Łąki miejskiej łan

Nie ma dnia, żeby któryś z samorządów nie ogłosił: kończymy z koszeniem trawy. Niech rośnie.

08.07.2019

Czyta się kilka minut

 / ARKADIUSZ ZIÓŁEK / EAST NEWS
/ ARKADIUSZ ZIÓŁEK / EAST NEWS

Trudno jednoznacznie powiedzieć, kto był pierwszy. Wiele wskazuje na to, że Wrocław. Na początku czerwca tamtejszy Zarząd Zieleni Miejskiej oznajmił, że jedna czwarta parkowych trawników w tym mieście będzie tego lata koszona tylko raz, może dwa razy. Trochę częściej na 130 hektarach zieleńców i 530 hektarach pasów przydrożnych. Przez kilka dni miasto żyło niemal wyłącznie tematem swoich trawników. Podczas gdy jedni bili urzędnikom brawo, inni pukali się w czoło. „Gazeta Wrocławska” na swoich łamach apelowała do władz: „Prezydencie! O miasto trzeba dbać! Skoście te chaszcze!”. Dziennik cytował m.in. wrocławską alergolog, której pacjent drwił z decyzji zarządu zieleni: „(...) motylom będzie lepiej. To prawda. Ale motyl może odlecieć, a tutaj muszą żyć ludzie”. Jednak najwyraźniej argument dotyczący motyli okazał się mało lotny, bo w ślady Wrocławia wkrótce poszły również inne miasta. Argumentacja wszędzie była taka sama: wysoka trawa lepiej trzyma wodę, pochłania więcej zanieczyszczeń, sprzyja pszczołom i innym zapylaczom, stwarza warunki do życia jeżom i pozostałym małym zwierzętom. Niektórzy urzędnicy dodawali jeszcze: tak będzie ładniej – choć jeszcze do niedawna „ładnie” znaczyło „krótko”.

Kiedy wrocławianie wciąż dyskutowali o koszeniu, Łódź ogłosiła, że kwietne łąki powstaną na tamtejszych Błoniach, w parkach, wzdłuż Bulwaru nad Łódką, na skwerze im. św. Maksymiliana Kolbego, na zieleńcach przy ulicach Drewnowskiej, Włókniarzy, Lutomierskiej i Paryskiej. To razem 20 hektarów. Łódzki Zarząd Zieleni Miejskiej zapowiedział: będziemy je tworzyć beznakładowo. Po prostu przestaniemy kosić.

Białystok: koszenie 24 hektarów maksymalnie dwa razy do roku. To dziesięć procent gminnych trawników. Legnica: jedno lub dwa koszenia na części terenów miejskich, w niektórych miejscach dopiero we wrześniu. Niech trawniki zamienią się w „spontaniczne łąki”.

Trwała tendencja

– W Warszawie na terenach miejskich odbyło się na razie tylko jedno koszenie. Po majówce, bo mniej więcej wtedy przekwita mniszek lekarski – mówi „Tygodnikowi” Mariusz Burkacki, rzecznik warszawskiego Zarządu Zieleni Miejskiej. – Przed nami jeszcze dwa, jedno być może w sierpniu, gdy dzień będzie już krótszy, a upały mniejsze. Trudno wyrokować, na kiedy zaplanujemy trzecie koszenie. Jeśli początek jesieni będzie tak ciepły, jak rok temu, to może dopiero na październik?

Rzecznik podkreśla, że wyjątkiem od tej reguły są okolice skrzyżowań i rond, gdzie wysoka trawa mogłaby negatywnie wpływać na bezpieczeństwo, oraz miejsca reprezentacyjne, takie jak choćby Aleje Ujazdowskie. Tam kosi się po staremu, a więc regularnie, nawet osiem razy w roku.

Poza tym, jak wyjaśnia Burkacki, działania stołecznych ogrodników ograniczające cięcie traw to wcale nie jednorazowy eksperyment: – Biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia i narastające letnie susze, wydaje się, że to tendencja nie do zatrzymania. Przy tak wysokich temperaturach koszenie nie ma najmniejszego sensu, bo wycięte do ziemi trawniki momentalnie usychają.

A długotrwałe prognozy, dodaje, nie są dla zieleni optymistyczne.

– Rzeczywiście, obecne lato jest z punktu widzenia pogody przerażające, ale na pewno również przełomowe – mówi Agnieszka Nowak z Fundacji Łąka. – Nie ma dnia bez doniesienia o kolejnym mieście, które zmienia swoją politykę w sprawie trawników i zagospodarowywania wspólnej przestrzeni. Kolejne samorządy odchodzą od koszenia na rzecz zakładania łąk. Widzą, jak bardzo szkodzi glebie bezśnieżna zima, która nie daje jej odpocząć, i kalkulują, że wszelkie nakłady finansowe przy starym modelu działania po prostu idą na marne.

