Lęk szybszy od nadziei

Prof. Michał Bilewicz, psycholog społeczny: Uchodźcy w polskich mediach bywają ukazywani tak, jak w wywiadzie Magdaleny Rigamonti – jako najeźdźcy, którzy niszczą europejską idyllę.

20.11.2016

Czyta się kilka minut

Przedszkole dla dzieci osób starających się o azyl, Halberstadt, Niemcy, styczeń 2016 r. / Fot. Jens Wolf / DPA / EAST NEWS
Przedszkole dla dzieci osób starających się o azyl, Halberstadt, Niemcy, styczeń 2016 r. / Fot. Jens Wolf / DPA / EAST NEWS

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI, MARCIN ŻYŁA: Czy polskie media to siedlisko antyuchodźczych uprzedzeń? 

PROF. MICHAŁ BILEWICZ: Bardzo często. Uchodźcy bywają w nich ukazywani tak, jak w wywiadzie Magdaleny Rigamonti – jako najeźdźcy, którzy niszczą europejską idyllę. Nierzadko używa się metafor seksualnych: oto mamy do czynienia z gwałcicielami zagrażającymi „naszym” Europejkom. Taki obraz imigrantów intensywnie budują ostatnio media publiczne, ale nie są od niego wolne także media prywatne – czego dowodem jest rozmowa w „Dzienniku Gazecie Prawnej”.

Zafałszowany obraz uchodźcy to nie tylko – albo nie zawsze – ideologia?

W czasach, kiedy media przeżywają problemy, częściej jest to po prostu walka o zwiększenie klikalności i poczytności. Komunikaty emocjonalne są nośne: lęk czy obrzydzenie sprzedają się lepiej niż przekaz wyważony i zniuansowany.

To odróżnia polską prasę od choćby prasy niemieckiej. Tam poziom wyważenia jest nieporównywalny. Powodem jest być może to, że za zachodnią granicą nawet niektóre dzienniki regionalne sprzedają ponad 100 tys. egzemplarzy. Przy takich nakładach nie trzeba desperacko walczyć o czytelnika. Bogate media mogą sobie pozwolić na inwestowanie w dziennikarstwo rzetelne, wymagające czasu, weryfikujące fakty.


Wyniosłam się stąd, bo w mojej wiosce uchodźcy brudzili, kradli, straszyli turystów, a Niemcy podpalali domy azylanckie – mówiła Polka w głośnym wywiadzie dla „Dziennika. Gazety Prawnej”. Sprawdziłam. Zgadza się tylko to, że Polka się wyniosła. Reportaż Ewy Wanat >>>


A nie jest też tak, że sposób przedstawiania uchodźców jest po prostu funkcją nastrojów społecznych w danym kraju? 

Z pewnością. Gdy ludzie mają bezpośrednie doświadczenie z imigrantami, trudniej stworzyć lękowy komunikat. Polacy o uchodźcach dowiadują się wyłącznie z mediów, ponieważ u nas, jak wiadomo, ich nie ma. Można więc sprzedać właściwie dowolną informację.

Poprzedni rok akademicki spędziłem w Niemczech. I to, co Ewa Wanat pisze w „Tygodniku” o Bawarii, oddaje z grubsza doświadczenia moje i moich pracujących w Niemczech znajomych. Większość ludzi robi tu wiele, by asymilacja uchodźców przebiegała dobrze. Dzieje się to już w przedszkolach, do których przyjmowane są dzieci uchodźcze. Mój znajomy profesor na uniwersytecie w Moguncji mówi, że w miejscowości, w której ma dom letniskowy, mieszkańcy regularnie wychodzą z uchodźcami na kręgle. Dzieje się to oddolnie, bez udziału instytucji!

I takie spotkania mogą zmieniać społeczeństwo?

