi siłami. A te siły mogłyby być czymkolwiek. To wcale nie musi być islam. Wroga, którego się nie zna, można namalować, jak się chce.


CZYTAJ TAKŻE:

ZUZANA SCHREIBEROVÁ I JAN DÍTKO, Wielokulturowe Centrum Praga: Stosunek do muzułmanów czy Romów służy budowaniu negatywnej tożsamości Czechów – oni mają uosabiać to, czym my nie jesteśmy.


Zeman, Orbán i zarządzanie strachem

Miloš Zeman, premier Viktor Orbán na Węgrzech czy szef słowackiego rządu Robert Fico – wszyscy oni niezwykle sprawnie posługują się strachem swoich wyborców, podsycają istniejące lęki i kreują nowe. Orbán o muzułmańskich uchodźcach mówi jako o „najeźdźcach”, „truciźnie”; współżycie wspólnot islamskich i chrześcijańskich jest jego zdaniem niemożliwe. Zeman głosi podobne poglądy, twierdząc, że muzułmanie nie są w stanie się integrować.

Dodajmy, że pojawiająca się w tym kontekście potrzeba „obrony” przed islamem chrześcijańskich wartości może wydać się zjawiskiem dość zaskakującym na mało religijnych Węgrzech czy w całkowicie niemal zlaicyzowanych Czechach.

Strach jest instrumentalizowany przez polityków nie tylko z naszej części Europy. Tu jednak okazuje się wyjątkowo efektywny.

– Zeman odkrył, podobnie jak wielu polityków w Europie Środkowej, że w politycznie niedojrzałym społeczeństwie może łatwo posłużyć się strachem i brakiem bezpieczeństwa. Podobnie jak niektórzy inni politycy, nie tylko używa on rzekomych zagrożeń, ale wręcz pomaga je tworzyć tylko po to, aby obiecać obywatelom, że ich przed nimi ochroni – mówi czeski politolog Jiří Pehe. – W świecie postkomunistycznym takie populistyczne strategie przynoszą efekty, bo ludzie nie za dobrze rozumieją Zachód i boją się, że zewnętrzne czynniki, jak imigranci, globalizacja czy Unia, zabiorą ich względny dobrobyt i bezpieczeństwo.

Choć teraz głównym obiektem środ­kowoeuropejskich lęków są muzułmanie i imigranci, to lęk przed obcym, który zburzy spokój, nie jest nowością. Na początku XXI stulecia w Czechach dyżurnym tematem politycznym było zagrożenie ze strony sudeckich Niemców (posługiwał się nim Zeman podczas poprzednich wyborów prezydenckich) oraz Romowie. Z kolei na Słowacji – Romowie i mniejszość węgierska. A na Węgrzech – znów Romowie. Mniejszość romska nadal nie może raczej liczyć na akceptację w tych społeczeństwach [wywiad z czeskimi aktywistami pracującymi z Romami i imigrantami publikujemy poniżej – red].

Ale choć Romowie nie byli i nie są lubiani, to nie wzbudzali strachu, raczej niechęć. Wtedy politykom takim jak Zeman czy Orbán spadł z nieba kryzys migracyjny roku 2015: ogromną liczbę uchodźców łatwo można było wykorzystać, aby przekonać wyborców, że cały ich styl życia, ich kultura i religia są zagrożone.

Orbán zareagował pierwszy i najostrzej: zaczął budować płot na granicy i rozpisał w sprawie uchodźców referendum. Do anty­uchodźczego chóru dołączyli inni politycy regionu. Nieustępliwa postawa w sprawie relokacji była zaskoczeniem dla ich zachodnich partnerów w Unii. Europa Środkowa, przez dłuższy czas uchodząca za przykład pokojowej transformacji i integracji ze strukturami Zachodu, okazała się inna.

Europa Środkowa, ale niecała

– Dochodzę do wniosku, że dawne kraje komunistyczne ciągle są głęboko straumatyzowane przez swoje historyczne doświadczenia i stąd nieufne wobec zewnętrznego świata. Przez długi czas były izolowane od Zachodu. Nadal jest tu sporo czegoś, co nazywam mentalnością postkomunistyczną. Na ironię zakrawa, że niektóre z politycznych elit w Europie Środkowej mają ostre antykomunistyczne poglądy, ale są przesiąknięte sposobami myślenia i działania z czasów komunistycznych – przekonuje Jiří Pehe. – To, że antyuchodźcza histeria ma wiele wspólnego z dziedzictwem komunizmu, łatwo zweryfikować poprzez fakt, iż wschodnie Niemcy wykazują te same postawy co Polska, Węgry, Czechy i Słowacja.