Fundacja powstała w 2014 r. Zakładanie łąk było wtedy niszowym zajęciem i wymagało aktywistycznego zacięcia. Bardzo pomogły budżety obywatelskie – dziesięć pierwszych łąk w Warszawie to ich efekt. Swoje zrobiły też zarządy zieleni, zupełnie nowe instytucje, które powstały w największych ośrodkach. Według Agnieszki Nowak myślenie o zieleni w mieście stało się dzięki nim w ostatnich latach „ogrodnicze i długodystansowe”. W Krakowie po powołaniu Zarządu Zieleni natychmiast utworzono dziesięć hektarów łąk.

– Ludzie widzą wypalone trawniki i reagują. Skoro nawet pokolenie obecnych trzydziestolatków zauważa, że lata są dziś dużo bardziej suche i upalne niż dawniej, a zimy cieplejsze, to siłą rzeczy pojawia się refleksja i chęć działania – przekonuje Nowak, dodając, że te oddolne inicjatywy muszą się jednak spotkać z odgórnymi. – Jeśli chcemy osiągnąć wymierny efekt, zmienić świadomość społeczną, to nie obędzie się bez regulacji popartych sankcjami. Karami za niszczenie zieleni. Trzeba wytępić tę manierę wpisywania do umów z wykonawcami liczby obowiązkowych koszeń rocznie. Bo jeśli rozliczamy się za kilometry przejechane kosiarką, to one po prostu będą jeżdżone.

Ilustracją jej słów może być nagranie wyglądające jak ze skeczu Monty Pythona, które w ubiegłym tygodniu podbiło media społecznościowe. Widać na nim człowieka jeżdżącego kosiarką po zieleńcu, na którym zamiast trawy jest piach. Rzeczniczka Pragi-Północ, gdzie do tego doszło, nazwała to działanie pomyłką pracownika


CZYTAJ TAKŻE

Tekst Piotra Kozaneckiego ze specjalnego dodatku „Kraków. Antropologie dziedzictwa”: To był ostatni moment! W 2019 r., kiedy na serio przestraszono się skutków zmian klimatu, w Krakowie na dobre zaczęła się zielona rewolucja >>>


Gotowiec dla spółdzielni

– Z przerażeniem obserwuję to, co się w ostatnich dniach dzieje w Warszawie – mówi za to Łukasz Porębski, żoliborski radny stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, które już kilka lat temu postulowało ograniczenie koszenia. – Być może Zarząd Zieleni Miejskiej nie kosi, ale na swoich gruntach koszą do zera wszyscy inni, choćby poszczególne dzielnice i spółdzielnie mieszkaniowe. Tramwaje Warszawskie potrafią wykaszać torowiska aż do gruntu niezależnie od pogody. A przecież koszenie trawników przy takiej suszy jest po prostu absurdem.

Porębski przekonuje, że jako radny współpracuje z dzielnicowym wydziałem ochrony środowiska na Żoliborzu i widzi, że urzędnicy mają dobre chęci. Ale równocześnie ciągle dostają skargi na to, że gdzieś trawnik nie został skoszony, i muszą się z nimi liczyć. Według niego potrzebują argumentów w rozmowie z mieszkańcami, wsparcia wspólnot i spółdzielni.

Podobne prośby słyszą na każdym kroku członkowie Fundacji Łąka. Aby wyjść im naprzeciw, fundacja opublikowała na Facebooku gotowiec. Pismo, które każdy może podpisać i wysłać do swojej spółdzielni mieszkaniowej czy wspólnoty. Czytamy w nim m.in., że sadząc łąkę kwietną zamiast trawnika nawet sześciokrotnie obniża się koszty utrzymania danego terenu. Agnieszka Nowak podkreśla, że o ile urzędy są coraz bardziej otwarte na nowatorskie pomysły, o tyle spółdzielnie mieszkaniowe i prywatni właściciele często funkcjonują w zupełnie innej bańce informacyjnej. Takiej, którą trzeba przebić analogowo, za pomocą mieszkańców, którzy „wychodzą” u decydentów swoje racje.