Owszem, i są na to twarde dane: choćby badania prof. Ulricha Wagnera z uniwersytetu w Marburgu. Zajął się on Turkami, którzy zaczęli przyjeżdżać do Niemiec kilkadziesiąt lat temu. Po zjednoczeniu pojawiła się przy tej okazji dysproporcja: we wschodnich Niemczech Turków prawie nie było. Okazało się, że największe nastroje antymuzułmańskie panowały właśnie tam – w Saksonii czy Meklemburgii. Przyczyn jest oczywiście więcej, to również kwestia zasobności regionów. Ale w badaniach Wagnera wyszło, że jeden czynnik wybijał się na pierwsze miejsce: to możliwość bezpośredniego spotkania z „obcym”. W landach zachodnich ludzie mieli za sąsiadów Turków: dzieci – koleżanki i kolegów w szkołach, w sąsiedztwie ich rodzice spotykali się z rodzicami przyjezdnych na wywiadówkach i w pracy.

Sam pracowałem na uniwersytecie w Lipsku. W porównaniu z Frankfurtem czy Hamburgiem w tym wschodnioniemieckim mieście nie ma wielu uchodźców. A ci, którzy są, lepiej bądź gorzej – zwykle lepiej – się asymilują. Często jedliśmy w restauracji u Syryjczyka, na siłowni słyszałem prawie wyłącznie język arabski. Gdy o tej siłowni opowiadałem w Polsce, dodając, że ćwiczy tam też wiele młodych Europejek, znajomi nie dowierzali.

Dlaczego? 

Ponieważ wielu z nich miało „wdrukowany” medialny wizerunek uchodźców jako napastników czy gwałcicieli. Spójrzmy zresztą na interpretację konkretnych wydarzeń, jak pamiętna sylwestrowa fala napaści seksualnych w Kolonii. Niemieckie media szybko wychwyciły, że ich sprawcami byli imigranci bez szans na otrzymanie statusu uchodźców. Trafili do Niemiec z rychłą perspektywą deportacji. Nie mieli zatem wiele do stracenia. Jak natomiast zachowały się polskie media? Dominujący przekaz był taki: nieodpowiedzialni Niemcy przyjęli tłumy uchodźców, którzy teraz gwałcą Niemki.

Pamiętamy z tego okresu okładkę tygodnika „wSieci”: symbolizująca Europę biała, atrakcyjna, roznegliżowana kobieta – oraz sięgające w jej stronę śniade dłonie. Przekaz był jasny: „obcy” gwałcą „nam” Europę. 

Obraz mieszkańców Bliskiego Wschodu, Semitów napadających na nas, „czystych Europejczyków” odnajdziemy już w czasach „Mein Kampf” – to Żydzi przyjeżdżający, by „zanieczyścić naszą krew”. Dziś podobne sugestie to sprawa nie tylko ekonomii mediów, ale też polityki. Proszę sobie przypomnieć wypowiedzi polskich polityków, którzy po wydarzeniach w Kolonii odczuwali pewnego rodzaju Schadenfreude. Po zamachu w Nicei minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak powiedział, że to „efekt polityki multikulti”. Nie przyszło mu do głowy, że akurat we Francji nie ma żadnego multikulti. Paryż prowadzi bardzo silną politykę asymilacyjną, nie pozwalając na noszenie hidżabu czy burki.

Fraza o multikulti to jeden z przykładów robienia ludziom wody z mózgu, na czym niektórzy politycy tylko zyskują. Tydzień przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi przeprowadziliśmy badania ogólnopolskiej próby młodzieży, które pokazały, że jednym z głównych motywów głosowania młodych Polaków na prawicową triadę Kukiz’15-KORWiN-PiS była islamofobia. To nas zdumiało: młodzi ludzie, z których większość nie widziała na oczy muzułmanina, głosują wedle „muzułmańskiego” kryterium w kraju, gdzie przedstawicieli tej religii nie ma prawie w ogóle!

A co, gdyby byli? Jest Pan pewien, że zasada „im więcej kontaktów, tym mniejsze uprzedzenia” dałaby się odnieść również do Polski? 

Tak, na to też mamy dowody, choć w mikroskali. Polska przyjmowała przecież uchodźców muzułmańskich, m.in. z Czeczenii. Około roku 2010 w Łomży doszło do poważnej eskalacji nastrojów antyuchodźczych, w tym nawet do pobicia kobiet mieszkających w miejscowym ośrodku dla uchodźców – zresztą później pod presją mieszkańców i lokalnego posła jeden z dwóch łomżyńskich ośrodków zamknięto. Doszliśmy do wniosku, że ludzie po prostu tych uchodźców za dobrze nie znają. Widzą ich, ale nie mają z nimi do czynienia, nie rozmawiają z nimi.