Okazuje się jednak, że ta część Europy Środkowej – tj. cztery kraje wyszehradzkie i wschodnie landy niemieckie – wyróżnia się nie tylko na tle Unii, ale też bloku państw postkomunistycznych.

Adam Balcer, szef programu polityki zagranicznej Instytutu WiseEuropa, zwraca uwagę na wyniki badań opublikowanych w 2017 r. przez amerykańskie centrum socjologiczne Pew Research Center: – Głównym punktem odniesienia tożsamości dla krajów naszego regionu nie są państwo i obywatelstwo, lecz etniczny naród, który rzekomo jest monolitem, bo łączy go ta sama kultura, język, religia. Uczestnikom badania zadano pytanie, czy lepiej, jeśli społeczeństwo składa się z ludzi tej samej narodowości, religii, kultury, czy też z różnych. Prawie 60 proc. Polaków i Węgrów opowiedziało się za monokulturowym społeczeństwem, a Czechów prawie 70 proc. Co ciekawe, większość np. Chorwatów czy ponad połowa Ukraińców wybrała społeczeństwa wielokulturowe – mówi „Tygodnikowi” Balcer.

Jego zdaniem wytłumaczenie leży w historii tych krajów, np. w traumie Węgrów po traktacie z Trianon. Podpisany w 1920 r. między krajami, które wyszły zwycięsko z I wojny światowej, i Węgrami – potraktowanymi jako osobne państwo, współtworzące Austro-Węgry – oznaczał dla Madziarów utratę większości ich terytorium sprzed 1914 r. Czynnika historycznego można doszukiwać się też w Czechach: tożsamość narodowa budowała się tu w opozycji do Niemców.

Aspekty historyczne mogą sprzyjać pojawieniu się potencjalnych lęków narodowych. Ale za ich radykalnym narastaniem w ostatnich latach stoi przede wszystkim coś innego.

– Najważniejsze pytanie brzmi, czy państwo chce panować np. nad zjawiskiem ksenofobii – zastanawia się Adam Balcer. – W Europie Środkowej okazało się, że wobec ksenofobii państwa są pasywne. Co więcej, liczni politycy chętnie podjęli te karty do politycznych rozgrywek. Poza tym okazuje się, że w krajach naszego regionu ludzie są znacznie bardziej podatni na fałszywe informacje w mediach społecznościowych. Z powodu rzekomego zagrożenia falą uchodźców wpadli w „panikę moralną”, jak kiedyś Amerykanie podczas słuchowiska „Wojna światów”, przekonani, że właśnie wylądowali kosmici. Ludzie są w takim dygocie, w takim lęku, że wiele rzeczy można im wmówić.

Priorytet: mieć kontrolę

– Kraje Europy Środkowej przez swoją izolację po II wojnie światowej nie przeszły przez tę samą transformację co zachód Europy. A potem, kiedy nagle musiały zmierzyć się z globalizacją, zupełnie nie były na to przygotowane – uważa Attila Mong.

Słowem: po upadku komunizmu działo się za dużo i za szybko. Wcześniej ludzie też się bali, ale zagrożenia były realne i znane.

Dziś zmienia się wiele, problemy są rozproszone i przybierają różne formy. Kryzys ekonomiczny, terroryzm, zmiany klimatyczne, kryzys uchodźczy, wzrost ekstremizmu i teorii spiskowych – lista jest długa i dynamicznie się zmienia. W tej sytuacji jasne wskazanie źródła zagrożenia i przedstawienie środków zaradczych staje się głównym oczekiwaniem wyborców.

– Żyjemy w świecie połączonym przez informacje, internet i to doprowadza do strachu przed utratą kontroli nad życiem. Od polityków ludzie dostają więc obietnice odzyskania tej kontroli – mówi Nicolas Maslowski. – Ciekawe natomiast, że to, co w jednym kraju może być postrzegane jako zagrożenie, w innym może być elementem pożądanym. Tak jest np. z multikulturowością, która w Europie coraz częściej jest widziana jako dowód utraty kontroli, a w Australii przeciwnie.