Podobnych oddolnych inicjatyw jest zresztą więcej. Arkadiusz Szaraniec, edukator przyrodniczy, autor książki „Dzika Warszawa”, zbiera w internecie podpisy pod petycją o czasowy zakaz jakiegokolwiek koszenia trawników. Miałby obowiązywać w czasie upałów, susz i alarmów smogowych. „Powstrzymanie tej działalności, którą dyktuje bezmyślna rutyna i chęć zysku firm od pielęgnacji zieleni, ma w tym momencie podstawowe znaczenie dla zdrowia i życia wszystkich mieszkańców Polski” – czytamy we wniosku, pod którym podpisało się na razie kilka tysięcy osób. Adresatem listu otwartego o podobnej treści został prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Szaraniec proponuje również, by w umowach z wykonawcami zawierać alternatywę: w trakcie suszy płacić tylko połowę stawki bez konieczności świadczenia usług lub całą, ale za podlewanie trawników zamiast ich koszenia.

Jeszcze nie łąka

– Istnieje taki stereotyp, że jak się nie kosi, to się zaniedbuje roślinność, zaniedbuje tereny zielone. Ale to bzdura, koszenie to tylko pozory troski na pokaz – mówi „Tygodnikowi” dr hab. Stanisław Czachorowski, biolog z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. – Można to porównać do dbania o zdrowie: czy bardziej dba ten, kto łyka tabletki i chodzi na zabiegi chirurgiczne, czy ten, kto prowadzi zdrowy tryb życia, prawidłowo się odżywia, jest aktywny fizycznie? Częste koszenie tak, by było równo, zielono i bez tzw. chwastów, to archaiczny sposób myślenia o otoczeniu. Zupełnie nie przystaje do rzeczywistości, w której żyjemy. Do czasów zmiany klimatu, nadmiernej urbanizacji, chemizacji rolnictwa.

Czachorowski jest popularyzatorem nauki i promotorem idei zakładania łąk w miastach. Jak przekonuje, określenie „łąka kwietna” to tylko pewien skrót myślowy, który odnosi się do małych ekosystemów określonego typu. Podkreśla, że niekoszony trawnik to jeszcze nie łąka.

– Nie o samo koszenie chodzi, bo jeśli w glebie nie będzie nasion (to tzw. glebowy bank nasion), zaprzestanie intensywnego koszenia nie spowoduje, że od razu pojawią się liczne kwitnące rośliny. Nauka już dawno odrzuciła teorię samorództwa – mówi biolog. – Więc jeśli w najbliższym otoczeniu nie było wcześniej różnych gatunków roślin naczyniowych czy grzybów, to łąka sama z siebie nie powstanie. Najprościej jest po prostu inne rośliny dosiać. Taki proces tworzenia łąki kwietnej, swoistej miedzy z bogatą roślinnością i małymi zwierzętami, trwa co najmniej kilka lat.

Czachorowski podkreśla również, że częste koszenie sprzyja trawom, które na drodze ewolucji przystosowały się do bycia zjadanymi przez duże roślinożerne ssaki. Ich tzw. stożek wzrostu znajduje się nisko, a to powoduje, że szybko odrastają. – Za to inne rośliny ścięte od góry nie zawsze potem odbiją. Częste koszenie preferuje więc monokulturowe trawniki. Kosząc, zmieniamy skład gatunkowy i przyczyniamy się do spadku bioróżnorodności. Robi się ubogo – mówi.

W argumentacji, którą przytacza na rzecz niekoszenia, kwestie estetyczne znajdują się na dalekim planie. Po pierwsze – mówi – im wyższa roślinność, tym więcej w glebie detrytusu i próchnicy, a więc martwej materii organicznej, która magazynuje węgiel (inaczej trafiłby jako dwutlenek węgla do atmosfery, gdzie już jest go w nadmiarze).

Po drugie, wyższe rośliny zatrzymują więcej pyłów. Najwięcej osadza się go na liściach, im bardziej są szorstkie i pokryte woskami, tym lepiej (Fundacja Łąka przy współpracy ze Szkołą Główną Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie jest w trakcie opracowywania najskuteczniejszej pod tym względem mieszanki roślin, którą można by obsadzać pobocza dróg). Po trzecie, nisko przystrzyżony trawnik słabo zatrzymuje wodę, która spływa po nim prawie jak po asfalcie. Wyższa trawa poprawia retencję, i to na dużą skalę. Spowalnia spływ powierzchniowy, a więc zapobiega zalaniom.

Kleszczowy mit

– Na polach uprawnych stosuje się dziś tyle chemicznych środków ochrony roślin, że paradoksalnie to miasta stały się ostoją bioróżnorodności – mówi jeszcze Czachorowski. – To w miastach możemy chronić większą liczbę gatunków roślin i związanych z nimi gatunków owadów. Na przykład motyli. Ale żeby taki motyl wydał kolejne pokolenie, potrzebuje co najmniej miesiąca życia pod postacią gąsienicy, która rozwija się na roślinach kwietnej łąki. Nie możemy młócić jej do samej ziemi, bo nigdy nie damy motylowi szansy na rozwój. Zresztą przy częstym koszeniu, zwłaszcza kosiarkami żyłkowymi, giną nie tylko rośliny, ale i owady, które są z kolei pokarmem dla ptaków.