Fundacja Ocalenie otworzyła w Łomży punkt informacyjny, rozpoczęła szereg działań skierowanych do mieszkańców miasta. Np. z warsztatami kulinarnymi, podczas których Czeczenki gotowały dla Polaków. Był kurs sztuki walki MMA dla młodzieży ze środowisk wykluczonych, a w trakcie tych zajęć spotkanie z najwybitniejszym polskim sportowcem w tej dyscyplinie, Czeczenem Mamedem Chalidowem. Była wystawa poświęcona historii konfliktów czeczeńskich, by uświadomić Polakom, dlaczego ci ludzie tutaj trafili. Były też akcje wolontariatu: licealiści pomagali czeczeńskim dzieciom odrabiać lekcje, prowadzili zajęcia świetlicowe.
Po roku ponownie przebadaliśmy łomżan. Zmiana była ogromna: nagle zaczęli uchodźców akceptować; rozumieć, że przyjechali tu z powodu wojny; że pieniądze, jakie ci uchodźcy dostali, to nie pieniądze, które im, Polakom, zabrano.

Przypomina mi się jeszcze inne doświadczenie z Niemiec: odwiedzałem małe miejscowości w Rudawach na granicy niemiecko-czeskiej. Tam też dochodziło do większej liczby podpaleń domów dla uchodźców. W takich miejscowościach ludzie rzeczywiście miewają przeświadczenie, że ich idylliczny świat legnie w gruzach. To tradycyjne społeczności, które zwykle boją się zmiany, modernizacji, a sama obecność uchodźców to dla nich symbol, że „nie będzie tak jak kiedyś”. W Polsce jest podobnie: największe lęki występują na terenach najmniej zglobalizowanych, gdzie jest najmniej kontaktu z jakąkolwiek obcością. Niestety to tam często lokowano ośrodki dla uchodźców – bo tak jest najtaniej.

W Polsce te lęki istniały zawsze, ale w pewnym momencie się nasiliły. Udokumentował to CBOS, przeprowadzając dwa badania na przestrzeni kilku miesięcy 2015 r. Jeszcze w maju 72 proc. pytanych akceptowało przyjęcie – przynajmniej na jakiś czas – uchodźców. We wrześniu odsetek ten spadł do 56 proc., a liczba zdecydowanych przeciwników wzrosła z 21 do 38 proc. Co się w tym czasie stało? 

Właśnie wtedy media zaczęły się zajmować uchodźcami. Dowiadywaliśmy się więc o różnych zajściach i zagrożeniu terrorystycznym. Na miesiące pomiędzy dwoma badaniami przypadł okres przedwyborczy, kiedy propaganda antyuchodźcza była bardzo rozkręcana. Partie prześcigały się w szerzeniu lęków – Jarosław Kaczyński mówił o „pasożytach”, którymi mogą nas zarażać imigranci. Ten język powodował konkretne szkody psychologiczne. Kojarzenie grupy ludzi z zagrożeniem biologicznym musi przecież u części odbiorców generować lęk czy obrzydzenie.

Podobne komunikaty stosowali hitlerowcy w czasie II wojny światowej wobec ludności okupowanej Europy. To coś więcej niż dehumanizacja: wiązanie ludzi z chorobą, tyfusem plamistym oraz innymi zarazami miało powodować, że nie będą pomagać Żydom z getta, że będą się ich bać. Ten rodzaj lęku ma osłabić empatię i pomoc.

Ważne dla polskich nastrojów jest też to, w jaki sposób mówi się u nas o zamachach terrorystycznych. Razem z medioznawcą Jackiem Wasilewskim robiliśmy na ten temat badania – pokazywaliśmy ludziom artykuł o takich atakach. Do niektórych dodawaliśmy krótką informację: że społeczność muzułmańska w kraju, w którym do tragedii doszło, potępiła sprawców. Okazało się, że już to wystarczy, by nie generować islamofobii!