W Australii przybywa imigrantów nieporównywalnie szybciej niż w Europie, ale nie wzbudza to paniki. Ich szybka asymilacja z resztą społeczeństwa jest dowodem kontroli państwa nad procesami imigracyjnymi (zob. „TP” 6/2018 lub na powszech.net/australia). Ale jest jedna zasadnicza różnica między Europą a Australią. Ta ostatnia prowadzi wyjątkowo dokładną selekcję osób wpuszczanych do kraju.

– W Europie, w imię haseł wolności i równości, mamy poczucie, że czymś niestosownym byłoby dobierać sobie imigrantów. Bo przecież każdy ma prawo żyć, jak chce. W Australii tak nie jest. U nas selekcja kulturowa byłaby pogwałceniem praw człowieka, tam jest akceptowana. W efekcie jednak w Australii wielokulturowość jest widziana jako element kontroli nad przemianami kulturowymi, a we Francji zaczyna być symbolem utraty owej kontroli – uważa Maslowski.

Ciąg dalszy już trwa

W czasach Austro-Węgier, Europa Środkowa była wieloetniczna, ale i wtedy cechowało ją zamknięcie. Także komunizm odgrodził ją od świata. Rok 1989 i transformacja gwałtownie ją otworzyły.

W Czechosłowacji, a potem w Czechach piętno wywarł Václav Havel i otaczający go intelektualiści. Prawa człowieka były wtedy jednym z ważniejszych motorów czeskiej polityki zagranicznej. Teraz jest inaczej.

– Typowe dla czasów Zemana jest zamknięcie, izolacjonizm. W relacjach z Chinami Praga odwraca się od kwestii Tybetu, w relacjach z Rosją zapomina o Krymie i Ukrainie – podkreśla Maslowski.

Co będzie dalej?

Choć w Czechach prezydent nie ma wielkich uprawnień, to ponowne zwycięstwo Zemana jest symptomatyczne i pokazuje, jak bardzo podzielone jest społeczeństwo. Jego obie części boją się, że ich świat i sposób życia są zagrożone – tyle że gdzie indziej upatrują zagrożenia. Rosnąć może niechęć do Unii – niektórzy spekulują już, że jeśli po Wielkiej Brytanii jakieś państwo zdecyduje się na opuszczenie wspólnoty, mogą być to Czechy.

Na Węgrzech w kwietniu odbędą się wybory parlamentarne i o ile nie wydarzy się nic niespodziewanego, po raz kolejny wygra Orbán i jego partia Fidesz. Na pierwszy plan kampanii wysunął się wróg: amerykański filantrop węgierskiego pochodzenia George Soros. Orbán oskarża go, że rzekomo zamierza wpłynąć na wynik wyborów i zagraża bezpieczeństwu Węgier, postulując przyjmowanie imigrantów. Przy okazji premier atakuje węgierskie organizacje pozarządowe.

– Trudno jest budować wyborczą strategię bez spersonifikowanego wroga. Opozycja jest podzielona, więc Orbán nie ma odpowiedniego przeciwnika. Kwestia uchodźców nie jest już nowa. A Soros nadaje się do tego celu idealnie – zwraca uwagę Attila Mong. – Przy okazji część Węgrów już wierzy, że Soros faktycznie bierze udział w wyborach i ma własną partię...

– Zdumiewające jest to, że w swoich lękach mieszkańcy krajów wyszehradzkich nie mają instynktu samozachowawczego. Boją się czegoś nierealnego, oddalonego, a nie zagrożenia bezpośredniego, tuż za miedzą – podkreśla Adam Balcer. I dodaje: – Bałtowie są pod tym względem inni. Oni wiedzą, że mają jedno prawdziwe niebezpieczeństwo: Rosję. ©℗


CZYTAJ TAKŻE:

  • Marcin Żyła: Oto mechanizm, którego ofiarami stało się kilka milionów Polaków. Znany od dawna, przećwiczony na nowo, znów udowodnił politykom swoją użyteczność.
     
  • MIKOŁAJ WINIEWSKI, psycholog społeczny: Zarządzanie strachem to psucie społeczeństwa. Jest nieodpowiedzialne. Złe emocje dużo prościej wywołać, niż okiełznać.
     
  • Ks. Adam Boniecki: Nie podoba nam się manipulacja strachem. ­Metodę: zasiać strach i jako „jedyny obrońca” zgarnąć władzę, uznajemy za niegodziwą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2018