Jednym z najczęściej podnoszonych przez zwolenników koszenia argumentów jest ten straszący urodzajem kleszczy w wysokich trawach. Ale jak tłumaczy olsztyński biolog, to teoria nie mająca potwierdzenia w rzeczywistości.

– Nie znam żadnych naukowych danych, które wskazywałyby na zależność między wysokością trawy a liczbą kleszczy. Owszem, z biologii kleszczy wynika, że wdrapują się na źdźbła traw czatując na żywiciela, ale nie biorą się przecież znikąd. Nie jest tak, że jak przestaniemy kosić trawniki, to nagle pojawią się w dużych ilościach kleszcze. One są tam, gdzie ścieżki migracyjne ich potencjalnych żywicieli. Wysokość trawy nie ma na to żadnego istotnego wpływu. Zresztą z badań przeprowadzonych kilka lat temu przez polsko-słowacki zespół przyrodników wynika, że w lesie siedem razy łatwiej natknąć się na kleszcza na ścieżce niż w gęstych zaroślach. Zwierzęta, tak jak i ludzie, nie poruszają się w sposób chaotyczny. Korzystają ze stałych korytarzy migracyjnych i to właśnie przy nich pasożyty czekają na potencjalnych żywicieli. W Polsce występuje około 20 gatunków kleszczy, i choć potencjalnie groźny jest dla człowieka każdy z nich, to w praktyce wiele gatunków trzyma się od nas z dala. Choćby taki Ixodes hexagonus, bardzo liczny w środowisku miejskim, jednak pasożytujący niemal wyłącznie na jeżach.

Jak wyrosło samo, skosić

Łąkę pod swoim balkonem na osiedlu Olsztyńskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Stanisław Czachorowski założył dwa lata temu. To tylko kilkanaście metrów kwadratowych, na dodatek słabe, bo zacienione stanowisko. Mimo to dużo się pod tym balkonem dzieje. Mówi o nim „telewizja przyrodnicza za oknem”. Obserwuje pszczolinki, a więc pszczoły samotnice. Do kwitnących roślin w ilościach hurtowych przylatują trzmiele. Rok temu miał pod domem gniazdo os dachowych, śledził, jak rozprawia się z nimi pasożytnicza muchówka.

– Nie wszystko mi wychodzi. Nie udały się na przykład malwy. Ale mam choćby gęsiówkę, bluszczyk kurdybanek, pokrzywy, dwa gatunki koniczyny, białą i czerwoną, podagrycznik, kosmaczek. Mam grzyby, bo pojawił się borowik ponury. Próbuję dosiewać różne inne gatunki, tulipany i krokusy. Bo wie pan, jak widać rękę człowieka, to człowiek z kosiarką zatrzyma się i dwa razy pomyśli, czy jechać dalej. Bo jak zasadzone przez człowieka, to uzna, żeby zostawić, ale jak wyrosło samo – to skosić...

Naukowiec dodaje, że jego działania stały się przykładem dla sąsiadów, coraz częściej znajduje w nich sojuszników i naśladowców. A choć oficjalnie Olsztyn wciąż tnie aż do ziemi, to i w nim rośnie liczba zielonych plam. Zielonych wysp opiewanych przez pochodzącą z 2005 r., a więc niejako proroczą piosenkę grupy Łąki Łan: „Asfaltowa życia droga / Śródblokowa, śródtynkowa / Nie musi być wcale sroga / A może być wręcz odlotowa / Wystarczy zdobyć się na skok / I wykonać pierwszy krok / Wyjścia plan z między ścian / Na zielony łąki łan”.

Dlatego na koniec warto zapytać tego, kto to wszystko przewidział: – Ludzie na szczęście uczą się na swoich błędach – mówi „Tygodnikowi” Włodek Dembowski, pseudonim Paprodziad, wokalista Łąki Łan i autor powyższej zwrotki. – Ale najlepiej po prostu uczyć się od przyrody, a nie uczyć ją. Dobrze wszyscy na tym wyjdziemy, bo przyroda świetnie sobie radzi bez naszej pomocy. Dlatego bardzo się cieszę, kiedy widzę na Kępie Potockiej w Warszawie łany wysokiej, niekoszonej trawy. Niech rośnie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2019