Mamy tendencję, by generalizować jednostkowe wydarzenia na całą zbiorowość.

Zwłaszcza wtedy, gdy te zdarzenia wzbudzają w nas lęk. Badania Marii Jarymowicz i Daniela Bar-Tala pokazują, że lęk ma duży prymat nad nadzieją. Jest emocją automatyczną, nasz mózg bardzo szybko reaguje na bodźce lękowe. Lęk osłabia więc możliwość pojawienia się pozytywnych emocji, takich jak nadzieja, które pozwalają rozwiązać konflikty i ograniczyć napięcia społeczne.

Ponadto w tym przypadku lęk jest „nasz”, a nadzieja – „obcych”.

Tak, choć ten lęk nam wmówiono! Tak naprawdę i lęk, i nadzieja dotyczą głównie uchodźców. Lęk przed nimi uniemożliwia nam zrozumienie, że przecież uchodźcy stanowią potencjał rozwojowy dla gospodarki, że z Syrii trafić mogą do nas wysoko wykwalifikowani pracownicy.

Dlaczego nastroje antyuchodźcze są silniejsze wśród młodych? Potwierdza to zarówno sondaż CBOS z września 2015 r., jak i analiza Centrum Badań nad Uprzedzeniami. 

Zaskoczyły mnie te wyniki, gdyż zwykle młodzi są mniej uprzedzeni od starszych. Po analizie danych doszliśmy do wniosku, że deklaracje młodych mają związek z ich zanurzeniem w przestrzeni internetu. Spotykają się tam częściej z mową nienawiści – Mariusz Max Kolonko ze swoim programem na YouTubie czy komentarze na forach mają na młodych większy wpływ niż media tradycyjne. A pamiętajmy, że w mediach tradycyjnych mniej wolno, choćby dlatego, że wydawcy boją się procesów. W internecie – o czym świadczy np. istniejąca od 10 lat neonazistowska strona Redwatch, na której wymienieni są tzw. wrogowie rasy – więcej uchodzi płazem.

Mamy przed sobą badania z 2015 r. na temat uprzedzeń młodych Polaków, przeprowadzone przez Stowarzyszenie Interwencji Prawnej i oparte na rozmowach z młodymi nastawionymi przeciw uchodźcom. Jeden z wniosków: im dłuższa rozmowa z taką osobą, im więcej pytań, tym większa skłonność do delikatnego, stopniowego wycofywania się z uprzedzeń. 

To prawda. I w tym miejscu warto wrócić do kwestii internetu: jeszcze kilka lat temu towarzyszyło nam przekonanie, że sieć sprawi, iż ludzie staną się bardziej światowi i świadomi. To nieprawda: Facebook zamyka ludzi w ich „plemionach”. Nie mając do czynienia z uchodźcami, nie mamy możliwości zmiany postaw.

Wykonywaliśmy kiedyś badania postaw młodzieży wyjeżdżającej za granicę w ramach programu Erasmus. Okazało się, że wyjazd do kraju, w którym jest wielu muzułmanów, ma kolosalny wpływ na zanikanie postaw islamofobicznych. Ludzie zaczynają być przychylni, mniej się boją. To naprawdę proste!

Tylko czy na pewno proste w każdej sytuacji? Wielu z nas ma doświadczenia z wyjazdów do Wielkiej Brytanii, gdzie wśród młodej Polonii uprzedzenia w stosunku do obcokrajowców są być może silniejsze niż nad Wisłą. 

Pytanie brzmi: czy ci ludzie mają istotnie do czynienia z obcokrajowcami? Młodzi z Erasmusa takie kontakty mieli, chodząc z przedstawicielami różnych narodów na zajęcia, przyjaźniąc się z nimi. Na emigracji nie zawsze tak jest: bywa, że pracujemy „na zmywaku”, a muzułmanów poznajemy np. tylko jako dostawców. To nie wystarczy, by likwidować uprzedzenia.

Pana badania wskazują też na to, że uprzedzenia wśród młodych Polaków dotyczą w głównej mierze chłopców. Dlaczego? 

Były to badania na reprezentatywnej próbie uczniów szkół średnich. Wychodzi z nich rzeczywiście, że dziewczęta nie kupują języka lęku przeciw obcym. Myślę, że wynika to z odmiennych wzorców rozwojowych: dziewczęta są częściej wychowywane w poczuciu troski o innego. „Obrona Europy przed najazdem” i inne tego typu metafory są bardzo „męskie”. Wśród dorosłych tych różnic już tak wyraźnie nie widać.

Nasuwa się więc pytanie o edukację: czy polski system robi cokolwiek, by uprzedzenia niwelować? 

Szkoła mogłaby być lekarstwem na uprzedzenia. Wiem, że są organizacje pozarządowe, które pracują nad tym właśnie w szkołach. Ale nie wiem, na ile podobne działania edukacyjne są powszechne, na ile są one elementem codziennego nauczania. Uważam, że tematyka uchodźcza powinna być stałym elementem np. wiedzy o społeczeństwie.

We wnioskach do wspomnianych badań Stowarzyszenia Interwencji Prawnej czytamy, że spośród dziewięciu uczniów biorących udział w badaniach tylko pięciu przypomniało sobie jakąkolwiek prowadzoną na lekcjach dyskusję na temat uchodźców. A jeśli już takie się odbywały, „prowadziły zwykle do konsolidacji młodzieży wokół przekonań antyuchodźczych”. 

Może dlatego, że od lat takie organizacje jak Młodzież Wszechpolska są aktywne w szkołach, kierując do młodzieży swoje kampanie? To przestrzeń, którą zajmują, gdy sama szkoła czy inne instytucje społeczne oddają im pole.

Mówi Pan, że wyjściem z sytuacji lękowej jest spotkanie. Tyle że w Polsce na takie spotkanie się nie zanosi, zwłaszcza w obecnym kontekście politycznym. Błędne koło? 

Politycy, którzy zbudowali swoje poparcie na hasłach antyuchodźczych, nie będą z nami na zawsze. Poruszamy się po politycznej sinusoidzie. W momencie, gdy przestaną zaspokajać potrzeby bytowe czy materialne społeczeństwa, wypali się też ich przekaz odwołujący się do naszych lęków przed obcymi. Lękami antyuchodźczymi ludzie się po prostu nie najedzą.
Gdy przed wyborami w USA wszedłem na stronę Donalda Trumpa, zauważyłem, że jego przekaz sprowadza się do dwóch postulatów: budowy muru na granicy z Meksykiem i likwidacji programu socjalnego Obamacare, czyli podstawowej opieki zdrowotnej. To się musi zemścić.

Tyle że w Polsce jest odwrotnie: PiS doszedł do władzy również – a może przede wszystkim – dlatego, że wzmocnił socjalny program, wprowadzając program 500 plus. 

W Polsce może więc to trwać dłużej. Największe sukcesy odnosili w historii przywódcy, którzy równolegle z retoryką skierowaną przeciw obcym potrafili prowadzić też politykę prosocjalną, skutecznie „kupując” społeczeństwo.

Jak rozmawiać z ludźmi uprzedzonymi, lękającymi się uchodźców? 

Najlepiej jest się dzielić swoimi doświadczeniami. W psychologii funkcjonuje pojęcie „rozszerzonego kontaktu” – nie muszę znać uchodźcy; wystarczy, że znam kogoś, kto taką osobę zna. Bywa, że już samo to wystarcza do zmiany postaw i przekonań. Trzeba więc rozmawiać i przekonywać. Kiedy słyszymy wypowiedzi rasistowskie czy ksenofobiczne, warto się do rozmowy włączyć, ale nie po to, by powiedzieć: „Pan jest idiotą”. Chodzi o próbę przekonania, przekazania własnych doświadczeń idących w poprzek tego, co o uchodźcach mówią politycy bądź media. Bo zwykli ludzie nie są winni temu, że „kupują” opowieści polityków. ©℗

DR HAB. MICHAŁ BILEWICZ jest psychologiem społecznym, profesorem na Wydziale Psychologii UW, gdzie kieruje Centrum Badań nad Uprzedzeniami. Wiceprzewodniczący Komitetu Psychologii PAN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2016